Skocz do zawartości
Nerwica.com

naranja

Użytkownik
  • Postów

    769
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez naranja

  1. naranja

    Wkurza mnie:

    A wiesz co, to jest dobry motyw, aby pokazywać swój nastrój, stan wewnętrzny nie przez opis, ale przez obrazy!
  2. naranja

    Wkurza mnie:

    Patrząc na tę fotografię mam wrażenie, że ta kobieta zarazem jest przerażona i się trochę cieszy (albo udaje przerażenie - ok, to aktorka, ALE)... I w ogóle nie kojarzy mi się z krzykiem... hmm Pomieszanie ciekawości czymś z silnym lękiem wobec tego. Miałam tak kiedyś jako dziecko, gdy zobaczyłam węża.
  3. naranja

    Czy masz?

    Tak. Byłam w szkole muzycznej. I tańczyłam. Próbuję też rysować (z naciskiem na PRÓBUJĘ ). Czy masz maturę starą czy nową?
  4. Nieprawda! W jelicie A propos: http://www.zycie.ca/2009/02/tasiemiec-uzbrojony/ (Ja bym temu uczniowi dała szóstkę za kreatywność). Ps(do adminów) - To nie offtop, tasiemiec to Boskie stworzenie
  5. Odpowiedź znajdziesz w księdze Hioba. Bóg nie oczekuje od Ciebie myślenia, ani rozkminiania swej boskiej wszechwiedzy, tylko wiary. Hmm... to po co dał mi mózg w takim razie, skoro mam nie myśleć? Słuchaj, kolego, nie obrażaj mojego kota Moja koleżanka miała kiedyś teorię, że wszystkie koty są tak naprawdę o wiele mądrzejsze od nas, że one knują za naszymi plecami, aby przejąć władzę na Ziemi, tylko - aby spisek się nie wydał za wcześnie - to udają przed nami, że nie są zdolne do abstrakcyjnego myślenia. I, co więcej, ja w tę teorię mocno wierzę, więc wiesz
  6. Tzn...? Nie rozumiem. Moje podsumowanie 4 konsultacji: od początku mówiłam, że przyjechałam tu sama i z własnej woli, a nie dlatego, że "zostałam skierowana". Mówiłam konkretnie, dlaczego chcę być na 7f oraz z czym sobie nie radzę i co sprawia mi trudności. Mówiłam o tym, co moim zdaniem "nie tak" poszło w poprzednich terapiach (z mojej strony i terapeutów strony) - o to pytali, opowiadałam o tym, dlaczego sądzę, że społeczność t. mogłaby mi pomóc, jak to widzę. Podczas konsultacji z terapeutą otwarcie mówiłam, co myślę i czuję, także to, że mnie denerwuje i że odbieram go jako martwego i nieludzkiego. W kwestionariuszu życiorysowym pisałam prawdę - w tym to, że nie zawsze stosowałam się do zaleceń lekarzy w stosowaniu leków (bo było takie pytanie) oraz że zdarzyła mi się przemoc wobec bliskiej osoby (tzn. uderzenie, szantaże emocj., wyzwiska). Wczorajsza rozmowa podobała mi się o tyle, że OBOJE się zastanawialiśmy, czy lepsza będzie dla mnie terapia półroczna na 7f czy wyprowadzka z domu (od matki) i kolejna indywidualna. Podobało mi się to, że lekarz nie był apodyktyczny, ale razem rozważaliśmy za i przeciw mojej terapii na 7f, otwarcie. Byłam szczera, konkretna, na gierki nie mam już czasu ani siły, a on też mówił szczerze, że mają pewne wątpliwości - zapytałam o argumenty, odpowiedział. Doszliśmy do wniosku, że być może lepsza jest dla mnie ta opcja z wyprowadzką, ale "nie do szpitala", aczkolwiek dostałam szansę - że mogę spróbować na 7f, zobaczę ja, zobaczą oni. A jak co to zawsze mogę zrezygnować. Fajnie mieć wybór..
