
deader
Użytkownik-
Postów
4 886 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez deader
-
Dokładnie, bo synkiem byłem sam we własnej osobie Mam w łazience zamontowane żarówki w jakichś pojebanych "obsadkach" ni chu-chu nie wiedziałem jak się za nie zabrać
-
Kobieta-geek? Welcome aboard
-
Wizyta tatuśka, który pokazywał swojemu niemal 30-letniemu synowi jak wymienić żarówkę = bezcenne
-
No spał, ale się, cham, obudził właśnie
-
Strach się bać...
-
Yyy coś jak Kapitan Planeta - "z naszych połączonych mocy powstań Kapitanie Hejcie"..?
-
Motyw przewodni filmu był z goła inny Tam był dzień. U mnie jest wieczór
-
Drink, papieros, drink, papieros, drink... Wieczór świstaka.
-
Aha - ta kategoria. No, bo samotności jest wiele rodzajów.
-
Groterapia (terapia grami komputerowymi)
deader odpowiedział(a) na monk.2000 temat w Medycyna niekonwencjonalna
Jako człowiek któremu gry zarówno od strony konsumenta jak i "zza kulis" nie są obce, chciałbym dodać kilka rzeczy które się zazwyczaj pomija przytaczając powyższe argumenty. Po pierwsze - poszczególne cechy jak logiczne myślenie są przypisane w pewien sposób konkretnym gatunkom gier. Mało usprawnia logiczne myślenie granie w takie np. Call of Duty, jedna z najpopularniejszych marek na rynku. Poprawienie koncentracji, pamieć, szybkość - może i można je nieco u siebie poprawić, ale nie są to skoki w tych dziedzinach na tyle wyraźne żeby je odczuć w codziennym życiu. Musimy pamiętać, że takie hasła są tworzone i rozpowszechniane głownie przez dwa źródła: producentów gier oraz czasopisma o nich piszące - później są tylko pocztą pantoflową rozpowszechniane wśród celu tych haseł - klientów. Nie dziwne że w CD Action co jakiś czas się pojawiają artykuły z serii "Gry nie szkodzą, wręcz przeciwnie!" - pisząc o negatywnych skutkach grania ryzykują że zmniejszy się popyt na gry, a tym samym na ich czasopismo, a co za tym idzie - zmniejszy się pensyjka. Czemu producenci gier zalewają nas takimi rewelacjami chyba nawet nie muszę wyjaśniać bo to oczywista oczywistość. Fakt, niektóre wieści potwierdzające pozytywne aspekty grania są na pewno prawdziwe. Na przykład ponoć chirurdzy obsługujący sprzęty do operacji bez otwierania ciała sprawują się o ileś procent lepiej jeśli prywatnie spędzają czas przy grach. Obsługa kontrolerów urządzeń medycznych w jakimś tam stopniu przypomina obsługę joypada, fakt. Ale - cóż to tak naprawdę znaczy dla świata? Chirurgów jest nikły procent populacji. Kumpel-gracz zdając prawo jazdy mówił że było mu łatwiej dzięki latom spędzonym przy wyścigówkach, i ponoć nawet instruktor potwierdził mu taką zależność. Cóż z tego skoro finalnie egzaminu i tak nie zdał? Trzeba niestety brać poprawkę na to że takie "rewelacje" o pozytywnym wpływie gier na ludzi są najczęściej zabiegiem marketingowym i nie łykać jak pelikan wszystkich takich informacji, a tym bardziej wyolbrzymiać samemu sobie i innym tak dobrze sprzedaną reklamę. Brać poprawkę na to że nawet jeśli któraś z tych rewelacji jest poparta naukowym badaniem, to badanie przeprowadza się w warunkach laboratoryjnych, gdzie bada się różnice np. w czasie reakcji pomiędzy ludźmi grającymi a niegrającymi. Może i gracze szybciej reagują na śmigającą po ekranie kropkę niż nie-gracze, ale jakie to ma przełożenie na świat rzeczywisty? Ma to małe znaczenie praktyczne. W WTC zapewne pracowało wielu ludzi grających - jednak wcale nie przełożyło się to na to że szybciej dostrzegli samolot wysadzający budynek. Podobnie jeśli gracz będzie świadkiem np. wypadku samochodowego, to nie znaczy z automatu że szybciej i lepiej udzieli pomocy bo ma "szybszy refleks dzięki grom". Jest duże prawdopodobieństwo że stanie jak kołek, sparaliżowany, bo takie rzeczy to on widywał w GTA, a