Skocz do zawartości
Nerwica.com

caramel rose

Użytkownik
  • Postów

    1 051
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez caramel rose

  1. Czuje się strasznie samotna. W sumie to nikogo nie obchodzę. Znowu zaczęłam się izolować od ludzi. Siedzę od czwartku w pokoju, znów zasłoniłam okna i tylko się objadam (do momentu, aż złapię "fazę", czuję jakby wszystko wirowało, jakbym się unosiła, a problemy na chwilę znikają, tak jakoś działają na mnie słodycze) wymiotuję, płaczę. Miałam iść dzisiaj na terapię, ale odwołałam, bo i po co, nic to nie daje, a terapeuta zapewne ma mnie i tak w dupie. Wszystko się posypało w czwartek, miałam urodziny i w sumie nikt o nich nie pamiętał, nawet rodzice. W tamtym roku przynajmniej mogłam się upić i zapomnieć, że jest ten dzień, ale teraz biorę leki, więc alko odpada, eh. Boję się tych świąt, trochę wolnego, dużo jedzenia i chyba nie wyjdę przez te dwa tygodnie z tego bagna. Nie mogę znieść tej samotności, pustki. Myślałam, że jak płacę za terapię to dostane chociaż trochę, nawet tej udawanej empatii, zrozumienia, ale się przeliczyłam, chyba zakończę tą szopkę - terapię. Do środy wszystko szło świetnie, jadłam racjonalnie, biegałam, więc trochę schudłam, zaczęłam podobać się sobie, a teraz znów mam dwa razy większą twarz i całe ciało od tego objadania, widzę to w lustrze, cała praca poszła na marne, jak zwykle. Jak wyjść z tego bagna? Od jutra zamierzam robić głodówkę i ostro ćwiczyć, ale nie wiem czy to jest dobre wyjście...
  2. Znowu się poddałam i wszystko co złe wraca. Dwie sytuacje w tym tygodniu sprawiły, że poczułam się odrzucona. Mam tego dość, zawsze muszę być przez kogoś odrzucona, zlekceważona, odepchnięta. Nie wiem już co ze mną jest nie tak, czy jestem gruba, czy chuda to i tak zawsze to samo mnie spotyka. Ludzie chyba wyczuwają, że jestem jakąś wariatką. Znów pustka, samotność, depresja, bulimia. Pytałam terapeuty czy z tego da się wyjść, wyleczyć to, mówił, że tak, pewnie chciał mnie tylko pocieszyć, miałam przez to nadzieję, ale teraz wątpię, w sumie to wiem, że już to cholerstwo zostanie ze mną na zawsze. Ciągle towarzyszy mi strach, boję się przyszłości, pracy, nie wiem czy ją znajdę, czy sobie poradzę, ciągle czuję się na 16 lat, jeszcze za wcześnie na dorosłość, nie wiem jak się w tym odnaleźć...
  3. Miałam niedawno sen, który ilustruje moje wszystkie obawy, lęki wiązane ze zmianą. W tym śnie rozmawiałam z matką, ale w tym przeszkadzał mi mały człowieczek, który skakał po mnie, gryzł mnie, drapał, szczypał, ciągnął za włosy, nagle zobaczyłam, że ten człowieczek wygląda jak ja, złapałam go i zapytałam jak się nazywa, powiedział: "Jak to jak? Borderline!". Przestraszyłam się, wzięłam tą moją miniaturkę i schowałam w szafce za szybą, ale ta Borderline tak płakała, że już będzie zamknięta na zawsze, zrobiło mi się jej żal i uchyliłam drzwiczki od szafki, tak żeby nic jej się nie stało, żeby mogła oddychać, ale żeby się nie wydostała. Dalej rozmawiałam z matką, ale odwracałam głowę, bo ciągle się bałam, żeby czasem nie uciekła... I teraz mam okres, że jest trochę lepiej, a ciągle za plecami czuję oddech tej złej, autodestrukcyjnej mnie, która tylko czeka na chwilę mojej słabości, na lepszy dla niej moment, kiedy będzie mogła znów wejść do mojego życia i wszystko zburzyć. I już są pierwsze tego oznaki, bo znów zmienia mi się orientacja, znów nie jestem co do tego pewna i znów mam ochotę na alkohol, ale nie mogę się ugiąć, pracuję nad sobą, w ostatnim czasie mogę spojrzeć w lustro bez odrazy, lubię siebie, choć mam też momenty, kiedy czuję się najpiękniejsza, najlepsza, niezniszczalna, idealna, że inni nie są mnie warci, ale przeważnie wtedy staram się hamować w tych myślach, bo takie coś też nie jest za dobre. Mam dużo obowiązków, co jest dla mnie wybawieniem, bo nie odczuwam przeważnie samotności, czasem tylko jak zostaję sama w domu to dopada mnie taki smutek i pustka, ale boję się być z drugim człowiekiem, że mnie pochłonie, albo zaraz odrzuci. A tak brakuje mi bliskości, już tyle lat jestem sama. Ale nie, nie mogę dopuszczać do siebie tych myśli, bo będzie tylko gorzej. Dzisiaj jakoś mi smutno, miałam napady lęku i znów chęć zajeść problemy. Chcę się zmienić, ale ciężko, bo do końca nie wiem jaka jestem, co czuję, co myślę, weźmy nawet takie głupie jedzenie, przedtem ciągle liczyłam kalorie, od tygodnia ich nie liczę, ale po posiłku mam bóle brzucha z nerwów, bo jak jem to boję się, czy nie utyję, czy to jedzenie, które nie jest wyliczone nie zrobi mi krzywdy. Ale chce z tym walczyć, bo przynajmniej teraz bez tej kontroli czuję, że oddycham.
