
refren
Użytkownik-
Postów
3 901 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez refren
-
Przeczytałam właśnie coś takiego. "W psychozie człowiek nie ma dystansu do swojego przeżycia. Sprowadza ja na ziemię, jest wobec niego bezwolny, zmuszony do działań reaktywnych. I wtedy depresję będzie przypisywał diabłu, i może być przekonany, że diabeł go zabije. Zaś gdy jest to przeżycie mistyczne, to towarzyszy mu świadomość, że choć diabeł atakuje naprawdę, to może się przed nim obronić nie przy pomocy magii, ale łaski. Nie traci kontaktu z rzeczywistością." "Choroba psychiczna jest wtedy, kiedy całe doświadczenie jest w środku i człowiek nie ma do tego dystansu. W przeżyciu duchowym zachowane jest poczucie dystansu". I jest w tym tekście też o tym, że w teologii katolickiej Bóg jest czymś zewnętrznym wobec człowieka, od niego niezależnym. Prawdziwe przeżycie duchowe jest zawsze dwubiegunowe (np. tajemnice różańca: radosne, bolesne i chwalebne). Sekty natomiast (bo generalnie to tekst o sekstach) sprowadzają rzeczywistość duchową, niematerialną, transcendentną do przeżyć psychicznych czy wręcz psychofizycznych, a więc zakotwiczonych w naszej materialności. Kiedy jest fajnie, mówią, że jesteśmy już święci, doskonali, niemal w niebie. Redukują przeżycie duchowe do czysto psychofizjologicznego. "Psychologia winna uznać, że człowiek to nie tylko ciało i psychika, ale też duch (wymiar, który otwiera na coś, co przekracza materialność i doczesność). Religia pozwala spotkać się z Kimś, Kto nie jest mną i Kto mnie przekracza. Psychiatra często robi błąd i kwalifikuje jako chore coś, czego nie potrafi zmierzyć i dotknąć. " "Duchowny powinien zdawać sobie sprawę z tego, że czasem to jednak psychoza albo nerwica natręctw i nie powinien negować potrzeby lekarza. " /Psychomanipulacja w sektach. Rozmowa z o. Tomaszem Alexiewiczem OP z Dominikańskiego Ośrodka Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach/
-
Jakbym czytała Mrożka, gdyby ktoś chciał pokazać karykaturę psychoterapeuty pracującego metodami psychoanalitycznymi, to lepiej by tego nie zrobił. I ten finał, kiedy wyprowadzony z równowagi rzucasz "niech mnie pan pocałuje w dupę" - kulminacyjny moment sztuki w teatrze absurdu. A to przecież życie. Po pierwsze nie przejmuj się, po drugie nie przejmuj się. Dla mnie terapia psychodynamiczna to jakaś parodia. W ogóle założenia psychoanalizy mi nie leżą - że za wszystkim co robimy stoją jakieś nieuświadomione przez nas uczucia, konflikty itp (bla, bla,bla), za to nasza świadomość nie ma za wiele do roboty. Nie kwestionuję istnienia podświadomości, ale jak można wszystko do niej sprowadzać? I jak budować podmiotowość pacjenta, skoro ciągle mu się pokazuje, że chce czegoś innego niż myślał, w dodatku nie daje mu się żadnej pozytywnej inspiracji do zmiany tylko międlenie? Denerwuje mnie też zbyt wielkie przywiązywanie wagi do "relacji" pacjenta z terapeutą. Owszem, według mnie jest ważna, nie każdy będzie się czuł dobrze z każdym, trzeba mieć zaufanie, żeby się przed kimś otworzyć i lepiej lubić swojego psychologa, ale na litość, prawdziwą relację to możemy mieć z przyjacielem, chłopakiem, ciocią, a nie z terapeutą. A już najbardziej mnie irytuje narcyzm terapeutów, którzy zachowują się jakby relacja z nimi była odzwierciedleniem całego życia pacjenta i przez analizę samej tej relacji mieliby go leczyć. Chodziłam prawie 3 lata do znanego terapeuty, który się nieraz udziela medialnie i były podobne akcje, z tym że nieco mniej groteskowe. Kiedy się spóźniłam, to zawsze to musiało mieć jakąś nieuświadomioną przeze mnie przyczynę. Nieraz wchodziłam na terapię i nie wiedziałam od czego zacząć i milczałam, on też milczał i to mogło trwać z 15-20 minut (płatnych), a jak wreszcie coś powiedziałam, to stawało się to tematem do rozmowy, dlaczego akurat od tego zaczęłam, z czym mi się to kojarzy, bla, bla, bla. Każda pierdoła miała jakieś ukryte znaczenie, dzieciństwo było niekończącym się tematem (choć niewiele to wnosiło), ciągle szukał mojej stłumionej złości, aż w końcu dowiedziałam się, że potrzebuję innego typu terapii i że pora się rozstać. I w tym akurat miał rację. Niedawno też w szpitalu zorganizowali mi rozmowę z psychoterapeutą dynamicznym i on, nie znając mnie, miał już jakieś koncepcje na mój temat, nie powiedziałam nic na tematy seksualne, a on zaczął się wypytywać i wmawiać mi, że na pewno mam z tym jakiś problem. Jeśli potrzebujesz terapii, to znajdź kogoś innego, różni terapeuci mają różne metody pracy, spróbuj może w innym nurcie. Z opisu, to ten Twój terapeuta sam wymaga leczenia.
