Skocz do zawartości
Nerwica.com

naranja

Użytkownik
  • Postów

    769
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez naranja

  1. Hmm... Przecież pisałaś, że masz doła jak Rów Mariański, bo syn stosuje wobec Was szantaże, manipulacje i wulgarne słowa. Pomijając już to, że ma objawy (depresja). Przecież to ewidentne oznaki tego, że z komunikacją w rodzinie jest na bakier... Czy on mówi wprost, co się dzieje, co czuje, czego potrzebuje? Czy mąż mówi wprost, że trudno mu przy nowej żonie i nie takiej zmiany chciał? ????????? Przecież terapia ma nie polegać na tłumaczeniu i przesłuchaniu, ale na tym, aby wszyscy członkowie rodziny nauczyli się wzajemnego szacunku do tego, co czują, aby każdy miał miejsce i czas, aby powiedzieć, co mu nie pasuje, czego brakuje, czego oczekuje - a z drugiej strony, co pasuje, co jest dobrego, aby się lepiej dograć, wypracować jakieś kompromisy, lepiej słuchać siebie nawzajem, lepiej się poznać. A nie tłumaczenie "synu, my chcemy dobrze dla ciebie, dostrzeż to"(! ), bo to do niczego nie prowadzi. Dobrymi intencjami jest piekło wybrukowane. To nie ma być pojedynek rodzice i ich argumenty kontra syn i jego żale, ale wypracowywanie wzajemnej płaszczyzny porozumienia...
  2. No tym zdaniem to odebrałaś mi z ręki wszelkie argumenty... Powiem Ci tylko, że według mnie cena, jaką płacisz za uważanie go za ideał jest dość wysoka. Ale jeśli sama tego nie poczujesz to moje gadanie nic nie zmieni, wiem o tym... Naprawdę chcesz przeżyć resztę życia na nienawiści do siebie i cięciu się do krwi? Ja nie chcę. Mam dość Mam dość...
  3. to było jak policzek bejsbolem. zrozumiałam że już nie ma szans na zmianę decyzji. że wszystko stracone. że znowu jestem na szarym końcu. przypomniało mi się jak kiedyś mówił że jestem najważniejsza, że nikt nigdy między nas nie wejdzie. a teraz? była buzia w podkówkę, wybuch łez i pizd.. Ale tutaj nie ma jeszcze tego wytłumaczenia, tej myśli, która powoduje, że walisz w siebie, chociaż zawiódł Cię on. Chodziło mi o to, co się dzieje w Twojej głowie, że pojawia się decyzja o tym, że złość przekierujesz na siebie. Wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? Że jesteś w stanie sobie pociąć ciało do krwi, byleby tylko zachować jego idealny obraz, czyli aby podtrzymać iluzję. To graniczy z absurdem, ale ja rozumiem, że za tym kryje się rozpacz, potrzeba bezpieczeństwa... Znam to. Masz okazję stanąć przed wyzwaniem - że jedziesz do Krakowa dla siebie i to o własnych siłach, nawet jaki ich prawie nie czujesz, niezależnie do zachowania innych osób. To jest Twoje życie. Jeżeli nie odczuwasz na razie sił i chęci, ani motywacji, to przynajmniej niech wkroczy jakaś rozumowa decyzja, na przekór objawom. Na razie. Chyba, że chcesz ulec mechanizmowi "na złość babci odmrożę sobie uszy" i na złość całemu światu i sobie nie pojedziesz. A na 7f być może nauczysz się inaczej radzić ze złością na innych niż w taki bierno-destrukcyjny sposób. A wtedy być może życie będzie fajniejsze.
