Znów przyszły myśli o Ani.
O tym, jak uparta okazała się jej miłość.
Artem miał inną konstrukcję wewnętrzną: poczuł od Ani pierwszy chłód i w odpowiedzi też zaczął stygnąć. Tak jakby nie mógł sam promieniować miłością, lecz odbijał tylko miłość Ani swoją wklęsłą duszą. Czuł na sobie rozproszone światło zainteresowania - zbierał je w wiązkę i wysyłał z powrotem. Rozpalał ją przy jej pomocy i odbierał w odpowiedzi jeszcze więcej ciepła. Ale wystarczyło, by Ania zaczęła gasnąć, żeby i on nie miał czym jej odpłacać. I tak marniał, póki całkiem nie wysechł, nie przestał wierzyć, póki ich przyszłość nie rozeschła się i nie pokruszyła mu się w głowie.
A serce Ani działało jakby odwrotnie, wywrócone na lewą stronę. Zdawało się, że on już nie jest jej potrzebny - za jego niegodziwą głuchotę, za szkodliwy upór, za niechęć do wyrzeczenia się swoich idiotycznych marzeń i za lekceważenie jej własnych. Być może nawet pierwsza zamierzała zostawić Artema. Na knocie było tak mało tłuszczu, że mógł już tylko kopcić. Ale kiedy odszedł, znów zapłonęła: zaciekle, rozpaczliwie. Tak, że zaczęło mu piec oczy od gorąca, miał ochotę zasłonić je dłonią. Osłaniał się - ale i tak się nagrzewał. Ania znów się w nim odbiła - krzywo, śmiesznie - ale odbijała się coraz wyraźniej i jaśniej.
Dziwne paliwo ta miłość.
~ Dmitrij Głuchowski, Metro 2035