Skocz do zawartości
Nerwica.com

refren

Użytkownik
  • Postów

    3 901
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez refren

  1. refren

    Natręctwa myśli...

    "Może mieć np. wizje dotyczące okrutnej kary, wystawienia na publiczne upokorzenie, samosądu, który ją może w takiej sytuacji niezasłużenie spotkać." beladin, myślę, że taki ktoś nie boi się realnych społecznych konsekwencji, boi się, że mógłby TAKI być - czyli zła w sobie i zdeterminowania do zła. "Poprzez konfrontację z obiektem taka osoba może sobie uświadomić, że taki kontakt nie stwarza dla niej żadnego zagrożenia" Tylko że ten kontakt stwarza zagrożenie, bo zagrożenie nie polega na czymś zewnętrznym, ale na myślach i lękach, jakie się pojawiają przy zetknięciu z "obiektem".
  2. Nie zawsze i wszędzie? Ale nie można być trochę w ciąży lub za a nawet przeciw. Kochanie bliźnich oznacza to, że jeśli kogoś kocham to dzięki temu, że kogoś innego nie lubię i porównuję sobie w podświadomości te osoby. Kochać wszystkich to wyrzec się siebie. Ja sądzę, że kto nie ma wrogów nie ma też przyjaciół a kto kocha wszystkich ten naprawdę nie kocha nikogo. Nie można być trochę w ciąży, ale można rozróżniać sytuacje, w których dobrze jest spełniać swoje pragnienia od tych, w których lepiej z nich zrezygnować. I sytuacje, kiedy trzeba zrezygnować z jakiejś części siebie dla dobra drugiej osoby od takich, w których nie trzeba czy nie jest dobrze zrezygnować. Można chcieć dla kogoś dobrze, nie wyrzekając się siebie. Kochać bliźniego dzięki temu, że się kogoś nie lubi? Dla mnie to łamaniec myślowy. Ewangeliczna miłość bliźniego to nie jest to samo, co uczucie sympatii, które powstaje na bazie jakichś tam preferencji (choć nawet to, że preferuję jedną osobę od drugiej nie oznacza tego, że do tej drugiej muszę czuć antypatię). To, że coś jest nakazem bezwzględnym (jak „kochaj bliźniego swego”), nie oznacza, że w każdej sytuacji odwołanie się do niego będzie adekwatne. Podobnie jest z innymi nakazami moralnymi. Można być patriotą i kochać ojczyznę i wyjechać do pracy zagranicą (bo tam ma się perspektywy, których nie ma się w Polsce). Czy to znaczy, że się nie kocha ojczyzny? Nie, po prostu miłość do ojczyzny nie ma tu nic do rzeczy, związek nakazu „kochaj ojczyznę” z sytuacją jest pozorny. A nawet jeśli uznamy, że jest rzeczywisty, to rozpatrzymy ten nakaz w kontekście całej sytuacji człowieka i różnych wartości, które mają hierarchię i różną możliwość realizacji. Jeśli wyjedziesz, to ojczyzna nie ucierpi, a jeśli zostaniesz, to ty możesz ucierpieć, a ojczyzna nie zyska. Wybierasz wartość, która jest możliwa do realizacji. Każdy nakaz moralny rozpatruje się w odniesieniu do całej sytuacji, o której mamy rozstrzygać, aby rzeczywiście zostało zrealizowane dobro, które ma za tym nakazem stać, aby zachować jego sens. Realizacja jakiejś wartości może wchodzić w kolizję z realizacją innej wartości i wtedy trzeba spojrzeć na ich hierarchię a także na to, jakie mamy możliwości realizacji każdej z nich. Przykazanie „nie zabijaj” mówi o bezwzględnej wartości ludzkiego życia, kiedy to życie jest zagrożone przez agresora, to można zabić w obronie tego życia (na wojnie czy w obronie koniecznej siebie lub swojej rodziny). Przykazanie mówi „czcij ojca swego i matkę swoją”, ale jeśli ojciec bije matkę, to prawdopodobnie staniesz w jej obronie. W tym momencie jeśli szacunek rozumiemy jako nietykalność cielesną, to nie możesz jednocześnie tego zastosować i do ojca i do matki, bo albo „tkniesz” ojca albo nie obronisz matki. Musisz przyjąć inny punkt odniesienia, wziąć pod uwagę, kto jest agresorem i też przedefiniować swoje rozumienie szacunku do ojca (powstrzymanie go siłą może być oznaką szacunku- powstrzymujesz go od popełnienia czegoś złego). Jeśli chodzi o „kochaj bliźniego swego” to ładnie Ci to wyjaśnia Vitalia Żeby na to wpaść wystarczy najzwyklejsza ludzka intuicja, którą też