  4. Wartościowa osoba, którą uważa się za przyjaciela, nie ma czasu i miejsca? A podzielisz się tym, co było pomiędzy "Nie przyjadę" a przypieprzeniem w biurko głową? Czekaj... Ty siebie karzesz za to, że Tobie zależało??? Za tęsknotę, bliskość, pragnienie spotkania się karzesz..? Czy za co? Nie, Kite, żyletka nie jest wierna i nie czeka, bo nie jest osobą przecież. Bo ja czułam, że nie mam prawa potrzebować, pragnąć, "mieć łaknienie", albo, że potrzebowanie boli, bo to jest głód nie do zaspokojenia, więc powoduje wieczny ból i wieczną frustrację. Oczywiście chodzi o głód emocji, tych ciepłych, ale odcinając się od tego pragnienia, odcięłam się od głodu i także w sensie fizycznym, dosłownym. Jestem teraz na etapie, że czuję głód, jeden i drugi, ale kiepsko to znoszę Chociaż zarazem jadłowstręt jest nie do wytrzymania, to ciężko jest czuć pragnienie, łaknienie, brak czegoś... A, no i egoistką się czuję jak pragnę, jak JA chcę czegoś dla SIEBIE. Zawsze miałam poczucie, że cała przestrzeń ma być na emocje i potrzeby matki (czy -później- innej osoby), a ja jestem dobrą córką, dobrym człowiekiem wtedy, gdy ja nie mam potrzeb, gdy nie ma mnie... I ciągle to poczucie we mnie jest
  5. Przykro mi. A to wartościowe osoby są? Można polegać na nich? Czemu zostawili? Co jesz? Mnie łaknienie też zaczyna wracać. Po latach... W jakiś sposób jest to dla mnie trudne.
  6. Jesteś wściekła, co? Obstawiam, że znowu ktoś Cię wkurzył, poczułaś się zraniona, przerzuciłaś to na siebie, pocięłaś się być może, a teraz napisałaś tutaj, że nawet nie masz siły nas czytać (ale napisać miałaś siłę) - bierna złość, przerzucona z kogoś na nas... Takie moje domysły... Co się stało, Kite?
  7. Ale to nie psychoterapeutka ma widzieć potrzeby (lub nie), ale Ty i inne osoby z rodziny! Z tym się zdecydowanie zgadzam. Jeżeli terapia rodzinna to tylko u psychoterapeuty, który wcześniej nie prowadził terapii żadnego z członka rodziny. Aby była równość. Jeżeli chodzi o terapie indywidualne to TAK. Dziwne byłoby, aby do tego samego t. na indywidualną w poniedziałek przychodziła mama, we wtorek tata, a w środę syn. To zdanie nie jest podyktowane oporem i lękiem..? A sposób w jaki się teraz leczycie jest dla Waszej całej rodziny pomocne? Tu nasuwa mi się pytanie jaki jest cel: a. Twojej indywidualnej terapii b. ewentualnej indywidualnej terapii syna c. leczenia męża samymi prochami Na serio. Jaki cel mają te osobne poszczególne kroki? Czemu ma służyć terapia Twoja, osobna syna, branie antydeprechów przez męża? Czy Waszym celem nie jest poprawa wzajemnej komunikacji? Ja nie wiem.. Pytam, bo ja za cel mojej terapii przyjęłam usamodzielnienie się od mojej mamy, zyskanie poczucia odrębnej tożsamości, etc., A NIE ratowanie systemu rodzinnego. A jak jest u Ciebie i u Was? Do czego to zmierza? Bo tak jak patrzę z boku to Ty zaczynasz dzięki terapii czuć się lepiej ZE SOBĄ, ale z synem nie masz lepszego kontaktu, a mąż też tj. pisałaś nie może się odnaleźć, a nawet była opcja rozwodu. Syn bierze leki, ale on się nie poczuje lepiej, bo jego objawy są podtrzymywane przez chęć zwracania na siebie uwagi. Mąż być może też chce przez swoją depresję spowodować to, że znowu będziesz skakać wokół niego z sałatkami etc. Oczywiście to tylko moje domysły, ale przemyśl... * * * Zbliża się 7f. Śni mi się ten oddział po nocach! A w snach koszmary - moje największe obawy... Równocześnie nie chcę się rozstawać z moją obecną terapeutką... Dobrze mi się z nią rozmawiało ostatnio. Poza tym czuję się trochę lepiej. Tzn. dalej zdołowana, zmęczona, zrezygnowana i w piżamie, ale mam trochę większe poczucie istnienia, bardziej sobą się czuję - m.in. po ostatniej sesji. Dla kogoś to byłaby nadal ciężka depresja i jest, ale przynajmniej czuję się mniej obco ze sobą, tak trochę. To już coś.
