Skocz do zawartości
Nerwica.com

DelRey25

Użytkownik
  • Postów

    254
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez DelRey25

  1. Mam do Was pewne pytanie. Czy macie też tak, że np., w złości, czy w chwili gdy jesteście rozdrażnieni to trudniej Wam znieść te myśli?? Pytam, bo ja tak właśnie mam. Oczywiście, myśli pojawiają się bez względu na nastrój czy okoliczności, bo czasami nawet leżąc i czytając coś nachodzi mnie myśl, żeby komuś coś zrobić, ale wtedy jakoś łatwiej mi się opanować. Problem jest natomiast wtedy gdy np., kłócę się o coś z kimś (najczęściej matką, siostrą) i jestem rozzłoszczony. Wtedy właśnie mam wrażenie, że zaraz utracę kontrolę nad sobą i coś komuś zrobię. Kiedyś miałem właśnie taką sytuację, że w domu z powodu jakiejś błahostki wybuchła sprzeczka, która wyprowadziła mnie z równowagi. Niestety na stole leżał wtedy nóż i czułem, że zaraz zwariuję, że muszę "to" zrobić. Niczego nie zrobiłem, ale cały czas mi się wydaje, że byłem bliski i że jestem do tego zdolny... Ciągle analizuję tę sytuację, wracam do niej, obwiniam się. Boję się samego siebie i swoich reakcji. Boję się nawet wracać do domu rodzinnego jak mam dni wolne, bo cały czas mam w głowie tę sytuację i boję się, że znów coś takiego się stanie. Najgorsze jest to, że ja jestem dosyć impulsywnym człowiekiem i wiele rzeczy robię bez przemyślenia, pod wpływem chwili. I to mnie jeszcze bardziej przeraża
  2. Nie zgadzam się odnośnie tych siłowni. Tam gdzie ja bywam jest zupełnie inaczej. Jeśli chcesz, możesz iść do instruktora i on ułoży Ci plan treningowy i ewentualnie doradzi w kwestiach diety. Jednak to wcale nie jest konieczne. Ja w zasadzie wszystkiego dowiedziałem się z Internetu i wiedzę wykorzystałem w praktyce. Przez 9 miesięcy schudłem nieco ponad 30kg, czyli średnio 3-4kg na miesiąc. Plan treningowy ułożyłem sobie sam w zasadzie. Na początku to było takie miotanie się po różnych maszynach na siłowni, ale z czasem dowiadywałem się coraz więcej i wprowadzałem nowo zdobytą wiedzę w życie. Kupiłem do domu gryf łamany z obciążeniami i ułożyłem sobie taki trening, który mogłem wykonywać w dniach kiedy np., z powodu pracy nie miałem czasu na siłownię. Zatem można ćwiczyć w domu i mieć efekty. Mówię tu o ćwiczeniach siłowych, a pobiegać można na dworze, nawet wokół bloku czy po mieście. Ja tak robiłem i żyję, aczkolwiek przyznam, że na siłowni jest większa motywacja, bo widzisz innych ludzi jak ćwiczą i w moim przypadku to było coś na zasadzie: 'jeszcze 10minut na orbitreku, wytrzymam' albo 'jeszcze jedna seria, dam radę'. Inna sprawa, że teraz kompletnie straciłem zainteresowanie ćwiczeniami. Już nie widzę w tym sensu. Odkąd pogorszył się mój stan nie mam ochoty nawet na rower wyjść, co kiedyś sprawiało mi niewiarygodną przyjemność... Jedyne co mi zostało to zmuszanie się, ale czy to ma sens?
  3. DelRey25

    czego aktualnie słuchasz?

    Natalie Imbruglia - City [videoyoutube=moAAOtJALn4][/videoyoutube]
  4. Z doświadczenia wiem, że najlepiej jest mieć dzień zawalony jakimiś drobnostkami. Jak tak jest to czuję się zdrowy, a jak tylko chwila wolnego czasu się znajdzie to nawet nie potrafię odpocząć, bo znów jakieś chore jazdy się zaczynają. Zawsze mnie wkurza jak ludzie w pracy mówią jak to się cieszą na urlop itp. itd,. Ja osobiście mam inaczej, bo nie wiem co ze sobą zrobić, a podjęcie jakiejkolwiek decyzji odnośnie zajęcia jest cholernie trudne, bo co chwila zmieniam zdanie. Jak zacznę już coś robić to mam wrażenie, że sam siebie poganiam, bo ma być 'już' i 'teraz'. Nie znoszę czekać.