  7. W skrajnych przypadkach takiego rozumienia "woli bożej" dochodzi do takich wypaczeń jak np. u świadków jechowych, którzy nie pozwalają na przetaczanie krwi w celu uratowania życia, nawet własnych dzieci (!), "bo bóg tak chciał". Co za chamstwo i okrucieństwo. A co z malutkimi dziećmi chorymi na nowotwory i inne straszne choroby? Bóg tak chciał...? To co to za Bóg? Skoro jest WSZECHmogący, czyli z tej definicji wynika, że mógłby odjąć temu dziecku cierpienie, to dlaczego tego nie zrobi??? I tu pojawia się kolejne hasełko "Wyroki boskie są niezbadane". Nie wyobrażam sobie, że istnieje "Ktoś taki na górze", kto na to pozwala. I nie rozumiem też pewnej niekonsekwencji, jaką zauważyłam u dość wielu wierzących osób: gdy ktoś zostanie uratowany, gdy ktoś wyzdrowieje, itp. to zasługa Boga i się Bogu dziękuje. No a jak ktoś zachoruje, umrze, zginie, itd. to nikt na Boga złego słowa nie powie. Czyli on jest odpowiedzialny tylko za te dobre rzeczy, czy jak?
  8. Uff... byłam, wróciłam, zaprosili mnie na leczenie. Ale nie wiem, czy na pewno skorzystam. Wspólnie się zastanawialiśmy, co będzie dla mnie lepsze. Bo jest jeszcze inna opcja... Ale każdym razie mam swój termin. Napisze więcej jutro, bo padam na twarz... Źle się czuję..
  9. A jeszcze tak mi przyszło do głowy: Jedno i drugie to ETYKIETKI. Pierwsza zwalnia z odpowiedzialności za siebie, ale zarazem usprawiedliwia. Druga nakręca w poczuciu winy, może gorszości od innych. A te nazwy chyba nie są takie istotne, skoro zauważasz jakieś powiązanie nastroju i wycofywania się z tym, co dzieje się w życiu. To przyczyny trzeba nazywać, sprecyzować. Dobra, kończę, bo jutro trzeba rano wstać do tego Kraka...
  10. Diagnoza diagnozą, ważne, że zauważyłaś pewien schemat, że depresja (stan chorobowy) pojawia się, gdy są jakieś trudności. A jeśli tak, to dość optymistyczny wniosek - coś od Ciebie zależy, możesz nad tym popracować. Ważne, aby zdefiniować, jakie to trudności konkretnie, jakie powody. Np. ktoś dostał awans, a nie Ty. Albo zostałaś pouczona. Albo trudno Ci było wyrazić sprzeciw. Albo masz poczucie, że... Albo... Itd. Są opinie, że ChAD wcale nie jest stricte biologiczno-genetyczną chorobą. Np. Alice Miller potrafiła wytłumaczyć tę "chorobę" w psychodynamiczny sposób. Czytałaś "Dramat udanego dziecka"?
  11. Widocznie pewne sprawy sprawiają Ci psychiczne trudności, których nie potrafisz rozwiązać tj. całkiem zdrowi i popadasz w depresję. Spróbuj może sobie notować, jakie konkretnie sytuacje powodują u Ciebie to wycofywanie się i doła. Lenistwo to jest chyba wtedy, że komuś jest tak dobrze (nie cierpi), że się nie chce wytrącać z tego "dobrze" np. jakimś sprzątaniem. A nie dlatego, bo by sobie z tym nie poradził. Np. ooo, jaka fajna kąpiel, nie chce mi się z niej wyłazić, aby umyć okna... Albo ooo, jak mi się fajnie odpoczywa, jaki super relaks, nie chce mi się wypełniać tych pitów... (no ale jak już się zabieram do tego sprzątania, mycia okien czy Pitów to nie mam depresji, rozpaczy, lęków..).
