Skocz do zawartości
Nerwica.com

naranja

Użytkownik
  • Postów

    769
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez naranja

  1. naranja, przecież to oczywiste. ja nie mogę zniknąć znienacka. wiadomo, że pójście na tydzień jest bez sensu. mogę iść na miesiąc. tylko co, potem będę przez pół roku ich zwodzić, że jeszcze nie wracam? to nieprofesjonalne. Nie o to mi chodziło. Mogłabyś pokończyć zaczęte sprawy i wziąć urlop lub zdrowotny, na tydzień, dwa lub miesiąc. Na urlopie masz prawo być wyłączona z życia firmy. No i pobyć na 7f, aby zorientować się, jak tam jest. Dwa tygodnie to czas, w którym już możesz stwierdzić, czy to miejsce Ci odpowiada. I wtedy definitywnie orzec, czy zmykasz z oddziału czy zostajesz na resztę czasu, na całe pół roku. Wtedy, jak już zdecydujesz, powiesz, że idziesz na zdrowotny na pół roku. I jesteś fair.
  2. szkodzi, bo ja nie mogę w pracy powiedzieć, że nie będzie mnie tydzień albo pół roku... Nie bardzo rozumiem. To jak się jednak zdecydujesz, to co powiesz? Domyślam się, że weźmiesz i dasz zwolnienie. A nie można zrobić tak, że najpierw weźmiesz tydzień urlopu/zwolnienia, a potem to przedłużyć? Nie bardzo czaję, gdzie jest problem, być może dlatego, że nie znam realiów stałego zatrudnienia, oświeć mnie.. -- 20 maja 2011, 15:59 -- Dokładnie. Żyjesz jednak wśród ludzi, cierpisz, ale pracujesz chociażby, jesteś w stanie jakiś kontakt utrzymać, za cenę bólu, ale jednak. Pomyśl sobie, że ja w ogóle nie wychodzę z domu, no baaaardzo rzadko i jeśli już to do rodziny, raptem ślub mi się ostatnio trafił i to tyle z mojego życia społecznego. Teraz, jak przed chwilą była listonoszka z wypłatą, chwilę, to mi trudno było (nie wiedziałam, jaka MAM być, CO czuć...). Całe dnie siedzę sama, paraliżuje mnie na myśl o kontakcie z KIMKOLWIEK, więc jak myślisz, kto będzie miał większy problem na 7f?? Przed konsultacjami to Xanax leciał, aby w ogóle dać radę tam dotrzeć i rozmawiać z ludźmi. Ty się obawiasz utraty kontaktu z realem, a ja ciągle żyję na tej krawędzi, średnio kontaktuję. Poza tym kogo Ty tam sobie wyobrażasz? Zdrowych, i Ty jako odmieniec? Inni też będą mieć tam problemy z byciem razem. No ja na pewno. Izoluję się, męczą mnie kontakty z ludźmi, chyba udawanie mnie męczy, emocje, nie wiem. I boję się, że będę przez to tam wykluczona. Nawet palenie rzuciłam, więc nawet poprzez chodzenie na fajka się nie zintegruję -- 20 maja 2011, 16:07 -- No ja nie jestem. I co, lżejszy ze mnie przypadek? Moim zdaniem ludzkiego cierpienia i problemów nie ocenia się po liczbie sznyt, każdy ma swoje sposoby radzenia z emocjami, ja bardziej psychiczne, niewidocznie, częściej "stosuję" tzw. psychiczne odcinanie się od emocji, odpływanie, tracenie kontaktu z realem, popadanie w depresje i jadłowstręt, niż odreagowywanie przez cięcie/seks/picie/narkotyki - to zupełnie nie ja... swoją drogą w liceum tak robiłam, a to TERAZ jest O WIELE gorzej. Nie jestem więc "typowym borderem", a uwierz, że cierpię.