  5. DelRey25

    Co teraz robisz?

    Siedzę w pracy... i tak jeszcze do 18:00.
  6. Wszędzie czytam, że to się tylko pogłębia, a leki niewiele dają... Chociaż jak tak teraz myślę, to lepiej mieć schizofrenię prostą niż być psychopatą...
  7. Błagam, pomóżcie mi, bo już odchodzę od zmysłów. Analizuję swoje zachowanie w ciągu ostatnich paru lat i zaczynam się bać, że mogę cierpieć na schizofrenię prostą... Kiedyś byłem bardzo towarzyski, wychodziłem z domu, chodziłem na imprezy i takie tam. Odkąd zacząłem się leczyć (najpierw były to zaburzenia depresyjno-lękowe, potem nerwica natręctw, ostatnio podejrzenie zaburzeń osobowości i spektrum ChaDu) zauważam, że jest ze mną coraz gorzej, szczególnie ostatnio... Co mnie bardzo martwi to: *unikanie kontaktów z ludźmi, rozmów zarówno twarzą w twarz jak i telefonicznych, np., rozmawia ze mną kumpel i ja za chwilę uciekam kompletnie w swój własny świat, nie słucham go, albo udaję, że słucham, *mam zmienne nastroje: od napadów płaczu, po stany kompletnego stępienia uczuciowego, kiedy wydaje mi się, że jestem jakby za jakąś szybą i nie czuję nic, ciągle we własnym świecie, *do tego zaburzenia mowy: np., mylę słowa, szyk zdania, gubię wątek i zapominam co chciałem powiedzieć albo co jakiś czas powtarzam "i tak to właśnie wygląda", albo "nie wiem" czy "zobaczymy, zobaczymy" i znów uciekam w świat własnych myśli, *gdy jestem w domu i np., mam wchodzi do pokoju to robię wszystko, żeby ją zbyć, żeby wyszła, bo czuję jakby mi przeszkadzała, to samo z siostrą czy jej dziećmi, *w pracy pracuję głównie w języku angielskim i w tej materii też bardzo się pogorszyło: nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, powtarzam się (jak mówię po polsku to też tak jest...) i w ogóle moje wypowiedzi wydają się bezsensowne, *do tego dochodzi jakaś taka wrogość wobec ludzi, denerwują mnie, wyprowadzają z równowagi byle błahostkami, najczęściej tym, że chcą ze mną rozmawiać, *w pokoju mam wiecznie bałagan, nie chce mi się sprzątać, prać itp. Wcześniej jakoś nie zwracałem na to uwagi i myślałem, że to chwilowe, ale niestety nasila się... Jestem przerażony i jedyne o czym myślę to samobójstwo, bo nie wyobrażam sobie tak swojego życia ;( A jest coraz gorzej... Pewnie mi napiszecie, że nic mi nie jest, że to nerwicowe, ale nie zmienia to faktu, że sam już się w tym wszystkim gubię i nie wiem co mam zrobić. Można w ogóle taki rodzaj schizofrenii jakoś leczyć?? Błagam, pomóżcie
  8. Dzięki za Wasze opinie, choć przez moment poczułem się jak człowiek. Z cieszeniem się jest różnie, najczęściej mam tak, że gdy jest dobrze to myślę sobie 'z czego Ty się debilu cieszysz? i tak za jakiś czas wszystko zmieni się na gorsze...' albo mam poczucie winy, że się cieszę, bo na pewno za karę wydarzy się coś złego... Popaprane to wszystko...