  8. Dla mnie to nie jest dziwne. Raczej niepokojące. Widocznie chłopak odczuwa jakieś braki, skoro próbuje na siebie zwracać uwagę, manipuluje i szantażuje, kontroluje. Ok, te zachowania są irytujące i niefajne, ale przecież ważniejsze jest to, co się kryje POD nimi. Zgadzam się, że to może chodzić o zazdrość o siostrę i o to, że może się czuć gorszy przez to, że siostra ma ojca, a on ojczyma. Może czuć się mniej kochany. Zdecydowanie chłopak ma trudniejszą sytuację od małej, bez dwóch zdań. Jego depresja to może być nieświadoma kontrola i wyrażanie złości na Malibu, na ojczyma, na ojca, na siostrę. Pytanie, co z tym zrobić? Ciężka sprawa. Wysyłanie go do psychiatry i na terapię może budzić dodatkową złość i chęć buntu, bo może to odbierać jako komunikat "to TY jesteś nie-ok, do naprawy". Więc po części rozumiem, że on nie chce się leczyć. Hmm. Najsensowniej chyba byłoby, jakby cała rodzina wylądowała na terapii rodzinnej, aby każdy tam miał swój czas, aby powiedzieć, jak się czuje w tej rodzinie, bo tak to jest trochę bez sensu - właściwie oprócz małej dziewczynki wszyscy mają trudności emocjonalne, ale każdy leczy się (lub "leczy się"..) oddzielnie! Malibu chodzi na terapię osobno - i skutki terapii są trudne do zniesienia dla męża, bo nie wie, co się dzieje, był przyzwyczajony do innej żony, przecież inną poślubił! Mąż m.in. z tego powodu źle się czuje i osobno chodzi do psychiatry po leki, ale już nie omawia w terapii (bo nie chodzi?) przyczyn swojej depresji, (którą może być zmiana zachowania żony i trudności z synem) - bez sensu! Syn też ma depresję i też osobno ma na terapię iść...? Malibu, Wy się wszyscy leczycie OSOBNO!
  9. A czy te omdlenia mają biologiczną przyczynę? Badałaś to? I co jest dla Ciebie najtrudniejsze w tym, że możesz zemdleć znowu? Wiesz, ja mam koleżankę, która ma napady padaczkowe. Jak bierze leki to te napady są o wiele rzadsze, ale jednak się zdarzają. Efekt jak przy omdleniu - opada z sił, czasem ląduje na pogotowiu (ale teraz już rzadko). Jednak jej to nie powstrzymuje przed tym, aby wychodzić z domu, iść na imprezę, nawet pojechać na narty, na wakacje - bo tak to musiałaby do końca życia zamknąć się w domu ze względu na napady. Jak myślisz jaka jest różnica między Wami?
  10. Dominiko, a czy Ty się kiedykolwiek zastanawiałaś co tak konkretnie Cię przeraża w związku z wychodzeniem z domu, z wychodzeniem do ludzi? Co się kryje pod tym lękiem? Bo wiesz, można płakać, trząść się, brać bezno, tylko, że w ten sposób ta bomba się nie rozbroi... Czego się boisz? Domyślam się, że być może pewnie nie wiesz tego (tzn. ja tak miałam przez długi czas), ale właśnie w tym rzecz, aby zacząć to sobie uświadamiać.
  11. naranja

    Co teraz robisz?

    To i ja się do Was dołączam. Od rana budzę się i zasypiam, budzę się i zasypiam... Skończyłam wczoraj trzytygodniowe zlecenie, które mnie wymęczyło, więc chyba organizm musi sobie odbić... Na razie mam przerwę w spaniu, piję herbatę. Za oknem ogromna zlewa. (Całe szczęście nie ma parszywego słońca, które działa na mnie depresyjnie).