-
Nie potrafię się z nim rozstać....
refren odpowiedział(a) na cheiloskopia temat w Problemy w związkach i w rodzinie
cheiloskopia, to dziwne co piszesz, też by mi się wydawało, że ciężko tak kłamać, zmyślać osoby z terapii i ich problemy. Niemniej albo Twój chłopak kłamał wcześniej albo kłamie teraz, więc nie jest godny zaufania i chyba wciąga Cię w jakąś grę, w której nie wiadomo o co chodzi. Całę szczęście, że te problemy wynikły teraz, a nie po ślubie. Choć teraz bardzo boli, ale sytuacja w której tkwiłaś była dla Ciebie niszcząca, więc zmiany mogą być tylko na lepsze. -
No to jak był odprawiony, to się nie martw już, a to co Cię niepokoi powiesz następnym razem. Myślę, że z tą wodą sobie wkręcasz, że coś się po niej z Tobą dzieje dziwnego, moim zdaniem to jest reakcja nerwicowa, skoro się boisz, to masz nogi "jak z waty" itp.
-
Ja nie, a co na to egzorcysta? Wysłał Cię na jakąś modlitwę o uwolnienie? Na pewno Ci się przypomniało, bo może Twoja nerwica produkuje takie wspomnienia, choć coś takiego nie miało miejsca?
-
Wreszcie coś Ci się w tej dyskusji udało.
-
Nie, nie jest. Dla mnie tak samo kodeks karny jest formą szantażu jak i kodeks religijny. Sama piszesz "dla mnie" i słusznie, bo to jest subiektywne. Akurat w tej szyderze piszesz najbardziej z sensem. Nienawiść do Boga i złorzeczenie* to przedsmak piekła. Piekło mogłoby być nawet tym samym miejscem co niebo, dla jednych obecność Boga byłaby nagrodą, a dla innych karą - w zależności o tego, jak siebie ukształtowali za życia. Na tym świecie nawet jeśli ktoś odrzuca Boga, to nadal ma dostęp do dóbr. Wszystko co dobre i co daje życie pochodzi od Boga, nawet jeśli niewłaściwie korzystamy z tych darów, to je mamy- w większym lub mniejszym stopniu. Życie, spokój, światło, miłość, nadzieja, podmiotowość, rozum, zdolności, piękno, pożyteczność, świat, ciepło - wszystko to jest podtrzymywane w istnieniu przez Boga. Jeśli Go nie ma, to zostaje tylko ciemność, nienawiść, cierpienie, rozpacz, ból. Ja to widzę tak. Dajesz komuś codziennie chleb, żeby nie był głodny. Ten ktoś wyrzuca codziennie ten chleb do kosza. Co więcej, nawołuje do tego innych, nawołuje, żeby nie uprawiać zboża, nie robić mąki, nie piec chleba. Niszczy uprawy. Czy takiego kogoś będziesz dalej karmić chlebem? I tak jest z piekłem, Bóg przestaje karmić tych, którzy tego nie chcą. *dla skrupulantów - jako stała postawa, z wyboru Zgadza się, ale przestrzegam tych które, ja uważam że należy przestrzegać, a nie, że ktoś mi wyskoczy: masz robić to i to, niezależnie co o tym sądzisz, bo jak nie, to spłoniesz na wieki w piekle. Nie, przestrzegasz tych, których musisz, inaczej trafisz do więzienia, nie będziesz zarabiać albo będziesz mieć problemy. No, widać to, zwłaszcza po tekstach: ale dziś długo było, ale mi się nie chce iść, znów do tego kościoła...Już Ci pisałam- przestań się wypowiadać za innych ludzi, w szczególności zaprzestań przypisywania innym, swoich własnych reguł opisu rzeczywistości. Może inaczej. Wszystko co dobre wymaga wysiłku. Jeśli chcesz się czegoś nauczyć, musisz włożyć wysiłek w naukę. Żeby schudnąć, musisz włożyć wysiłek w ćwiczenia. Żeby zbudować dom, musisz się napracować. I podobnie jest z nawykami, żeby wyrobić sobie dobry nawyk, potrzeba trochę wysiłku. Dla jednego chodzenie do kościoła będzie bardziej obowiązkiem (bliżej mu do bycia mentalnym dzieckiem), a dla innego będzie czymś naturalnym, z wyboru, budującym(choć czasem tez obowiązkiem, np. kiedy będzie -10 C ) A niby czemu nie? jedno opuszczenie mszy nie zanieczyszcza Twojej duszy grzechem ciężkim, a 100 już tak? No ciekawa teologia, tylko chyba nie katolicka... 