Witam
Jestem całkiem świeży na forum i chciałbym zgodnie z tematem opisać swój dzień, jak co dzień.
Mój dzisiejszy dzień wprawdzie jeszcze się nie skończył (niewiele zostało), ale nie muszę być wróżką... ehem... wróżkiem, żeby przewidzieć, jak to się do końca potoczy... w końcu większość dni wygląda u mnie podobnie z małymi zmianami, które tak naprawdę nie zależą ode mnie.
Acha... mam nerwicę lękową. Z jakiegoś nieznanego mi jeszcze powodu odczuwam objawy lęku w obecności większej ilości ludzi - zawroty głowy, duszności, mdłości... generalnie mój organizm dostarcza mi wszelkiego rodzaju "rozrywek" bym zrezygnował z tego co właśnie robię... i zawsze ma to jakiś związek z tłokiem, czy zgiełkiem ulicznym. Tak więc "dyskomfort" odczuwam w pociągach, autobusach, dużych, a czasami i w małych sklepach, często nawet na ulicy, czyli w sytuacjach gdzie mam kontakt z dużą ilością ludzi.
A więc mój dzień... niemal każdy wygląda mniej więcej tak.
W pewnym stopniu zapanowałem już nad problemem z bezsennością i chociaż z wyboru kładę się późno spać, rano jestem nawet rześki. Budząc się rzucam jakieś pozytywne hasło w stylu "życie jest piękne". Następnie poranna krzątanina i biegiem na pociąg. Jako, że mam około 25 minut do stacji PKP, zarzucam w odgrywajce mp3 jakieś pozytywne sugestie i powtarzając w myślach jaki to ja jestem "ach" i "ech" gnam przed siebie niczym lodołamacz o napędzie atomowym.
Gdzieś w połowie drogi, dochodząc do bardziej ruchliwej ulicy tracę coś z rosyjskiego cudu techniki i zaczynam się zastanawiać ile jest we mnie z Titanica... na szczęście siłą rozpędu dochodzę do pierwszej przeszkody, jaką są światła i przejście podziemne... tu jest różnie... jeśli jest tłok, to nóżki jak u kaczuszki... trochę tak jakby się potykam... ale na szczęście zazwyczaj jestem spóźniony i nie mam czasu na pierdołu, w tym ataki nerwicy.
Pociąg... brrr... zamknięty sam na sam z mnóstwem ludzi. Na szczęście z jakiegoś powodu jazda do pracy jest cacy, no chyba, że PKP rzuci jeden z tych pseudo nowoczesny składów w stylu "szkło i aluminium" wtedy nie mam się jak odseparować i czuję się na widoku. W najlepszym przypadku przez całą drogę mam sparaliżowane gardło... uczucie duszenia, nudności, w najgorszym uciekam do WC i wysiadam na najbliższej stacji. Zazwyczaj jednak dojeżdżam bez większych problemów. Na miejscu wysiadam z pociągu i zazwyczaj muszę trochę odstać, żeby nie upaść. Do pracy dochodzę już bez większych rewelacji. 8 godzin narzekania na klientów... i żeby była jasność... lubię swoją pracę. Powrót już nie jest taki przyjemny. Zazwyczaj stoję na pomoście o ile przy wsiadaniu pomost jest luźny... jeśli nie, to czekam na następny skład... chociaż przez ostatnie 2 miesiące idę trochę na żywioł i prawie zawsze wsiadam na pomost, ale tylko tam, gdzie jest WC. Dzięki temu uzbrojony jestem w myśl, że zawsze mogę się chociaż na chwilę schować... tyle jeśli chodzi o teorię, bo z praktyką jest różnie... dużo by opowiadać. Z "oszklonym" składem nawet nie próbuję, bo kłopoty murowane. Podróż przebiega w miarę spokojnie... na pierwszej stacji wysiada najwięcej osób, więc najgorszy stres... później 15 minut spokoju... niestety koniec podróży to już farsa... pociąg kończy swój bieg, więc wszyscy pchają się na pomost... więc zanim dojadę muszę przeciwdziałać... opcji jest kilka... zamknąć się w WC i czekać aż wszyscy opuszczą jednostkę, lub gdy pomost zapełni się z lekka szukać wolnego miejsca żeby usiąść i nie widzieć całej tej krzątaniny... oczywiście mogę też zostać na pomoście i przez 2 - 3 minuty przeżywać ostry już atak nerwicy... zdekoncentrowany, na miękkich nogach... niby to tylko 2 minuty, ktoś mógłby powiedzieć, że to nic... chwila... więc ostrzegam... niech nikt mi się tu nie waży powiedzieć, że to nic nie znacząca chwila...
Istnieje jeszcze jedna opcja poradzenia sobie z tą sytuacją... czasami z niej korzystam... rzadko, bo bardzo obniża ona moje morale, jest jednak najskuteczniejsza... wysiąść stację wcześnie i zafundować sobie dodatkowy 50 minutowy spacer wzdłuż torów... jest to wykonalne i przy ładnej pogodzie nawet przyjemne. Po dotarciu do domu i zjedzeniu czas na pierwszego papierosa... potem jest różnie... domowa krzątanina... nic konkretnego, w sumie jest to najgorsza pora dnia... człowiek ma dużo czasu na rozmyślanie i nijak nie można tego opisać...