Skocz do zawartości
Nerwica.com

laven

Użytkownik
  • Postów

    219
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez laven

  1. Ach. Mi się za to nie dostało. Ale mam inne wieści z lini frontu. Otóż odezwał się. Sam z siebie. Nie zerwał. Trochę próbował mnie wpienić. Wypytywał czy chcę z nim zerwać. I w ogóle jakieś takie aluzje. Zachowałam spokój. Nie dałam się zdenerwować, ani nic w tym stylu. Ale też się nie płaszczyłam i nie użalałam. Chyba poszło ok. Co będzie dalej zobaczymy. Ale wielkie dzięki za pomoc. groza - dzięki jeszcze raz za takie zaangażowanie. Postaram się posłuchać Twoich rad, bo mówisz do rzeczy. Rzeczywiście związek z tego nijaki. Tylko to tak trudno sobie powiedzieć "myśl o nim jak o przyjacielu". Naprawdę ciężko. Nie wiem jak się do tego przekonać. Wszystko zdaje mi się być strasznie skomplikowane i zakręcone.
  2. Wielkie dzięki wam. Już wczoraj próbowałam się do niego odezwać, ale nie dawał żadnych znaków. Może jutro spróbuję coś zagadać, spróbować. A to, że jest w dużej depresji to prawda. Bo tak się zachowuje. Ale uważa, że nic mu nie jest. Nie chce żadnej pomocy. Raz był u psychologa, ale stwierdził ze to nie ma sensu. Obawiam się, że nic mu nie może pomóc. Toteż chciałam chociaż dać mu troszkę ciepła, miłych chwil. Jak się smucił to go jakoś pocieszałam, starałam się być przy nim. Chciałam by wiedział, że może na mnie liczyc. Ale generalnie widzę, że powinnam na powrót stać się chłodniejsza. Może i jest to możliwe. Bo niegdyś taka byłam. To przy nim zaczęłam być taka wrażliwa. Więc jeśli się już do niego odezwę, to nie powinnam się nad tym wszystkim rozczulać, pokazać, że potrafię być silna? Ma się przekonać, że umiem sobie sama radzić? A co jeśli wtedy będzie już naprawdę koniec? Może rzeczywiście nie powinnam się nim przejmować. A tak przy okazji, to on zazwyczaj pierwszy po kłótni się odzywał. Więc jeszcze nie tak źle. Ale tym razem spróbuję jeszcze raz zagadać. Może jutro, może pojutrze. Nie oczekuję by coś z tego wyszło. Ale zawsze dobrze jest mieć przyjaciela. Zobaczymy..
  3. Masz rację bethi. Tylko właśnie obawiam się, że z nikim nie uda mi się już tak dobrze dogadywać. Ale to tylko moje przeczucia, które tak naprawdę nie mają żadnego poparcia w rzeczywistości. I racją, że powinnam dać sobie czas. Bo to wszystko jest jeszcze bardzo świeże.
  4. Ach.. Dzięki za odpowiedzi. Rzeczywiście to prawda, że ten układ nie ma żadnej przyszłości. To wszystko jest bez sensu. A poza tym nie wiem, czy przypadkiem samo się już nie rozwiązało. Nadal się nie odzywa. Zdaje się, że muszę się podnieść i trwać dalej. Ale na razie tak mi cięzko. Cały czas przypominają mi się miło spędzone chwile. Nie mogę o niczym innym myśleć. On mnie prześladuje we własnych myślach. Ciężko mi się z tym uporać. Cały czas te wspomnienia i wspomnienia. Ale uświadamiam siebie także, że to nie miało sensu i dobrze, że się kończy. Ale tak ciężko mi. I dziwnie. Że był i nagle zniknął. Wokół siebie widzę coś co mi go przypomina. Zbyt głęboko się we mnie zakorzenił, bym mogła tak spokojnie zapomnieć. Jak się z tym uporać? Tak trudno wyrzucić z pamięci kogoś, kto był najważniejszy i najbliższy. Dodatkową trudnością jest to, że był pierwszą osobą do której tak się zbliżyłam i przywiązałam. Boję się czy jeszcze kiedyś będę umiała przyzwyczaić się do kogoś odpowiedniego. Czy będzie tak samo. Czy uda mi się odrzucić niego. Nie wiem co dalej.. groza - wielkie dzięki za wspaniałą wypowiedź. Masz sporo racji. Postaram się wykorzystać Twoje rady i zobaczymy co z tego wyjdzie. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży. Muszę wziąć się w garść i być twardą. Jeszcze raz bardzo dziękuję za tak długą wypowiedź.