  9. Witam, Piszę tutaj, bo nie wiem do jakiego działu ten temat się nadaje. Najwyżej moderator przeniesie. Chcę znać Wasze zdanie na temat pewnych reakcji lub ich braku przy jakichś zewnętrznych bodźcach. Chodzi mi tutaj o płacz, smutek itp. Ja np nigdy nie płakałem na pogrzebach. Zmarła moja babcia: nic, zmarł ojciec kolegi: nic, zmarł mój ojciec: nic. Nawet nie wiem czy było mi przykro, nie pamiętam. Jedyne co pamiętam to szok, jakiś lęk, niepokój. Pamiętam, że za każdym razem chciałem tylko, żeby to wszystko już się skończyło i żeby każdy mógł wrócić do swojego życia. Takie rzeczy strasznie wybijają całą rodzinę z funkcjonowania i to mnie chyba najbardziej zawsze wkurzało. Do dzisiaj jak o tym pomyślę to mam wyrzuty sumienia, że na nic nie reaguję. Fakt, że moje własne problemy wydają mi się największe, ale czy możliwe bym był aż tak bardzo skoncentrowany na sobie? Kiedyś dowiedziałem się, że mój kochany siostrzeniec jest w szpitalu. Piszę kochany, bo kiedyś on był jedynym dla którego chciałem żyć i czułem, że warto, bo chciałem widzieć jak dorasta, jak chodzi do szkoły, jak się uczy, móc mu kiedyś w czymś doradzić w razie gdyby potrzebował pomocy itp. W wieku 4 czy 5 lat trafił do szpitala z jakimś zatruciem pokarmowym. Zadzwoniła siostra i każdy strasznie się martwił, a ja? Jakby ktoś wylał na mnie beton. Owszem, bałem się, że coś mu się stanie itp., ale nie czułem jakiegoś wielkiego smutku tylko chwilowy szok i na tym koniec. To samo z moją siostrą, która od 2 lat leczy się na zaburzenia depresyjno-lękowe. Jest u niej wszystko w porządku odkąd zaczęła zażywać lek, ale nie zapomnę nigdy o czym pomyślałem, gdy po raz pierwszy opowiedziała mi o swoich objawach. Podświadomie chyba chciałem, żeby okazały się one nerwicowymi. Dlaczego? Może chciałem, żeby wiedziała jak to jest, że ja nie udawałem, że naprawdę źle się czułem i że naprawdę może być tak, że masz ochotę tylko leżeć w łóżku i wyć. Powinienem był jej współczuć jakoś... Tzn., dawałem jej rady, starałem się wspierać itp., ale może to dlatego, żeby sam dobrze z sobą się czuć? Strasznie mnie to dzisiaj męczy, przecież to kompletnie nienormalne. Nie chcę być takim człowiekiem! Wolę umrzeć niż taki być... Założyłem ten temat, bo coraz częściej w ostatnich dniach dochodzę do wniosku, że jestem potworem bez uczuć, który koncentruje się tylko na sobie. Szczerze to w takich chwilach żałuję, że się w ogóle urodziłem, że beze mnie byłoby mojej najbliższej rodzinie łatwiej, bo tak to co jakiś czas jest u mnie jakiś kryzys i wiecznie biegnę z problemami do mamy czy siostry, a one potem się tym wszystkim przejmują. Nie mogę ciągle zwalać winy na rodzinę za to, że byli nadopiekuńczy, że to oni mnie tak wychowali. Nikt sobie rodziny nie wybiera, a ja mam taką jaką mam. Co nie znaczy, że czasami nie dopada mnie myśl, że żałuję, że nie urodziłem się w innej rodzinie. Potem strasznie mnie dręczą wyrzuty sumienia, bo jak w ogóle można tak pomyśleć? Nienawidzę siebie za to i jest mi siebie żal
  10. Non stop. Począwszy od błahostek, skończywszy na poważniejszych rzeczach. Ale może nie zrozumiałem pytania, więc proszę pojaśnić o co chodzi dokładnie na jakimś przykładzie.
  11. Dzięki, zakręcona. Popytam lekarza, a póki co czekam na odpowiedzi innych, za które będę bardzo wdzięczny. Z jednej strony nie chcę się rzucać od razu na głęboką wodę, ale czasami tak jak mówię, jest o-kro-pnie, tym bardziej teraz kiedy mam świadomość, że to co robiłem/robię nie jest normalne. Do tego jeszcze te natręctwa myślowe (o ile są tylko natręctwami...). Boję się, że to w jakiś sposób zmniejszyłoby moje szanse na ewentualne dostanie się tam...
  12. Nie wiem, cały czas sobie wmawiam, że jestem tchórzem i uciekam od siebie, ludzi i życia w jakieś zaburzenia. Ja mam być silny, zajebisty i sam sobie poradzić, a z drugiej strony jak coś jest źle to zaraz dzwonię do mamy, siostry, kumpla, żeby się poskarżyć czym sprawiam, że Ci ludzie sami czują się bezsilni wobec moich problemów, a przecież tak bardzo każdy z nich chciałby mi pomóc... I to mnie dobija, ciągła zależność od innych Zapytam lekarza o ten oddział i co tym myśli. Mam tylko nadzieję, że nie wyjdę na idiotę i mnie nie 'zje*ie', bo być może robię z tego wszystkiego większy problem niż jest... Na czym tak dokładnie polega ten pobyt diagnostyczny? Z tego co wyczytałem to wiem tylko, że jest się bite 2 tygodnie na oddziale, bez przepustek itp. Rozumiem, że są rozmowy z lekarzami/terapeutami, tak? Nie chcę żeby było tak jak w przypadku ogólnego oddziału, gdzie ciągle panowała nuda, z lekarzem widziało się na obchodzie i tylko odpowiadało na pytanie 'jak się Pan dziś czuje?', a z psychologiem rozmawiałem 1 raz podczas 2 tygodniowego pobytu...
