Jezu, jakiego ja mam pecha w życiu. Te wszystkie przekleństwa spadły na mnie w tym tygodniu. Porwała mi się już czwarta para słuchawek do telefonu (w tym miesiącu). Spadł mi telefon na podłogę i zarysował się. Przegrałam konkurs. Upokorzyłam się w szkole. Pokłóciłam się ze wszystkimi ludźmi na świecie chyba.
Ludzie na ulicy patrzą na mnie krzywo, czuję, że chętnie daliby mi w mordę. Najbardziej drażnią mnie ludzie, którzy mają zawyżone poczucie własnej wartości i próbują mi uświadomić, gdzie jest moje miejsce. Ale jeszcze mocniej Ci, którzy są tak głupi i beznadziejni, że nic dla mnie nie znaczą i mnie upokarzają. Wkurza mnie wzrok ludzi, jak się we mnie wgapiają, zawsze wtedy potem dzieje się coś złego. Nienawidzę wzroku, nie potrafię na kogoś patrzyć, gdy do niego mówię, zawsze patrzę się zupełnie w inne miejsce. Jak ktoś zwróci mi na to uwagę, czuję się zażenowana. Jeszcze śmieszne jest to, że takich ludzi, którzy na mnie krzyczą i próbują np. zmienić mnie, się boję. Ale jednocześnie lubię być z nimi, bo czuję, że im na mnie zależy. A takich ludzi, których w ogóle nie obchodzę, którzy upokarzają mnie czy są do mnie obojętnie nastawieni itp., nienawidzę, ale w ogóle się ich nie boję. mogę im wszystko powiedzieć wprost, obrażać ich bez oporów. Albo więcej potrafię rozmawiać z obcą osobą, która mi pasuje, niż z kimś mi "bliskim".
W życiu szatan chodzi za mną krok w krok. Normalnie czuję jego oddech na swoich plecach. Co to za życie. Co za zryty czas. Wkurzyło mnie coś bardzo bardzo mocno i nie mam nawet wstydu o tym pisać. Czuję się tak paskudnie i źle, że naprawdę odechciewa mi się żyć. Pragnę dostać się do sali samobójców, albo najlepiej zejść z tego okropnego świata z czyjejś winy. Czy to takie trudne rzucić się pod czyjś samochód? Ale jest szansa na przeżycie, niestety, chociaż gdybym stała się kaleką, na pewno bym się wtedy już zabiła. Więc na jedno wychodzi. Jednak mnie to przeraża.