-
Postów
219 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez rabbithearted
-
Też na to ostatnio mam ochotę... a zawsze byłam taka ułożona, spokojna. Może to szaleństwa mi brakuje? Niby tak, ale ze mną ma naprawdę ciężko, boję się, że nawet komuś o tak złotym sercu jak ma on nie starczy cierpliwości, już nie będzie wiedział, jak do mnie przemówić. Ufam mu, że nie zdradzi mnie, nie zostawi, mimo, że to związek na odległość. W zeszłym roku, kiedy miałam lepszy okres (chyba jedyny w moim dotychczasowym życiu, bo gimnazjum to była męka zakończona próbą samobójczą), ten związek uznałabym za super zdrowy, tak bliski ideałowi jak się da. Miałam swoje fajne życie, smsoswaliśmy ciągle, skype, telefony, a jak był przy mnie w weekend to była tylko dodatkowa radość. Teraz spotkania z nim stały się cała treścią mojego życia. Widzę, że to niezdrowe. Zresztą, to co napisałam tutaj, powiedziałam też jemu. Że się uzależniłam od niego, ale zdaję sobie sprawę, że to złe i że powinnam to zmieniać.
-
Hej. Piszecie o bliznach, cięciu się... Zdarzały się Wam inne przypadki autoagresji? Ja nigdy nie miałam odwagi się ciąć. Za to w chwilach bezsilności biję się w głowę, albo głową o ścianę. Tłumaczę sobie, że chcę się w jakiś sposób 'ukarać' za swoją beznadziejność.
-
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
rabbithearted odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Dziękuję, ale teraz mam przekonanie, że japoński to jednak nie to, czemu chciałabym się poświęcić w życiu. Na pewno dodatkowo, bo nadal go kocham tylko... problem w tym, co ma być tym 'głównym' zajęciem, bo przeglądałam kierunki studiów i mam wrażenie, że do niczego się nie nadaję. Do tego zamiast zająć się czymś konkretnym od pół roku czytam, jak to po żadnych studiach nie ma pracy, jak to studia i życie są trudne... Jasne, są, ale wychodząc z tego założenia człowiek mógłby w ogóle nic nie robić. Rodzice jednak wymagają, bym skończyła studia, i trudno im mieć to za złe, chcą żebym miała godny byt, pracę. Obydwoje mają wyższe wykształcenie i pracują w zawodzie. Mogłabym ryzykować ten Poznań, ale boję się, na kogo trafię, nie mam w tym mieście nikogo bliskiego (na Kraków zdecydowałam się, bo mam tam przyjaciół spoza studiów), boję się, że tam być może poziom będzie dużo lepszy, ale co z tego, jeśli będę zupełnie sama. Moja przyjaciółka była w Poznaniu i zrezygnowała, ale to loteria, na kogo się trafi. Jej i mój rocznik są nieprzyjemne, ale np. osoby z wyższych lat naprawdę sobie cenię. W Krakowie mam wielu znajomych, wiele osób wyciąga do mnie rękę... tylko że boję się już z nimi spotykać, rozmawiać, bo oni coś osiągają, pracują, a ja... ja pracowałam długo, a teraz znowu tkwię w miejscu. Chyba nie przeżyłabym drugi raz takiej gwałtownej zmiany środowiska, miejsca, zwłaszcza bojąc się prawdziwej samotności (bo teraz odczuwam 'samotność w tłumie'). Nienawidzę Krakowa, uciekam z niego, jak tylko mogę, ale mimo wszystko są tam osoby mi życzliwe i jeśli stracę Kraków, to nie zostanie mi prawie nic. Wiem, że to tylko takie biadolenie, ale przez kawal życia dzielnie walczyłam i teraz znowu kryzys. Najgorzej nie mieć celu. Kiedyś moim celem było dostanie się na studia - i tak, to był szczęśliwy okres. Od września 2010 do września 2011, chyba najlepszy, bo chłopak był przy mnie, odnosiłam sukcesy, wszystko się układało. -
Dobry wieczór :) Próbuję się zmobilizować do nauki, bo ostatnio więcej mnie nie było na uczelni, niż byłam, i piętrzą się zaległości. Jutro o 8:33 ruszam do Krakowa, co prawda z babcią, by nie być sama, ale i tak się boję. Idę do psychiatry, którego mi poleciła moja pani psycholog. W sumie nie wiem, czego oczekuję. Pani psycholog mówiła o jakichś 'doraźnych metodach', ale nie wiem, co miała na myśli. Boję się, że ukochanemu skończy się cierpliwość i mnie zostawi. Ale on wciąż we mnie wierzy, bo mam przejawy 'normalności' - czasem śmiejemy się, żartujemy, pamiętam, jak tydzień temu biegałam za nim jak dziecko, bo złapał zabawkowy samolocik i zaczął uciekać.