  3. i nie cierpię właśnie, gdy terapeuta zachowuje się tak jakby był jakimś mentorem i zawsze wiedział lepiej. No. Wkurzające. Taka mała i głupia się wtedy czuję. PONIŻONA. I to niezależnie od nurtu: tacy na maksa zdystansowani analitycy też jakoś mi się z arogancją kojarzą. On ma minę jak z kamienia, może sobie wydawać kategoryczne interpretacje, a ja mam przy takim przeżywać i mówić intymne rzeczy. Spotkałam się ostatni z opinią, że zarówno skrajna forma psychoanalizy, jak i skrajny behawioryzm mają w sobie coś nieludzkiego. Jedni sprowadzają człowieka do popędów, drudzy do odruchów. A gdzie MOJE WNĘTRZE i empatia dla niego? Tzn. teraz trudno mi powiedzieć, bo od dłuższego czasu zamknęłam się w domu i nie wychodzę do ludzi Ale - TAK, miałam/mam tak. Tzn... np. jak kogoś uważam/oceniam za fajnego/silnego/idealnego/dobrego to np mimowolnie przejmuję jego sposób mówienia, gesty, mimikę, czasem ubiór(kiedyś), jakbym chciała się stać nim albo może mieć poczucie, że jest we mnie część jego. Hmm. Albo czasem mylę uczucia, np. trudno mi powiedzieć, czy czuję coś do kogoś czy to ten ktoś do mnie czuje, np. często mówiłam do terapeuty "Pan jest na mnie zły", a on mi mówił, że to ja jestem zła na niego, a ja nie potrafiłam tego odróżnić, tak jakby to jednoznaczne było... Hmm... ale częściej mam tak, że bardzo szybko wyczuwam lub wyobrażam sobie, jakie ktoś ma oczekiwania i się DOPASOWUJĘ do niego, robię "za odpowiedź", tak, jakbym była reakcją na tą osobę i inaczej nie istniała. Albo odwrotnie - buntuję się przeciwko tym oczekiwaniom i jestem "odwrotna". Ostatnio miało to wyraz w anoreksji. To jest chore, bo ja niezależna od ludzi nijak nie równa się z buntem, odwrotnością. Ale to wiem na ROZUM tylko... Trudno mi poczuć siebie, bo nigdy nie mogłam przy mojej mamie, i to jest BARDZO UTRWALONE, widzę wyraźnie, że w kontakcie z ludźmi (i nie tylko) tak mam: z lęku (?) tłumię swoje emocje, prawo do nich, często, choć już nie zawsze, zazwyczaj jestem takim intelektem, który dusi emocje własne i dostosowuje się do drugiej osoby. Często czuję się jak robot, mam derealizacje Ale od kiedy zaczęłam terapię to czasem mi się zmienia, miałam kilka takich momentów, że CZUŁAM SIEBIE i to było super i tego bardzo chcę, warto.
  4. Moja terapia wcale tak nie wygląda... Nic w niej nie ma z nauczycielstwa, jest rozwój samoświadomości Korba, to napisałam odnośnie CBT - konkretne techniki, zmiany myślenia, prace domowe, treningi, itd. Ty, z tego co pamiętam, jesteś w Gesztalcie? W mojej tak było. Egzystencjalno-poznawczej. Teraz najbardziej przemawiałaby do mnie taka terapia, gdzie wychodzę od tego, co tu i teraz się dzieje (np. lęk podczas spotkania z koleżanką) i rozkminiam to w odniesieniu do przeszłości lub relacji z mamą. Bo to są naleciałości właśnie z tego źródła i moim zdaniem nie sposób tego przerobić inaczej. I to przy empatycznej zaangażowanej osobie, a nie chłodnym analityku. I z tego powodu mam pewne zastrzeżenia co do 7f.