  12. To skąd w Tobie w takim razie takie ogromne cierpienie i problemy osobowościowe? Tylko geny i biologia? Niezależnie od chemii to ja u Ciebie widzę tendencję do bronienia rodziców, a poza tym, mówiąc szczerze, to osoba nawet z najbardziej zdrowym mózgiem czułaby się beznadziejnie przy takich zachowaniach Twojej rodziny. Wręcz dziwne byłoby jakbyś czuła się zdrowa i zadowolona... Dobry lekarz nie stawia diagnozy tylko na podstawie tego, co mówisz, ale obserwuje to, jak mówisz, jak funkcjonujesz i jak się zachowujesz. Ważne jest też (jak nie bardziej) to, co jest między słowami. W związku z tym powiem Ci, że Twoje ostatnie posty to - oprócz depresyjnego objawu - wypisz wymaluj zaburzenia osobowości, na moje oko. Na przykład zauważyłam pewną chyba analogię Twojego stosunku do rodziców i lekarzy. Nie chcesz martwić rodziców - jak piszesz wprost. Ale gdy starasz się, aby lekarze nie stwierdzili ci aż schizofrenii (starałaś się przedstawić wszystko tak, jakbyś miała "tylko" depresję) to tak, jakbyś nie chciała ich martwić, żeby oni nie myśleli, że z Tobą jest źle. Kontrolujesz siebie - to, co powiesz, jak powiesz, jak siebie pokażesz. Takie myślenie trąci zaburzeniami osobowości. "Zwykły" depresyjniak miałby to raczej w dupie, osoba ze schizą też. ...?... Samą siebie przeszłaś tym zdaniem.
  13. A jak POWINNO być? Myślisz, że istnieje jakieś uniwersalne prawidło? Wiesz co? Ja się powoli przestaję nad tym zastanawiać. Po prostu wyszłam z założenia, że będę w terapii mówić o tym, co akurat jest dla mnie istotne, co mnie boli. I tyle. Bez wybiegania za bardzo w przyszłość. Teraz jest teraz i boli mnie to i to. Chociaż temat dzieciństwa zaczęłam już tłuc prawie trzy lata temu (!), bo wtedy właśnie zaczęłam "przygodę" z terapią, to przez ten czas robiłam to głównie intelektualnie, suche analizy, pogadanki, książki, a jak już płakałam i się złościłam to sama w domu - ja kontra biała ściana. Albo ja i moje zarzuty kontra matka. No i kiedyś też to raczej terapeuci z tym tematem wychodzili, nie ja. A dopiero teraz POCZUŁAM, że ja sama czuję tę drzazgę w sercu. Wiesz, poznałam taką dziewczynę, która podczas terapii wkurzała się na siebie, że ciągle drąży w przeszłości, ale napisała, że w pewnym momencie sama POCZUŁA, że to już ją nie interesuje, nie boli, nie dręczy, nie rzutuje w istotnym stopniu na teraźniejszość, czyli to się spontanicznie zadziało. A nie poprzez mówienie "Matki nie zmienię", "Już przesadzam z tym gadaniem o dzieciństwie", "To i tak nic nie da" - ja myślę (choć może się mylę), że gdy tak się mówi to jednak coś tam człowieka dalej wierci w sercu i chce od tego uciec. No bo racjonalizowanie to mechanizm obronny - przed emocjami.
  14. Dokładnie. Bo w terapii, sensownej terapii, mówi się o tym, co jest dla danej osoby ważne i istotne. Dla mnie akurat ten temat jest ważny, choć trudno mi się do tego nawet przed samą sobą przyznać. Ja jestem w terapii analitycznej, ale ja sama doszłam do tematu mamy, terapeutka niczego mi nie sugerowała, nie narzucała, nie naciskała. Więc moje doświadczenie terapii jest inne niż Twoje. Ja usłyszałam od niej tylko, na początku, że to jest terapia niedyrektywna, czyli, że to ja wybieram temat do rozmowy i ja mówię o tym, co dla mnie ważne, a terapeutka będzie się starała po prostu podążać za tym, co mówię i do tego zadawać pytania lub komentować. I dodała też, że jest to terapia, w której nawiązuje się do przeszłości, z tym, że ona zapytała mnie, czy ja czuję, że chcę taką terapię (!), czy się w niej odnajdę. Czyli zero narzucania. Absolutnie nie czuję, aby to ona cisnęła na temat mamy, dzieciństwa, itd. Chociaż czasem jak coś mówię to mnie pyta, czy dana sytuacja, trudność, nie przypomina mi czegoś z przeszłości. Ale do tematu matki doszłam ja sama. Co więcej, nie jest to jedyny temat moich sesji! Mówię też o innych ludziach oczywiście. Ale po prostu wątek matki się mimowolnie czasem przeplata, bo widzę, jak bardzo moje trudności z innych relacjach są związane z tym, co jest z nią związane. tym Być może, New Tenuis, jeżeli kiedykolwiek stwierdzisz, że chcesz terapii, to też byś się odnalazła w podobnej? Ja też nie lubię, jak ktoś namolnie narzuca mi temat albo drąży usilnie to, czego ja nie chcę albo nie jestem jeszcze gotowa.