  13. Sam nie wiem. Ciągle się waham i myślę, że może dam radę, że nie jest jeszcze tak okropnie, a za chwilę znów kompletne załamanie... Mam chęć spróbować, bo w tej chwili chwytam się brzytwy niczym tonący, ale z drugiej strony co, mam iść do psychiatry i powiedzieć mu: 'Proszę Pana, bo ja wyczytałem w internecie o takim i takim oddziale i chcę tam iść'? To taka trochę manipulacja moim zdaniem...
  14. Poważnie zastanawiam się nad tym oddziałem, bo nie może dalej być tak jak jest, a nie chcę znów brnąć w leki. Problem w tym, że nie mam konkretnej diagnozy. Psychiatrzy/psycholodzy, do których chodziłem wspominali o z.o., niektórzy nawet rzucali nazwami, ale już sam nie wiem co mam o tym myśleć. Na pewno mam zespół natręctw, głównie myślowych, ale patrząc na swoje życie i to co robię to naprawdę nie jest to normalne i zrobię wszystko, żeby to zmienić. Nie chcę traktować szpitali jako ostatnie deski ratunku, ale czasami jest tak źle, że dochodzę do wniosku, że to jedyne wyjście oprócz samobójstwa (którego nie chcę popełniać, ale to też zależy od natężenia objawów...). Boję się, że pobyt tam mógłby mi zaszkodzić, a później nie odnalazłbym się w rzeczywistości, bo z opowieści ludzi, którzy tam byli tak właśnie bywa...
  15. SSRI to dla mnie jakieś kompletne nieporozumienie. Gdy zażyłem po raz pierwszy Luxetę (25mg) po 3 dniach miałem takie myśli samobójcze, że po prostu sam siebie się bałem. Wylądowałem w szpitalu. Później zdarzył mi się Seronil, w dawce chyba 20mg przez jakieś 5 miesięcy i było niby ok, ale nie podobało mi się jak bardzo drażliwym, kłótliwym i obraźliwym człowiekiem się stałem po tym leku. Tak jakbym był ponad wszystkimi. Straszne, bo NIGDY wcześniej w taki sposób się nie zachowywałem. Najbardziej martwi mnie to, że obecnie na SSRI (Zotral 50mg) jest od 2 lat moja siostra i widzę w niej, że pokłada w tym leku swoje nadzieje na długi okres czasu. Nie wiem co robić. Czuje się w miarę dobrze, więc nie chcę dawać jej żadnych rad odnośnie odstawiania, żeby nie doszło do jakiejś tragedii, ale coraz bardziej popycham ją w stronę terapii, bo u niej tak jak u mnie, całe to 'gówno' ma swoją przyczynę w naszej przeszłości i wierzę, że możemy się jakoś z tym uporać.