  5. A tego to nie rozumiem. Co to jest "zbyt lekki przypadek"? To oddział dla osób, które mają problemy osobowościowe. I najbardziej patrzą na motywację, a nie na to, jak bardzo pocięte ma człowiek ciało etc. Poza tym oni właśnie zbyt "ciężkich" przypadków nie przyjmują, np. gdy ktoś miał za dużo prób "s", albo za często się tnie i nie potrafi przyhamować albo odmawia jedzenia. Ja w zasadzie nie miałam żadnej poważnej próby "s" (raczej coś w rodzaju próby prób), nigdy się nie pocięłam tak ostro, aby trzeba było szyć, nie mam typowych mocnych sznyt. No, miałam kilka poważnych faz anoreksji i ciężkie depresje, byłam hospitalizowana nie raz, to fakt. A tak poza tym to nie funkcjonuję w życiu WCALE - nie pracuję, nie uczę się, nie spotykam z ludźmi, nie mam przyjaciół, nie jestem w związku i czułabym, że w ogóle mnie nie ma, gdyby nie psychiczny ból. Dla mnie to jest bardzo poważne. Dla innych - "pestka". Wszystko jest subiektywnie. -- 20 maja 2011, 10:57 -- Konkrety, Katarzyno Jakie to przeczucia? -- 20 maja 2011, 10:59 -- BO CIĘ TAM JESZCZE NIE MA A na poważnie, co Ci szkodzi chociażby tydzień tam pobyć? Dopiero wtedy będziesz mogła orzec, że Ci taka terapia nie pasuje. Jak ją zaczniesz.
  6. naranja

    Co teraz robisz?

    przy Was czuję się jeszcze bardziej chora Właśnie jem jabłuszko.
  7. Rozmawiałam z dziewczyną, która miała podobny dylemat, co Ty, a była na 7f. Dopiero z czasem nauczyła się tam mówić. Ona miała jeszcze inny problem, tzn. oprócz tego, że nie potrafiła ujmować uczuć w słowa, miała pustkę, a poza tym często nie pamiętała, co powiedziała przed chwilą i co mówili inni. I to już na 7f, przez miesiąc-dwa tak miała. Miała wcześniej zdiagnozowany zespół paranoidalny nawet. Poradziła sobie. -- 20 maja 2011, 09:58 -- To tak właśnie mów. "Nie wiem, CO MOGŁABYM odpowiedzieć". To zdanie sporo o Tobie mówi.
  8. JAK się jest... Myślisz, że ludzie udzielają się na depresyjnym forum, bo są zadowoleni? -- 20 maja 2011, 09:47 -- Mnie taka terapia kompletnie nic nie dała. Np. ta "zmiana schematów myślenia" - to u mnie nie działa. Mogę wiedzieć, że dane przekonania są irracjonalne i błędne, a dalej je mieć i dalej czuć lęk. Bardzo, bardzo powierzchowne traktowanie drugiego człowieka moim zdaniem. No i mnie przeszkadzałoby, że terapeuta doradza, kieruje, zadaje prace domowe jak w szkole, jakby "wiedział lepiej", jak nauczyciel. A terapia ma pomóc w samodzielności, aby człowiek nauczył się myśleć samodzielnie i znajdować swoje własne rozwiązania. To w moim wypadku okazało się dalece niewystarczające. No i zrobił się straszny chaos poza tym. Wyleczonych z czego? Z płytkich prostych fobii? Ok. Zgadzam się, tutaj CBT bywa skuteczna. W przypadku poważniejszych zaburzeń czasem niektóre techniki bywają pomocne. Ale nie leczące, moim zdaniem. Ja mam ogromny problem z poczuciem tożsamości, nie potrafię się zdefiniować. Oczywiście chodzi o emocje, a nie teorię (znam swój adres, nr tel, itd.). Nie wiem, tzn. nie czuję, kim jestem. Mam problem w określeniu orientacji s. Jak mi w tym może pomóc zmiana myślenia czy techniki behawioralne? Zwłaszcza, że ostatnio odkryłam, że u podłoża tego problemu leży coś do tej pory bardzo nieuświadomionego, z przeszłości właśnie, z relacji a matką i siedzi to głęboko we mnie. -- 20 maja 2011, 10:01 -- P.s. Sorry za dziwne cytowanie Nie mogę już tego poprawić, zgłosiłam modom.