  15. Hmm, widocznie "ten typ tak ma"? Ja się wkurzam na to, bo zdecydowana większość ludzi, z którymi miałam styczność to osoby, które potrafią się położyć koło północy i później, oglądając filmy, czytając, imprezując, cokolwiek, a wstać o 7 czy nawet 6 do pracy/na zajęcia i jest git albo co najwyżej lekka senność. Jestem zazdrosna!!! To niesprawiedliwe Nie biorąc pod uwagi okresu depresji i lęków (bo jak wiadomo przy takich stanach to cykl snu jest całkowicie skopany) to ja, żeby się czuć optymalnie, musiałabym zasypiać tak o 22, no maks 22:30 i budzić się koło 8, dając sobie jeszcze z godzinkę czasu na rozkręcenie się. Lipa. Połowę życia mam przespać? :shock:Martwi mnie to dlatego, bo jak jeszcze funkcjonowałam to wystarczył jakiś dłuższy wieczór ze znajomymi itp. i potem potrzebowałam kilku dni, aby się pozbierać. Nie mówiąc już o tym, że wszyscy żywi, a ja koło północy już się męczyłam. -- 05 lip 2011, 15:45 -- Sama w to nie wierzę... Ani trochę!
  16. Strasznie mnie zdziwiło to wszystko, co napisałaś. Ty naprawdę jesteś w terapii psychodynamicznej??? O matce się nie mówi w terapii po to, aby samo wygadanie się miało ulżyć. O matce się nie mówi po to i z nadzieją, aby ją zmienić. O matce nie mówi się po to, aby się pogrążać w żalu i nienawiści do niej. Przecież. Zobacz. Jeżeli ja przez całe niemal życie byłam emocjonalnie zblokowana, nie miałam świadomości swoich pragnień, oczekiwań, emocji oraz szacunku do tego to terapia polega na powolnym odblokowaniu tego wszystkiego i rozplątywaniu tego, co kryje się pod różnymi objawami i trudnościami (których ja mam tysiące) w obecnym życiu. Ja, gdy do tego dochodzę, to zawsze trafiam na matkę i emocje z nią związane i oczekiwania do niej skierowane. Najczęściej dziecięce. I co z tego, że ona tego nie spełni? To nie o to chodzi! Chodzi o to, aby powoli kształtowało się poczucie ja, poczucie tożsamości, a jak inaczej ma to się dziać, jak nie poprzez odblokowywanie uczuć i pragnień, które są jakie są? Na takim jestem etapie, który w SWOIM czasie zakończę. Nie racjonalnie, nie poprzez mówienie "Matka się nie zmieni" (bo przecież racjonalnie to wiem), ale gdy przemiędlę moje emocje i pragnienia na tyle, że przestanę mieć taką potrzebę, aby o niej i o przeszłości gadać. To takie gadanie, racjonalizowanie nic nie zmienia - w każdym razie w moim przypadku. A raczej tłumi emocje, odcina mnie od nich, a wtedy jest kicha.
