Skocz do zawartości
Nerwica.com

naranja

Użytkownik
  • Postów

    769
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez naranja

  1. To jest właśnie najgorsze, najtrudniejsze... Ale to rzeczywiście jedyna droga. Choć wsparcie na niej też jest ważne. Dobranoc!
  2. Hmm, coś w tym jest. ALE... jakbym nie napisała? Miałam kilkanaście minut obaw, że może niepotrzebnie to chcę napisać.
  3. Pomóżcie, właśnie mam atak "braku prawa do bycia" Nie czuję,że do czegokolwiek mam prawo. Niby wiem, że niby mam, ale NIE CZUJĘ
  4. Na pewno. Zwłaszcza ktoś z osobowością narcystyczną lub histrioniczną - im więcej widowni, tym lepiej W sumie ja... czasem lubię na siebie zwracać uwagę ( ), gdy czuję się samotna , no ale od tego będą zebrania społeczności ale nie indywidualna... inaczej się czuję, że to ja jestem dla nich (a nie oni dla mnie) - a to przedłużanie mojego problemu
  5. To jest prawda czy tylko Twoja wizja? Przecież Twoje problemy nie wzięły się z powietrza ani genów. Masz w sobie ogromne pokłady złości i agresji (moim zdaniem to oglądanie sekcji zwłok służy Ci w jakimś stopniu jej rozładowaniu, w sposób bezpieczny) - pytanie DO KOGO KONKRETNIE i ZA CO. Dziecko de facto kochane przez swoich rodziców ma jako dorosły zdrową samoocenę, poczucie wartości, pozytywny stosunek do siebie, zdolność do bliskości z innymi ludźmi, do kochania i nie czuje, że musi udawać i zakładać maski. Może jesteś gdzieś tam w środku wściekły na rodziców, że nie ochronili Cię przed takimi strasznymi doświadczeniami, jak np. oglądanie rzezi? A nie ochronili Cię przed tym, pozwalali na to, abyś to oglądał. A dla małego dziecka to są wstrząsające obrazy, dziecko się tego boi, czuje smutek, bezradność, identyfikuje się z tymi zwierzątkami. I może zakodować sobie w głowie, że dorośli ludzie są niebezpieczni.
  6. Ja to rozumiem - inne spojrzenie, ciekawe uwagi, etc. Ale jednak nie zmienię zdania, że terapia indywidualna to ma być spotkanie 2 osób. Ważnym czynnikiem leczącym, w każdym razie w moim przypadku, jest zbudowanie poczucia bliskości z drugą osobą (terapeutą), atmosfera intymności. Oczywiście nie jest to ani spotkanie z przyjacielem ani partnerem, ale jednak dziwnie czułabym się, gdyby tej relacji fizycznie (a nie podczas superwizji anonimowo) towarzyszyłaby trzecia osoba - tak samo dziwnie, jakby mojej rozmowie o intymnych sprawach z przyjacielem czy bliską osobą przysłuchiwałby się ktoś obcy. Moja terapia (indywidualna) ma jednak służyć tylko mnie, a nie celom dydaktycznym. Poza tym, założę się, że w obecności stażysty terapeucie ZALEŻY, aby dobrze WYPAŚĆ - jako autorytet. Prawie każdy z nas, obserwowany, w jakiś sposób się kontroluje. I nawet podświadomie część jego uwagi krążyć będzie wokół tego, aby robić dobre WRAŻENIE na stażyście. Co może być niekoniecznie dobre dla mnie.
  7. A na Twoich konsultacjach też byli stażyści? U mnie na każdej. Czułam, że to spotkanie jest bardziej dla nich niż dla mnie (aby im zademonstrować, jak się z pacjentem pracuje). Oczywiście to "tylko" moje odczucie, ale przecież ono jest ważne.