  4. tak, jestem w psychodynamicznej już jakiś czas, niby pomaga, widzę różnicę, ale dla mnie spotkania raz na tydzień to mało, potem na sześć dni zostaję sama, nie mam do kogo się odezwać nawet. Zresztą ja bym chciała, żeby terapeuta dawał mi zadania, kierował mną, rozkazywał ,ale to dlatego, że wcześniejsze relacje z bliskimi tak wyglądały, ale mi to pasuje, bo czuję się wtedy bezpiecznie. Pokręcone to trochę, ale tak mam. I tu pojawia się problem, bo terapeuta tylko objaśnia i mówi, że sama mam decydować, bo sama najlepiej wiem co jest dla mnie dobre.
  5. przez chwilę myślałam, że ja to napisałam. Czuję dokładnie tak samo Podłamałam się trochę, bo myślałam, że już na wiosnę odstawię leki, biorę już pół roku, a tu wszystkie objawy wracają i lekarz kazał mi zwiększyć dawkę. Nigdzie nie wychodzę, siedzę, albo leżę w swoim pokoju, muszę tyle rzeczy zrobić, a nie czuję się na siłach, znowu wszystko zawalam. Czy miał/ma ktoś z Was np. w sytuacjach stresowych, problemowych objawy psychotyczne, albo silną depersonalizację?
  6. Wkurza mnie, że nie mogę się napić alkoholu, nie wiem jak inaczej zapomnieć o problemach i samotności:(
  7. Chyba już nie chce nic w sobie zmieniać, bo po co. Nadzieja, którą dostaję, a potem jest mi odbierana, gdy upadam, boli bardziej niż te wszystkie destrukcyjne zachowania. Znowu wpadłam w jakiś bulimiczny ciąg i stany lekko psychotyczne, ale do tego się przyzwyczaiłam, same przychodzą i odchodzą. Z całego tego stresu i nerwów mam wysypkę na całym dekolcie. Samotność tak bardzo boli. Ciągle boli mnie serce i mam taki ucisk, ale byłam u kardiologa i wszystko w porządku, inne badania też ok. Chcę znów być dzieckiem, żeby ktoś mi rozkazywał, dawał zadania i mówił co mam robić, a nikt nie chce tego mi dać, przecież to nie kosztuje, kilka wypowiedzianych zdań, a dla mnie znaczyłoby bardzo wiele. Odwołałam dwie kolejne sesje, bo jak niszczyć to już wszystko. A teraz czuję się jeszcze bardziej osamotniona, ale głupio mi dzwonić i wyjaśniać, że może jednak przyjdę, poniżać się. Myśl o tym, że od piątku zacznę głodówkę uspokaja mnie i daje poczucie bezpieczeństwa, pewnej kontroli.
  8. Właśnie słyszałam dużo dobrego o lamotryginie, z drugiej strony wolałabym poradzić sobie bez leków, ale jest ciężko. Niby dzięki terapii coraz więcej wiem i jest jakaś poprawa, ale co z tego, że kiedy ta poprawa trwa do następnych wahań nastroju, przechodzę wtedy jakąś "burzę" i wszystko niszczę co osiągnęłam.
