Skocz do zawartości
Nerwica.com

mrs.grey

Użytkownik
  • Postów

    123
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez mrs.grey

  1. Jestem zmęczona swoim podejściem do związku Jestem z partnerem od niespełna roku i jest to jednocześnie najszczęśliwszy i najnieszczęśliwszy okres w moim życiu. Stale boję się porzucenia, wystarczy brak telefonu, nieodebrany telefon, zbyt rzadko mówione "kocham" i już wpadam w paranoję. Najorzej jest wieczorami. Rozkminiam każdą wypowiedź, analizuje na tysiące sposobów każdy wyraz twarzy. Doszło nawet do tego, że planuję samobójstwo, bo chcę mieć pewność, że umrę będąc przez niego kochana. Nie mogę już wytrzymać ze sobą. W przeszłości leczyłam się na depresję i zaburzenia lękowe, ale przecież cierpiąc tylko i wyłącznie na depresję chyba bym się tak nie zachowywała. Nastrój w ciągu dnia zmienia mi się co kilka godzin, a kiedy się zdenerwuję to działam tak impulsywnie, że sama się siebie obawiam. Stwierdziłam, że mam już tego dość i zapisałam się do psychiatry, innego niż do tej pory. Zastanawiam się, czy to jest możliwe, żebym miała borderline i chciałam Was zapytać, czy może wiecie czy psychiatrzy to diagnozują ? I czy powiedzieć na wstępie lekarzowi o swoich podejrzeniach ? Nie chcę wyjść na histeryczkę, ale wydaje mi się, że trochę o sobie wiem. Pomóżcie..
  2. Ale właśnie najlepsze jest to ze on robił wiele razy aluzje do seksu. Mówił ze jestem seksowna ze go pociagam i ze on mi pokaże seks(bo wie ze jestem dziewicą). I proponowal mi zebym przyszla do niego na noc kiedyś bo chcialby się obudzić wtulony we mnie. Ale chyba wyczul ze nie zgodze sie na seks bez zobowiązań. I nie rozumiem po co sam proponowal spotkania a potem odwolywal. Co innego gdyby inicjatywa wyszla ode mnie. Ech, nigdy nie zrozumiem facetów Dzięki za odpowiedzi
  3. Hej hej :) chciałabym Was prosić o radę, ocenę sytuacji, zależy mi zwłaszcza na opinii facetów. ale dziewczyny też proszę o komentarz, może miałyście podobne sytuacje. Jestem studentką pierwszego roku, Na moim kierunku nie ma za dużo facetów; może z 60 na 140 dziewczyn Dlatego też szybko wyleczyłam, sie z nadziei, że przeżyję jakieś love story. Podobało mi się kilku facetów, ale oni nie zwracali na mnie uwagi, to dałam sb siana. Był taki jeden, który podobał mi się od samego początku jak cholera, wiedzialam też, że pisał z moją koleżanką(z którą znam się z przed studiów), ale raz, że ona nie była zainteresowana, a dwa, że z tego co mi wiadomo, on tak pisał z większością dziewczyn z naszego kierunku. Nie jest jakiś superprzystojny, typowy przeciętniak. Odpuściłam go sb na wstępie, tym bardziej, że wiedziałam, ze rzuciła go dziewczyna, a miałam wcześniej przykre doświadczenia z facetem po związku. Tymczasem kiedyś całkiem przypadkowo wpadliśmy na siebie pod uczelnią i razem z moimi dwiema koleżankami przegadaliśmy dobre dwie godziny czekajac na zajęcia. Z zazdrością patrzyłam, jak on wgapia się w jej dekolt(Matka Natura nie obdarzyła mnie tak bujnym biustem :D ), ale był to okres w którym wciąż jeszcze miałam wyjebane, po poprzednim rozczarowaniu facetem, więc jakoś to przełknęłam. Po paru dniach on się do mnie odezwał na fejsie, potem dał mi swój numer i codziennie pisaliśmy, Mieliśmy wspólne tematy, lubimy podobną muzykę, interesujemy się historią. Spotkaliśmy się na juwenaliach, było miło, przez cały koncert obejmował mnie w talii, potem odprowadził za rękę do koleżanek i pocałował na pożegnanie. Byłam nim oczarowana i myślałam że to bd początek czegoś więcej. Ale on dalej pisał w koleżeński sposób, bez aluzji do związku. Potem zaprosił mnie na piwo ze swoimi znajomymi, ale jakoś dziwnie mnie tam traktował. Poza tym jak już powiedziałam, że idę na autobus, to odprowadził mnie z wielką łaską i jeszcze pisał przy mnie smsy, czułam się lekceważona po