  16. chiha, wyjdź za mnie A tak na poważnie to cieszę się, że odpisałaś w tym wątku i że też tak masz. Tzn, nie cieszę się, że tak masz, bo to cholernie męczące, ale... no wiesz o co chodzi :) Czasami myślę, że to wszystko to jakaś jeden wielki koszmar. Czasami, jak pisałem, mam wrażenie, że wszystko sobie wmówiłem, bo gdzieś tam kiedyś przeczytałem o bpd czy innych zaburzeniach osobowości. Jednak zawsze staram się (jest ciężko) patrzeć na fakty i stwierdzam: no nie, to na pewno nie jest/nie było normalne zachowanie. Zresztą patrząc wstecz sama widzisz pewien wzór zachowań, który się powtarza co jakiś czas, choćby np., te problemy z utrzymaniem związku, niestabilne poczucie własnej wartości czy zmienne nastroje/drażliwość/pustka. Oczywiście, ja sobie wtedy powtarzam, że 'kurde, przecież połowa ludzi, których znam mają jakieś zaburzone osobowości' i jakoś nie widać, żeby było im z tym źle, więc myślę, że może ja przesadzam... I że wmawiam sobie zaburzenie, żeby uciec przed 'czymś'. I to właśnie rozmyślanie mnie dobija. To kwestionowanie itp. Ja to w ogóle czasami twierdzę, że dolega mi coś czego psychiatria jeszcze nie nazwała Z kolei np., jest wizyta u psychiatry kiedy mówisz mu o swoich objawach, a tak naprawdę za chwilę ganisz się za to, że to powiedziałaś, bo przecież normalne, że jak powiesz o swoich skrajnościach to ktoś Ci podsunie diagnozę bpd/chad lub jakieś inne zaburzenia osobowości. I wtedy myślę sobie 'no tak, co innego miał powiedzieć skoro poleciałem opisem objawów typowych dla bpd?'. Z drugiej strony, nie wierzę, że Ci psychiatrzy/terapeuci są aż tak podatni na manipulacje, no nie wierzę. Dlatego staram się uciekać od etykietek i dać pole do popisu terapeutce. Nie muszę wiedzieć co mi jest, bo zaraz zacznę to kwestionować. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że nie czuję się z samym sobą i tym co robię dobrze, a to wystarczy, żeby potrzebna była terapia. Cokolwiek to jest, trzeba starać się to 'wyprostować' albo przynajmniej mieć nad tym kontrolę. I do tego dążę.
  17. ala1983, dziękuję Jest zajebiście ciężko chwilami, bo wtedy myślisz o tym, że na leku mimo wszystko było lepiej, ale potem dochodzi do Ciebie, że i tak nie było tak 'super', bo te problemy co chwila wracały mimo wszystko. Poza tym wcale nie musi być 'super'. Ma być normalnie. A co znaczy normalnie, to już każdy z nas jakąś swoją teorię na ten temat ma.
  18. Boże, chiha, jak ja Ci zazdroszczę. Ja od cholera-wie-ilu lat traktuję swoje ciało jak przedmiot, co w sumie dopiero teraz sobie uświadomiłem. Twoje podejście do sprawy jest moim zdaniem BARDZO racjonalne i normalne. Ciesz się, że masz taki stosunek do swojej sfery seksualnej, naprawdę. A co do zdrady to wiesz, różnie z tym bywa. Kiedyś rozmawiałem o tym ze znajomymi i opinie są podzielone. Jedni pocałunek z kimś innym niż partner traktują jako coś haniebnego, a drudzy trochę przymykają na to oko, co nie znaczy, że jest to w porządku i np., w głębi serca nie czują się z tym źle... Niestety, takie 'skoki w bok' w akcie złości na partnera są typowe nie tylko dla osób z BPD...
  19. Ciężko powiedzieć. Z jednej strony nie żałuję, bo jak patrzę wstecz to, cholera, ciężko było i pewnie zawaliłbym studia itp. Z drugiej strony wpadłem w pułapkę, bo zamiast od razu iść na psychoterapię, co chwila stwierdzałem, że na pogorszenie nastroju/zwiększenie objawów pomoże inny lek, tudzież większa dawka obecnego. I tak trwałem w takim przekonaniu przez ponad 6 lat... Byłem na lekach - było źle, a bez nich nie wyobrażałem sobie swojego życia, co tłumaczę uzależnieniem psychicznym. Do tego unikałem zetknięcia się z przyczynami swoich zaburzeń, z rozprawieniem się z nimi. Na to leki nie pomogą i żałuję, że byłem tak łatwowierny i naiwny te 6 lat temu, bo być może przeszedłszy terapię byłbym teraz w o wiele lepszym stanie, a tak to słyszę ciągle, że u mnie terapia to teraz może potrwać z 4-6 lat... Obecnie, jestem bez leków. Brałem wenlafaksynę w najmniejszej dawce, 37,5mg ER, przez ostatnie prawie 3 lata i odstawiłem w maju tego roku. Często mam myśli, żeby wrócić do antydepresantów, ale co chwila upewniam się w przekonaniu, że tak po prostu nie może być i nic mi to nie da, prócz jeszcze większego stępienia uczuć i huśtawek nastroju, co w moim przypadku jest niewskazane. Jedyne na co się teraz zgodzę to jakiś stabilizator nastroju, a 95% nadziei pokładam w terapii, choćbym miał na nią na kolanach chodzić. Moja rada do użytkowników tego forum, którzy dopiero zaczęli lub chcą zacząć leczenie antydepresantami jest następująca: uważajcie i nie pokładajcie całej swojej nadziei w lekach. Wiem, że jest ciężko poradzić sobie z różnymi objawami, zaczynając od somatycznych po czysto psychiczne. Leki mogą pomóc chwilowo, ale po jakimś czasie(może to być miesiąc, rok czy parę lat) te objawy wracają, czasami jeszcze bardziej nasilone. Proszę Was dlatego abyście otworzyli się na psychoterapię, bo każdy problem ma jakąś psychologiczną przyczynę. Mówię tu głównie o osobach z nerwicami i zaburzeniami osobowości. Oczywiście, ludzie cierpiący na schizofrenie czy CHAD nie mają wyboru, ale nawet wtedy nie ma konieczności zażywania antydepresantów. Z różnych publikacji medycznych wiem, że często wystarczy dobrze dobrany stabilizator i/lub neuroleptyk. Tak czy inaczej, decyzja czy brać czy nie brać jest indywidualna. Ja tylko podzieliłem się swoim zdaniem. I życzę sobie samemu i Wam wytrwałości w życiu bez antydepresantów.