  12. A w wieku 35lat? Warto w ogóle się na to porywać? Osobiście poznałam osobę, która po pięćdziesiątce zmieniła się w terapii radykalnie. Chorowała połowę życia. I teraz twierdzi, że dopiero po tej zmianie czuje się sobą. I że warto było. Jest taka książka, "Kat miłości". Tam psychoterapii podjął się m.in. facet nie dość, że zaawansowany wiekiem, to jeszcze chory na raka (nieuleczalnie). Podczas terapii zmienił nastawienie do siebie, do ludzi, naprawił relacje z bliskimi. Tuż przed swoją śmiercią powiedział terapeucie: "Dziękuję Ci, że uratowałeś mi życie". Ja leków sobie odstawić nie dam (2 antydepy). Każda odstawka to piekło nie do wytrzymania i tendencje samobójcze i zero aktywności oraz brak łaknienia. Ostatnio prawie nie umarłam z zagłodzenia, był szpital. Tam podobno jest takie dążenie, aby odstawiać, ale nie mus. No ale na pewno nie można benzo i stricte nasennych brać (mój 1 antydep ma nasenne działanie). Moim zdaniem to okrucieństwo odstawiać leki, jeśli bez nich ma się tak skrajnie obniżony nastrój, że nawet w terapii i w życiu nie widzi się sensu i ma tylko myśli samobójcze. -- 09 maja 2011, 19:08 -- Starlet, spokojnie. Nie wiesz co masz o tym myśleć - bo sama tam nie byłaś. Przecież nie możesz myśleć tego samego, co Brak Uczuć, co ja, inni. Moim zdaniem sama zobaczysz i sama ocenisz. Niezależnie. Ja taki mam zamiar - tzn. podczytuję opinię innych, i te najstraszniejsze, i te super (jak chcesz to Ci prześlę adres bloga dziewczyny, której pobyt tam bardzo pomógł i ), a zdecyduję sama (o ile mnie przyjmą). Ja sobie myślę, że problem polega na tym, że 7f jest moim zdaniem zbytnio idealizowany. Przez pacjentów, zwłaszcza do idealizacji skłonnych (heloł, to ja ). I, co gorsza, także przez niektórych lekarzy i terapeutów. Bo to taki JEDYNY oddział. NAJLEPSZY do leczenia zaburzeń osobowości (bo jedyny taki;)). I, włożę kij w mrowisko, uważam, że niektórym terapeutom ambulatoryjnym (którzy tak wychwalają i posyłają na 7f) łatwiej jest przyznać, że to pacjent z Z.O. nie nadaje się na ambulatoryjne leczenie, niż że on, jako terapeuta nie umie poprowadzić pacjenta, bo ma za małe kompetencje. Nie mówię oczywiście, że tak jest zawsze (bo pewnie niektórych pacjentów faktycznie się nie da - chyba), ale myślę, że coś w tym jest. I być może wiele z nas myśli także, że skoro nie idzie terapia ambulatoryjna to w 100% nasza wina (trudno, bo potrzebujemy od t. bezpieczeństwa, poczucia, że wiedzą co robić, więc łatwiej z tego względu), a wiele czynników się na powodzenie terapii składa: i motywacja pacjenta, i kompetencje terapeuty, i "brak chemii" w relacji, opór (obojga!). A jak słyszę teksty, że to ostatnia deska ratunku to mi się słabo robi.
  13. Dzięki za rozjaśnienie, teraz można zrozumieć czarno na białym To nie jest takie oczywiste, zdania mogą się ze sobą nie łączyć podrzędnie, ale merytorycznie tak.
  14. Nieprawda. Poczytaj sobie chociażby w głupiej Wikipedii, masz fragment: "Klasyczne poglądy liberalne cechuje nastawienie, że ani rząd, ani żadna grupa czy jednostka społeczna, nie powinny w żaden sposób zakłócać wolności jednostki, a jedynym dopuszczalnym zniewoleniem jest sytuacja, gdy jednostka stanowi rzeczywiste zagrożenie dla czyjejś wolności lub mienia." Pomijając to, że są różne formy liberalizmu. ...a głoszenie pewnych "prawd" wiary w absolutystyczny sposób to takie karmienie własnego narcyzmu...
  15. To jak to jest w końcu? Masz wolność robienia, co chcesz czy nie? Bo zaprzeczasz sobie Nie myl liberalizmu z anarchią, ok? A nie uważasz, że ludzka godność to wartość niezależna od spełniania warunków określanych przez KK..?