  17. Moniko, dodało mi to trochę otuchy! Czyli czułaś to ohydne przemęczenie, wręcz zmęczenie oddychaniem, byciem, myśleniem, przeżywaniem, nie mówiąc już o czynnościach...? Czyli minęło Ci to?? (chodzi mi o psychiczno-fizyczne zmęczenie, chore zmęczenie typowo depresyjne, a nie adekwatne po dniu pracy jak u zdrowego). Ostatnio znowu czuję, że to mi nie minie - jak tłumię emocje to jestem tym zmęczona i bez energii - jak przeżywam to też mnie to męczy, bo za mocno. Bez seensu Zaczynam się zastanawiać, czy ja nie mam takich genów/temperamentu/wirusa/cokolwiek i mi to zmęczenie nie minie do końca życia Zawsze w jakimś stopniu czułam się zmęczona i miałam psychiczne mdłości przy wstawaniu rano - nie chciałam do przedszkola, do szkoły się zwlekać... Pytanie, czy to kwestia czysto fizyczna czy męczyła mnie wizja - przedszkolnego odcięcia od mamy, a szkolnego osamotnienia na przerwach i docinek. Hmm. Ale faktem jest, że jak miałam przebłyski dobrego nastroju to i energii do działania jakby więcej... Więc może coś w tym jest? Ale to, co mnie dobija to fakt, że nawet w wyrównanym nastroju (jak miewałam) mam potrzebę DŁUGIEGO snu. Niestety należę do osób, które muszą spać dłuuugo (9-10 godzin), i wcześnie się położyć, aby się wyspać. Jak dziecko! Po 7-8 godzinach czuję się jak niedospane zombie.
  18. Za tydzień! -- 04 lip 2011, 20:35 -- Ale to nie jest przyspieszenie tylko pobyt diagnostyczny. I na ten pobyt też można czekać kawał czasu, zapytaj Kite. To działa tak, że jak jesteś z daleka i przejdziesz pierwszą konsultację to albo oni Ci mogą zaproponować taki pobyt albo Ty możesz o niego poprosić. I on trwa dwa tygodnie, a nie tydzień. I podczas tych 2 tygodni odbywasz kolejne 3 konsultacje i na koniec dostajesz decyzję - przyjęcie na terapię/odmowa. A dlaczego nie? Różne są motywacje przyspieszania czegokolwiek. Zniecierpliwienie i trudność w wytrzymywaniu frustracji to jedna z nich. Konsultacje na 7f i to, że są tak rozstrzelone w czasie głównie to badają.
  19. Raczej nie. Przyśpieszyć można pierwszą konsultację albo termin przyjęcia - w każdym razie ja wtedy dostałam informację, że mogę dzwonić w piątki i się na ten temat dowiadywać. Ale jeśli chodzi o 2, 3 i 4 konsultację to nikt mi nie mówił, że można przyśpieszyć. Więc jeżeli Ty też nie dostałaś takiej informacji to chyba nie można. Ale zawsze możesz zadzwonić i się dopytać. Tylko wiesz co? To trochę może wyglądać na to, że trudno wytrzymujesz frustrację, oczekiwanie. A może się mylę... Z drugiej strony można uznać, że Ci zależy. No, nie wiem.
  20. Co prawda wolałabym, żeby to nie było po stilnoxie, ale liczy się Wszystkiego dobrego, Ola, niech Ci się w końcu wyklaruje w tym szpitalu, o co kaman z tą pustką. Powodzenia. Dziękuję! Jak tylko to przeczytałam to od razu musiałam zajrzeć! Czytam: "Nigdy jeszcze nie spotkałam się z takim ujęciem kwestii samobójstwa jak w tym właśnie obrazie. Determinacja bohaterki, jej niewzruszona wola, konsekwentne obalanie kolejnych argumentów za życiem były powalające. To było niemal mechaniczne a zarazem tak poruszające, ten całkowity, do bólu szczery brak nadziei". Brzmi przerażająco i dołująco. Interesuje mnie tylko jedno: Dlaczego oglądając taki sugestywny, jak się zdaje, film Ty nie straciłaś nadziei? I jeszcze drugie: czy w 100% przekonały Cię te argumenty przeciwko życiu? -- 04 lip 2011, 01:45 -- Oszszszsz... Ty!