  20. Mam kilka pytań do ludzi, którzy byli tam leczeni. Z tego co wyczytałem to największą część pacjentów stanowią ci z rozpoznaniem BPD. Jak wiadomo, są też inne zaburzenia osobowości, więc chciałbym wiedzieć czy byli/są tam ludzie z np. osobowością narcystyczną, histrioniczną czy schizoidalną? Są jakieś efekty w leczeniu tych zaburzeń? Z kolei sama nazwa wskazuje, że leczy się tam też nerwice, więc chciałbym wiedzieć czy są tam również pacjenci z np. nerwicą natręctw, fobią społeczną itp. Przeczytałem cały wątek (ufff) lecz nie znalazłem odpowiedzi na moje pytania. Będę wdzięczny za odpowiedzi
  21. DelRey25

    angielskie słowa

    Mushroom, tym słówkiem zawsze każdego gaszę magnanimous - wielkoduszny
  22. DelRey25

    czego aktualnie słuchasz?

    Lana Del Rey - Summertime Sadness [videoyoutube=nVjsGKrE6E8][/videoyoutube] oraz Blue Jeans [videoyoutube=JRWox-i6aAk][/videoyoutube] naprzemiennie :)
  23. DelRey25

    angielskie słowa

    innocuous - niegroźny
  24. Hej, Piszę tutaj, bo nie wiem na do jakiego subforum nadaje się ten temat. Może ktoś z Was obiektywnie będzie w stanie powiedzieć co o tym myśli i jaka jest tego przyczyna. Ostatnie 7 dni to u mnie jakaś kompletna masakra. Co jakiś czas napad płaczu, a za chwilę kompletne zobojętnienie, które z czasem przechodzi w dziwne napięcie i chwilowy, dobry nastrój. I tak w kółko codziennie. Mój problem polega na tym, że nie wierzę sobie, swoim myślom, czy emocjom. Co chwilę kwestionuję swoje własne myśli i emocje (o ile jakieś się pojawiają). Zawsze byłem dość podatny na sugestie, więc może to mój problem. Dużo kiedyś (i w sumie teraz też) czytałem o różnych chorobach, które twierdziłem, że miałem, żeby potem okazało się, że to jednak jakaś tam nerwica. Skończyły się choroby fizyczne, więc zacząłem czytać o psychicznych i mimo, że twierdziłem, że np. tego nie mam, tego nie mam to jednak zawsze gdzieś tam w głowie miałem myśl: 'a co jeśli się mylę i uciekam od prawdy?'. I tak jest też teraz, po 2 miesięcznej terapii i odstawieniu leków. Przykłady: nie czuję poczucia winy = jestem psychopatą = chcę zabić matkę/kogokolwiek = a może sobie to wkręcam? a może to coś innego? = nie, na pewno jestem psychopatycznym mordercą = zabiję się = chce zeby ktos mnie znalazł tuż przed śmiercią i zawiózł do szpitala, żeby mnie cudownie wyleczyli = domagam się zwrócenia na mnie uwagi = mama już tyle ze mną przeszła, nie mogę jej tak krzywdzić Boże, przecież ja jestem nienormalny = potrzebuję leków i poważnej terapii= leki zmienią mnie w jeszcze większego potwora i kompletnie pozbawią uczuć = znów uciekam od życia w choroby = a może mi faktycznie coś jest? jestem gejem = podoba mi się jakaś dziewczyna = a może ja sobie wkręcam bycie gejem i uciekam od swojej prawdziwej tożsamości? = za chwilę podoba mi się facet = o Boże, znów nie wiem kim jestem chcę iść do szpitala = znów zwracanie na siebie uwagi, uciekanie od życia = ale przecież to przez co przechodzę nie jest normalne = piszę na forum = Boże, znów chcę potwierdzenia, że coś mi jest, a przecież może ja tylko sobie wszystko wkręciłem? Teraz fakty (choć sam czasami je kwestionuję w gonitwie myśli, że może to wszystko przez to, że tyle się naczytałem o chorobach i podświadomie sam wywołuję u siebie objawy?): - nie umiem zbudować stałego