  16. Żeby zmienił zdanie A na poważnie, mnie idea "bożego planu" i determinizmu świata PRZERAŻA do szpiku kości. To oznaczałoby totalne zaprogramowanie, zniewolenie. Trudno mi uwierzyć, że komuś to wręcz odpowiada. Dla mnie to jest równoznaczne z godzeniem się z losem marionetki. Brrr. Ale pewnie jest wygodne - bo zamiast brać odpowiedzialność za siebie to się zwala na los, na boga. A dwa, że zamiast bezsilności wobec pewnych cierpień można sobie myśleć, że bóg po coś tak zrobił, że na pewno miał w tym (sensowny) plan... Poza tym jak do tego planu ma się wolna wola?
  17. Kurde, to ja z tych niepokornych jestem. Nienawidzę przytakiwać, jeśli się nie zgadzam. No i nie uważam, że tzw. autorytety zawsze mają świętą rację. Inna sprawa, JAK to się komunikuje. Z tym mam problem chyba. Może ona podobnie. Może to był taki element t. prowokatywnej..? Żebyś zaprzeczyła i wreszcie tę wściekłość z siebie wydobyła. I zaczęła coś mówić o tych traumach, a nie tylko o objawach, o tym, że nic nie czujesz. Jak widać nie było to skuteczne. (Ja prowokacji nie znoszę, mnie jeszcze bardziej zamyka, ale pewnie są tacy, na których skutkuje...). Myślisz, że to o to mogło chodzić czy że naprawdę tak uważała? Spotkałam się z opinią, że ludzie z ZO, depresjami itd. byli na tyle ROZPIESZCZANI i KOCHANI, że nie radzą sobie z brutalnym życiem. Co za IGNORANCJA tematu!! Aż dziwne byłoby, gdyby personel z 7f naprawdę tak uważał... (a może mnie już nic nie zdziwi?)
  18. Mówiąc szczerze znowu się przekonałam, że po moim ostatnim terapeucie już nic mnie nie zadziwi. To być może jest "plus" terapii z nim - większego szoku już chyba nie przeżyję. Hmm... u podłoża pomagania innym, martwienia się o wszystkich wokół zawsze i wszędzie może stać bardzo silny egocentryzm, takie skupianie na sobie uwagi przez pomaganie, bycie w centrum, bycie "tym dobrym" albo "TAKIM, bez którego inni sobie nie poradzą, więc musi pomagać" - w zakamuflowany sposób. Więc taka refleksja mnie nie dziwi WCALE. (choć to bardziej egocentryzm, a nie narcyzm, no ale...) Oczywiście nie znam tego człowieka, ale tak czasem bywa. Natomiast kompletnie nie podoba mi się i nie rozumiem sensu dawania etykietek. Co komu to pomoże, że nazwą go "narcyzem"? Będzie miał łatkę, może na zewnątrz spokornieje i..? Jeśli przez takie działania dodawał sobie poczucia wartości, a zostanie za nie zganiony i zarazem mu się nie pomoże poczucia wartości oprzeć na czym innym niż byciu w centrum uwagi - to kicha. Oni tam nie drążą przyczyn tych zachowań? Powodów, dlaczego ktoś "musi" być w centrum uwagi, aby mieć poczucie, że jest ważny, wartościowy? I co ważniejsze: dlaczego "tak po prostu" wartościowy się nie czuje..? A w tym co jest nie tak? Piszesz, że sama prowokowała, więc co dziwnego w tym, że po niej jeździli? Ludzie czasem świadomie nieświadomie prowokują innych, aby właśnie po nich jeździli. Tylko pytani: PO CO? To jest najważniejsze moim zdaniem. Dlaczego ta dziewczyna tak robiła. Co znaczy to "lepiej"..?? Przecież przez przytakiwanie się nie wyzdrowieje. I nie sądzę, że przez bycie ocenionym w człowieku pojawia się szczera autentyczna pokora, raczej taka udawana na zewnątrz (a może nawet przed samym sobą), a gdzieś głęboko w środku wściekłość za ocenę - niezależnie, czy de facto ktoś ma rację, nie o to chodzi, ale o fakt, że pominął wnętrze. Ok, ja tak mam. Nie wiem, czy mogę generalizować, ale... Aha, ja jadę na konsultację. Jak coś zaczęłam, to i skończę. Nawet jeśli mnie nie będą chcieli przyjąć to dowiem się, dlaczego i zastanowię nad tymi argumentami. Być może sensowne będą. A jak nie to będę miała swoje zdanie.