100 opuszczonych zapewne bardziej niż 1, choć nie ma jakiegoś przelicznika. W różnym tempie, że tak powiem, można się staczać duchowo. Nic takiego nie pisałam! Pisałaś: Twój Kościół ma taką rozpiskę. Już teraz bowiem, w tym życiu, jest nam dana możliwość wyboru między życiem a śmiercią, i tylko idąc drogą nawrócenia, możemy wejść do Królestwa, z którego wyklucza grzech ciężki Nauczanie Kościoła stwierdza istnienie piekła i jego wieczność. Dusze tych, którzy umierają w stanie grzechu śmiertelnego, bezpośrednio po śmierci idą do piekła, gdzie cierpią męki, "ogień wieczny" Stwierdzenia Pisma świętego i nauczanie Kościoła na temat piekła są wezwaniem do odpowiedzialności, z jaką człowiek powinien wykorzystywać swoją wolność ze względu na swoje wieczne przeznaczenie. Stanowią one równocześnie naglące wezwanie do nawrócenia: "Wchodźcie przez ciasną bramę! Do piekła idzie się więc za śmierć w każdym jednym grzechu ciężkim, którego się nie żałuje w chwili śmierci. Możesz wyrżnąć setki ludzi za życia i jeśli tego żałujesz Bozia wpuści Cię do raju, ale możesz raz nie pójść złożyć świątecznej ofiary i tego nie żałować i będziesz się smażyć w piekle. To się nazywa boża pedagogika . Nie widzę rozpiski. Co do żalu. Jeśli ktoś żyje w stanie miłości do Boga, to żałuje każdego grzechu i nie musi nad tym myśleć ani się dręczyć ani wszystkich ciągle wyliczać i o nich pamiętać. Moment śmierci raczej sprzyja żalowi za grzechy, bo człowiek nagle zaczyna patrzeć na siebie z punktu widzenia wieczności, a nie z punktu widzenia własnego egoizmu, powodzenia w życiu itd. Mój ojciec nie utrzymywał ze mną kontaktu. Miał wypadek samochodowy, myślał że zginie i jak to się mówi, życie przebiegło mu przed oczami. A że przeżył, to się do mnie odezwał po 20-u latach. "Umrzeć w grzechu" to, jak mi się wydaje, umrzeć z upodobaniem, przywiązaniem do jakiegoś grzechu. W momencie śmierci, według tego co napisała św. Faustyna, Bóg otacza duszę szczególną miłością i nawet obojętne dusze na nią często odpowiadają. Żal za grzechy może mieć różne formy (tak mi się wydaje): uczucia miłości do Boga, zobaczenia nieporządku, jaki grzech zrobił w Twoim lub czyimś życiu, zobaczenie skutków długofalowych, dostrzeżenia czyjejś krzywdy, której się wcześniej nie widziało i pewnie wiele innych. Kościół nie może mówić "grzeszcie, nie przejmujcie się", bo może to kogoś zgubić i spadnie na tych, co tak mówili, odpowiedzialność. Wszelkie "rozmiękczenia" są nadinterpretowane. Przykładowo, Benedykt XVI powiedział, że jeśli prostytutka i tak będzie grzeszyć, to używanie prezerwatywy jest mniejszym złem niż nieużycie. I na drugi dzień w mediach ogłosili, że Kościół wreszcie się "zgodził" na prezerwatywę. Więc w sprawie od której może zależeć czyjeś zbawienie tym bardziej nie może Kościół robić żadnych rozmiękczeń. Ale zawsze konsekwentnie mówi, że nie można wyrokować, kto zostanie/został zbawiony, a kto nie, bo to wie tylko Bóg. A tu o "śmierci w grzechach" w Ewangelii. A On rzekł do nich: «Wy jesteście z niskości, a Ja jestem z wysoka. Wy jesteście z tego świata, Ja nie jestem z tego świata. Powiedziałem wam, że pomrzecie w grzechach swoich. Tak, jeżeli nie uwierzycie, że JA JESTEM, pomrzecie w grzechach swoich.» /J. 8. 23/ -- 11 gru 2014, 23:19 -- Lewiatanxxx, naprawdę nie polecam czytania opisów piekła w momencie problemów nerwicowych. One są raczej dla zbyt mało wrażliwych niż zbyt wrażliwych. Chyba, że Ci to służy, ale mam co do tego obawy.