  5. Człowiek nerwica! Bakus ma rację. Wiem to na własnym doświadczeniu. Za czasów ostrzejszych epizodów, praktycznie wszyscy się ode mnie odsunęli. Może gadałam z jedną osobą. Ale gdy nastąpiła poprawa, postanowiłam się otworzyć. Stałam się wesoła, sympatyczna. Żartowałam, rozmawiałam z innymi itd. Odrazu znalazłam sobie szersze grono znajomych. Wiem, że to straszliwa prawda. Ale ludzie nie lubią smutnych i użalających się nad sobą ludzi. Wiem, że każdy ma czasem potrzebę sobie popłakać, ale nie róbmy tego przy innych. Lepiej w zaufanym gronie. Albo np. tu na forum. Poza tym żeby kogoś znaleźć, nie można siedzieć i czekać na cud. Trzeba wyjść do ludzi, zapoznawać się z nimi, zainteresować. Trzeba podjąć jakieś działanie. A przede wszystkim, trzeba zająć się sobą. Znaleźć jakiś sposób na odnalezienie własnej wartości. Może jakaś terapia z psychologiem? Nie można wciąż trwać w takiej beznadziei. Wiem, że łatwo jest mówić. Ale trzeba coś ze sobą zrobić. Bo ciągłe umartwianie się, naprawdę nic nie daje. Można sobie czasem się poużalać, ale nie cały czas. Bo daleko nie zajedziemy. Trzeba być silnym i twardym! Każdy ma w sobie potencjał, tylko trzeba go w sobie odnaleźć.
  6. Jasne, że lepiej. Tylko z mojego punktu widzenia wszystko wygląda inaczej. Martwię się co będzie dalej. Obawiam się, że nawet jeśli kogoś znajdę to będzie mnie prześladować przeszłość. Poza tym skąd wiadomo, że kogoś znajdę? Ale od wczoraj zrobiłam krok do przodu. Jestem spokojniejsza. Już się tak nie łamię. Uświadamiam sobie, że to wszystko nie było dobre dla mnie. Ale i tak jakoś mi pusto i smutno. Straszliwie się do niego przywiązałam. Bo dawał mi dużo radości. Choroba tak mnie wycieńczyła, że obniżyłam swój próg wymagań do minimum. Naprawdę nie dużo mi trzeba do zadowolenia i potrafię wiele znieść. Dlatego też nie umiałam tego zerwać. Ale wygląda na to, że to już koniec. Jakoś się muszę pozbierać.
  7. Bo zwyczajnie część ma w sobie jeszcze jakąś nadzieję. Chcą umrzeć ale się boją. Chcą by się coś z nimi stało. A pozostała częśc po prsotu stosuje złe metody. Zbyt łagodne i mają szczęście/pecha (zależy od której strony patrzeć) więc im się nie udaje.
  8. Nie znajdzie innej, bo generalnie to on wcale nie chciał z nikim być. A jestem z nim, bo on się mną zajmuje. Troszczy, dał trochę radości. Kiedy wszystko jest ok, to jest nam razem dobrze. Wyciągnął do mnie rękę jako jedyny i pomógł mi. Dobrze się przy nim czuję. A poza tym jak mówiłam, jestem straszliwie do niego przywiązana. Tak się przyzwyczaiłam do jego obecności, że nie wyobrażam sobie, że może go zabraknąć. I to jest główny powód tego, że chcę z nim być. Poza tym coś do niego czuję.
  9. Broń boże tak nie jest! Teraz wychodzi, że jestem potworem i wyładowywuję się na innych. Ale to nie o to chodzi. Po prostu on mnie specjalnie denerwował i drażnił. Zebrało się napięcie, aż w końcu nie wytrzymałam i wybuchłam. Nie jest tak, że gdy on coś zrobi nie po mojej myśli ja go biję czy się wyżywam. Przeważnie spokojnie ulegam, pozwalam sobą pomiatać. Właśnie kiedy ja nie zrobię tego czego on chce jest kłótnia. A ja ulegam. Tak samo gdy ja o coś proszę. Mogę domagać się cały dzień a nic z tego nie wyjdzie. Co najwyżej zrobi mi się przykro i leżę spokojnie. Czekam aż będzie lepiej. Tylko 2 razy zdarzyło mi sie pęknąć. Tak to nie mam