nic mnie tak nie wykańcza jak studia. a zdrugiej strony to jedyne co mam, w sumie. po pierwszym roku totalnie nie wyrabiałam, ryczałam non stop przez ponad miesiąc, zawaliłam pół sesji, ale że nigdy nie miałam planu B, a strach przed tym, że jeśli rzucę to wszystko w cholerę, to już w ogóle nie będę miała co ze sobą zrobić, plus wyrzuty sumienia, podjęte wcześniej zobowiązania, wszystko kazało mi wziąc warunki i cisnąć dalej. w sumie od tamtego czasu jednak się czasem zastanawiam, że może lepiej było się poddać, gdy była okazja. bo teraz każda chwila zwątpienia, każdy moment gdy zawalam, pojawia się strach co będzie jak nie zaliczę, co jak mnie wyrzucą, bo przecież straciłam tu już ponad 2 lata, rodzice wydali na mnie tyle pieniędzy, na pewno wszystkich bym zawiodła, ale nie potrafię tworzyć innych scenariuszy niż czarne. za tydzień mam ostatnią sesję, a potem ostatni semestr i licencjat i koniec. a jeszcze się bujam z zaliczeniami. i znow, mam taki przedmiot że się uczę i uczę i uczę i zawalam, już nie mam sił, już tym serdecznie rzygam, no i okej, zbiorę się może i zakuję, ale co jak mnie uwalą. jak mnie uwalą na ostatniej sesji to już koniec. nie ma warunku, musiałabym powtarzać rok. wszyscy których znam poszliby dalej, a ja zostałabym w miejscu, sama. heh, na pierwszym roku ktoś mi powiedział "mogło być gorzej - mogłaś się poddać". czasem tak mi się zdaje, że życie i studia dają mi co chwila kopa w dupę i sprawdzają, czy to już jest ten moment, w którym faktycznie się poddam, czy jeszcze zbiorę się w sobie i postaram się odwrócić te czarne scenariusze, które widzę. przestałam mówić rodzinie że nie mam sił albo że nie daję rady, bo zawsze słyszałam "no tak, no tak, ale MUSISZ dać radę, MUSISZ się nauczyć, MUSISZ zaliczyć". to jeszcze bardziej dołujące. nic tak jak studia nie wyzwala u mnie tylu myśli samobójczych i autodestrukcyjnych. no chyba, że akurat dobrze mi idzie, wtedy jest ok. ale jak zaczynam zawalać, to się robi lawina i już przechlapane. albo po okresie kilku czy nawet kilkunastu dni super motywacji i zapieprzania i kucia przychodzi totalna apatia, siedzę i gapię się w tekst i nie mogę się zebrać, by go przeczytać, a co dopiero wkuć...
dobra, koniec biadolenia. pozdrawiam studentów z zespołem napięcia przedsesjowego, sesjowego, posesjowego i w sumie każdego obecnego na studiach.