-
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
rabbithearted odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Nie dałam rady wrócić do Krakowa - przepłakałam pół nocy, wzięłam zwiększoną dawkę tabletek, za mało, by się zabić, ale nie wiem, liczyłam na to, że nie będę mogła iść na pociąg no i nie mogłam, nie mogłam wstać. Jeszcze parę nieobecnosci i te studia przepadną, powinno mnie to obchodzić, bo jeśli je zawalę to nie tylko rok w plecy, ale zero pomysłu co dalej, ale popadłam w jakieś dziwne odrętwienie i mam wrażenie, ze wszystko mi jedno. -
niekontrolowany płacz podczas spotkań z partnerem
rabbithearted odpowiedział(a) na anonim123456 temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Mam identycznie... szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, żeby mój związek dalej pozostał związkiem na odległość, bo albo ja zamęczę jego, albo siebie samą. -
I ja podbijam, spotkajmy się :) Jest tak ładnie, że można gdzieś wyjsć na spacer, w jakiejś spokojniejsze miejsce... ja w sumie słabo znam Kraków, także ciężko mi proponować.
-
Studia, przyszłość? i depresja
rabbithearted odpowiedział(a) na rabbithearted temat w Depresja i CHAD
Wiem, że to miało pocieszyć, ale w takim razie boję się normalnego życia, skoro studia mają być od niego lepsze, a i tak myślę tylko o śmierci jako o rozwiązaniu. -- 28 maja 2013, 00:48 -- Pozwolę sobie odkopać temat :) Otóż, zmieniłam studia i jest o niebo lepiej. Oczywiście, nadal zmagam się z nerwicą natręctw i niską samooceną, biorę leki, w grę wchodzi też psychoterapia... Ale odzyskałam radość życia, doły pojawiają się coraz rzadziej, mieszkam z ukochaną osobą, nowe studia podobają mi się o wiele bardziej, ciekawi mnie to, czego się uczę, ludzie są życzliwi, wykładowcy też, a we Wrocławiu mieszka się wspaniale. Pisząc tamten temat nie sądziłam, że kiedykolwiek będę w stanie żyć nie walcząc każdego ranka by w ogóle wyjść z łóżka. Udało się. -
Studia, przyszłość? i depresja
rabbithearted odpowiedział(a) na rabbithearted temat w Depresja i CHAD
Dziękuję Wam za słowa otuchy. Niestety, w rodzicach powoli przestaję mieć wsparcie, moja mama mówi, że 'ona też chce jeszcze trochę pożyć', i uważają, że ten rok muszę skończyć i zaliczyć, chociażbym miala umrzeć. Przynajmniej ja to tak odbieram. A dziś już porażka totalna, nie poszłam na zajęcia i nie sądzę, żebym kiedykolwiek jeszcze dała radę tam pójść. Mam spore zaległości w nauce, ale łudzę się, że ponadrabiam je jak trochę się prześpię. -
Nie wiem, czemu kładę się spać tak późno, im dłużej to odkładam tym bardziej jestem zmęczona następnego dnia. Nawet nie robię nic konkretnego, tylko płaczę, rozmyślam.
-
Nie zabijam się, bo tłumaczę sobie, że po wszystkim, co rodzice ze mną przeszli, co mój chłopak ze mną przeszedł, woleli by żebym żyła, nawet rzuciwszy studia, nawet nie mając jeszcze pomysłu co dalej, ale podejmując walkę, chodząc na terapię. Chcę myśleć, że już lepiej, żebym żyła, nawet jeśli przyniosę im wstyd zawalając studia.