problemów z napięciem. Ewentualnie jakieś sporadyczne przypadki samokaleczania. Ale to też spowodowane kłótnią z nim. A z rodzicami mam w miarę w porządku kontakt. Ale nie chcę ich martwić. Bethi - ja go uderzyłam bo byłam zła. Nie chciałam nic prowokować. Nawet nie myślałam co robię. Kolejnym problemem jest to, że on nie daje mi żadnej miłości. Jedynie jakąś czułość, ciepło, zaangażowanie czy troskę. Nie chcę tego tracić, bo to dla mnie bardzo wiele. A i obawiam się, że na więcej nie zasługuję. Nie wiem, może po prostu tak się jemu podporządkowałam. Dałam sobie wmówić jego racje. Jestem strasznie zakręcona. A z tą terapią to nie wiem. Spróbuję sobie poradzić sama. Jeśli się nie uda, wybiorę się do psychologa. Tylko naprawdę nie chcę by rodzice się o mnie martwili.
  10. Nie o to chodzi, że jestem silniejsza. Ale on się nie bronił tj. nie oddawał. Swego czasu byłam bardzo agresywna. Ale teraz jestem spokojna jak baranek. Tylko raz na jakiś czas zdarzy mi się jakiś napad nerwów. Ale naprawdę bardzo rzadko. Kiedyś chodziłam na psychoterapię ale to było jakieś dwa lata temu. Generalnie to mi raczej nie pomogło. Bardziej sama sobie później pomogłam. I jego obecność niesamowicie mnie uspokoiła, dodała cierpliwości itd. Nie wiem może warto podjąć na nowo terapię. Choć wątpię bym kiedykolwiek się poukładała i czy pomógłby mi w tym psycholog. Poza tym nie chce martwić rodziców na nowo. Jeszcze pomyślą, że coś się złego dzieje. A nie chce ich zawodzić.
  11. Wiem. Bo nie było żadnej przemocy. Wszystko było w porządku, do dzisiejszego poranka. W gruncie rzeczy to myślałam że on pierwszy mnie uderzy, bałam się że będę cierpieć. A tu się okazuje, że to ja jestem agresywna. Zawsze nad tym panowałam, ale gdy puszczą mi nerwy to tracę panowanie nad sobą. Raz już go podrapałam do krwi. A teraz pobiłam. Zazwyczaj jak coś mi odwali to sama siebie krzywdzę. Ale akurat miałam jak się wyżyć. Ale to incydenty. Zawsze jestem dla niego dobra. Z czasem ograniczyłam obrażanie się itp. Starałam się by wszystko się układało. Ale on jest strasznie drażliwy, potrafił obrazić się o byle co, a potem mnie szantażować albo wyzywać potwornie. Ale już było dobrze, nie drażniłam go, on też był spokojny. Dogadywaliśmy się i nie kłóciliśmy, do momentu kiedy się na niego rzuciłam. Przynajmniej sobie uświadomiłam, że on wcale nie był taki zły. Mimo iż nic do mnie nie czuł, strasznie się dla mnie poświęcał. Ja też się starałam, ale mi nie wychodziło. Czuję się z tym bardzo źle. Gdybym tylko mogła to zawrócić. Nie chciałam mu zrobić krzywdy. Generalnie jestem bardzo spokojna, wrażliwa i uległa. Choć zdarza mi sie, że staje się bardzo agresywna, wredna i chamska wobec innych. Nie wiem co teraz będzie.
  12. Nie chcę nikomu robić na złość, zresztą i tak nikt by się nie przejął moją śmiercią. Może rodzice, ale by się z tym uporali. Możliwe, że jest drugie wyjście. Tylko jak je odnaleźć? Jest tak ciężko. Człowiek nie wie co ze sobą zrobić. Czuję się taka mała i niepotrzebna. Własna słabość mnie dobija. Wszystko niszczę. Nie potrafię ze sobą nic pożytecznego zrobić.
  13. Do tego nie byłabym skłonna. Pobiłam go. Wpadłam w furię, zaczęłam go bić. Aż strzeliłam mu z całej siły w twarz. Od tego momentu się nie odezwał. A wiem, że jest bardzo wyczulony na takie rzeczy i z racji tego, że jemu na mnie mało zależy, to może być już koniec. Tak bardzo się boję co będzie dalej. Już kiedyś mi mówił, że jeśli się pokłócimy to zrywamy kontakty bo on już nie ma siły. Wiele razy dawał mi szansę, zatem bardzo możliwe, że to koniec. A ja nie wiem jak sobie z tym poradzić. Czuję się taka zdruzgotana.