  9. ...objadanie i wymiotowanie, a nie wymiotowałam już ponad 2 miesiące, nigdy się z tego nie uwolnię i nawet nie powstrzymuje mnie to, że coraz częściej po takich "ucztach" mam napady lęku, nie ma co:/
  10. Synsa, pewnie wszystkie te czynniki miały wpływ, a chyba wszyscy reagujemy pogorszeniem na przerwę w terapii. ja obecnie jadę na neuroleptyku (risperidon) i pomaga, a antydepresantów przerobiłam kilka i zawsze miałam mnóstwo skutków ubocznych i o dziwno np. po fluoksetynie tyłam, setraline też miałam, ale odstawiłam po kilku dniach, bo dostałam wysypki i napadów lęku, no, ale też jestem tego zdania, że trzeba próbować, bo każdy organizm jest inny i w końcu jakiś lek na nas zadziała, dlatego znów zastanawiam się nad stabilizatorem, tylko po Depakine mam złe wspomnienia (ostry ból brzucha, wymioty, wysypka), ale bez leków ciężko by było, chociaż moja rodzina uważa, że i tak za długo biorę leki, a z problemami trzeba sobie radzić samemu, trzeba "wziąć się w garść", szkoda tylko, że nie rozumieją, że to częściowo przez nich mam takie problemy ze sobą.
  11. Już drugi dzień walczę z tym osamotnieniem, myślami, znów mam problemy ze snem i od czasu do czasu objawy psychotyczne. Mam dość powtarzania przez wszystkich, że jestem dorosła i muszę nauczyć się żyć sama ze sobą. Nie mogę niczym zapełnić tej pustki, a jak próbuję to tylko się niszczę i jeszcze bardziej siebie nienawidzę. Nie wiem co zrobić z tą samotnością, nudą, wariuję od tego już. Chciałabym kiedyś siebie polubić, bo pokochać to nigdy nie będę w stanie. Ostatnio analizowałam wszystkie swoje decyzje i tylko mnie to zdołowało - wchodziłam w toksyczne związki, wybrałam zły kierunek studiów, na którym się męczę i nie chcę szukać pracy w zawodzie, a rodzina mi każe, porzuciłam szkołę muzyczną wiele innych rzeczy. Boję się dorosłości, nie wiem jak sobie z tym poradzę. Tyle błędów popełniłam, a nie mogę cofnąć czasu, czuję jakby wszystko co najlepsze było już za mną. Gdybym mogła cofnąć czas, napewno nie byłabym taka głupia, moje życie wyglądało by całkiem inaczej. Żebym chociaż potrafiła, wiedziała jak zapełnić tą pustkę, która mnie wyżera, a nic nie pomaga i ciągle cierpię. Zastanawiam się nad jakimś stabilizatorem nastroju, bo nie mogę już znieść tych huśtawek, ale brałam Depakine i źle na mnie działał. Dziewczyny - bierzecie jakieś stabilizatory i czy pomagają?
  12. Przez kilka dni było dobrze, panowałam nad impulsami, byłam rozsądna, umiarkowana i znów upadłam, codziennie staram się wychodzić, coś robić, być zajęta, żeby tylko nie dopuścić do siebie uczucia pustki, samotności, która mnie zżera, nie śpię od dwóch dni, mam natłok myśli, lęki, coś mnie rozsadza od wewnątrz. Staram się nad sobą panować, ale jak tylko udaje mi się coś osiągnąć, słyszę jak ta druga "ja" mówi do mnie: "no i po co tak się starasz, tak udajesz, obie wiemy jaka naprawdę jesteś! Nie znasz umiaru, nie jesteś na tyle silna. Przestań odgrywać rolę w teatrze i pokaż jaka naprawdę jesteś. Zniszcz wszystko co osiągnęłaś, bo to nie ty". I ciągle mi te myśli towarzyszą, ciągle ktoś podkłada mi nogę. Aż wstyd mi iść na terapię nawet, bo na ostatniej byłam taka radosna, dumna, z tego, że zrozumiałam w końcu swoje błędy, teraz jestem doroślejsza i szukam tego umiaru, a nie popadam w skrajne emocje. Akceptowałam siebie (choć przez parę dni) czułam się najwspanialsza, najpiękniejsza, nie do pokonania. I co na następną sesję mam pójść przegrana, wstyd... choć z drugiej strony pewnie to normalne w tym zaburzeniu. Da się to pokonać i osiągnąć wreszcie ten wewnętrzny spokój? Bo powoli tracę nadzieję
  13. Na mnie wszystkie leki źle działają, mam dużo skutków ubocznych, stabilizatory, antydepresanty odpadają, pomaga mi jedynie Ryspolit. Źle się dziś czuję, wpadłam w jakiś dół, dokucza mi dziś samotność przez te głupie walentynki, ale w sumie jak miałam faceta to i tak sama zostawałam w ten dzień, więc co za różnica. Mam ochotę się napić znów, a nie mogę... Ostatnio mam więcej stresów i znów włącza mi się moja podejrzliwość, że ktoś mnie śledzi, że wszyscy o mnie mówią, że będą o mnie pisać w gazetach itd. Muszę się w końcu ogarnąć, ale nie potrafię, jest ciężko.