masz, tylko zakładasz, że w odniesieniu do nakazów religijnych nie ma ona zastosowania,że każdy nakaz religijny na pewno jest absurdalny i stworzony po to, żeby człowieka pognębić albo zmanipulować. Biologicznymi wszystkich ludzi. U Ciebie ta funkcja (ego) jest akurat w odwrocie, mówisz w kółko o sobie jak o mechanizmie rządzonym wyłącznie przez niezależne od Ciebie programy. Moim zdaniem masz zaburzone poczucie podmiotowości. Skoro uważasz, że przekonania i upodobania są całkowicie determinowane biologicznie, a gdyby istniał Bóg, to musiałby nam podsuwać myśli, to nic dziwnego, że uważasz za niesprawiedliwe karę i piekło. To tak jakby karać za coś psa, kota, roślinkę – które przecież nie mają wolnej woli. Jeśli upodobania i przekonania są „biologiczne”, to jak wytłumaczyć to, że zmieniają się w ciągu życia (inaczej całe życie słuchałabym Fasolek i Majki Jeżowskiej i zostałabym „ogrodniczką”, bo tak chciałam w przedszkolu), ludzie mają różne poglądy polityczne (skoro są uwarunkowane biologicznie, to może wszyscy powinniśmy mieć takie same?) i zmieniają je w ciągu życia, podoba nam się to, co jest atrakcyjne w naszej kulturze a nieraz po prostu modne, co jest atrakcyjne w naszym środowisku lub podoba się osobom, które nas fascynują. Często podoba nam się to, z czym długo mamy styczność, gust też może zależeć od wykształcenia (ktoś kto skończył szkołę muzyczną bardziej np. doceni muzykę klasyczną niż inni). Czy jestem zaprogramowana biologicznie, żeby pojechać na wakacje do Włoch, a nie do Francji? Czy ktoś, kto zapisze się do harcerstwa nie nabędzie innych rysów osobowości niż ktoś, kto pójdzie na kółko teatralne? Czy na dziecko nie mają wpływu rówieśnicy? Czy nie mogę wybrać jakiegoś ideału osobowości i do niego dążyć? „Gust seksualny” – nie wiem co przez to rozumiesz. Można mieć swój typ wyglądu zewnętrznego czy osobowości i być na niego ukierunkowanym. Ale czasem trzeba go zmodyfikować. Dziewczyna, która miała ojca alkoholika, może mieć podświadomą tendencję, by wybrać dla siebie również alkoholika czy faceta z innymi problemami i może to ileś razy zrobić, a po kilku porażkach zrozumieć, że szczęście polega na czym innym i inaczej postrzegać mężczyzn i swojego idealnego partnera (np. pod wpływem terapii). Poza tym nieraz ktoś, kogo wybieramy na partnera jest przeciwieństwem poprzedniego – bo chcemy wszystkiego „byleby nie był jak…” – jak to się ma do wrodzonego gustu? Ale gdybyś pisał pracę magisterską na temat drewnianych seriali albo gdyby Twój znajomy zagrał w jakimś odcinku albo gdyby za obejrzenie Anny Marii W. by Ci zapłacili, to byś obejrzał. Masz wybór. Uznajesz, że jedyna zasada, jaka rządzi człowiekiem, to zasada przyjemności i to pojmowanej bardzo krótkowzrocznie. Tymczasem wyrzeczenie czy trud prowadzi nieraz do większej przyjemności. Ktoś kto chce schudnąć, wyrzeka się słodyczy, żeby cieszyć się fajną sylwetką. Zdrowe jedzenie nie zacznie mu smakować bardziej niż czekolada, a jednak wybiera zdrowe jedzenie, bo myśli o korzyściach długofalowych. Ktoś, kto chce zdać egzamin musi się uczyć, choć wolałby doraźnie palić trawę i obserwować wolno płynące cirrusy, ale się uczy, bo chce zdać ten egzamin, zostać prawnikiem i osiągnąć coś zawodowo. Wszystko co naprawdę dobre, wymaga wysiłku. Swoją drogą ciekawe jest, że przedstawiasz Boga jako śmiertelnego wroga wszelkiej przyjemności, który żąda od człowieka, żeby się wyrzekł samego siebie, stawia człowiekowi absurdalne wymagania, niedostosowane do jego natury i niesprawiedliwie go potępia, a jednocześnie piszesz, że wiara to pozostawanie w sferze komfortu. Jeśli komfort ma tak wyglądać, to już wolę ból, cierpienie i rzeźbienie w skale szydełkiem. Religia jest "zaprzeczeniem szukania prawdy"... Ale to nie ja twierdzę, że jestem zbiorem wyuczonych myśli… Jeśli jesteś takim zbiorem i niczym więcej, to jak możesz poszukiwać prawdy?
  3. refren

    Natręctwa myśli...