-
Trochę mnie dziwi, że piszesz o tym na tym samym forum. Mi by było głupio. I odwrotnie, gdyby ktoś na forum napisał, że dostaje od kogoś (a w domyśle to byłabym ja) dużo komplementów i że to mu się podoba, ale też ma jakieś rozkminki, to bym się wystraszyła, że zaraz pójdą jakieś cytaty na forum albo że ten ktoś się za bardzo wkręca. Ale może to tylko ja tak mam.
-
Przypomnę tylko, że JP2 był przeciwny agresji USA na Irak, apelował o pokój i osobiście się spotkał w tej sprawie z Bushem. Wtedy słyszałam głosy, że papież się nie zna na polityce i strategii, a teraz się okazuje, że Kk popiera wojny.
-
Bo jest. O tyle ten szantaż jest ponad tym boskim, że za winę grozi przynajmniej proporcjonalna do tej winy kara, a nie wieczne męki za brak udziału w niedzielnej eucharystii. Więc sama widzisz, że odczucie szantażu jest Twoim odczuciem subiektywnym. Kodeks karny akceptujesz i nie masz z tym problemu. A państwo ma środki przymusu i może je zastosować, Bóg nie ma żadnych środków przymusu. Z Twojej perspektywy każdy nakaz czy zasada związana z religią jest ograniczeniem Twojej wolności. Ale jest cała masa innych zasad, których przestrzegasz, takich jak przepisy drogowe, godziny pracy, płacenie za to co kupujesz itd. To jest dla Ciebie naturalne. Dla osoby wierzącej, chodzenie do kościoła jest czymś naturalnym i nie odbiera tego jako przymus. Są też osoby, które nie chodzą i to olewają i też nie czują się zmuszane. Odczucie szantażu moim zdaniem pojawia się przy konflikcie wartości. Konflikt wartości nie jest niczym złym i każdy go miewa, chodzi o to, żeby go twórczo rozwiązać i się dzięki temu rozwijać. Uważasz, że Bóg grozi karą nieproporcjonalną do win. Tylko że do piekła nie pójdzie nikt za brak udziału w jednej Eucharystii, tylko jeśli już, za brak udziału w skali życia, bo ten brak jest wyrazem permanentnego odrzucenia Jezusa. Jeśli ktoś np. mieszka na Syberii, gdzie nie ma kościoła ani księdza katolickiego i przez całe życie nie będzie przez to chodził do komunii, to nie jest to jego wina i nie pójdzie za to do piekła. Więc nie jest prawdą, że do piekła się idzie za samo niechodzenie do komunii. Poza tym nie wiadomo kto i za co pójdzie do piekła, nie wiemy tego. Nie ma rozpiski, że za nieprzestrzeganie tego a tego paragrafu idzie się do piekła. Jest tylko ostrzeżenie, że za całkowite i ostateczne odrzucenie Boga idzie się do piekła, oraz wskazanie bardzo skutecznych dróg, jak tego uniknąć - a najlepsza to korzystanie z sakramentu spowiedzi i komunii, a za tym idą różne korzyści i skutki, dotykające wnętrza człowieka i jego życia, przemieniające jedno i drugie. Bóg nie przystawia pistoletu do głowy. Nie zmusił Cię jak dotąd do praktykowania wiary. Poza tym daje całą masę zachęt i ten "pistolet" to piękno i miłość, których człowiek nie chce odrzucić, jeśli je pozna, doświadczy ich, zrozumie, że pochodzą od Boga. Nie jest tak, że praktykujemy wiarę, dlatego że boimy się piekła. Tak jest, że z niewolnika nie ma pracownika, człowiek musi działać zgodnie z własnym poczuciem sensu. Ale też istnieje dobro obiektywne i obiektywne normy moralne Każdy system moralny (prawie) zakłada w jakimś stopniu postępowanie zgodnie z obowiązkiem. Trzeba to sobie jakoś poukładać, znaleźć równowagę między jednym a drugim. Ktoś wierzący próbuje to zrobić poprzez relację z