  19. A możesz podać jakieś przykłady jej wypowiedzi albo dialogu? (Niekoniecznie wobec Ciebie) A ja się zastanawiam, jak osąd może pomóc komuś poczuć się lepiej? Człowiek się dowie, jaki jest "zły" lub "niedopasowany" i ma się zewnętrzne dopasować i skorygować zachowania? Przecież to nie jest prawdziwa, wewnętrzna zmiana... A co z wnętrzem, powodami tych zachowań? Przecież każde zachowania mają swoje przyczyny, w emocjach, obawach. Do tego się tam nie dochodzi? Dziwne. Taką metodę miała moja matka. I ostatni terapeuta. "Prawdy o mnie" prosto w serce, które de facto są tylko zewnętrznym osądem, osądem powierzchni, a nie dotarciem do prawdziwej mnie, ukrytej pod tymi patologicznymi zachowaniami. Skutki jak widać. Emocjonalne stłamszenie. Pogarda dla siebie. Maskowanie się, aby nie być odtrąconą. Pozorne dopasowanie społeczne, w środku ból. Albo "znieczulica".
  20. Ja z kolei tak nie potrafiłam funkcjonować, że byłam na rencie, aby za coś żyć. Bo nawet mimo zaciskania zębów nie nadawałam się do pracy. a próbowałam, nie raz. Nawet i w domu pracowałam, przez net, ale w depresji wolno myślałam i pracodawca wkurzał się, że za wolno. Jeśli byłabym zdana w 100% na siebie to popełniłabym samobójstwo, bo z moim nastrojem i trudnościami nie potrafię pracować. Natomiast zanim zachorowałam, zanim nawiedziły mnie lęki i depresje, to sama chętnie garnęłam się do różnych prac, w tym fizycznych, nawet jak nie musiałam, także w wakacje. Tęsknię za tym Jasne, że nie zawsze wstawałam z entuzjazmem do roboty, ale nie byłam w depresji. No i zmęczona też bywałam, ale to nie miało nic wspólnego ze zmęczeniem depresyjnym! Na zmęczenie po pracy wystarczyła kąpiel, dłuższy sen, relaks, chłodne piwko ze znajomymi. Coś, czego dawno nie ma... Bynajmniej nie jest mi wygodnie na garnuszku matki. To jest sytuacja "z dwojga złego". -- 09 maja 2011, 13:10 -- Kasia, weź sobie najpierw może urlop, albo zwolnienie, pójdź chociaż na kilka tygodni do Krakowa i obczaj sytuację. Rozeznasz się w tym, jak ta terapia wygląda, jak Ty się w niej czujesz, czy to ta droga. I wtedy zdecyduj, co dalej. Bo teraz siedzisz i GDYBASZ, zamartwiasz się, w tym opinią Brak Uczuć. A najważniejsza dla Ciebie jest (moim zdaniem) Twoja własna opinia i odczucia, każdy idzie swoją ścieżką, a Ty z konsultacji wyniosłaś pozytywne wrażenia, o ile pamiętam. Moim zdaniem im szybciej tam pójdziesz, tym lepiej. Bo będziesz wiedziała, jak to wygląda. Z jakiego powodu jeszcze Cię tam nie ma? Sprawy w pracy do pokończenia czy odstawiasz benzo?