  14. IzaMia, Tylko tak podnoszę się już od pięciu lat. Staram się z tym walczyć, ale zawsze przychodzi ten moment i wszystko się wali, ciekawe ile jeszcze mój organizm wytrzyma.
  15. Też jestem introwertyczką, unikam ludzi, od jakiegoś miesiąca narasta we mnie coraz większe obrzydzenie do ludzi, a zwłaszcza mężczyzn, obawa, że przez sam pocałunek mogłabym się czymś zarazić. Mam zawsze przy sobie żele antybakteryjne i wcieram w ręce np. przy wyjściu z autobusu. Znajomych nie mam, ale wiem, że to moja wina, bo trzymam ludzi na dystans, bo zawsze jak za bardzo się zbliżałam to odchodzili, albo odrzucali mnie. Chciałabym schudnąć, ale wiem, że to i tak nic nie zmieni, a jak już to na gorsze, bo będę mieć wobec siebie coraz to większe wymagania, zacznę się na zmianę głodzić i objadać. Ciągnie mnie trochę do alkoholu, choć już od pięć miesięcy nie piję (tylko dlatego, że biorę leki), ale jest we mnie chęć żeby napić się i zapomnieć o problemach, wyluzować się. Niestety jak przepiłam całe wakacje to tylko głupoty robiłam, staram się wymazać ten okres z pamięci. Ja niby mam tą diagnozę borderline od psychologa, ale nie wierzę w nią za bardzo, bo unikam ludzi, nadmiernie się kontroluję (głównie w sprawach seksu) i od tych 5 miesięcy jest w miarę stabilnie, (tylko wahania nastrojów mam dość często) i nie wiem czy to moja zasługa czy leków.
  16. Znów wszystko się wali. Przez dwa tygodnie było świetnie, nie miałam problemów z jedzeniem, podobałam się sobie, nie odczuwałam samotności. Teraz znów, raz brak apetytu i mdłości po wszystkim co zjem, a za chwilę wilczy głód, unikam ludzi, boję się odrzucenia, każdy po pewnym czasie i tak odejdzie, więc wolę się nie przywiązywać, a mimo to mam problem, bo szybko się przywiązuję i cierpię, na terapii dobrze szło, a teraz od tygodnia chodzę smutna, bo wiem, że pomaga mi tylko, bo to jego praca, nikogo nie interesuję, każdego nudzę. Mam ochotę po raz kolejny uciec, zerwać terapię, ale wiem, że wtedy będzie jeszcze gorzej. Znów wróciły lęki, zmienne nastroje, przeskakiwanie od stanów euforycznych do rozpaczy w ciągu kilku minut, sekund, czasem w jednym momencie mam sprzeczne myśli, uczucia i nie umiem ich sobie wytłumaczyć. Czuję się bardzo samotnie i pusto, chcę żeby ktoś mnie przytulił, a potem sobie poszedł, bo nie chcę, żeby był za blisko. Jeszcze matka mówi, żebym "wzięła się" za siebie, za życie i działała, a nie odpływała w inny świat, marzenia. Znów ten smutek, ten dziwny ból w sercu..., a było tak dobrze, myślałam, że powoli wychodzę z depresji, z tego dołka
  17. Ok, obliczyłam sobie PPM i wyszło 1500, ale raczej nie dam rady tyle zmieścić, będę pełna i napewno utyję. Jak czuję się pełna choć trochę to znów wraca chęć zwrócenia, ale to już temat na inny dział... Kiedyś na 1000kcal schudłam 20 kg, wróciłam do normalnego jedzenia i wróciło mi 6, mój organizm chyba jest już zbyt wyniszczony i nie reaguje na zbilansowane diety, bo chudnę tylko na 1000-800kcal. Do tego biegałam i ćwiczyłam trochę siłowo, chciałabym do tego wrócić, ale właśnie "z głową", ale nie wiem jak się do tego zabrać, co jeść, ile białka, węglowodanów itd.