  9. Nie kumam... z pisania czy z myślenia o tym? Przecież to nie ma związku z wiekiem, ale z poziomem cierpienia.
  10. Ale to ich "nie rozgrzesza". Odpowiedzialność jest odpowiedzialnością. A poza tym mają coś takiego jak swój rozum, nie? Poza tym, nie powiesz chyba, że dorosła, poczytalna osoba nie zdaje sobie sprawy, że mówienie na kogoś (na mnie) kretynko, idiotko i gorzej, to sprawianie mu przykrości? Tak samo jak tykanie po głowie i popychanie. I usprawiedliwianie tego moim działaniem jej na nerwy. Czy ona nie jest odpowiedzialna za wypowiadanie tych słów i robienie tych gestów? Moja matka nie jest w stanie psychozy, dla jasności. NIe usprawiedliwiam Twojej mamy, ale skąd niby miała wiedzieć, powielała schematy, które wyniosła z domu. Widocznie była nieświadoma. Ale nie chodzi o to, co ona wiedziała, a co nie, czy była świadoma, czy nieświadoma i to, jakie miała intencje. Bo intencjami się dziecka nie wychowuje. I nie chodzi o motywy. Chodzi o to, CO ROBIŁA i ROBI. -- 19 maja 2011, 18:08 -- Wiesz, zauważyłam, że to częsty problem osób, które można określić jako bpd. Ja mam tak, że albo albo: rozum albo emocje, mam trudności, aby jedno z drugim powiązać, tzn. analizować i jednocześnie nie odrywać się od emocji, albo na odwrót: przeżywając, być w stanie poddać to refleksji. W zasadzie tylko przy jednej osobie mi się to udawało, niestety ona nie była terapeutą. Ten kontakt różnił się tym, że czułam jej EMPATIĘ. Autentyczną, nie pozorowaną. No i pewnie dlatego efektów brak... bo w końcu poprawa ma być w samopoczuciu, a nie samym rozumieniu. Wiesz co, a to nie jest nie tyle "nie potrafiłam", co NIE CHCIAŁAM, przy tej akurat osobie/osobach? Ja nie potrafiłam się otworzyć, jak już wspomniałam, przy zdystansowanych analitykach, chłodnych w moim odczuciu (niezależnie od tego, czy taki de facto mają charakter czy tylko taka poza). Czuję, że potrzebuję empatycznego świadka, też emocjonalnie zaangażowanego w kontakt... Wtedy działało (o czym napisałam powyżej). Może tu tkwi haczyk? Zauważyłam, że nie mam najmniejszej gotowości do otwierania się przy kimś, kto jest nastawiony na suche analizowanie tego, co mu powiem i nie czuję, że go jakoś obchodzę. I, co więcej, zaczynam uważać, że to nie dziwne.
  11. Mnie w pewnym sensie było "na wszystko" wolno (wszystko - imprezy, picie, noclegi, nie chodzenie do szkoły, jak był sprawdzian, wyprowadzka z domu w wieku 15 lat) i przez to czułam się bardzo niekochana, olana, opuszczona. Nie czułam, że mojej matce na mnie zależy, że jej zwisa i bardzo zazdrościłam moim koleżankom, że mają np. wyznaczone godziny powrotu z domu, z imprezy, że ojciec po nie jeździł (po mnie nigdy, zresztą ojca nie miałam) albo że czasem ich rodzice się nie zgadzają na imprezę. Z drugiej strony nie wolno mi było nic w sensie emocjonalnym, to matki nastroje i potrzeby były na pierwszym planie. Oczywiście to wszystko pod przykrywką wielkiej miłości...