  21. Ja właśnie tego się tam obawiam. Dla mnie nie różni się to niczym w gadaniu do samego siebie. To był absurd, bo ja zadawałam pytania jemu i sama sobie na nie odpowiadałam. Może gdybym tak na codzień nie robiła (przemyślenia) to sens by był. Ale ja potrzebuję, aby ktoś mi pomógł wydobyć uczucia, emocje. A tak to tak intelektualny monolog (mój), z kilkoma wstawkami Pana Milczka (i tak wstawka jeszcze taka oceniająca była, w trochę wyższościowym tonie). To po co terapeuta w takim razie, jak milczy? Ja też czytałam skrajne opinie. Rozmawiałam z jedną dziewczyną, której ten pobyt uratował życie, teraz kontynuuje indywidualną. Czytałam bloga innej dziewczyny, której też 7f pomógł, bardzo. I na forum też, ktoś z osobowością niedojrzałą - dojrzał... Słyszałam o dwóch dziewczynach, którym pobyt bardzo pomógł na jakiś czas, a potem się rozwaliły - bo nie kontynuowały indywidualnej, jak było zalecone. Czytałam wpis osoby, której ani nie pomogło, ani nie zaszkodziło. Oraz mnóstwo (większość?) opinii na nie. Chcę się przekonać sama, żeby nie było, że nie spróbowałam, a odrzuciłam ze względu na pierwsze wrażenia. Jeśli mnie w ogóle przyjmą. Sama mam nienajlepsze wrażenia z konsultacji. Ale nie mogę oceniać terapii, bo w niej nie brałam udziału. -- 09 maja 2011, 11:34 -- Nie tyle wrażliwe, co zdołowane i zmęczone. Przyznam, że irytują mnie takie słowa "Zrób coś dla innych", "Pomóż innym" - bo ja teraz bardzo potrzebuję pomocy i ratunku. Aby żyć. I dopiero, jak sama nabiorę sił, to będę mogła pomagać innym. Oni, ci inni, cierpią, ale ja też. Tyle, że cierpienie psychiczne jest "niewidzialne". (Poza tym jak się nie ma kłębka - sił, miłości, chęci do aktywności, bla bla - to się włóczki nie da). -- 09 maja 2011, 11:40 -- Aha, czyli jak mnie nie przyjmą, czyli jak parę w sumie obcych osób stwierdzi, że nie mam motywacji do leczenia i nie mogą mi pomóc, to znaczy, że przegrałam..? To nie jest jakiś wyścig, konkurs. Po prostu parę osób ocenia, czy chcą i mogą komuś pomóc swoimi metodami, czy nie. To ich zdanie, mają do tego prawo. Inni terapeuci mogą uznać inaczej.
  22. Byłam w klinice nerwic IPIN. Bardzo kiepscy terapeuci, bardzo powierzchowna terapia. Nic mi to nie dało oprócz straty nadziei. Choć uważam, że osobom z bardzo lekką nerwicą może pomóc, a już bardziej z lekką fobią społeczną itp. Sobą. A raczej... GDZIE JEST TO "SOBĄ"? Niefunkcjonowaniem w życiu w stopniu całkowitym. Ani w pracy, ani w relacjach z ludźmi, których prawie nie mam (głównie przez telefon, maile). U mnie to cała osobowości bije na alarm, a raczej jej "brak". Nie odnajduję się ani w życiu, ani wśród ludzi, ani bez ludzi, ani w swoim ciele i psychika też jakaś obca. Nie czuję, że mam osobowość (no, rzadko) - raczej takie coś nieokreślonego, co czuje rozpacz. Widzę, słyszę, myślę, czuję objawy psychopatologiczne najczęściej, a gdzie się zagubiło coś, co mogłabym określić jako "ja". Poczuć to, konkretnie. Koszmar. Przez całe życie dotychczasowe mogłam powiedzieć: "Jestem, bo myślę" albo "Jestem, bo mnie boli". A boli prawie wszystko, dosłownie. Aż się przestraszyłam, że jest tak źle, jak to przeczytałam edit. Pocieszam siebie, że to taki "okres przejściowy". (Bo faktycznie robię się inna, czuję, że burzy się ta fałszywa fasada, a przynajmniej, że już tego fałszu mam dość). Tylko dlaczego to: - tyle trwa - tak boli - tak męczy - takie niesprawiedliwe - i w ogóle masakra.