zobaczenie wypadku na żywo to zupełnie inne doznanie, szok. Daleki jestem od piętnowania gier - jak wspominałem, gram z mniejszymi czy większymi przerwami od ponad 20 lat, od chwili kiedy to jako sześciolatek doświadczyłem pierwszego kontaktu z magiczną maszyną Atari 65 XE. Ale nie powiedziałbym że dzięki grom czuję się mądrzejszy, szybszy, logiczniej myślący... Przeżyłem za to z pewnością sporo fajnych historyjek, a nawet takich które skłaniają do pewnych wcale niegłupich, filozoficznych przemyśleń (Silent Hill... Metal Gear Solid...), zaznałem sporo przyjemnej rozrywki - ale nie jestem skłonny do wygłaszania takich tekstów jak to ze gry usprawniają ludzkie zdolności czy że to nowa forma sztuki. No i na koniec - niestety, te wszystkie pozytywne efekty grania (bo nie zaprzeczam że są takie - ot choćby gra Guitar Hero w czasie największej popularności sprawiła że zanotowano wyraźny, znaczny wzrost młodych ludzi zapisujących się na lekcje gry na prawdziwej gitarze - słowem gra zainspirowała ich do czegoś realnie kreatywnego) blakną przy aspektach nie tak chętnie poruszanych na łamach czasopism branżowych czy producentów. Uzależnienie od gier to jedna z nowszych, ciągle się rozszerzających, chorób cywilizacyjnych. Nawet na tutejszym forum jest wątek o uzależnieniu od gier i pamiętam że z zapartym tchem "połknąłem" grubo ponad 30 stron postów, z niedowierzaniem i zafascynowaniem czytając relacje zarówno osób w nałogu jak i ich bliskich proszących o pomoc i rady jak pomóc uzależnionemu od gier chłopakowi/mężowi/bratu, ciesząc się ze mnie takie coś mimo tylu lat grania nie dopadło - jak akurat w coś gram i zadzwoni kumpel żeby wyjść na piwo, to po prostu wyłączam kompa czy konsolę i idę na piwo. Przypadki śmierci z wycieńczenia podczas grania tez są udokumentowane i często przytaczane przez brukową prasę, bo to niezła sensacja - zagrał się na śmierć! Sam nawet z przymrużeniem oka mogę powiedzieć że jestem "ofiarą" uzależniającego wpływu gier, bo jeden z moich najlepszych kumpli ostro gra w League of Legends i ustawicznie spóźnia się na spotkania bo "musi dokończyć mecz" - i nie mówię o spóźnieniach rzędu 10 minut co nawet 2-3 godzin Uwierz, potrafi to zirytować Podsumowując - gier nie ma co demonizować, ale nie widzę też niczego dobrego w forsowaniu twierdzeń że gry to samo dobro i w ogóle niemalże narzędzie do osiągnięcia przez człowieka następnego poziomu ewolucji Doniesienia zarówno o pozytywnym jak i szkodliwym ich wpływie należy przefiltrować przez "szkiełko i oko", swój zdrowy rozsądek. Stwierdzenie: "Gry poprawiają pamięć, koncentrację, szybkość reakcji" jest tak samo prawdziwe jak "Filmy poprawiają zdolność empatii, skłaniają do przemyśleń, poszerzają horyzonty myślowe, uczą rzeczy których nie uczą nas w szkołach". Owszem, jest trochę filmów które się w to wpasowują. Ale 90% filmów to jednak papka dla widza, zabijacz czasu - i tak samo jest z grami. Przez oglądanie filmu z Chuckiem Norrisem nie nauczysz się kopniaka z półobrotu, tak samo jak grając w Battlefielda nie nauczysz się opatrywać ran. -
A której kategorii samotność cię dotyczy?
-
Ja zawsze myślałem że ci z Północy to piją bo jest tam tak wykurwiście zimno Coś musi być na rzeczy bo znajomkowie którzy jakiś czas pracowali w Anglii mówili dokładnie to samo.
-
Muszę przyznać że mnie zaintrygowałeś taką tezą. Możesz nieco rozwinąć..? Leczenie niealkoholików... z czego..? To troszkę dziwne, bo zakładam że chodzi ci o leczenie antyalkoholowe, jak z tego leczyć osoby niepijące? A za jazdę po pijanemu to ja bym nie do pudła żebym na debila płacił tylko kulka w łeb od razu, prowadzenie po pijaku to ekstremalna głupota, nieodpowiedzialność i brak myślenia o innych, niepotrzebna nikomu taka spaczona jednostka.