    A jak ma wyglądać terapia behawiorlna natręctw? Że np. komuś, kto się obawia, że jest pedofilem, pokazuje się małe dzieci i ma się uodpornić i nie reagować lękowo? Nie bardzo sobie wyobrażam zastosowanie behawioralnej.
  4. Czy ktoś z Was ma wyraźne huśtawki nastroju i "napędu" w ciągu dnia? Od depresji do euforii i entuzjamu, od euforii do niepokoju itp.?
  5. Zwykle niewierzący twierdzą, że religia straszy ich diabłem. "Straszenie Bogiem" to jeszcze ciekawsze. Yhym... Według mnie należy przede wszystkim szukać prawdy, a nie tego, co jest najkorzystniejsze dla psychiki (czyli dostosowywać osąd czy coś jest prawdą czy nie do tego, czy coś jest dla mnie wygodne). Bóg nie mówi "odrzućcie siebie i swoje pragnienia" zawsze i wszędzie. "Kochanie" bliźnich nie wymaga odrzucenia swoich pragnień i rezygnacji z siebie. Człowiek ma potrzebę altruizmu, sympatii, miłości, współczucia dla innych, więc pragnienie dobra dla innych nie jest sprzeczne z jego upodobaniami. Miłość bliźniego, to jest wskazanie bezwzględne, czyli mówi, co jest wartością, dobrem i nie reguluje konkretnie sposobów postępowania w każdej poszczególnej sytuacji życiowej. "co nie zgadza się z ludzkimi przekonaniami i upodobaniami" - to znaczy z czyimi? Z moimi czy z Twoimi? Oczywiście, że mam wpływ na swoje upodobania i to, jaka chcę być. Obserwuję, też na tym forum, szerzącą się wśród ludzi (głównie o nastawieniu antyreligijnym) zadziwiającą wiarę w determinizm. Niedługo zaczniecie mówić, że geny Wam każą włączyć ten, a nie inny program w telewizorze. Mi nie każą. Wybieram co chcę obejrzeć, decyduję kim chce być, a kim nie chcę być. Ktoś, kto jest mordercą jest winny tego, że zamordował. Chyba, że jest niepoczytalny i nie wie co robi. Stopień winy może być różny, można zabić w afekcie. Można zabić w obronie własnej i być niewinnym. Można ulec złym wpływom, mieć trudne dzieciństwo. Ale ten kto pociąga za spust pistoletu podejmuje decyzję, a nie robi to jego palec czy gen. Ktoś inny też miał trudne dzieciństwo, ale nie zabija. Marks z Engelsem, to akurat uważali, że klasa uciskana ma prawo przejąć dobra klasy uciskającej, nakręcili rewolucję, gdzie część ludzi za..ała innym wszelkie możliwe dobra, potem ogłoszono, że wszystko jest wspólne, czyli wszyscy kradli wszystko, bo inaczej mieliby nic, a partia kradła najwięcej. Czyli zbiór oczywistości, z którymi nie sposób się nie zgodzić, a które są absurdami. Rzeczywiście wyrafinowana psychomanipulacja... Nawzajem. Ja upatruję Twoich w niewierze. (Fajny sposób dyskusji?) Dlatego ja tego życia nie chcę bo miałoby dla mnie sens tylko gdyby diabeł miał rację Cierpienie jest wpisane w każde ludzkie życie i roszczenie, by go nie było jest po prostu nierealne. Żeby zaakceptować życie, trzeba zaakceptować też cierpienie albo pozostać w niedojrzałości.
  6. carlosbueno, być może kwadratowi wiara w trzy wymiary też wydaje się infantylna. -- 02 wrz 2014, 00:12 -- Jeśli tylko to wyciągnęłaś z jego książki, to współczuje z całego serca. Jeśli tylko taki wniosek wyciągnąłeś z mojego posta, to również nie najlepiej.