związku, zakochuję się w niedostępnych ludziach, a jak widzę, że ktoś okazuje mi uczucie to się zamykam i staję się zimny, - miewam bardzo zmienne nastroje, cykl powiedziałbym godzinowy - działam bardzo impulsywnie jeśli chodzi o wydawanie pieniędzy i seks (np. wziąłem kredyt na 12000zł po czym przetrwoniłem pieniądze na jakieś pierdoły, a seks ma być niebezpieczny, bez prezerwatyw i perwersyjny), - często manipuluję ludźmi, mam nad nimi jakieś poczucie wyższości, - rozmyślanie o przeszłość, o wszystkim generalnie rzecz biorąc, zajmuje mi większą część dnia. czuję, że jeśli przestanę o czymś myśleć to stanie się coś złego, dojdzie do tragedii, - raz siebie uwielbiam, raz nienawidzę. raz uważam, że jestem fajnym, przystojnym chłopakiem, po czym mam ochotę zedrzeć z siebie skórę, bo nie mogę znieść swojej brzydoty i tego jaką sieczkę mam w głowie, - zaczynam mnóstwo rzeczy i nie doprowadzam do końca, robię wielkie plany, których nie realizuję, - bywam rozdrażniony i poirytowany. staram się tego na zewnątrz nie pokazywać i to mnie zjada od środka, bo wtedy myślę, że jestem niebezpieczny dla ludzi, - izoluję się od ludzi, większość czasu spędzam w pracy lub w domu. jeśli już mam się z kimś spotkać to się zmuszam (wtedy myślę, że mam osobowość schizoidalną, aczkolwiek nie pasuje mi do tego ten seks i to, że czasami wręcz lgnę do ludzi, głównie wtedy gdy dobrze się czuję), - no i ta psychopatia. w dzieciństwie/młodości robiłem rzeczy, których teraz nie mogę sobie wybaczyć, czyli np. zbyt wczesne rozpoczęcie współżycia, tylko po to by wypróbować, a później przez parę lat kontynuowania tego miałem wielkie wyrzuty sumienia i strach, że dziewczyna zajdzie w ciążę i zniszczę sobie życie. Wtedy w momentach bezsilności myślałem o tym, by coś jej zrobić, lub jeśli podejrzewałem ciążę to np. spowodować poronienie. Poza tym jako dziecko (mieszkałem na wsi) tak kopałem kurę, że aż zdechła (potem strasznie się z tym czułem), albo np rozciąłem żabę, żeby ją pozszywać, bo chciałem sprawdzić czy będzie żyła i czy w przyszłości będę się nadawał na lekarza. Była też sytuacja, że chciałem coś zrobić koledze, o którym myślałem, że zabiera mi przyjaciela (którego chciałem mieć tylko dla siebie). Wrzuciłem mu raz do bułki tabletkę clonazepamu. Potem oczywiście strasznie się bałem czy coś mu się nie stanie, ale nie pamiętam czy bałem się kary, czy tego, że JEMU coś się stanie. I teraz jak o tym myślę to jeszcze bardziej to wszystko napędza myślenie, że już od dawna było jasne, że drzemie we mnie morderca. Z drugiej strony pamiętam, że np. płakałem gdy co jakiś czas zabijano cielaka na mięso, czy topiono małe kotki w rzece albo mojego pieska przejechało auto. Bałem się też długo o zdrowie rodziców i pamiętam jak czasami, podczas gdy spali, nasłuchiwałem czy jeszcze oddychają czy już nie. Więc jakieś tam uczucia miałem, w dodatku często się zakochiwałem i odkąd pamiętam wzruszała mnie muzyka, czy np. niektóre filmy. Jednak potem znów to wszystko neguję i stwierdzam, że jednak jestem psychopatycznym mordercą. I tak właśnie wczoraj po powrocie z pracy miałem już dość tego myślenia i analizowania. Była sobota, więc poszedłem do izby przyjęć szpitala psychiatrycznego. Miałem mieszane uczucia i myśli, jak zwykle. Z jednej strony widzę, że to co się dzieje jest dalece nienormalne, a z drugiej sobie myślę: 'Boże, Piotrek, znów uciekasz od życia, znów sobie wmawiasz, że jest coś nie tak, a tak naprawdę jesteś tylko wymagającym od ludzi stałej opieki i zainteresowania leniem!'