-
W szwablandzie można kupować fajki/alkohol od 16 roku życia (przynajmniej tak było z te 10 lat temu jak tam byłem). Z niechęcią przyznam że mają tam zupełnie inną kulturę picia niż my. Tak samo w Austrii, gdzie na przykład nie ma zakazu spożywania alkoholu w miejscach publicznych (do jakiegoś bodajże procentaża), wiec całkiem normalnym widokiem byli ludzie na ulicach z otwartymi piwkami czy rodzinki robiące sobie sobie piknik z jedzonkiem i butelką wina. No i przez tydzień pobytu w Wiedniu osób pijanych widziałem... zero. U nas obawiam się to by nie przeszło. Zbyt zchamieni jesteśmy jeśli chodzi o picie, a właściwie - chlanie. Choć może proponowana przeze mnie edukacja młodzieży byłaby jakimś krokiem w kierunku zmiany tego stanu rzeczy.
-
Heh, fakt, nie zmierzyłem "wysokości" Już podaję: 66 cm. A oryginalne wymiary koszulki XXL produkcji Fruit of the Loom to: - szerokosć 66 cm - długość 76 cm z opisu sprzedawcy: "Szerokość - pod pachami, wymiar od krawędzi do krawędzi odzieży tuż pod rękawami Długość - od najwyższego punktu łopatki do dolnej krawędzi odzieży" więc jak widać "troszeczkę" się jednak kurczą mimo że zapewniają że "materiał niekurczliwy" rotten_soul niniejszym zostaje pionierem jako pierwszy składając zamówienie. Z racji tego jako darmowy bonus otrzymujesz kabel bezprzewodowy, gratuluję!
-
-
Heh, cóż, to: trochę sprzeczne jest z: co pokazuje że jesteś z typu liberałów "myślących". Wiesz że jakieś zasady, zakazy służą społeczeństwu. Dokładnie! Już chyba kiedyś o tym pisałem, ale wyzewnętrznię się ponownie: moim zdaniem edukacja alkoholowa powinna być... w programie szkolnym. I nie chodzi mi bynajmniej o to że przychodzi szkolna psycholog na lekcję, puszcza dzieciakom film z menelami z dworca i wbija im do głowy że alkohol jest "fuj". Mam na myśli edukację w temacie tzw. kultury picia. Nie oszukujmy się, młodzież sięga po alkohol, często robiąc sobie i innym krzywdę przez niewłaściwe postępowanie. To jest sprawa podobna do problemu małoletnich ciąż: edukacja seksualna nie sprowadza się do wbijania 15latkom do głowy że mają poczekać z seksem do 18ki czy do ślubu, tylko uświadamia jak się zabezpieczać, itd. Tak samo powinno być z alkoholem. Dzieciaki w domu najczęściej nie mogą liczyć na taką naukę, bo alkohol tak jak i seks zresztą, w większości domów jest tabu. Rozmowa 15-latka z rodzicami na temat seksu czy alkoholu najczęściej kończy się na pierwszym zdaniu wkurzonych rodziców wrzeszczących "za młody jesteś gówniarzu na takie wybryki, marsz odrabiać lekcje, a, i masz szlaban na komputer na tydzień, odechce ci się seksów i alkoholów!!". Tymczasem dzieci, nie ma co się oszukiwać, alkoholem są zainteresowane, i udaje im się go zdobyć. Dlatego moim zdaniem powinno się w szkołach przeprowadzać lekcje nie o wydźwięku "alkohol to zło i szatan", ale raczej: "alkohol jest znany i używany od stuleci; trzeba jednak umieć się z nim obchodzić żeby nie zrobić sobie krzywdy". Wiem że to brzmi kontrowersyjnie, bo generalnie tendencję mamy taką żeby 15-latkom mówić: "NIE PIJ!" a ja proponuję żeby ich przekonać że jeśli już mają w planach się napić - to żeby robiły to z głową, żeby jeśli już koniecznie chcą pić, to niech zaczynają od małych ilości, obserwują jak ich organizm reaguje na alkohol, odkryły gdzie jest u nich granica pomiędzy stanem podpicia a kompletnego zeszmacenia. Kolejny przykład "rozsądnego liberała". Niby nikt nie lubi, jak ktoś (a zwłasza ta podła, skorumpowana władza) dyktuje co robić a co nie. Ale jak już pisałem, wedle prawa Murphyego mówiącego że 90% wszystkiego jest nic nie warte - ludzie w większości są głupi i trzeba żeby ktoś myślał za nich. Jako przykład zawsze przytaczam coś czym mnie irytuje Korwin, mianowicie jego walka o niekonieczność zapinania pasów w samochodzie. On mówi że prawo nakazujące zapinanie pasów to ograniczenie jego wolności - ja