  18. Nie wiem czy odpowiedni temat, ale mam pewien problem. Od około 3 tygodni mam jakiś jadłowstręt (mam ochotę na różne produkty, ale ich nie jem, bo ciągle czuję się najedzona, nawet po 5 godzinach od poprzedniego posiłku) jem mniej więcej 900-1000 kalorii, ale to i tak wmuszam w siebie, żeby zjeść cokolwiek. Chciałam jednak zacząć dietę zbilansowaną, dorzucić ćwiczenia, ale pewnie przydałoby się jeść więcej kalorii. Próbowałam zjeść więcej wczoraj i potem cały wieczór leżałam w łóżku, mdliło mnie, bolał brzuch i podbrzusze. Do tego nie mogę jeść produktów które mają dużo błonnika (razowy chleb, kasze) mleka, marchewki, bo po nich jest jeszcze gorzej i mam zaparcia. Wystarczy jeść te 1000 kalorii (dużo białka, mało węglowodanów) żeby schudnąć bez szkody na zdrowiu? Zastanawiam się nad wizytą u gastrologa, bo od dwóch tygodni na papierze toaletowym zauważam krew, mam obniżone ciśnienie 90/60-70, zawroty głowy, jak idę ulicą to czasem "znosi" mnie na boki, i czasem leci mi krew z nosa, ale badanie (morfologia) wyszło ok, anemii też nie mam.
  19. Conessa, dzięki:) Swoje problemy związane z miłością też zapijałam nieraz, ja nie potrafię się zakochać, chcę, ale się boję, też chcę być blisko, ale zarazem boję się zniewolenia i uciekam. Chyba dla mnie i dla innych lepiej jak jestem sama.
  20. Chciałabym żeby te święta już były za mną, nie chcę wigilii, tej całej wspólnej kolacji, już zapowiedziałam im, że nic nie będę jadła (bo zapewne znów zacząłby się ciąg), matka mówi, że robię jej na złość, bo specjalnie zaczęłam się odchudzać kilka dni przed świętami, jakbym nie mogła po . Mam ich dość, nie mogę się z nimi dogadać, zostałam sama i nikt mnie nie rozumie i nie próbuje zrozumieć. Przesiaduję w pokoju, nie chcę do nich iść, bo są fałszywi. Staram się nie wychodzić, bo na mieście, w sklepie to samo, tłum ludzi, każdy zdenerwowany, każdy się przepycha, bo trzeba kupić żarcie i alkohol, bo przecież o to chodzi w tych całych świętach. Brakuje mi bliskości, chciałabym się do kogoś choćby przytulić, a jestem osamotniona i pewnie tak już zostanie. Nawet upić się nie mogę, bo biorę leki. Beznadziejnie...
  21. Coraz gorzej, coraz bliżej wigilia, która będzie kolejnym przedstawieniem, wszyscy tylko zakładają maski i składają fałszywe życzenia, coraz bliżej sylwester, który spędzę samotnie. Przerwa w terapii. Znów przywiązałam się i obdarzyłam uczuciem osobę, która okazała mi zainteresowanie i uwagę, nie mogę tego robić, bo zawsze zostaję odtrącona i tak jest i tym razem. Nie umiem pogodzić się z samotnością, lgnę do ludzi, otwieram się przed nimi, a jedyne co dostaje to odrzucenie, wieczne odtrącenie od każdego. Nie wiem jak poradzę sobie przez te święta, znów odczuwam niepokój, lęki, boję się, żeby znów nie wpadła w te stany psychotyczne. Matka mówi, że jestem za słaba, zbyt wrażliwa i powinnam być twarda, zdystansowana, ale ja nie potrafię. Boję się
  22. Zaczynam bać się radosnych, w miarę normalnych dni, bo wiem, że potem przyjdzie depresja. Ostatni tydzień czułam się świetnie, miałam tysiąc pomysłów, plany, wzięłam się do roboty, nie działałam pochopnie, jadłam umiarkowanie, (jak zjem coś słodkiego to przecież nic się nie dzieje, najwyżej jutro dłużej poćwiczę), nie przejmowałam się tym co inni o mnie pomyślą, a od 3 dni znów zjazd, mega dół, niepokój, objadanie, na zmianę z liczeniem kalorii, znów każdy na mnie patrzy, śmieje się ze mnie, obawa, że ktoś obserwuje mnie przez internet, będę pośmiewiskiem, samotność, pustka, brakuje mi choćby przytulenia, a jednocześnie boję się ludzi brzydzą mnie, zmiana postanowień, codziennie jestem inna, inaczej myślę, robię, nie wiem jak się w tym odnaleźć.
×