prostu. Potem jakiś czas była cisza, potem dalej codzienne pisanie. Któregoś dnia się wkurzyłam i napisałam, żeby się wreszcie określił i powiedział, czy chce zabawy, związku i że jak chce to podtrzymać to powinniśmy się też spotykać a nie tylko pisać. Na co on nie odp, a milczał przez tydzień. Potem zaczęła się sesja, a on był jakiś taki spłoszony na mój widok. W końcu podszedł i mnie przeprosił, że on nie jest gotowy na związek itd. Potem mi napisał jeszcze, ze mu się cholernie podobam ,ale on nie umie nic więcej, a ja że rozumiem i nie musimy zrywać całkiem kontaktu. Ale serio to myślałam, że to się urwie, a on dalej pisał. I podchodził do mnie coraz częściej, rozmawiał ze mną najdłużej, patrzył mi się prosto w oczy, pożyczył mi swoją marynarkę, Moi znajomi z roku mówili, że on na pewno coś do mnie ma, że przy żadnej lasce się tak nie zachowuje. Nasze smsy były nawet czasem czułe. Potem z ludzmi z roku świętowaliśmy koniec sesji, on był cały czas przy mnie, nie odstepował mnie, był czuły i odprowadził nas potem na przystanek z koleżanką, cały czas obejmując mnie w talii. Ale potem znowu chwilę były czułe smsy, a po paru dniach wszystko wróciło do normy. Zaczęłam sobie znowu odpuszczać, a on któregoś dnia zapytał czy pójdę z nim i z jego kumplem na piwo i głupia poszłam. Znowu pocałunki, przytulanki itd, ale zauważyłam, ze średnio zainteresowany był tym co ja mówię. Potem ja wyjechałam na tydzień na wakacje i wtedy wymieniliśmy chyba te najbardziej osobiste smsy. On się dopytywał o mój stosunek do niego po raz kolejny, a ja potwierdziłam, że mi się podoba, ze czuje coś więcej i zapytałam o to samo. A on, że mnie bardzo lubi, że mu się cholernie podobam i że może coś z tego będzie, ale on sam nie wie czego chce. I mieliśmy się spotkac w weekend po moim powrocie, ale przeniósł to na kolejny, po czym napisał mi w poniedziałek, że przeprasza, ale poniósł go melanż. Wkurzyłam się i nic mu nie odpisałam, a on tez się nie odzywa. Wiem od naszej wspólnej znajomej, że on się tym za bardzo nie przejął i powiedział jej, że on wie, że on mi się podoba, ale sam nie wie czy to działa w drugą stronę. Koleżanka powiedziała mi, ze on się lubi bawić i że jej zdaniem to on myślal, ze jestem na każde zawołanie. No i byłam, bo ja nie umiem udawać że mi nie zależy i grać niedostępnej. I moje pytanie jest takie. Czy Waszym zdaniem choć trochę ruszy takiego gościa, to, że ja zamilkłam? Czy skoro nie podjął żadnej próby, to znaczy, że wcale już nie podejmie? Wiem, że nikt mu nie siedzi w głowie, ale chciałabym po prostu zapytać co myślicie :) Bo to się ciągnęło przez 3 miesiące, ja się zakochałam i nawet jeśli on nie czuje tego samego, wpienia mnie myśl, ze jego to KOMPLETNIE nic nie ruszyło. Dzięki z góry za przeczytanie
  4. Kurcze ja bym chciała, żeby moja Terapeutka mnie przytuliła. Parę razy miałam ją o to zapytać, ale gdyby odmówiła to chyba bym się po tym nie pozbierała i być może nawet zrezygnowała z terapii, bo czułabym się jakoś tak niezręcznie. Poza tym mam teraz przerwę spowodowaną ciążą Terapeutki i na pożegnanie tylko podała mi rękę, więc jakikolwiek inny kontakt fizyczny pewnie nie wchodzi w rachubę.
  5. Mam ochotę się pociąć choć sama nie wiem dlaczego. Czuję że to by mi sprawiło jakąś dziwną radość. Boję się tylko reakcji rodziców i dlatego tego nie robię. Kiedyś miałam z tym problem ale były to takie "niewinne zadrapania". Chciałabym to powtórzyć. Cholernie bym chciała. Mówiłam o tym terapeutce a ona uważa że chciałabym w ten sposób rozładować złość. A ja nie wiem czego bym chciała. Widoku krwi, bólu? Nie mam pojęcia. Może chciałabym znowu czuć się źle a nie tak "nijak". Kompletnie siebie nie rozumiem.
  6. czemu ja rzuciłam to cholerne prawo jazdy?! chyba tylko po to by udowodnić sobie że nie jestem nic warta...
  7. mrs.grey