Bogiem. Istnienie norm obiektywnych też zresztą można kwestionować. Ale jeśli masz pretensję do Boga, to znaczy że spodziewałaś się jakiegoś dobra od Niego, a otrzymałaś zło (takie masz poczucie). Więc w tym gniewie się wyraża wiara w dobro i zło. Dlatego według mnie w takim gniewie jest zawsze trochę nadziei. Namawiasz autorkę wątku, żeby się wyzwoliła od religii, ale przyznajesz, że sama nie masz pełnego sukcesu na tym polu. Z jednej strony nie wiesz, czy Bóg istnieje czy nie, z drugiej go nienawidzisz. To nie jest konsekwentne, a nienawiść nie jest wolnością. Poza tym niewłaściwie używasz pojęcia sekty. Jeśli chodzi o klasyczną definicje, jest to ruch religijny, który wyodrębnił się z którejś z religii przyjmując własne zasady doktrynalne. W znaczeniu grupy destruktywnej sekta charakteryzuje się zwykle takimi cechami jak nieograniczona władza przywódcy, duży nacisk na gromadzenie pieniędzy, tym, że jednostka nie ma prawa zrezygnować z członkostwa, elementy doktryny po jakimś czasie brzmią inaczej niż na początku, grupa utrudnia swoim członkom kontakty z rodzinami, istnieje obowiązek zakładania rodzin wewnątrz grupy, istnieje ograniczenie dopływu informacji ze świata, promowana jest postawa wrogości wobec świata, grupa jest wrogo nastawiona do kształcenia pozareligijnego. Litości to ja proszę! Ty chcesz dyskutować o tym czy Kościół ogranicza kobiety, czy o tym czy kobietom to przeszkadza? Bo jeszcze wczoraj mi pisałaś, że to nie prawda, że Kościół to robi. Dziś odwracasz kota ogonem, i mi piszesz, że im to nie przeszkadza! Więc po pierwsze przestań się łaskawie wypowiadać za inne kobiety, po drugie przestań powielać bzdury wieszczone z ambon kościelnych. Jeśli komuś jakieś ograniczenie nie przeszkadza, to nie jest to ograniczeniem. Chyba że wiemy lepiej od niego co jest dla niego dobre i najpierw mu wmawiamy, w jakim jest ucisku, a potem wyzwalamy. Ale to, że kobiety nie są księżmi nie wynika z tego, że się zakłada, że by nie chciały. Tylko, najkrócej mówiąc, taką miał Bóg koncepcję, apostołami byli mężczyźni i to się kontynuuje. To jest sprzeczne ze współczesnym obrazem świata, w którym uważa się, że odmienność kobiety jest jej poniżeniem. I że musimy pana Boga we wszystkim poprawiać. To kłuje i chyba właśnie ma kłuć. Choć to, że np. kobieta nie będzie górnikiem, jakoś nikomu nie przeszkadza. No pewnie, że nie muszą! nikt nie twierdził, że muszą. Jak dla mnie to naiwne katoliczki mogą być nawet dumne, z tego żeby robić za służące klechom i rodzić kolejnych wyznawców sekty. Tylko w sytuacji, gdy ktoś Ci powie, że Kościół ogranicza czy dyskryminuje kobiety, nie gadaj głupot, że to nie prawda. Myślę, że rodzenie dzieci wynika z innych przyczyn niż z potrzeby dostarczenia nowych członków dla Kościoła, a nawet myślę, że jest to rzecz naturalna i zawsze była. Co więcej tak jakoś jest, że to kobiety rodzą i ciężko to przeskoczyć. Ale nie o każdej porze, jak się uda to można do przedsionka wejść i po warunkiem, że robi się tam tylko to, na co właściciel pozwala i właściciel tego kościoła go nie zamknie... Denerwuje Cię obowiązek chodzenia do kościoła w niedzielę, a z kolei w tygodniu denerwuje Cię brak możliwości chodzenia w pewnych godzinach (nocnych?). Ciekawe czy w tym samym stopniu denerwuje Cię, że codziennie trzeba chodzić do pracy, a sklepy w nocy są zamknięte. Generalnie wkurza Cię każda zasada, norma czy zwyczaj związany z Kk. Na więcej wątków już nie mam dziś cierpliwości odpowiadać. Dobrej nocy.