mówię że jest to prawo ustanowione nie dla kierowców, a... ich rodzin. Bo pasy niejednokrotnie uratowały ludziom życie. I idiota który jeździ bez zapiętych pasów jest dla mnie idiotą do potęgi - bo już pal licho to że w razie wypadku łatwiej o śmierć. Jednego idiotę mniej, woo-hoo. Ale co z jego rodziną? Co z rodzicami, żoną, dziećmi? Głąb nie chce zapiąć pasów bo uważa że to ciotowate jeździć z zapiętym pasem (słowa mojego kolegi praktykującego właśnie jazdę bez zapinania), ale konsekwencje jego śmierci dotkną X osób. Takie postępowanie jest nie tylko skrajnie nieodpowiedzialne, co zwyczajnie egoistyczne i bezmyślne. Więc sprawa sprowadza się do tego że ten nakaz zapinania pasów to nie jest jakiś głupi pomysł znudzonego urzędnika który wymyśla jak uprzykrzać obywatelom życie. To prawo ustanowione w trosce o życie i zdrowie obywateli. Piszę to bez cynizmu i całkowicie poważnie. Tak więc ja zawsze będę przeciw anarchii, przeciw totalnej wolności, zawsze będę popierał to że ktoś mądrzejszy od nas dobrze jeśli się o nas troszczy. Wiadomo, niektóre zakazy, obostrzenia mi nie pasują - na przykład nielegalność marychy. Ale ja nie chodzę na marsze postulujące legalizację, bo mam na tyle odwagi, żeby przyznać, że to ja jestem ćpunem i to debilizm żeby prawo dostosowywać do jednostek chorych. Ja nielegalność marychy rozumiem, nie podoba mi się, ale rozumiem jego zasadność - nawet jeśli nie całkowicie to w jakiejś przynajmniej części.
-
wkurza mnie to, że najwyższym celem jest żyć jak najdłużej.
deader odpowiedział(a) na jamnik temat w Zaburzenia osobowości
Owszem, to jest smutne :/ Bo dwie osoby z depresją mogłyby sobie wzajemnie pomóc, wesprzeć się, zamiast wspólnie się zabijać. Takie przypadki oczywiście mają miejsce, ponoć dość często w Japonii pary skaczą razem do wulkanu. Można to też zrobić z hukiem, jak Klebold i Harris (masakra w Columbine) ale można też zaliczyć koszmarnego faila, jak Belknap i Vance którzy "zainspirowani" "samobójczymi podtekstami" utworów Judas Priest postanowili razem się zabić - jednemu się udało, drugiemu nie do końca. Jest nawet o tym dość ciekawy dokument http://www.bestgore.com/suicide/dream-deceivers-documentary-james-vance-vs-judas-priest-lawsuit/ Generalnie to prosto z mostu chcę powiedzieć że zabijanie się we dwójkę lub więcej jest jeszcze gorsze niż samobójstwo jednostki - bo działa to na takiej zasadzie jak piszesz, że "razem łatwiej się zabić" - dwie osoby wzajemnie się nakręcają, wywierają na siebie presję dzięki czemu łatwiej im się przełamać i zabić. A to oznacza że nie tylko jedna rodzina będzie rozpaczać po samobójcy, ale dwie. Albo więcej (grupowe samobójstwa też się zdarzały). Krótko mówiąc - szukając kogoś kto zabiłby się z tobą stajesz się winna cierpienia rodziny człowieka którego namówiłaś. Wiem, trupy mają to w dupie. Bo nie żyją. Ale jak dla mnie żadne to usprawiedliwienie, wymówka. Trzeba, k*rwa walczyć, do ostatniej kropli krwi, do ostatniej złamanej kości, do ostatniego wybitego zęba, a nie się poddawać!!! -
Ależ, oferta jest tylko dla zainteresowanych, żadnego przymusu nie ma :) Pierwszego chętnego zresztą już jak widać mam, podkreślam, że to jest w sumie coś w rodzaju pamiątki, a nie obowiązkowego stroju :) Dziękować Co do rozmiaru to podpowiem ci że koszulka XL na bank po pierwszym praniu skurczy się do M - choć dalsze kurczenie już nie powinno występować. Czyli jeśli chcesz XL to XXL ci się powinno finalnie do XL skurczyć. Zresztą, co będę ci "na czuja" opisywał - oto pomiary mojej koszulki którą robiłem dla siebie, kupiona w rozmiarze XXL, obecnie po jakichś 5-7 praniach ma wymiary: tak więc przemyśl to sobie jeszcze, żebyś nie skończył tak jak ten pan: Projekt jaki proponujesz jak najbardziej wykonalny, tak więc mam twoje zamówienie "na oku" i poczekam jeszcze na finalne potwierdzenie z twojej strony że chcesz "tak i siak".