  23. Wiem, wiem. Tylko skoro leki niewiele dają to nie mam innego wyboru niż na początku terapii wstawać i robić "na siłę". Bo od czegoś trzeba zacząć. Niestety nikt się nie przemoże za mnie. A to nie grypa, samo nie minie, przeczekanie z moim wypadku tylko pogarsza sprawę (bo i tak nic nie zmienia, za to coraz mocniej pogłębia w bezsilności). No ale parę dni "po klęsce" zawsze muszę odespać i odchorować No to jeszcze ja wczoraj. Nawet zabić się bym nie miała siły. Dziś, w przerwie od snu, wstałam z łóżka po herbatę i do WC. Postęp No i trochę więcej tu piszę. (Też byłam kiedyś karmiona... ) Hmm... powiedz szczerze... czy naprawdę TO Cię boli? Brak dopasowania do innych..? Mnie przybija to, że nie mogę być sobą. Bardziej mam takie pragnienie, abym mogła być akceptowana taka, jaka jestem, akurat teraz niezadowolona, nie radząca sobie, zagubiona, a nie dopasowaną, zsocjalizowaną, dostrojoną, przebojową, zadowoloną (zadowalającą innych) na siłę. Brrr. (Oczywiście nie mówię o łamaniu prawa i norm). Słowo "dopasowanie" kojarzy mi się z "gówno nas obchodzi jakieś tam Twoje wnętrze, Twoje emocje, Twoje trudności, subiektywne odczuwanie, indywidualność, bla bla - masz na zewnątrz być taka, abyśmy (MY) nie mieli z tobą problemów, ucz się maskować jakieś tam odstępstwa od normy, chociażby smutną minę, gdy cieszyć się trzeba i Słoneczko świeci. Nie krzycz też za głośno, nawet, jak Cię boli. Wypełniaj obiektywną listę zadań rozwojowych: kończ studia, żeń się, ciesz się z nowego samochodu i urody oraz śmiej się z (beznadziejnych) żartów podczas grilla ze znajomymi. Pasuj do reszty, albo nara". Definicja ziemskiego piekła (jednego z wielu). Nie tyle straszny, co strasznie niekompetentny. Chyba dobrze chciał, ale totalnie spieprzył sprawę. Tak, jak moi rodzice. Problem w tym, że dobrymi intencjami się nie da wychować czy wyleczyć. I, cholera, w obu przypadkach konsekwencje nieudolności odczuwam JA! grrrr Ja śpię z Mirtorem
  24. Dokładnie. Choć, przyznam, że antydepy potrafią na mnie podziałać tak, że gigantyczna deprecha z plany samobójczymi zmienia się w umiarkowaną depresję z myślami s. "zaledwie" (dla mnie to AŻ, naprawdę!). No i bez antydepów nie jem i nie śpię... Od kiedy chodzę na terapię, to - mimo miernych skutków - widzę jednak wyraźnie, że głębszy wpływ na moje nastroje mają relacje z ludźmi, stosunek do siebie samej, problemy z przeżywaniem, relacja z matką (tą realną i tą "z głowy"), od której wciąż nie odcięłam pępowiny - to problem nr 1 chyba. I wiesz, zauważyłam teraz, ze w tych koszmarnych dołach trudno mi nawet nie tyle sobie przypomnieć, co przyznać przed sobą, że jednak były momenty, gdzie czułam się o wiele lepiej, i to jeszcze niedawno. Chyba wiem, czemu to służy... Generalnie zawsze nastrój mam na minusie, ale jednak huśtawki są. To jest takie błędne koło: Jest w miarę ok (lub do wytrzymania) -> coś tam się dzieje (jakaś trudność, a zazwyczaj cała masa trudności, z którymi sobie nie radzę) ->wycofywanie się -> uczucie porażki -> zjeżdża poczucie wartości -> dół -> bezradność (a jak do tego dochodzą samooskarżenia i plany "s" to psychiatryk) -> wygrzebywanie się z doła nadludzką siłą -> jest w miarę ok -> próbuję wracać do życia -> znowu coś tam zbyt trudnego dla mnie (emocjonalnie) -> wycofuję się z sytuacji -> izolacja, samotność, uczucie