  7. torres, jeszcze coś napiszę. Wciągnęłam się w rozmowę z Tobą, bo wydaje mi się, że mamy pewne podobne (wbrew pozorom) doświadczenia. Też mam za sobą fazę wiary w lot na fali przyjemności i czerpania z chwili po pierwszym zetknięciu z de Mello i to bezpośrednio poprzedziło moje zachorowanie. Szczęście miało być wynikiem "łączności z rzeczywistością", a ja to rozumiałam głownie jako wkręcanie się w kontemplację wszystkiego, co mnie otacza, że tramwaj jadąc fajnie stuka, że gołębie latają nad działkami, a tu jakie piękne liście lecą z drzew i w ogóle chwilo trwaj, jestem wolna od wszystkiego co wykracza poza nią. Wydawało mi się, że mogę mieć przyjemność na zawołanie o każdej porze bez spełniania jakichś warunków i to zaczęło budzić mój niepokój w dużej mierze nieświadomy, bo wcześniej przeżywałam życie jako wielkie zmagania, dążenie do różnych ideałów siebie, które sobie wymyślałam i raczej "ból cierpienie pot i krew". Moje zachorowanie można by widzieć jako "karę" jaką sobie wymierzyłam za dążenie do przyjemności. Ale to nie jest takie proste. Myślę, że mój wewnętrzny niepokój brał się też z tego, że nowy sposób przeżywania niby szczęścia miał fałszywe założenia i nie był zdrowy, kontakt z rzeczywistością jest zupełnie czym innym niż zajawka na fajne chwile, to świadomość warunków w jakich się żyje, własnych ograniczeń, pragnień, rozróżnianie tego, co dla mnie dobre i złe, przypisywanie różnym rzeczom adekwatnej wartości itd. A "lot na fali" wiał pustką i nihilizmem i doprowadził mnie do zamieszania wewnętrznego. Miałam poczucie "zdrady" wobec Boga, że osiągnęłam umiejętność przyjemnego życia bez Niego (choć naprawdę osiągnęłam zdolność do depresji, a "zdrada" mi nie groziła). Podsumowując, zrobiłam mi się woda z mózgu. Poza tym miałam i miewam napięcie między tym "co jest" czy "jaka jestem", a tym "co powinno być" czy jaka "powinnam" być, która Ty chyba uważasz za negatywny skutek wiary: Z tym, że już raczej to nie jest napięcie między tym, co chcę, a tym, co mi "każe" zasada, tylko miedzy tym, jaka jestem, a dostrzeżoną jakąś możliwością rozwoju. Czasem robi mi się taki zator, że widzę tę "wyższą" ścieżkę, która by była dla mnie dobra, ale czuję, że jeszcze nie jestem na nią w pełni gotowa, że zagraża mojej osobowości, dynamice, że bym musiała się "zgwałcić" czy czegoś wyrzec, ale raczej już sobie radzę z tym konfliktem. Vitalia, nie wierzę w absolutny determinizm, środowisko ma duży wpływ, ale można się się z tego dźwignąć, jest to trudne, więc wiara może pomóc i dać siłę, by zbudować samemu coś lepszego, niż dali rodzice. Każdy jest unikalny i ma w sobie bogactwo, z którego może czerpać. Nie na wszystko jednak mam odpowiedź, nie wiem co powiedzieć dziecku, które się pyta, dlaczego jego rodzice piją. Na pewno patrząc na nie, będę widzieć, że jest wyjątkowe i że Bóg uczynił je pięknym i czuć ból, że ktoś tego piękna nie szanuje. Każdy powinien wiedzieć, że ma odpowiedzialność wobec kolejnych pokoleń i że jego błędy odbiją się na szczęściu dzieci, a może nawet i ich dzieci ( to jest właśnie "prawo karmy"). Wiara raczej skłania do podejmowania odpowiedzialnych decyzji co do zakładania rodziny i rodzicielstwa, mówi o łączności między pokoleniami (wiele razy jest o tym mowa w Biblii), więc nie wiem czemu jeśli ludzie żyją źle, to wszystko ma być winą Boga. Ludzie powinni troszczyć się o tych, którzy są w ciężkiej sytuacji, więc mamy wpływ na to, by życie stało się lepsze i Bóg w tym na pewno nie przeszkadza, są organizacje katolickie, które się zajmują pomocą, Caritas, świetlice środowiskowe dla dzieci z patologicznych rodzin i inne. Choć to nie zastąpi kochającej rodziny i nie jest sprawiedliwe, że nie wszyscy ją mają. Nie ma życia pozbawionego zupełnie cierpienia, ciężko w tym dostrzec sprawiedliwość, ale Bóg nie mówi „nie będziesz cierpiał” (tak mówi diabeł i kłamie), tylko „zwróć się do mnie, a przeprowadzę Cię przez to cierpienie”.