  14. Ostatnio miewałam często myśli samobójcze. Nadal mnie dręczą. Czuję, że moja depresja zacznie powracać. Zawiodłam siebie i najbliższą mi osobę. Nie mam siły dalej walczyć. Czuję, że wkrótce się poddam. Jestem załamana swoją słabością i marnością. Na dodatek straciłam coś co mnie ratowało. Co odmieniało moje życie, pomogło wyciągnąć mnie z tamtego piekła. Teraz to wszystko odchodzi. Pozostaje pustka. Jeśli nadal będę się tak czuć i nic się nie zmieni, wiem co się ze mną stanie. Już kiedyś postanowiłam, że z kolejnym nawrotem choroby nie będę walczyć, poddam się.
  15. Rzeczywiście nie ma co uogólniać, ale jednak to kobiety częściej są ofiarami. Gratuluję, że udało Ci się wyrwać z tego związku. Potrzeba naprawdę wiele siły i odwagi by się udało. Ja mam jeszcze o tyle dobrze, że nie pojawia się żadna przemoc, ani nic w tym stylu. Ostatnio mam takie odczucia, że w zasadzie mam bardzo wiele. A jestem strasznie zachłanna bo chciałabym więcej. Dlatego też zastanawiałam się czy by lepiej tego wszystkiego nie kontynuować. Bo nie jest mi źle. Choć też nie jest idealnie, nie tak jakbym chciała. Ale coś nie pozwala mi wierzyć, że ktoś byłby w stanie mnie pokochać. Nawet jeśli wszystko byłoby dobrze, to strasznie się boję, że nigdy nie zapomnę o nim. Czuję się straszliwie przywiązana. A teraz wszystko się na dodatek posypało. Zrobiłam coś złego. On się nie odzywa cały dzień. I cholernie się boję czy w ogóle się odezwie. Czy to nie będzie koniec. Nie wiem jak sobie z tym poradzić. Póki co przespałam cały dzień. Głowa mnie okropnie boli. I generalnie nic mi się nie chce. Co prawda nie jest tak źle jak to zwykło kiedyś. Ale mój stan nie jest najlepszy. Wiem, że nie powinnam się tym przejmować, ale jednak. Troszkę mi ciężko się zrobiło.
  16. Dla mnie to jest wszystko chore. Że człowiek potrafi się tak od kogoś uzależnić, że jest skłonny nawet siebie niszczyć. To ciągłe wmawianie, że jest dobrze, że się ułoży, że on jest w porządku. Choć postępuje nie tak jak powinien, my wszystko wybaczymy, bo boimy się straty. Na dodatek wiemy co powinniśmy zrobić, ale jednak. Nie umiemy się przełamać. I tak się dzieje z wieloma osobami. Całe mnóstwo kobiet tkwi w związkach w których występuje zdrada czy przemoc. Mimo to nie umiemy z tym zerwać. Mimo iż wiemy, że to nas niszczy. Druga osoba staje się naszym życiem. Bez niej wszystko traci sens. Jak sobie z tym radzić? Czy ktoś zna odpowiedź? Jak uwolnić się z takiego niszczycielskiego związku? Ostatni tydzień spędziłam ze swoim partnerem. Nie wiem czy dobrze robię. Wszystko niby jest ok. Miło się spędza czas. Czuję, że nie chcę tego kończyć. Bo się nie sprzeczamy, wszystko jest dobrze. Jednak co jakiś czas przypominam sobie jak jest naprawdę. Nie mogę się cały czas oszukiwać. Bo dobrze wiem, że wcale zbyt wiele dla niego nie znaczę. Nie sprawia mu radości przebywanie ze mną. Nie umiem go zadowolić. Ale z drugiej strony nie chcę tego wszystkiego kończyć. Ale też nie chcę by był ze mną na siłę. Na razie nie umiem z tym zerwać. Może ktoś wie jak się uporać? W którą stronę pójść? Bo każda droga jest zła. Dlatego muszę wybrać mniejsze zło. Ale nie wiem czym ono jest.
  17. Ja się kaleczę, gdy wpadnę w jakiś szał i stracę nad sobą kontrolę. Na szczęście dzieje to się bardzo rzadko. Ewentualnie gdy źle się czuję, rozładowuję w ten sposób negatywne emocje. To zła metoda, ale niestety pomaga.
  18. laven