  21. Jak rozumiem napisałaś to po to... ...aby zaraz mnie znowu zdołować? Wiesz, co Ci powiem? Ten Twój "brak uczuć" i pisanie o tym coraz bardziej odbieram jako bierną złość - komu Ty chcesz tak dojebać? Podświadomie mścisz się na ludziach, losie, rodzicach, bogu, wprawiając wszystkich w bezradność i poczucie winy, takie mam wrażenie. ZA CO? Jakbyś sobie na to zaczęła odpowiadać to może do czegoś by to doprowadziło sensownego. Ale nie, Ciebie nie obchodzą takie pytania, refleksje, komentowanie. Ty lubisz się kisić we własnym sosie samoużalania. Powodzenia!
  22. Z tym to Cię pocieszę. To, że manipulujesz innymi nie Cię skreśla na konsultacjach na 7f, bo to jest przecież wpisane w problemy osobowościowe, a właśnie dla takich osób jest ten oddział pomyślany. Na konsultacjach najbardziej patrzą na motywację, szczerość i odporność na frustrację - zapamiętaj, jeśli Ci zależy. Powiem Ci tak - z ostatniego psychiatryka, z tego roku, miałam dłuuugi wypis na całą stronę A4, a w tym wypisie jak to ja "odmawiam współpracy" i wyliczone ze szczegółami wszystko, czego ja nie chciałam robić i co odmawiałam (!). Dr prowadząca nie pozostawiła na mnie suchej nitki (nie lubiłyśmy się). Wiedziałam, że do tego nawiążą na konsultacjach, dlatego wcześniej przygotowałam się, jak im to wytłumaczyć - przy czym nie wyglądało to tak, że ja się próbowałam wybielić, tylko mówiłam szczerze, CO mną motywowało, a także powiedziałam z którymi punktami wypisu się nie zgadzam i dlaczego. Z tym, że na spokojnie i kulturalnie. Przyjęli mnie. Chyba nie ma co zazdrościć, bo to jest narcyzm(?) Poza tym to pisanie o sobie wcale mi nie pomaga w wyleczeniu. Uciekam od przeżywania i rozmów na żywo.
  23. ja nie jestem fajna. zgrana chyba też nie? sama nie wiem... ostatnio złośnica, bo mi bardzo źle na pewno jesteś fajniejsza ode mnie, to na pewno mnie "jakaś" przyszłość jeszcze pasi, ale przyszłość w takim dole i zmęczeniu to już nie
  24. Moniko, szczerze mówiąc to ja nie wiem, czy i jak ja tam nawet "dojdę" Nie nadaję się zupełnie na 7f, bo jestem w głębokiej depresji, bardzo zmęczona. Nigdzie się nie nadaję. Pisanie na kompie to szczyt moich możliwości, nie myłam się od paru dni, prawie nic nie jem, bo nie mam siły iść do sklepu ani sobie nic przyrządzić i mi to zwisa... Najgorsze jest to, że nigdy z takiego stanu nie wyciągnęły mnie leki. Żadne. Teraz też biorę. Jeżeli w sobie nie znajdę tego czegoś, to po mnie. A nie mam siły szukać.. -- 03 lip 2011, 10:57 -- Bo się naczytałam wiele od osób, które tam były. W tym od Brak Uczuć, ale i innych. Że tam jest kopanie, czarna pedagogika, pouczanie, złośliwości, "prawdy" prosto w oczy, które są tak naprawdę tylko powierzchownymi ocenami, chłodni analitycy, przy których się nie otworzę, racjonalizowane typu "Młodość Pani ucieka", usilne mobilizowanie i "stawianie do pionu", zwracanie uwagi nie na całokształt człowieka, ale na to, co jest "do poprawy", złe, dopierdalanie pod przykrywką dobrych intencji i życzliwości (a tak naprawdę pewnie załatwiania swoich nieświadomych deficytów), resocjalizacja... Boję się braku zrozumienia i empatii, czyli NIEZROZUMIENIA. To jawi się jak piekło. A najgorsze jest, że wiele osób postrzega mój uraz do "kopania", jako chęć bycia głaskaną po główce. Irytuje mnie to, bo przecież można inaczej niż głaskać lub kopać, można podchodzić do człowieka po ludzku, a boję się, że tego tam nie zaznam... Boję się być potraktowana jako ta zaburzona, której trzeba pokazać, że robi źle. Wyższości personelu się boję.
×