  8. Uparty jesteś. Nie dziwię się. "Takiego właśnie karzącego Boga przedstawia religia", "Super, mamy wolną wolę ale jesteśmy za nią karani... wiecznym piekłem.", " A co mają katolicy? Poczucie winy, żal za grzechy, pokuta, gorzkie żale, moja bardzo wielka wina i panie nie jestem godzien.", "To tak jakby dziecko dostało prezent ale nie mogłoby się z niego cieszyć i podziwiać tylko musiałoby za każdym razem myśleć o tatusiu, który kupił zabawkę i chce żeby go podziwiano. I jak za dobrze się bawi to ma mu być żal: że kogoś nie stać na takie zabawki, że dzieci głodują w Afryce, że Jezus przez nasze grzechy umarł na krzyżu, że popełniliśmy grzech pierworodny jeszcze wtedy kiedy byliśmy niewinni i czyści i dopiero zaczynaliśmy chłonąć destrukcyjne wzorce ze złego społeczeństwa stworzonego przez szatana." "I musimy się wyrzec wszystkiego co nam daje życie bo to zło i szatan a królestwo niebieskie jest po śmierci. Nie teraz, nie tu, ale jak najbardziej tu i teraz bądź niewolnikiem, składaj pokłony, pracuj a <>" Ciężko być zdrowym od takich rozkmin. Życie w łączności z Bogiem jest w interesie człowieka. Bóg niczego nie potrzebuje, bo wszystko ma i nie ma żadnego interesu do zrealizowania. Chce dać człowiekowi swoją miłość bezinteresownie. Bóg stworzył człowieka tak, żeby jego szczęście było kompatybilne z dążeniem do Niego. Czy gdybyś był ojcem, to cieszyłbyś się, że Twój syn spędza życie na przygodach seksualnych, paleniu blantów, cieszeniu się widokami i słuchając muzyki, czy może chciałbyś, żeby zrealizował swoje zdolności, znalazł cel w życiu, znalazł miłość i założył rodzinę, żeby osiągnął trwałe i głębokie szczęście i żeby przeżywał przyjemność bez wspomagaczy? Upodobania i przekonania są czymś początkowym? Bóg je nam narzuca? Nakazy Boga nie są absurdalne. 10 przykazań to podstawowe normy i wskazania, których przestrzeganie jest w interesie człowieka i społeczeństwa. Co złego jest w wierności małżeńskiej, szanowaniu rodziców, poszanowaniu czyjejś własności oraz karmieniu swojej duszy kontaktem z Bogiem zamiast tylko użeraniem się ze spłacaniem kredytu, wyścigiem szczurów, kupowaniem kolejnych rzeczy, których marka miałaby świadczyć o naszym statusie?
  9. torres, dobre rozważania na temat cierpienia i wiary, właśnie na nie trafiłam i pomyślałam, że wrzucę. http://www.katolik.pl/myslec-jak-bog--myslec-jak-czlowiek,24297,416,cz.html I bardzo ciekawy artykuł o elementach poszczególnych zaburzeń osobowości w obrazie Boga. Autor twierdzi, że pojęcie Boga nie jest wrodzone - to chyba według Twojej myśli. http://www.psychologia.net.pl/artykul.php?level=183
  10. Z Twoich komentarzy wyłania się obraz traktowania człowieka przez Boga, który kojarzy mi się z jedną z niewłaściwych postaw rodzicielskich opisanych w pedagogice. To postawa nadmiernie wymagająca. http://www.miekiszstary-sp.republika.pl/postawy_rodzicielskie.html Taki Bóg byłby bezrozumnym belfrem czekający z linijką, żeby dać komuś po łapach, bo upadł mu ołówek albo napisał krzywo literkę przy nauce pisania. A Biblia mówi, że Bóg nie tylko dawał dojrzewać przez różne doświadczenia pojedynczym ludziom, ale całemu narodowi czy wręcz ludzkości (dając stare, a później nowe prawo). Z jednej strony Twój Bóg karze "dziecko" za nieświadomość, mimo, że jest tylko dzieckiem, z drugiej strony upierasz się jakby, że należy pozostać dzieckiem i nie uznajesz zupełnie odpowiedzialności człowieka za swoje wybory i ich konsekwencje, która charakteryzuje przecież dojrzałego człowieka. Ten Twój Bóg opresjonuje dziecko, nie daje mu przestrzeni na rozwój i błędy, a dziecko może tylko buntować się przeciwko dorastaniu, mówiąc "mam prawo być dzieckiem i takim zostanę". Szczególnie też ten Bóg uwziął się na wszelkie uczucie przyjemności, jakby każde jej doświadczenie było winą i wymagało natychmiastowej kary. "Nie ma zdrowej wiary w Boga" Życzę Ci, żebyś tego doświadczył i przekonał się, że jest. "Natomiast tworzenie przypuszczeń i rozważań filozoficznych oraz przestrzeganie etyki chrześcijańskiej jest ok tylko żeby za bardzo się w to nie wkręcić bo się potem pisze tak jak refren :)" Nie wiesz czy przestrzegam etyki chrześcijańskiej. Szczerze mówiąc, jest wielu lepszych w tym ode mnie. Przypuszczenia lubię snuć głównie na temat swoich rozmówców