    Portfolio florystki :)

    kasiątko, śliczne kompozycje :) marzę o byciu florystką odkąd pamiętam i może na wakacjach uda mi się pójść na jakiś kurs ale jeszcze czasu a czasu...
  8. Ostatnio miewam dziwne niepokoje, wydaje mi się że gdyby nie leki, popadłabym w histerię, a tak jest tylko dyskomfort. Boję się że wszystko wróci. Mam wrażenie jakbym nie pasowała do siebie, jakbym nie wiedziała kim jestem, odrywała się od swojego ciała, sama nie wiem jak to wyrazić, generalnie bardzo nieprzyjemne uczucie. Rzeczywistość wydaje mi się też taka nierealna. Niby tylko kilka razy w ciągu ostatniego tygodnia, ale cholernie się boję. Najgorsze jest to że te wszystkie uczucia wracają, kiedy przez dłuższą chwilę jestem szczęśliwa.
  9. Dziwnie czuję się z tym, że nie potrafiłabym tak naprawdę opisać mojej terapeutki. Właściwie jest raczej w porządku, ale mam czasem wrażenie że jest straszną materialistką i to trochę psuje naszą relację. Niby 80 zł za 50 minut to raczej przeciętna kwota i w tej kwestii jest ok, ale wydaje mi się, że ona jest dla mnie miła tylko dlatego że płacę. Ja wiem, to jej praca itd, ale chciałabym poczuć że pieniądze nie są najważniejsze, że ona owszem, pracuje, ale jest w pewnym sensie bezinteresowna. Po prostu wydaje mi się że gdybym nagle powiedziała że nie mam kasy, pokazałaby mi drzwi. Rozumiem że nie powinno się przekraczać w terapii "cienkiej granicy", ale chciałabym czasem poczuć że jestem dla niej człowiekiem, który potrzebuje kontaktu z drugim człowiekiem. Są takie momenty, ale jest ich zdecydowanie za mało.
  10. A ja bym cholernie chciała być w ciąży, najlepiej nie tracąc dziewictwa Też miałam okres, w którym sobie ją wmawiałam, rozmawiałam z "dzieckiem", przygotowywałam ubranka. Jednym słowem, nakręcałam się. Tyle, że ja chciałam wtedy raczej zwariować, bo mogłabym dojść w końcu do takiego momentu, w którym zaczęłabym się uważać naprawdę za kobietę w ciąży. Mniejsza z tym gdzie bym potem trafiła. Chciałam mieć Dziecko, jeśli nie prawdziwe to urojone.
  11. A ja myślę że niektórzy już po prostu mają tak, że zawsze dostają od życia "przykre prezenty". Też nigdy nie miałam chłopaka, a ludzie których spotykam na co dzień wzbudzają raczej moją niechęć niż jakiekolwiek wyższe uczucia. Zatraciłam już chyba zdolność pozytywnego myślenia, czuję się niepotrzebna, nieszczęśliwa itp. Moje życie składa się z mniej lub bardziej skomplikowanych spacerów do szkoły i z powrotem. Pasowałoby wybrać jakieś studia, pomyśleć o maturze ale jak tu o czymkolwiek myśleć jeśli nie ma się NIC co by nas tu trzymało? To mogłoby być cokolwiek, ktoś bliski, możliwość szastania pieniędzmi na prawo i lewo (co po jakimś czasie i tak zaczęło by być nudne), i owo czerpanie radości z drobnostek. Tylko "jak?" jeśli nie ma motywacji? qwerty91-91, życzę powodzenia cokolwiek postanowisz, bo ja się już poddaję. Nic nie spada z nieba choćby się tego pragnęło jak cholera.
  12. Pogoda jest już nie do wytrzymania. Przynajmniej jak dla mnie. Czekałam na wiosnę jak na nadzieję ale widzę że sobie jeszcze poczekam.
  13. mrs.grey