. Trafiłem na ordynatora oddziału i poprosiłem go o konsultację (tu znów pojawiła się głupia myśl, że znalazłem kogoś komu nawciskam kitu, a przecież nic mi nie jest?). Opowiedziałem historię mojego leczenia, w miarę obiektywnie, choć co chwilę miałem myśli, że coś zmyślam, że robię to specjalnie, żeby mnie przyjęli do szpitala, że manipuluję znów kimś. Lekarz słuchał i notował. W pewnej chwili zacząłem wyć, dosłownie wyć i się dławić własnymi słowami, bo już nie miałem siły. A w głowie myśli: a może ja podświadomie wywołałem płacz, żeby wzbudzić współczucie? I znów myśl, że 'no ja pier*ole, psychopata jak nic'. Lekarz po prawie godzinnej rozmowie powiedział, że być może mam zaburzenia osobowości (znów padło podejrzenie chwiejności emocjonalnej) albo jakaś dziwna forma CHAD, stan mieszany. Widziałem jeszcze, że w karcie wpisał 'zespół natręctw', co niby miałoby sens, ale wtedy znów myśl u mnie w głowie 'no tak, skoro mówię o zabijaniu bliskich itp., to wiadomo, że nie zdiagnozuje psychopatii tylko natręctwa myślowe, a ja przecież czasami naprawdę czuję przymus, żeby coś komuś zrobić'. Dał receptę na Tisercin (żeby nie myśleć całą noc i jej nie zarwać) i powiedział, że mogę przynieść skierowanie od lekarza rodzinnego do szpitala w środę jeśli nadal tak będzie jak jest. I nie wiem co mam zrobić. Z jednej strony ganię się w duchu za to, że myślę, że to takie wygodne przecież, uciec od odpowiedzialności, od życia do szpitala, a w dodatku będę miał na chwilę wolne od pracy i jeszcze kasę dostanę za pobyt w szpitalu (tak jakoś u mnie w pracy jest, nie wiem, nie pytajcie dlaczego, bo nie wiem). Ganię się za to, że się poddaję i od razu tak radykalnie myślę, że musi być AŻ szpital psychiatryczny. No ja pier*ole. Potem znów myślę, że tak może faktycznie lepiej, że przecież to nie jest normalne, że już nie daję rady, że może ktoś mi dobierze odpowiednio leki i jakoś wyprostuje, żebym mógł skupić się na psychoterapii. Ale oczywiście za chwilę przychodzą myśli, że skoro jestem psychopatą to będę tak grał i manipulował ludźmi, że wyjdzie na to, że faktycznie mam jakieś natręctwa, czy CHAD czy zaburzenia osobowości... I sam już nie wiem co robić, bo mam kompletną sieczkę w głowie... I tak od rana do wieczora: myślenie, negowanie, podnoszenie się na duchu, potem znów negowanie i tak non stop. Do tego co chwilę w głowie pojawiają mi się tak jakby wyrywki gdzieś zasłyszanych czy przeczytanych fragmentów tekstów diagnostycznych, konkretne fragmenty piosenek, które wałkuję non stop itp., itd. Niby jasne, że to natrętne, ale ja dalej twierdzę, że sobie wszystko wmawiam, żeby nie wyszło, że jestem psychopatą... Przepraszam za tak długiego i chaotycznego posta, ale potrzebuję jakiejś obiektywnej opinii. Może się trochę uspokoję, bo naprawdę czuję, że mój własny mózg, myśli i wszystko inne jest przeciwko mnie i nie wiem co już jest prawdą, a co fałszem PS. Teraz patrzę i widzę, że ten temat dodałem w dziale o zaburzeniach osobowości. I znów myślę, że to autosugestia, że pewnie chcę, żeby to były właśnie zaburzenia osobowości. Horror jakiś....
×