-
Nie, spaliśmy.
-
Równie dobrze możesz powiedzieć, że istnienie kodeksu karnego jest szantażem. Owszem, może jest, dla ludzi, którzy lubią rozbój, kradzieże i zabójstwa. Ogólnie jednak ludzie wiedzą, że prawo jest dla ich bezpieczeństwa. Dla mnie piekło jest rzeczywistością obiektywną (choć istnieje w innym wymiarze) i mówienie o nim nie jest straszeniem. Jeśli ktoś Ci mówi, w jeziorze jest taka a taka temperatura, taka a taka głębokość, poza tym są prądy, a kąpielisko niestrzeżone, to czy to będzie straszenie? Poza tym, tak myślę: Jeśli wierzysz w Boga, to czemu chcesz grzeszyć? Jeśli uważasz, że jesteś w porządku i żyjesz zgodnie ze swoim sumieniem, a Kościół się myli, to czemu boisz się piekła? Jeśli uważasz, że Bóg i piekło nie istnieją, to czemu mówisz o szantażu? Jeśli chodzi o księży, to żaden mi nie mówił, że jeśli nie zrobię konkretnie tego a tego, to trafię do piekła. Czytałam za to, że w momencie śmierci każda dusza jest otoczona niezwykłą miłością Boga i wiele z tych, które były daleko od Boga jeszcze się w tym ostatnim momencie nawraca i nie należy wyciągać pochopnych wniosków, że ktoś nie został zbawiony. Litości, z pewnością to jest główny problem kobiet, że nie mogą być księżmi... Ksiądz to pewna rola, a nie władza i zaszczyty, których należy zazdrościć, kobiety i mężczyźni nie muszą pełnić w Kościele takich samych ról. Tak samo jak w wychowaniu dziecka, mężczyzna jest ojcem, a kobieta matką i wierzę, że nawet stado feministek, transów i gejów tego nie zmieni. Każdy może sam interpretować wolę Bożą, co do własnego życia, a nawet musi. To że trzeba iść do kościoła w niedzielę, to nie jest żaden dyktat, tylko wynika to z przykazania, poza tym jest to jakby kontynuacją szabasu, tylko w wersji chrześcijańskiej. Umiejętność świętowania niedzieli to przejaw kultury religijnej i higieny psychicznej, nikt na tym nie traci, wszyscy jakoś z tym żyją, tylko dla Ciebie to terror. Poza tym do kościoła możesz chodzić i codziennie, nikt Ci nie broni. Księża pracują, pełniąc swoją posługę, z której korzystają wierni i to jest normalne, że muszą coś jeść i gdzieś spać oraz w coś się ubrać. Chrześcijanie się mają troszczyć o potrzeby Kościoła (patrz. Dzieje Apostolskie), co jest logiczne i sprawiedliwe, przeszkadza to jakoś głównie tym, których to nie dotyczy. Co do "słuchania się", nie wiem jaki masz obraz stosunku księży z wiernymi, ale jakiś dziwny, typu dziecko-rodzic, że rodzic mówi dziecku, o której ma wrócić z imprezy i o której ma iść spać. To jakieś nieporozumienie. Ksiądz to nie jest też władca, który ma swoich poddanych. Nie dostrzegasz w ogóle strony duchowej ani podmiotowości w wyznawaniu wiary, bez której wiara nie mogłaby istnieć. Rozdzieliłam te dwie rzeczy, ale myślę, ze Krk jest potrzebny, jeśli nie po to, żeby go uznawać, to po to, żeby się na niego wkurzać, sądząc z wpisów wierzących inaczej.