    Witam

    donttryknowwhoiam, po części podzielam Twoje zdanie odnośnie terapii. Przynajmniej dzisiaj, przy aktualnym podejściu do życia. Faktycznie, podejście niektórych ludzi (nie tylko psychiatrów) bywa antypatyczne i kompletnie nieadekwatne do stanu w jakim się znajdujemy. Świat -chcemy czy nie- kręci się wokół pieniądza i większość najpierw patrzy ile masz w portfelu a dopiero potem orzeka czy jesteś coś wart czy nie. Właściwie ostatnio zaczęłam się zastanawiać nad sensem terapii, która chyba nie pomaga, a bez której nie wyobrażam sobie już życia. Może dlatego że zawsze to namiastka kontaktu, nawet jeśli kupiona za pieniądze... Tyle że trzeba je skądś brać, a poza tym ile można wytrzymać w sztucznej relacji klient-terapeuta (nie wiem czy nazwa ma pozorować naszą normalność, bo dla mnie to jest po prostu śmieszne) nie dusząc się?! A podejście terapeuty czasem rzeczywiście pozostawia wiele do życzenia, zwłaszcza gdy grunt pali się pod nogami a słyszysz tylko "ehem", "rozumiem..." etc. Czasem mam ochotę jej powiedzieć że całe gówno rozumie za przeproszeniem. A lekarze? jakiejkolwiek specjalności by nie byli albo są ludźmi albo trafia się na sadystę któremu i tak trzeba dać w łapę za "poświęcony czas". Co do psychiatrów to zaliczyłam tylko dwóch ale do każdego mam zastrzeżenia. A miał być taki świetny. Zresztą już i tak ostatnio nie powiedziałam mu prawdy. I nie wierzę w diagnozę. To nie jest depresja. A jeśli już to na pewno "nie tylko". No ale przecież nie można przeprowadzić wyczerpującej diagnozy, bo przez przypadek można pomóc pacjentowi. Lepiej "zaleczyć" a za jakiś czas znowu przyjdzie i zasili portfel. Takie błędne koło. Samobójstwo? Tylko co potem? To nie jest wyjście a jednak zawsze się wraca do tej myśli a czasem jest już jedynym ratunkiem. Życie jest ciężkie jak cholera i zawsze podcina skrzydła. Sama nie wyszłam dziś prawie cały dzień z łóżka i coraz częściej mam ochotę zostać w nim na zawsze. W końcu ktoś uzna że nie jestem zdolna do podtrzymania własnych funkcji życiowych i umieści mnie w psychiatryku. Obiecałam sobie dać ostatnią szansę i spróbować się podnieść ale tyle już było "ostatnich szans" że na samą myśl robi mi się niedobrze. Nie wiem co mogłabym Ci "doradzić" bo sama nie umiem sobie pomóc. Współczuję, chyba tylko tyle mogę powiedzieć. Kiedy jest ze mną źle, robię wszystko mechanicznie albo załamuję się i wskakuję do łóżka. Ostatnia opcja nie jest akceptowana przez rodzinkę dlatego muszę sobie radzić z tą pierwszą. W końcu rodziny się nie wybiera, a siebie może można zmienić. Sama już nie wiem. Porąbane to wszystko. Ale namieszałam...
  14. mrs.grey