  8. Moniko, ja podejrzewam, że terapię własną to oni mają swoją drogą. Aby zostać terapeutą analitycznym, a w każdym razie mieć certyfikat PTPP to trzeba przejść co najmniej 4 lata własnej terapii, tak czytałam. Jako obserwatorzy terapii indywidualnej i grupowej oni raczej skupiają się na opisie dynamiki grupy, mechanizmów, strategii terapeutycznych, metod, etc. Ja nie czułabym się oceniana. Z powyższych względów - oni raczej nie mnie oceniają i moje życie, ale uczą się metody. Za to przeszkadzałaby mi ta nierówność - my mówimy, płaczemy, wiadomo wszystko o intymnych szczegółach z naszego życia - a tu ktoś sobie siedzi, obserwuje, a sam o sobie nic nie mówi, on wie o mnie dużo, a ja o nim nie wiem nic. Chociaż na dobrą sprawę to tak jest w terapii generalnie... przecież terapeuta też o sobie nie mówi. Hmm. No ale jednak angażuje się, a nie tylko obserwuje, jak stażysta. Przeszkadzałoby mi to także dlatego, bo czułabym, że w tym spotkaniu bardziej chodzi o przyuczenie nowej osoby do zawodu, niż o pomoc dla mnie. Jeśli nie mogłabym zdecydować, czy chcę osobę trzecią na sesjach czy nie, to nie czułabym, że to jest moja terapia i że to ja jestem w niej najważniejsza, moje poczucie bezpieczeństwa, prywatności. Pomijając też tą ważną kwestię, że jakby to była osoba mniej więcej w moim wieku (a stażyści zazwyczaj w moim wieku są), to na pewno podświadomie kontrolowałabym się, wstydziłabym się wiele rzeczy wyjawić, chciałabym przy rówieśniku "wypaść" cool (a nie jak płaczliwa, zagubiona i nieradząca sobie w życiu i uzależniona od matki kobieta), choć wiem jak to beznadziejnie brzmi Pomijając już to, że kiedyś, zanim mnie nie trzepnęło, sama myślałam o pracy w tej dziedzinie i mnie po ludzku zawiść zżera, bo "to ja powinnam być na jego miejscu"! Ja jestem straszną zazdrośnicą. Trzecia osoba to RYWAL, ZAGROŻENIE, WRÓG. Trzeba się go pozbyć, a jeśli się nie da, to jakoś odsunąć na bok. Masz rację. Na wszystko patrzę z góry przez pryzmat matki. Te same obawy, oczekiwania, emocje, lęk przed konfrontacją. Prawda jest taka, że oni rzeczywiście mogą zareagować właśnie w przewidywany przeze mnie sposób (i wtedy dupa blada, mam problem z takimi sytuacjami), ale faktem jest, że na dobrą sprawę tego NIE WIEM.
  9. W grupowej to jakoś by mnie mniej raziło, bo to z zasady jest kontakt z większą ilością osób, z grupą, a nie intymny kontakt dwóch osób i myślę, że stażysta jakoś naturalnie ginąłby w tłumie. Chyba nie robiłoby dla mnie różnicy, że jest o jedną osobę więcej, jak i tak jest kilkanaście w sali. Chociaż może trochę czułabym się jak... w ZOO - zamknięta grupka osób płaczących, a poza okręgiem, pod ścianą siedzą, patrzą, notują i obserwują "czubków". Ci "normalni" Od razu mi się takie podziały w głowie robią: my gorsi - oni lepsi. Ale ja jestem przydzielona tylko na indywidualną (bo na 7f jest albo-albo), a indywidualna to inna bajka. To ma być relacja dwóch osób. Intymna, bliska. Obie zaangażowane w kontakt. A tu ktoś trzeci sobie siedzi i się przysłuchuje - dziwne. Pomijając już taką rzecz, że w terapii analitycznej ważne jest przeniesienie. No i gdy sytuacja jest taka, że siedzą sobie dwie osoby plus jedna, to się trochę zamieszanie robi. To przecież MA znaczenie. Wszystko przecież ma. Dobra jest Twoja uwaga o tym, że to przypomina jakiś schemat. Jasne, że mi przypomina. Chcąc nie chcąc tworzy się trójkącik, który może wywoływać całe mnóstwo bardziej i mniej świadomych emocji i oporów. To, czego się obawiam, to takiej reakcji personelu/terapeuty, że robię z igły widły albo chcę im narzucić własne zasady (już podobny tekst usłyszałam na konsultacjach). No bo przecież nie ma co ukrywać, że to jest pokrzyżowanie ICH planów. Przyjęli stażystów, aby się szkolili, a tu pacjentka sobie nie życzy, och jej, przeszkadza jej to. Obawiam się, że usłyszę, że takie są zasady tutaj i nie muszę się przecież na taką terapię zgadzać. No i może fakt. Och, jak ja nie znoszę konfrontacji