-
CHAD- Choroba Afektywna Dwubiegunowa cz.III
refren odpowiedział(a) na Amon_Rah temat w Depresja i CHAD
Musi gdzieś być wyjście. Może trzeba jeszcze raz ostukać podłogę albo wydłubać jakąś cegłę. -
CHAD- Choroba Afektywna Dwubiegunowa cz.III
refren odpowiedział(a) na Amon_Rah temat w Depresja i CHAD
Mała ankieta. Co według Was najbardziej zobojętnia emocjonalnie? a) SSRI b) lamotrygina c) kwetiapina d) depresja -
Mnie Bóg nie szantażuje piekłem. Ani żaden ksiądz. Chodzę całe życie do kościoła i też wielokrotnie rozmawiałam z księżmi osobiście i nigdy żaden mnie nie "straszył" piekłem na kazaniu ani w rozmowie. Nie mam też lęków przed piekłem. Biblia jest pełna przesłania miłości Boga do człowieka. Księga Hioba jest dla mnie osobiście optymistyczna, bo na końcu Bóg wynagrodził cierpienia Hioba i to w znaczeniu ziemskim, dał mu zażywać ludzkiego szczęścia. Poza tym księga Hioba pokazuje, że to, że ktoś cierpi nie oznacza, że coś jest z nim nie tak i że to kara, a pomoc Boga może przyjść, kiedy się jej najmniej spodziewamy i nie mamy już sił. Zauważyłam, że o straszeniu piekłem mówią zawsze ci, którym daleko do życia Bogiem, relacja z Bogiem raczej wyzwala od takiego lęku. Mówienie o tym, że coś jest dobre, a coś złe, to nie jest poniżenie. Człowiek potrzebuje obiektywnych norm moralnych i to jest właśnie jego dowartościowanie, jesteśmy czymś więcej niż zwierzęta, którym wystarczy najeść się, czuć się bezpiecznie i się rozmnażać. Problem w tym, że obecnie jest konflikt między powszechnie przyjętymi normami a wymaganiami wiary. Człowiek musi działać zgodnie ze swoim poczuciem sensu, z własną oceną sytuacji, z drugiej strony chce być w zgodzie z sumieniem, Bogiem i obiektywnymi normami. I tu jest problem, przed którym każdy musi stanąć - jak to sobie poukładać. Ci, którym bliżej do laickiego spojrzenia na świat zżymają się, bo wizja piekła czasem ich niepokoi, woleliby jakby nie było w ogóle pojęcia grzechu. Drugim jest ciężko, bo widzą, że odstają od ogółu, ciągle stykają się z przekazem, że szczęście to dużo seksu, życie w "zgodzie ze sobą" (czyli Twoją normą moralną jest to, co jest dla ciebie wygodne), w dodatku wmawia im się, że Kościół krępuje wolność kobiety itd. I w przypadku konfliktów religijnych trzeba wybrać, albo wypieram istnienie Boga (czego się nie da zrobić do końca) czy olewam naukę Kościoła - dla mnie to równanie w dół, ale jest się bardziej z pozoru dostosowanym społecznie i nie czuje się silnego konfliktu między sobą a światem - albo wybieram drogę rozwoju, wzbogacania relacji z Bogiem i pójścia pod prąd. Co z czasem przynosi poczucie wolności. -- 09 gru 2014, 15:35 -- Może za łatwo mówię, o "wypieraniu" Boga, bo brak wiary może wynikać z różnych przyczyn i niektórzy są rzetelni i uczciwi wobec swojego rozumu, a i tak nie mają wiary. Księga Hioba i historia Abrahama są trudne, bo dotykają samotności egzystencjalnej człowieka, kiedy jest przegroda między nim a innymi ludźmi i ich obrazem świata - człowiek staje się jakby szaleńcem i tylko Bóg może go uratować, bo ludzie nie dadzą mu oparcia. Tylko że moim zdaniem właśnie taka jest prawda, że człowiek w jakimś stopniu zawsze jest samotny. Ale też Kościół Powszechny ma sens, bo chroni przed skrzywionym obrazem wiary, jaki np. pojawia się w nerwicy. Jest różnica między szaleństwem wiary, a szaleństwem nerwicy czy psychozy. Z tych drugich trzeba człowieka sprowadzić do tego, co powszechne.