-
Witam wszystkich :) Przepraszam, że na powitanie uraczę Wam długim postem, nie udzielając się wcześniej w innych tematach, ale... nie będę tłumaczyć, wiecie, jak to jest, kiedy się czuje, że nie ma się czego złapać już. Mam nadzieję, że mimo długości ktoś zainteresuje się, przeczyta. Dotąd miałam różne zawirowania, skłonności depresyjne, za sobą nawet próbę samobójczą, ale mieszkałam w domu, byłam w liceum, miałam mało znajomych, głównie w szkole, ale zaufanych, i wspaniałego chłopaka, niestety na odległość. Moim celem nr 1 było dostanie się na wymarzone od lat studia - japonistykę. Ciężko pracowałam, bo progi są wysokie, a liczba kandydatów na jedno miejsce spora, no ale udało się. Przeprowadziłam się sama do nowego miasta - i zaczęło się. Trochę mnie przeraził plan (poza domem od rana do wieczora, bezsensowne okienka), ale uznałam, że ok, na wielu studiach tak jest, zwłaszcza na pierwszym roku. Nie za bardzo dogadałam się z ludźmi z kierunku, mam jedną koleżankę bliższą, parę osób, z którymi zamieniam parę słów, ale to tylko na uczelni, nie integrujemy się raczej poza, na okienka wszyscy wracają do mieszkań, a ja szczerze mówiąc wolę się gdzieś powłóczyć, bo mieszkanie mam dosyć daleko. Mam paru znajomych spoza kierunku, ale ciężko wygospodarować czas na spotkanie, bardzo fajne współlokatorki, z którymi jednak zwykle się mijam. <- tu nastąpiły zmiany, praktycznie ciągle się z kimś spotykam, ale to nie pozwala zapełnić pustki. Ale to te mniej ważne kwestie. Bardzo, bardzo mocno rozczarowałam się poziomem nauczania i dezorganizacją. Nie wiem, może po prostu miałam za duże oczekiwania, ale większość zajęć moim zdaniem nie wnosiła nic, zapełnianie godzin bez pomysłu. Nieraz sami musieliśmy wykładowców poprawiać, że pomylili prosty znak. Były też wykłady prowadzone chyba z wikipedii i przestarzałej literatury, tak chaotyczne i nic nie wnoszące, że szkoda słów. Zdaję sobie sprawę, że na każdej uczelni są przedmioty prowadzone słabiej, mniej potrzebne (jak u nas np. łacina, na którą kułam chyba więcej, niż większość związanych z moim kierunkiem przedmiotów ), ale tutaj ciężko mi było wyłuskać zajęcia, na których czułabym, że intensywnie uczę się języka, poznaję kulturę, czyli robię to, po co poszłam na te studia. I powoli traciłam entuzjazm do nauki, a teraz czuję wręcz niechęć do tego. Samo miejsce, brzydka kamienica, wspinanie się po jej schodach na kolejne zajęcia, zaczęło we mnie budzić jakiś nieokreślony lęk. Nigdy nie miałam problemów z nauką - mimo depresji, nerwicy natręctw, byłam dobrą uczennicą, zawsze czerwony pasek, koleżankom i kolegom pomagałam w nauce. Teraz nauczenie się czegokolwiek sprawia mi problem. Od samego przyjazdu źle spałam, ale potem przestałam sypiać dłużej niż 3 godziny albo nie sypiałam wcale. Kręciłam się całą noc, rozważając to wszystko. Im bliżej było poranka, tym bardziej czułam, że nie dam rady, że nie usnę, a przede mną cały dzień zajęć, od rana do wieczora. I chodziłam na te zajęcia, przysypiałam, niewiele pamiętałam, następnego dnia spałam trochę, bo organizm był już zbyt wyczerpany, ale potem znowu nic... Próbowałam się relaksować przy muzyce, czytać książki, przejść się po mieszkaniu. Brałam jeden, drugi, trzeci ziołowy syrop, tabletki (nie naraz oczywiście). W końcu zaczęłam brać normalne leki nasenne, silne, ale i one sprawiały, że przysypiałam na te parę godzin, żeby funkcjonować normalnie. Miałam ( i mam) napady paniki. Byłam wychowana pod kloszem, więc