-
[videoyoutube=9566zbyDezo][/videoyoutube]
-
Ja nie całkiem potrafię, ale wiem że to przez osobiste doświadczenia, bo na przykład nie byłbym przychylny zalegalizowaniu heroiny, bo mi przez nią dziewczyna zmarła. Albo amfetaminy bo jakbym mógł kupić speeda w każdym kiosku to wiem że bym się wykończył. Tyle że to jest właśnie ta osobista perspektywa - z ewolucyjnego punktu widzenia moje wykończenie własnym nałogiem byłoby sukcesem ewolucji, która odrzuca słabe osobniki. Ja niestety raczej mam taki pogląd że jako ludzkość jesteśmy generalnie głupi i potrzebujemy praw czy ludzi którzy będą trzymać nas na odpowiednio dopasowanym łańcuchu, bo inaczej zapanowała by dzicz i anarchia. Najbardziej dyskusyjną kwestią jest właśnie to odpowiednie dopasowanie łańcucha, nigdy nie będzie tak że jak się ustali jedną jego długość to będzie wszystkim pasować, zawsze znajdą się ludzie dla których będzie za długi lub za krótki.
-
Sporo rzeczy które piszesz są prawdziwe, ale jako osoba niepijąca nie dostrzegasz jeszcze jednego "odłamu" pijących - nie żeby się uchlać, a po prostu... koneserów trunków. Ja na przykład nieczęsto doprowadzam się do upojenia, ale doznania jakie oferuje podniebieniu whisky czy wytrawne wino są po prostu bardzo przyjemne. Wiesz, to jak z hamburgerami - fakt, żreć codziennie śniadanie, obiad i kolację w McDonalds nie byłoby zbyt zdrowe, ale jak najbardziej lubię raz na jakiś czas wpaść do nich na kawałek padliny. Nie pasuje ci alkohol, widzisz zło jakie czyni - no cóż, masz przejebane, bo inni mają tak z papierosami, religią, i wieloma innymi rzeczami. Ja osobiście bym był za pewną formą restrykcji związanych z alkoholem, fakt. Widzę to tak: do prowadzenia samochodu - potrzebne jest prawo jazdy; na kupno broni palnej potrzebne jest zezwolenie. I tak właśnie powinno być z alkoholem, obywatele kończący 18 lat powinni przechodzić testy psychiatryczne determinujące czy dostaną "zezwolenie" na picie alkoholu. Bo alkohol nie jest dla wszystkich. Ja się jeśli już upijam, to na spokojnie, "na filozofa" - a niektórym włącza się agresor. Nie wszyscy pijący stwarzają zagrożenie sobie, czy innym. Pomysł z prohibicją jest bezsensowny i pisze to człowiek który po alkohol sięga ostatnio bardzo okazjonalnie.
-
I uniknięciu początkowego "hej, ee, yy, Piotrek? Zbyszek? Marian?..."
-
Miałem coś kiedyś podobnego. Jedno miejsce na mostku zaczęło mnie boleć przy dotknięciu. Jeden punkt. Nie widziałem tam żadnych siniaków tylko bolało, punktowo, jak się np. szturchnąłem palcem. Tygodniami zastanawiałem się co to jest, czy mi coś nie pękło itd. W końcu przeszło. Nagle pojawiło się po około półtora roku później. I któregoś dnia w chwili olśnienia zrozumiałem o co chodzi. Bóle zbiegały się z okresami kiedy maniakalnie grałem na gitarze. Jako ramol nie gram na stojąco tylko na siedząco. I po prostu grając opierałem ciało na jednym elemencie korpusu gitary. Jako że czasem napierdalałem naprawdę ostro to i tak dorobiłem się takiego "stłuczenia". A ja tygodniami myślałem że może mam kurde raka czy coś Morał: starać się nie nakrecać i wyolbrzymiać małych objawów i nie rozdmuchiwać ich do poziomu że przyprawiają nas o schizy
-
Business is business