-
No to kij mu w oko.
-
Czego nie należy nigdy mówić facetowi ??? "Nie umiem na siebie zarobić". Mi się zdarza i zdarzało to powiedzieć i niby przechodzi, ale to bardzo dobry sposób, żeby się pozbyć faceta, zwłaszcza w początkowym okresie znajomości. Niestety na bardziej zaawansowanym etapie sam to zauważy i się nie zachwyci.
-
W takim razie to, co napisałaś, jest nielogiczne. Skoro wszystko, co się zdarzy byłoby wolą Boga, to nasze grzechy też, więc mówienie o poczuciu winy nie miałoby sensu.
-
No nie, gdybym na przykład popełniła samobójstwo, to z pewnością nie byłaby to wola Boga.
-
To znaczy to działanie "placebo" było złe? Czy najpierw dobre, a potem złe? Nie wiem czy to coś wniesie, ale mam ze swojego życia taki przykład, że nie wszystko co się dzieje, jest wolą Boga, trzeba używać rozumu, rozpatrywać, co jest dobre, a co złe i szukać dobra, choćby było ukryte. Podczas mojego pierwszego pobytu w szpitalu (21 lat) czułam się beznadziejnie, ale że to był oddział otwarty, to pojechałam po obiedzie na Starówkę - tak sobie połazić. Weszłam do kościoła i się modliłam, mówiłam Bogu jak źle się czuję i żeby mi zesłał jakąś pomoc. Kiedy wyszłam, spotkałam znajomego, ściślej mówiąc, to był kolega mojej koleżanki, którego raz może widziałam na jakiejś imprezie. I przyssał się do mnie, zaczął ze mną rozmawiać z taką troską i uwagą, że szybko opowiedziałam mu o swoich problemach, był bardzo wspierający i kojący, zanim się obejrzałam, chodziliśmy razem za rękę po ulicach, było mi trochę dziwnie, bo przecież się nie znaliśmy za dobrze, ale byłam wtedy mało asertywna, poza tym stwierdziłam, że on ma taki styl i już. Potem zaczął mnie odwiedzać w szpitalu. Któregoś dnia narzekałam, że nie wrócę już na studia, a on zaprowadził mnie pod mój wydział i mówi, przyjrzyj się, bo tu jeszcze będziesz kilka lat przychodzić na zajęcia. To mi bardzo poprawiło nastrój. Zaczęły się pojawiać też rzeczy dziwne w naszej znajomości, które pominę, żeby nie rozwlekać. W końcu zaproponował mi wspólny wyjazd z nim i jego znajomymi, molestował mnie, żebym pojechała, mówił jak dobrze mi to zrobi i nie przyjmował do wiadomości, że jestem w szpitalu i nie mogę sobie pojechać gdzieś w Polskę, bo muszę być pod opieką lekarzy. I że nie chcę jechać. Dawał mi do zrozumienia, że jeśli nie pojadę, to koniec naszej przyjaźni, więc pomyślałam "kij mu w oko, prawdziwy przyjaciel by mnie nie szantażował". I nie pojechałam, kontakt się urwał. Potem się okazało, że gość montował sobie sektę, wyprał mózg grupce osób, które pozaciągały na niego kredyty i skończyły w szpitalach z wielkimi długami. Gdybym to interpretowała prostolinijnie, to wyszłoby, że Bóg mi zesłał pomoc w postaci przywódcy destruktywnej sekty. A wyszło tak, że to wydarzenie wyleczyło mnie w dużym stopniu z wiary "magicznej" i przestałam się wkręcać w to, że wszystko jest znakiem (co nie znaczy że nie ma znaków). Czyli było w tym dla mnie jakieś dobro, ale nie było podane na tacy.
-
Wiara to coś więcej niż praktyki. Same praktyki z pewnością nikomu nie pomogą, jeśli się nie wierzy w Boga albo w to, że może Bóg może działać w naszym życiu.