teraz mam ciągłe obawy, że nie ogarnę wszystkiego, sprzątania, zakupów, prania. Nie umiałam się skupić na niczym innym, tylko rozważaniem, czy 'się wyrobię', zdążę ze wszystkim. Maniakalnie tworzę listy rzeczy do zrobienia. Mimo wszystko staram się to ogarniać i całkiem nieźle mi idzie, no bo przecież trzeba to wszystko zrobić, nikt nie będzie tego robił za mnie. Na weekendy uciekałam, albo do chłopaka, albo do domu. W rodzinnym mieście zostawiłam najlepszą przyjaciółkę, ale ona studiuje zaocznie i raz na 2 tygodnie mamy dla siebie 2, może 3 godziny czasu na żywo, a byłyśmy tak zżyte, codziennie razem, wszędzie razem. W domu też nie mam za bardzo z kim się spotkać, bo odkryłam, że mnie i moich znajomych z liceum łączyło właśnie głównie liceum, a teraz kontakty się pourywały. Poza tym ile razy mogę rozmawiać z ludźmi o tym, że jestem nieszczęśliwa, że brak m celu w życiu... No i mój chłopak. Jest wspaniały, najwspanialszy na świecie, dzielnie i konsekwentnie wspiera mnie, ale jest ponad 5 ponad godzin drogi ode mnie, finanse, organizacja, nie pozwalają się często widzieć. Od tych 5 miesięcy tylko przy nim czuję się w miarę spokojna. (Teraz już nawet tam nie - przy nim pękają moje hamulce, mam dzikie ataki autoagresji, bicia siebie, głową w ścianę. Nie wiem, jak długo on to wytrzyma... Boję się, że nie dam rady, że on mnie zostawi i stracę jedyne, co mnie trzyma w pionie.) Jak mam od niego wracać tutaj, to serce mi pęka. Staram się walczyć, naprawdę - przeżyłam pierwszy semestr, zaliczyłam pierwszą sesję, i to z dobrymi wynikami. Biorę antydepresanty, do tego mam straszną, niezaleczoną od lat nerwicę natręctw. Ciągle muszę coś przekładać, a jak nie, to wymieniać w myślach w określonych sekwencjach. Zajmuje mi to naprawdę wiele czasu, męczy, nie mogę się od tego uwolnić. Od 2 tygodni prześladuje mnie obsesyjna myśl, że gdybym poszła na ten sam kierunek, ale do innego miasta (też się dostałam), to nie byłabym w tak tragicznej sytuacji jak teraz. Może byłabym zadowolona z poziomu (tam jest ciekawszy program, Kraków wybrałam z powodów technicznych - bo bliżej domu, więcej znajomych etc.), może nie chciałabym zmieniać, nie spędzałabym każdego dnia myśląc, co dalej. Boję się, że tym wyborem akurat Krakowa popełniłam życiowy błąd, rozważam, co by było gdyby byłam w Poznaniu, czy ludzie byli by lepsi, moje życie pełniejsze, czy tam uciekłabym od tej beznadziei? Nie wiem, co robić. Zawsze myślałam tylko o tej japonistyce, nie rozważałam innego kierunku studiów. Ale jestem już prawie pewna, że to nie to - nawet nie dlatego, że jest supertrudno, że dużo nauki, bo od trudności i zawalenia nauką na studiach nie ucieknę. Ale to co robię, nie przynosi mi satysfakcji i coraz częściej pojawiają się myśli samobójcze. I nie wiem, co dalej. Nie wyobrażam sobie tak przeżyć tych 3 lat, ale szukam sensownej alternatywy, i nigdzie jej nie widzę. Dotąd widziałam tylko ten jeden kierunek, i nie wiem, gdzie szukać czegoś innego, czym mogłabym się zająć. Biorę leki, rozpoczęłam psychoterapię, pytanie tylko, czy uda mi się dotrwać i ten rok zaliczyć. Czuję ogromną presję ze strony rodziców, panicznie boję się, że ich zawiodę, tak jak już zawiodłam wiele razy. Oni mnie dzielnie wspierają od lat, łożą na moje utrzymanie, a ja co? Zawalę studia? Nie wspomniałam jeszcze o problemach rodzinnych, rozwodzie rodziców, trudnej relacji z partnerem mamy... Ale to już by chyba było za wiele. Z góry dziękuję za wszystkie odpowiedzi.