    Witam

    donttryknowwhoiam, po części podzielam Twoje zdanie odnośnie terapii. Przynajmniej dzisiaj, przy aktualnym podejściu do życia. Faktycznie, podejście niektórych ludzi (nie tylko psychiatrów) bywa antypatyczne i kompletnie nieadekwatne do stanu w jakim się znajdujemy. Świat -chcemy czy nie- kręci się wokół pieniądza i większość najpierw patrzy ile masz w portfelu a dopiero potem orzeka czy jesteś coś wart czy nie. Właściwie ostatnio zaczęłam się zastanawiać nad sensem terapii, która chyba nie pomaga, a bez której nie wyobrażam sobie już życia. Może dlatego że zawsze to namiastka kontaktu, nawet jeśli kupiona za pieniądze... Tyle że trzeba je skądś brać, a poza tym ile można wytrzymać w sztucznej relacji klient-terapeuta (nie wiem czy nazwa ma pozorować naszą normalność, bo dla mnie to jest po prostu śmieszne) nie dusząc się?! A podejście terapeuty czasem rzeczywiście pozostawia wiele do życzenia, zwłaszcza gdy grunt pali się pod nogami a słyszysz tylko "ehem", "rozumiem..." etc. Czasem mam ochotę jej powiedzieć że całe gówno rozumie za przeproszeniem. A lekarze? jakiejkolwiek specjalności by nie byli albo są ludźmi albo trafia się na sadystę któremu i tak trzeba dać w łapę za "poświęcony czas". Co do psychiatrów to zaliczyłam tylko dwóch ale do każdego mam zastrzeżenia. A miał być taki świetny. Zresztą już i tak ostatnio nie powiedziałam mu prawdy. I nie wierzę w diagnozę. To nie jest depresja. A jeśli już to na pewno "nie tylko". No ale przecież nie można przeprowadzić wyczerpującej diagnozy, bo przez przypadek można pomóc pacjentowi. Lepiej "zaleczyć" a za jakiś czas znowu przyjdzie i zasili portfel. Takie błędne koło. Samobójstwo? Tylko co potem? To nie jest wyjście a jednak zawsze się wraca do tej myśli a czasem jest już jedynym ratunkiem. Życie jest ciężkie jak cholera i zawsze podcina skrzydła. Sama nie wyszłam dziś prawie cały dzień z łóżka i coraz częściej mam ochotę zostać w nim na zawsze. W końcu ktoś uzna że nie jestem zdolna do podtrzymania własnych funkcji życiowych i umieści mnie w psychiatryku. Obiecałam sobie dać ostatnią szansę i spróbować się podnieść ale tyle już było "ostatnich szans" że na samą myśl robi mi się niedobrze. Nie wiem co mogłabym Ci "doradzić" bo sama nie umiem sobie pomóc. Współczuję, chyba tylko tyle mogę powiedzieć. Kiedy jest ze mną źle, robię wszystko mechanicznie albo załamuję się i wskakuję do łóżka. Ostatnia opcja nie jest akceptowana przez rodzinkę dlatego muszę sobie radzić z tą pierwszą. W końcu rodziny się nie wybiera, a siebie może można zmienić. Sama już nie wiem. Porąbane to wszystko. Ale namieszałam...
  15. Czuję się jakbym osiągnęła samo dno. Nie mam już siły walczyć i nie wiem jak mam żyć. Mam ochotę rzucić to wszystko w cholerę, nie zdawać matury( której i tak nie zdam), zamknąć się w pokoju i pozostać tam do końca "życia". Jestem załamana.
  16. Czuję się jakbym osiągnęła samo dno. Nie mam już siły walczyć i nie wiem jak mam żyć. Mam ochotę rzucić to wszystko w cholerę, nie zdawać matury( której i tak nie zdam), zamknąć się w pokoju i pozostać tam do końca "życia". Jestem załamana.
  17. mrs.grey

    Blokada uczuć.

    Absinthe, Citaxin i Mirtor.
  18. mrs.grey

    Blokada uczuć.

    Absinthe, Citaxin i Mirtor.
  19. mrs.grey

    Blokada uczuć.

    Też tak mam. Odkąd biorę leki tylko dwa razy się rozpłakałam. Nie potrafię wydusić z siebie ani jednej łzy ale złości jakoś nie umiem się pozbyć.
  20. mrs.grey

    Blokada uczuć.