porażki, gorszości, bezradności, dokopywanie sobie, "słaba, kaleka psychiczna", "nie daję i nie dam rady psychicznie z życiem" - no i mamy stan obecny. Choć jest CIUT lepiej, może Asentra zaczyna działać albo ja zaczynam walczyć. Problem w tym, że do tej pory nie natrafiłam na tyle dobrego terapeutę, który pomógłby mi skutecznie te trudności emocjonalne przepracowywać. Ostatni sku*wysyn mnie dobijał, straszył i dowalał poczuciem winy, a na koniec zostawił. Efekt: depresja, anoreksja, autoagresja, plany s. = szpital. Wygrzebałam się z tego w mękach (i tak twarda ze mnie sztuka..), wróciłam na studia, do ludzi, zaczęłam jakoś życie towarzyskie reanimować no i pewne sytuacje mnie przerosły, wycofywałam się stopniowo, popadłam w marazm, beznadzieję i znów mamy piękny ku*wa dół. Liczę, że Kraków pomógłby choćby (AŻ) na tyle, że jak będą pojawiać się te trudności to będę mogła o nich na bieżąco rozmawiać. To mnie motywuje. Tak się poczułam po Twoim pytaniu "Jak Ty masz zamiar dać radę w takiej deprze?"... Na początku załamałam się. No tak, nie dam rady. Jestem na dnie. Faktycznie, ludzie w Kraku są na chodzie, a ja zalegam w łóżku. Tylko, że ja nie mam wyboru, Haniu. Leki nie działają, to muszę podnieść się inaczej. Próbuję zbierać siły na wtorek, bo jak jej nie będę miała to nikt (lenia) nie zawiezie. Nie mam oparcia, moja terapia, moja depresja - moja sprawa. Lajf. A kto Cię kopie? Ja chyba bardziej dokopuję sobie sama (chociaż pewne słowa też ranią...zwłaszcza bagatelizowanie, pouczanie). Zazwyczaj tym, że inni tak super funkcjonują, tacy zdrowi i szczęśliwi, a ja w środku wyję. Kontrast mnie boli. W liceum mój wewnętrzny ból był do przeżycia, bo to taki okres nastoletni, każdy jakoś tam był zbuntowany, powiedzmy taka norma, więc i kontrastu nie było, nie czułam się taka samotna z tym (powiedzmy..). Teraz nie mam już takich wytłumaczeń, że to taki wiek, fajny bunt melancholijnych młodych gniewnych. Ludzie naprawdę szczęśliwie sobie życie zakładają... Ten ślub mnie emocjonalnie dobił.
  25. Starlet, a jakie mam wyjście?? Niedawno wyszłam z (n-tego) psychiatryka. Z myślami "s", ale chociaż zaczęłam cokolwiek jeść i trochę lepiej spać i czasem mieć siłę myć się. Biorę 2 antydepresanty. W ogóle to brałam już wszystko możliwe i żadne mnie nie wyciągają z doła. Jak mnie terapia nie wyciągnie to co?? Branie się w garść oczywiście nie skutkuje. Wyjście do ludzi, do znajomych też nie - a właściwie to to mnie w tego obecnego doła wkopało: ruszyłam dupę do ludzi i nie wytrzymałam. Próbowałam postudiować i po tygodniu zjazd. -- 08 maja 2011, 15:36 -- Od prawie 6 lat. Z mniejszym lub większym nasileniem. To mniejsze nasilenie oznacza, że mam siłę się umyć, ubrać, pójść do sklepu i to i tak na Xanaxie zazwyczaj. Kilka lat temu dawałam też radę studiować, ale to męczarnia była i w końcu zaczęły się szpitale. Od kilku lat nie mam siły ani nastroju, aby spotykać się z ludźmi, te kontakty BARDZO sporadyczne są. Ostatnio byłam na ślubie znajomej i to mnie przybiło aż do planów "s". Czuję się jakimś tragicznym przypadkiem, większość z Was daje radę pracować, studiować, choć czasem wyjść na piwo ze znajomymi albo przynajmniej mieć choć cień radości słuchając muzykę. A ja co rusz szpitale. Oczywiście są myśli, że już nic ze mnie nie będzie, skoro jestem tak słaba.
×