  11. torres, mam zaległości tym wątku, na razie jestem na stronie 333 (i nie gwarantuję, że wystarczy mi cierpliwości do czytania kolejnych). No ale wiesz, że mają. Stworzyłeś sobie sam wizję Boga, który powinien dawać każdemu tylko szczęście. Taki Bóg rzeczywiście nie istnieje. To już jest sztuczka manipulacyjna rodem z sekty. To właśnie to żeby mi dał mogłoby być dowodem a skoro nie dał to zakładam, że go nie ma. Tak nakazuje zdrowy rozsądek. A może to po prostu prawda? Twoje życie się nie skończyło i nie wiesz jeszcze co Cię czeka, więc stwierdzenie tego nie jest manipulacją. Zamieniając „Bóg” na „los” będziemy mieć „Twoje życie jeszcze się nie skończyło, więc nie wiesz do końca jakie szanse dał ci los, a jakich nie dał” – czyli rzecz oczywistą. Wiara, że przyszłość jest niewiadomą i że może być lepsza niż to, co jest w tej chwili, jest zdrowa i zapewnia człowiekowi harmonię, sekty wbijają do głowy rzeczy destrukcyjne. Jego publikacje zostały skrytykowane przez Kongres Nauki Wiary, ponieważ przestały się mieścić w doktrynie katolickiej, de Mello miał święcenia kapłańskie, więc jego głos mógł być odczytywany jako głos teologa katolickiego, a nie był takim. I mamy całe „wyklęcie”. Krytyka nie była zupełna. W notce do „Przebudzenia” jest napisane „Jego dzieła mają prawie zawsze formę krótkich opowiadań i zawierają pewne wartościowe elementy mądrości wschodniej, mogące dopomóc człowiekowi w osiągnięciu panowania nad sobą, w zerwaniu więzi i uzależnień, które nie pozwalają mu być wolnym, i w spokojnym przeżywaniu różnych pomyślnych i niepomyślnych doświadczeń.” Tu są pewne niuanse, to znaczy ma znaczenie, czy czytamy myśli de Mello jako treści religijne (mówiące o tym, jaki jest Bóg, jak wierzyć, jaka jest droga do zbawienia itp.), czy czytamy jako poradnik psychologiczny, duchowości czy szukamy inspiracji filozoficznej. To jest tylko Twoje przekonanie, nie ma potwierdzenia w rzeczywistości. Dziecko prawdopodobnie myśli to, co mu powiedzą mu rodzice, ale dużo łatwiej przyjmie, że ktoś zmarły jest w „niebie” niż „nigdzie”, bo dziecko raczej nie zrozumie nicości. Nie pamiętam, co myślałam na temat życia po śmierci, kiedy byłam dzieckiem, może w ogóle o tym nie myślałam, ale „z natury” myślałam, że są duchy i wierzyłam w rzeczy, które sama wymyśliłam, sądzę, że nie jestem wyjątkiem, więc nie przypisywałabym dzieciom jakiejś szczególnie racjonalnej natury. Daj Boże, żebyś kiedyś osiągnął taki poziom intelektualny, jak teologowie średniowieczni. Kiedy miałam konflikty religijne, też mi się wydawało, że jako jedyna się wgłębiam, a wszyscy pozostali katolicy wierzą bezrefleksyjnie, bo przecież gdyby myśleli o tych wszystkich strasznych rzeczach, o których ja myślę, to nie byliby tacy poukładani ze swoją wiarą i tak (głupio) szczęśliwi. Nie wpadłam jeszcze na to, że to może ze mną jest coś nie tak. I że wcale nie jestem jedyną myślącą nadistotą pośród pantofelków. Do tego trzeba trochę pożyć, żeby ocenić siebie i innych realistycznie. Panteizm – religia dobra jak każda inna, ładnie ją można ubrać w kokon naukowości, ale jak widać potrzeba Absolutu jest i tak w człowieku przemożna. A może to w Tobie jest taka tendencja? Albo przyjmujemy na początek, że Bóg istnieje albo dyskusja nie jest właściwa - dokładnie tak samo mogę o Tobie napisać. A czy gdyby Bóg nie istniał to zaakceptowałabyś świat? Uważam, że Bóg istnieje, ale nie narzucam Ci sposobu dyskusji, nie mówię co masz założyć na początku, a czego nie. Tak, oczywiście, że bym akceptowała świat, gdyby Bóg nie istniał. Tylko że świat jest dla mnie do zaakceptowania, bo ma sens, a sens nie wziął się sam z siebie, więc ciężko mi te dwie rzeczy oddzielić. Z drugiej strony nawet jeśli świat nie ma sensu, to człowiek jako istota twórcza może mu nadać sens i nadać sens swojemu życiu. Więc życie bez Boga nie byłoby takie straszne, ale gdyby nie było Boga, nie byłoby istoty zdolnej do nadawania sensu czyli człowieka. Kiedyś straciłam wiarę, co prawda tylko na chwilę, ale nie było to szczególnie przykre. Tylko taka kosmiczna pustka i smutek, że nic nie ma poza naszym światem… Melancholia i samotność.
  12. elfrid, łączyłam jeszcze paroksetynę z ketrelem, ketrel nasila działanie ssri, tak że efekt jest u mnie natychmiastowy. Problemem jest to, że nie daje radę bez SSRI (/SSNR), ale musiałam odstawić wenlafaksynę, bo zrobiła się za silna (mam podejrzenie CHAD) i kolejne leki z tej grupy wykluczają mi się przez skutki uboczne. Chciałam dla odmiany spróbować Coaxilu - wiem, że nie powoduje u mnie akatyzji i też według opisu działa na obsesyjno-kompulsywne, ale lekarz powiedział mi, że nie będzie działać ("Bo nie").