  12. Chyba Cię rozumiem. Wielokrotnie miałam poczucie, że już tyle się "nagadałam" o mojej matce i moim dzieciństwie i pożytku z tego (poprawy) nie było żadnej albo prawie żadnej, a tym tematem już mi się rzygać chce, nawet dosłownie. Jestem zmęczona. I się zdołowałam strasznie (że już mi nic nie pomoże). Ale doszłam też do własnych wniosków, dlaczego to nie pomogło (a przecież innym ludziom pomaga) i mam poczucie, że ja na dobrą sprawę dopiero zaczynam wkraczać w ten temat albo i nawet jeszcze nie. Bo tu nie chodzi o przegadanie, ale o przeżywanie. I dopiero te emocje poddawać refleksji. A ja bardzo często analizowałam wszystko intelektualnie, że tak powiem "na sucho", jakbym opowiadała o obcej osobie - nie potrafiłam się uczuciowo otworzyć przy zdystansowanym analityku... (Obwiniałam się za to, chyba niepotrzebnie, widocznie taki rodzaj terapii mi nie odpowiada). Poza tym w terapii bardzo często mówiłam o naszych relacjach z tu i teraz, a przecież teraz to ja jestem odpowiedzialna za siebie i swój stosunek do niej, nie jestem też od niej zależna, jak co mogę odejść (a jako dziecko byłam w 100% zależna) i zrobił się chaos. A moje trudności nie są zależne od tej kobiety, jaka jest teraz i co teraz robi, ale od konkretnych jej działań (lub ich braku) z przeszłości. Poza tym, chyba skupiałam się bardziej na mojej matce (jaka ONA jest) niż na sobie - unikając mówienia o tym, co JA czuję i czułam wobec niej. W sensie: wyliczanie jej cech i zachowań (i niech Pan terapeuta zobaczy, jaka ona zła), nie rozmawiając o moich uczuciach. I to tak bez jakiegoś powiązania wszystkiego do kupy, jak np. wyżej wspomniane powiązanie obecnych trudności emocjonalnych z tam i wtedy - zrobiłam to tak ogólnie, tak teoretycznie... rzadko nawiązując do konkretnych sytuacji (a jeśli już, to intelektualnie...). Żaden mój terapeuta też tego nie robił. I na dobrą sprawę nie znalazłam jeszcze mojej terapii i "mojego" terapeuty, przed którym potrafiłabym się otworzyć emocjonalnie (bo ja bardzo zablokowana bywam) i który w sensowny sposób pomógłby mi to wszystko powiązać. Być może u Ciebie jest podobnie?
  13. Tak, Korba, zgadzam się. Ale uważam, że aby tę złość można było w pełni poczuć to potrzebne jest wyraźne postawienie granic. Czyli wyraźne oddzielenie ról - to, za co byli odpowiedzialni rodzice jako dorosłe osoby względem nas, swoich dzieci. I to, co oni robili i jak się z tym czuliśmy. Inaczej (takie jest przynajmniej moje doświadczenie) robi się niezły mętlik emocjonalny i jeszcze większe zamieszanie w tożsamości. Tu nie chodzi o bezproduktywne pogrążanie się w obwinianiu "Jesteście winni, nienawidzę was! Winni! Winni!". Ale o powiązanie tego, co tutaj i teraz się ciągle z nami emocjonalnie dzieje (np. lęki w sytuacji, gdy z kimś się nie zgadzam, a boję się wyrazić złość) z tym, co rodzice robili w dzieciństwie (np. karanie złości przez matkę - konkretne sytuacje) i reagowanie na to od nowa, nie lękiem (jak kiedyś), ale uzasadnioną złością, pozwalaniem sobie na to. I to jest moim zdaniem droga do wyleczenia, do pewności siebie i poczucia własnych granic. Akceptacja kogo? Czy czego? Rozkopywanie dla samego rozkopywania jest bez sensu, fakt. Trzeba mieć jakiś zamysł. Skoro ktoś ma potrzebę kopania w dzieciństwie (ja) to widocznie jeszcze z tym nie skończył. Moim zdaniem kluczem do "skończenia z tym" nie jest wcale racjonalna decyzja: "ok, koniec, nie ma sensu już tego drążyć i do tego wracać", ale mocne POCZUCIE, że to, co było wtedy, już nie rzutuje na moje obecne życie, przynajmniej nie w takim stopniu, który poważnie utrudniałby mi normalne funkcjonowanie i szczęście. A mnie utrudnia bardzo, mam ogromne (emocjonalne) problemy w kontaktach z ludźmi i czuję potrzebę powiązania tego z tym, co robiła mi matka i czego zaniechała, świadomie lub nie. Ale nie ogólnie, jak do tej pory, ale konkretnie.
  14. PRZERAŻAJĄCE... Czyli co... pamiętasz "na intelekt", że taki fakt miał miejsce, ale emocjonalnie stwierdziłaś, że "nic się nie stało tato i nie czuję już do Ciebie złości, żalu"? -- 19 maja 2011, 15:51 -- Dokładnie. Uważam, że przeprosiny są szczere wtedy, gdy człowiek podejmuje faktyczne kroki (jakiekolwiek), aby zmienić siebie, swoje postępowanie. A gdy "przeprasza", a dalej robi to samo, to moim zdaniem tylko chce uciąć temat, który jest niewygodny. DLA NIEGO. Egoizm.