    Też tak mam. Odkąd biorę leki tylko dwa razy się rozpłakałam. Nie potrafię wydusić z siebie ani jednej łzy ale złości jakoś nie umiem się pozbyć.
  21. Nie wiem czy piszę w odpowiednim temacie. Gdzieś od stycznia łykam (znowu) Citaxin 20 w poł. z Mirtorem. Moje samopoczucie powoli zaczęło się polepszać. Od jakichś dwóch tygodni jest całkiem dobrze z nielicznymi przerwami. Wczoraj miałam jednak mały "incydent". Dziwi mnie w ogóle fakt że nie zasnęłam od razu. Naszły mnie jakieś dziwaczne myśli, oczywiście o bardzo delikatnym natężeniu. Parę raz też "podskoczyłam" na kilka drobnych dźwięków. I zaczął się mój strach przed powrotem do przedlekowych objawów. Choć to wszystko wczoraj było niesamowicie "subtelne" i pewnie normalnie nie zwróciłabym na to uwagi, przestraszyłam się. Bo nie wiem na ile chronią mnie leki. Jak to w ogóle jest z Citaxinem? Bo może on jest już za słaby i powoli przez jego "osłonkę" będą przebijały się moje lęki aż całkiem wszystko wróci? A może to po prostu było normalne i nie powinnam się martwić ?
  22. Nie wiem czy piszę w odpowiednim temacie. Gdzieś od stycznia łykam (znowu) Citaxin 20 w poł. z Mirtorem. Moje samopoczucie powoli zaczęło się polepszać. Od jakichś dwóch tygodni jest całkiem dobrze z nielicznymi przerwami. Wczoraj miałam jednak mały "incydent". Dziwi mnie w ogóle fakt że nie zasnęłam od razu. Naszły mnie jakieś dziwaczne myśli, oczywiście o bardzo delikatnym natężeniu. Parę raz też "podskoczyłam" na kilka drobnych dźwięków. I zaczął się mój strach przed powrotem do przedlekowych objawów. Choć to wszystko wczoraj było niesamowicie "subtelne" i pewnie normalnie nie zwróciłabym na to uwagi, przestraszyłam się. Bo nie wiem na ile chronią mnie leki. Jak to w ogóle jest z Citaxinem? Bo może on jest już za słaby i powoli przez jego "osłonkę" będą przebijały się moje lęki aż całkiem wszystko wróci? A może to po prostu było normalne i nie powinnam się martwić ?
  23. Hushabye, rozumiem Cię, bo sama coraz częściej tak mam. Irytują mnie głupawe pytania znajomych (których zresztą mam jak na lekarstwo) bo żadne z nich nie jest tym co chciałabym usłyszeć. A co do wrogości to od dawna nie mogę się wyzbyć tego uczucia. Gdziekolwiek mam pójść, z góry zakładam że ludzie będą negatywnie do mnie nastawieni. Mam wrażenie że psychiatra na mnie nakrzyczy na wizycie, a terapeutka będzie nieprzychylna. Nie mogę się też oprzeć wrażeniu, że nie lubię ludzi. Całkiem nie tak dawno myślałam że samotność jest moim największym problemem a dziś nie potrafię chcieć być z ludźmi. Jestem rozdarta. Mam dosyć słuchania uwag o tym jaka to jestem nie towarzyska. Mam wrażenie że rozmowa z ludźmi których znam nie przyniesie mi żadnych korzyści, wręcz przeciwnie. Czuję się jakoś "ponad" to co oni mogliby mi dać, powiedzieć. Nie umiem być wśród nich. Rozmowa mi się nigdy nie klei, a uważam że podtrzymywanie jej z kimkolwiek za pomocą uwag o pogodzie itp. jest bezsensowne. Ja chyba nie umiem już być z ludźmi.
  24. Hushabye, rozumiem Cię, bo sama coraz częściej tak mam. Irytują mnie głupawe pytania znajomych (których zresztą mam jak na lekarstwo) bo żadne z nich nie jest tym co chciałabym usłyszeć. A co do wrogości to od dawna nie mogę się wyzbyć tego uczucia. Gdziekolwiek mam pójść, z góry zakładam że ludzie będą negatywnie do mnie nastawieni. Mam wrażenie że psychiatra na mnie nakrzyczy na wizycie, a terapeutka będzie nieprzychylna. Nie mogę się też oprzeć wrażeniu, że nie lubię ludzi. Całkiem nie tak dawno myślałam że samotność jest moim największym problemem a dziś nie potrafię chcieć być z ludźmi. Jestem rozdarta. Mam dosyć słuchania uwag o tym jaka to jestem nie towarzyska. Mam wrażenie że rozmowa z ludźmi których znam nie przyniesie mi żadnych korzyści, wręcz przeciwnie. Czuję się jakoś "ponad" to co oni mogliby mi dać, powiedzieć. Nie umiem być wśród nich. Rozmowa mi się nigdy nie klei, a uważam że podtrzymywanie jej z kimkolwiek za pomocą uwag o pogodzie itp. jest bezsensowne. Ja chyba nie umiem już być z ludźmi.
  25. Ja chodzę do niej prywatnie ale przyjmuje na NFZ w ZOZie przy ul. Fredry w Rzeszowie.
×