  13. a zwiazek pozbawia zasad? Pewnie nie wszystkich zasad, ale te zasady dotyczyły właśnie zero facetów i zero seksu A z czego te zasady wynikają?
  14. a te 300mg kwetiapiny bierzesz tylko wieczorem czy w dwóch dawkach? W trzech. To dziadostwo dalej nie przechodzi. Dziś lekarz powiedział, żebym spróbowała jeszcze tydzień brać połowę dawki, ale już nie jestem w stanie tego napięcia dłużej znosić.
  15. torres, nie tylko Tobie Bóg dał masę problemów, wszystkim nam piszącym na tym forum z pewnością nie jest łatwo, choć to nie pociesza, że innym też nie jest najlepiej. Twoje życie się jeszcze nie skończyło, więc nie wiesz do końca jakie szanse dał Ci Bóg, a jakich nie dał. Dzisiaj zajrzałam sobie znowu do de Mello, którego bardzo lubię i między innymi znalazłam to: <> Jeśli chodzi o to, by brać sprawy w swoje ręce, to oczywiste, że musimy tak robić. Choć czasem trzeba się pogodzić z tym, że chwilowo nie mamy rozwiązania naszych problemów i lepiej przestać się szamotać i poczekać, aż się pojawią. Tu ktoś wierzący ma o tyle lepiej, że może mieć nadzieję, że Bóg go nie zostawi w tych problemach, ale i jemu może się mu wydawać, że ciągle woła i nie ma żadnej odpowiedzi. To nie zależy od stopnia wiary czy się tego doświadcza. To postawienie sprawy na ostrzu noża, moim zdaniem w czymś się zaplątałeś i lepiej by było to zostawić i się nie zaplątywać dalej. W istocie żadne religijne twierdzenie Cię nie obraża i nie stawia w pozycji kogoś gorszego. Bóg każdego stworzył na swój obraz i podobieństwo, Jezus za wszystkich umarł i nikt nie jest gorszy. Być może rzeczywiście brak mi empatii, ale też empatia nie polega na uznaniu czyichś twierdzeń. Krytyka czy dyskusja to niekoniecznie brak empatii. Domagasz się, żebym przyjęła Twój punkt widzenia. Moim zdaniem domyślnie, to każdy został stworzony z potrzebą Boga, która przejawia się tak czy inaczej we wszystkich kulturach, większość ludzi na ziemi wierzy w jakiegoś Boga, nauka wcale nie wyjaśnia dobrze, w jaki sposób powstał świat i człowiek, więc nie uważam tego, że Bóg nie istnieje za twierdzenie podstawowe. Poza tym jest w Tobie jakaś tendencja do odrzucania innych reguł gry niż Twoje. Albo Bóg istnieje albo możesz zaakceptować świat. Albo przyjmujemy na początek, że Bóg nie istnieje, albo dyskusja nie jest właściwa.
  16. torres, poza tym, jeśli piszę, że do wiary potrzebna jest łaska, to wiem, że nie mam możliwości przekonania Cię do wiary, bo nie jestem dystrybutorem łaski. "Moją sprawą jest robić jedynie to, co powinienem. Tańczyć swój taniec" - jak napisał de Mello.