    Lek na dystymię

    O co wy się tak oburzacie? Czy to naprawdę jest wystarczający powód by na mnie naskakiwać? Czy ja wam coś złego powiedziałam? Obraziłam, poniżyłam? No, litości. Czas dorosnąć. Nie musicie mi mówić czym są lęki, depersonalizacja czy derealizacja. Sama od 2 lat leczę się z ciężkiej depresji endogennej. Więc nie musicie mi mówić co czuje osoba chora. A z tego co wyczytałam, to przy dystymii rzadko pojawiają się tendecje samobójcze i choć utrudnia ona życie to pozwala jakoś przetrwać. Nie wiem jak jest naprawdę, bo mówię to co wyczytałam. A to, że jestem sceptycznie nastawiona do leków to chyba nie jest żaden problem. Raz brałam taką mieszankę która doprowadziła mnie na skraj samobójstwa. Więc jak mam wierzyć w ich lecznicze działanie? Owszem, teraz po zmianie leków jest dobrze, ale na jak długo? Nie chcę uzależniać swojego życia od tabletek. Chciałabym je rzucić i żyć jak każdy zdrowy, normalny człowiek.
  19. Jak się mówi to może i brzmi prosto. Ale trzeba wziąć pod uwagę to co się przeżywa. A i o nowy związek nie tak łatwo. Poza tym jaka gwarancja, że się wszystko gładko ułoży? Że się zapomni o tym co było? To się wydaje łatwe. Ale w rzeczy samej trudno się zebrać.
  20. Mam zamiar. Pozostaje pytanie jak? Jak się z tym wszystkim uporać?
  21. laven

    Lek na dystymię

    No różnie z ludźmi bywa. Jeśli pojawiało się ryzyko samobójstwa to rzeczywiście poważna sprawa. Ale należy pamiętać, że popełniają je również ludzie zdrowi. Co do tego, że dystymia trwa latami. Depresja również trwa latami i również męczy. Jednak różni się nasileniem. Nie mówię również, że nie należy brać leków. Jak najbardziej. Ale ostatnio zaobserwowałam takie zjawisko, że faszeruje się nimi wszystkich niezależnie czy tego trzeba czy nie. Sama nie jestem przekonana czy ja powinnam brać te leki. Ale czuję się lepiej i to się dla mnie liczy. A o szkodliwości decyduje także dawka i rodzaj leku. Może macie rację z tym otępieniem. Bo biorę dwa leki - antydepresant i neuroleptyk więc trudno mi ocenić jakie skutki uboczne tyczą jakiego. Nie chciałam nikogo urazić wypowiedzią. Tylko myślę, że jeśli można, to powinno drogą naturalną rozwiązać problem. Nie zawsze trzeba ingerować sztucznie w organizm.
  22. Jestem bo go kocham, czuję się przy nim dobrze za wyjątkiem momentów gdy nam się nie układa, potrzebuję jego obecności, gdy go nie ma jest mi dziwnie. A boję się, że wszystko wróci cała depresja. Bo można powiedzieć, że moja znajomość z nim, mnie ożywiła i pomogła sobie poradzić z chorobą. Zatem jeśli go zabraknie, wszystko może wrócić. Boję się tego momentu kiedy zerwiemy. Nie wiem jak zareaguję, co się ze mną będzie działo. Już mieliśmy kilka ostrzejszych sprzeczek i ciężko mi było. Ledwo sobie radziłam, choć nie odczułam by było tak źle jak niegdyś. Po prostu uzależniłam się od niego. To tak jak uzależnienie od leków uspokajających czy alkoholu.
  23. Właśnie wiem, że to nie takie proste i w tym problem. Bo nie wiem jak się z tym uporać. A mam na myśli to, że on wie że może mnie swobodnie obrażać i szantażować a ja i tak nic z tego nie zrobię, bo sobie bez niego nie poradzę i mu wybaczę. Zachowuję się czasem tak jakbym była na jego usługach. A potem znowu jest wszystko ok i się dogadujemy. Ale wciąż ta świadomość, że ja dla niego jestem nikim mnie dobija. Wiem, że muszę to zerwać dla własnego dobra. Choć tak bardzo chciałabym z nim być, by się dobrze nam układało, jemu zależało itd.
  24. Dzięki za odpowiedzi. To jest właśnie tak, że ja bym była skłonna z nim być cały czas. Jemu to obojętne. Dla niego nie ma znaczenia co się z nim dzieje. A dla mnie ma ogromne. Nie sądzę bym poczuła się lepiej. Bo jest ok i nie mam zamiaru go rzucać. Tak samo jemu nie wróżę, by czuł się lepiej. Z tą różnicą, że on by mógł łatwo zerwać. Tak w zasadzie to ja jestem na jego łasce. Dlatego uważam, że to ja powinnam to skończyć. Nie pozwolić się zeszmacić do resztek. Nie chcę być od kogoś zależna, dlatego wiem, że muszę coś z tym zrobić. Bo wiem, że to czego pragnę jest nieosiągalne.
  25. laven

    Lek na dystymię

    Wyżerają bo czuję po sobie, że ciężej się myśli. Strasznie przytępiają.
×