  15. Dziecko potrzebuje od rodzica pewnych granic. Stawianie ich też jest wyrazem miłości i dawaniem poczucia bezpieczeństwa. Uległa-słaba matka to coś równie strasznego, jak apodyktyczna. Ja bym powiedziała synowi, że unikanie trudnych sytuacji nie jest żadnym rozwiązaniem (ani w skzole, aniw życiu), najwyżej dostanie jedynkę i nic strasznego się nie stanie, uczeń bez jedynki to jak strażak bez gaśnicy Nauczy się chłopak na poprawkę. Zaoferuj pomoc w nauce, w zrozumieniu. Moja matka mnie tego właśnie uczyła - trudna sytuacja = unik. No i unikam teraz wszystkiego
  16. Ja się z tym stanowczo nie zgadzam i uważam, że takie rozważania mogą być przeszkodzą w zdrowieniu. No, ale to moje zdanie. Własne nieszczęśliwe dzieciństwo NIJAK nie usprawiedliwia tego, co rodzice, jako dorośli ludzie robią swoim dzieciom, za które są odpowiedzialni. Skoro mają swoje problemy to nie powinni decydować się na powoływanie na świat ludzi, ale najpierw uporać się we własnym zakresie ze swoimi deficytami. Przerzucanie swoich frustracji z rodziców na bezbronne (!) i zależne od nich dzieci nie nie budzi we mnie żadnego zrozumienia. Tak, sami zostali zranieni jako dzieci, ale jako dorośli zrobili to samo swoim dzieciom. I nieważne, czy specjalnie czy nie. Liczą się konsekwencje, które bywają druzgoczące. Brutalna prawda: to my jesteśmy dziećmi swoich rodziców, a nie na odwrót i to NAM się z ich strony należała, z racji urodzenia, empatia. To ICH rolą było rozumienie nas. A odwrotność to jakieś pomieszanie ról. I co z tego, że moja matka miała niefajną sytuację z dzieciństwie (tzn. pojawiła się siostra, rodzeństwo=zazdrość)? Jako DOROSŁA kobieta nie zrobiła nic, aby przestać wyżywać się na mnie.
  17. Ale co z tego?? Jako dorośli ludzie w pełni odpowiadają za to, co robią swoim dzieciom. Ich własne dzieciństwo przez swoimi dziećmi ich nie usprawiedliwia ani trochę. Nie musieli uprawiać seksu i płodzić dzieci przecież. Mogli się rozprawić ze swoimi demonami z przeszłości, zanim sprowadzą na świat człowieka, za którego są odpowiedzialni. Nie zrobili tego.
  18. Swoją drogą, kiedyś na nielegalnym wyjściu poza teren szpitala przyłapały mnie w MPK kanary i ja im tak tłumaczyłam, że jestem z psychiatryka, że muszę się śpieszyć na obchód, bo się o mnie martwić będą no i tak nie będę mogła zapłacić kary, bo siedzę w szpitalu. Nie uwierzyli.
  19. Korba, weekendy na 7f są wolne, będziemy robić wypady na Kraków i może ktoś fajny się znajdzie Już to sobie wyobrażam: "Wiesz, muszę już spadać, bo muszę wracać do psychiatryka"
  20. A ja obstawiam, że ani jedno, ani drugie. Po prostu taki gadget do kolekcji, jak np. znaczki. Japończycy to gadżeciarze.
  21. Tak samo. Ale nie mam pojęcia, co będzie, jeśli mimowolnie mnie strzała Amora trafi. W każdym razie, bądź co bądź, na razie się przed tymi strzałami chowam.
  22. A jak TY się w tym odnajdywałaś? I co to są te "normalne warunki"? Przecież chodziłaś do szkoły, nocowałaś w domu... 7f w takim razie jeszcze bardziej od tych "normalnych warunków" izoluje, bo tam się nocuje.
  23. Kiedyś widziałam w TV taki kibel, który po użyciu sam Ci myje wspomnianą wyżej dupę, a potem jeszcze ją suszy. I sam się otwiera (jak się dupa zbliża) i zamyka klapę (gdy dupa się oddala). Chyba u Chińczyków (w każdym razie zapamiętałam skośne oczy).
×