  17. torres, z jednej strony piszesz, że odpowiadam dogmatami, z drugiej, że nie ma znaczenia, co ja myślę. Czyli nie da się Ci dogodzić. Katechizm Kk mówi, że << Wolna inicjatywa Boga domaga się wolnej odpowiedzi człowieka, gdyż Bóg stworzył człowieka na swój obraz, udzielając mu wraz z wolnością zdolności poznania Go i miłowania. Dusza tylko w sposób wolny może wejść w komunię miłości. Bóg dotyka bezpośrednio serca człowieka i wprost je porusza. Złożył On w człowieku pragnienie prawdy i dobra, które jedynie On może zaspokoić.>> Nie jest tak, że łaska się narzuca człowiekowi i jest on marionetką w rękach Boga, nie jest też tak, że człowiek sam z siebie może się nawrócić. Łaska jest kompatybilna z pragnieniami człowieka , ale może on ją przyjąć i odrzucić. Ostateczna jest decyzja jaką człowiek podejmuje w momencie śmierci, ale człowiek dąży do zbawienia lub potępienia przez całe życie. Sama łaska nie wystarczy. Punkt 14 „Lumen Gentium” mówi: <<Nie dostępuje jednak zbawienia, choćby był wcielony do Kościoła, ten, kto nie trwając w miłości, pozostaje wprawdzie w łonie Kościoła "ciałem", ale nie "sercem". Wszyscy zaś synowie Kościoła pamiętać winni o tym, że swój uprzywilejowany stan zawdzięczają nie własnym zasługom, lecz szczególnej łasce Chrystusa, jeśli zaś z łaską tą nie współdziałają myślą, słowem i uczynkiem, nie tylko zbawieni nie będą, ale surowiej jeszcze będą sądzeni.>> Tutaj więcej o tym: http://www.fronda.pl/blogi/euangelion/oficjalna-doktryna-kosciola-rzymskokatolickiego-zaprzecza-nauce-o-zbawieniu-z-laski,36667.html Każdy ma sumienie, które mówi mu co dobre, a co złe. Bóg też dał człowiekowi prawo naturalne - << Prawo naturalne, obecne w sercu każdego człowieka i ustanowione przez rozum, jest uniwersalne w swoich przepisach i jego władza rozciąga się na wszystkich ludzi. >> (Kkk) - i Objawienie, więc ciężko powiedzieć, że nikt nie wie, co czyni, choć ktoś może mieć rozchwiane poczucie dobra i zła. Chcesz narzucić narzucić mi (i może innym) jak ma wyglądać dyskusja. Ale tak się nie da, że przedstawisz swoje wyobrażenie, jak powinna przebiegać dyskusja i wszyscy się dostosują do tego. Nie dla każdego istnienie czy nieistnienie Boga jest jedynym punktem dyskusji, dyskutujemy też to, jaki jest Bóg, czy wiara katolicka jest spójna, logiczna, jak ją rozumieć i jak się ma do szczęścia czy wolności człowieka. I sam zresztą też przekroczyłeś swój punkt 0: Piszesz: Piszę zgodnie ze swoim przekonaniem, że Bóg jest, to chyba jasne, że nie wszyscy się z tym zgadzają, ale jeśli tak uważam, to nie będę zaczynać każdego zdania od "zakładając że Bóg istnieje, a katolicyzm to wiara, która najlepiej do Niego prowadzi". Z jednej strony ja nic nie zakładam, bo to, że Bóg istnieje, nie jest dla mnie tezą, z drugiej strony oczywiste jest, że każdy kto nie wierzy, nie przyjmuje tego, co piszę, jako pewnik. Możesz sobie dodawać do każdej mojej wypowiedzi "zakładając, że Bóg istnieje, a wiara katolicka jest najlepszą drogą do zbawienia/z punktu widzenia wiary katolickiej jest tak/ja rozumiem to tak, że..." Jakiego rodzaju dowodu oczekujesz? Jeśli np. powiesz "udowodnij mi, że Bóg istnieje, za pomocą równania matematycznego",to będzie to absurdalne, bo wyznaczysz z góry taki paradygmat, który nie jest dostosowany do przedmiotu. (Chyba, że ktoś policzy jakie jest prawdopodobieństwo, że kod DNA sam się napisał.) Jeśli chcesz dowodów filozoficznych, rozumowych, to poczytaj św Augustyna, św Tomasza, jeśli empirycznych, to zainteresuj się całunem turyńskim czy może cudem w Sokółce, jeśli chcesz doświadczyć wewnętrznie, to pomódl się do Ducha Św i poczytaj Ewangelię - może pomoże. Tak samo dowodem jest ład w świecie i kosmosie dający się poznawać przez ludzki rozum (kompatybilny z nim), występowanie praw fizycznych, heroizm świętych, wyznania wielu ludzi o tym, jak Bóg zmienił ich życie i wiele innych rzeczy, z którymi się pewnie zetknąłeś. Nie wiem czemu zakładasz, że ktoś Ci musi coś udowodnić.
  18. refren

    Akatyzja

    Miałam po rispolepcie (dwa podejścia oddzielone kilkoma latami, przy obu to samo), sulpirydzie i olanzapinie. Gdybym wtedy wiedziała, że to od leku, to bym od razu odstawiła dziadostwo. Ale za pierwszym razem brałam jeszcze więcej, bo myślałam, że to objaw choroby. W dodatku potem się okazało, że nie mam zaburzeń psychotycznych, a głównym objawem do leczenia stała się właśnie akatyzja. Przy maksymalnym nasileniu tego niepokoju ludzie wchodzą czasem pod pociąg, itp. Oby nikogo to nie spotkało.
  19. A co Cię skłoniło do zadania tego pytania? Brzmi jak "czy warto mieć smartfona?"
  20. Ja biorę poza fluo 300 mg kwetiapiny, ten lek wycisza u mnie niepokój ruchowy, więc wydaje mi się, że na takiej dawce ketrelu nie ma prawa wystąpić u mnie akatyzja. A niestety jest. Przechodzi w dużym stopniu wieczorami (fluo biorę rano), ale to za mało, żeby to znosić na co dzień. Dziś zmniejszyłam dawkę o połowę (6-ty dzień).
×