  10. Wtedy? Oj nie... To było prawie trzy lata temu, gdy jeszcze nawet mi się nie pomyślało, że mogłabym mieć jakieś prawo do wyrażenia swoich odczuć, swojej niezgody, sprzeciwu... w życiu. Syndrom "grzecznej dziewczynki masochistki". Poza tym podpisałam na wejściu zgodę. Nie wiem, co byłoby teraz. Załóżmy, że powiem i: a. stażystka sobie nie pójdzie, ale będzie to omawiane. mnie będzie jeszcze bardziej głupio, że nastąpiło napięcie między mną a nią. i będzie mi przeszkadzało, że za mną siedzi i słucha mnie osoba, której obecności nie chciałam i ona o tym wie. to już w ogóle byłby meksyk... b. powiem i stażystka sobie pójdzie. ale... jak wtedy będzie się układać moja współpraca z terapeutą..? poczuję się jak ktoś, kto ustala zasady terapii... tak czy tak - głupio wyjdzie. c. a jeśli taka zgoda będzie potrzebna na wejście? nie wiem, nie wiem, nie wiem... Kurcze. Zawsze mogę podpisać i liczyć, że może jednak mi stażystki nie przydzielą... Niestety na tych konsultacjach miałam wrażenie, że tych terapeutów mniej interesuje, co ja mówię, a więcej to, aby zaprezentować metodę terapii stażystom... hmm.
  11. Nie mam pojęcia właśnie, czy można się na to nie zgodzić. Na pewno stażyści są na społecznościach i pewnie na terapii grupowej (ja jestem na indywidualnej). Bo 7f to też placówka naukowa, tam są kursy psychoterapii. Kiedyś, jak byłam w klinice nerwic, to w indywidualnej miałam obok stażystkę, która notowała. Siedziała co prawda za mną, ale przeszkadzało mi to. Relacja terapeutyczna to jednak ma być związek dwóch osób, bez jakiegoś "podglądacza"...
  12. Hmm. Ja nie mam takiej wizji. Chyba... Dzień ma 24 godziny. No codziennie będzie społeczność, ale to jakaś godzinka czy półtorej. Biorąc pod uwagę wszystkie 3 posiłki to razem jakaś godzina siedzenia razem przy stole. Czyli łącznie ok. 2,5 godziny dziennie obowiązkowo w grupie, no i to byłoby na tyle. Potem możesz sobie pójść na samotny spacer po parku, albo wziąć koc i się wygrzewać samej na słońcu (widziałam, że niektórzy tak robili) przez całą resztę dnia... albo siąść sobie samej na kanapie i założyć mp3 na uszy. Wieczorem spanie razem z pokoju z innymi, powiedzmy 8 h, ale wtedy jest się nieprzytomnym, chyba się nie liczy - chyba, że inni będą chrapać Chociaż dla mnie to akurat też będzie problem - dzielenie pokoju z kimś. Zawsze miałam swój pokój, nie wyobrażam sobie nie mieć swojego miejsca, w którym mogłabym pobyć sama ze sobą, zaszyć się przed światem, gasić lub zapalam światło, kiedy chcę, mieć ciszę na zawołanie... Tu Cię rozumiem doskonale. Nie zawsze chce się z kimś gadać. A tam są pokoje 5-osobowe albo 2. Ja też. Śniadanie, obiad i kolacja o wyznaczonej porze... TRAGEDIA. To jest takie sztucznie i nieżyciowe Pomijając to, że ja nigdy nie jem przy stole, nie znoszę tego. Zawsze na łóżku, na podłodze lub kanapie i... SAMA... Ale myślę, że tam nie wołają na posiłki jak na zamkniętych - po prostu pewnie chcesz to idziesz, a jak nie to nie. Moim zdaniem terapia wyklucza się z narzucaniem... To wtedy nie jest terapia, prawdziwa zmiana, ale jakieś posłuszeństwo... Jakie narzucanie masz na myśli swoją drogą? Ach, pewnie Ty mówiąc o terapii nie masz na myśli tylko sesji t., ale cały kontekst (?). Bo ja właśnie zastanawiam się, jak na to patrzeć... No w sumie podpisanie regulaminu i zasad to taki kontrakt terapeutyczny... W terapii psychoanalitycznej to Ty wybierasz temat do rozmowy, terapeuta tylko komentuje to, co mówisz. Jak milczysz, to i on będzie milczał. Nie będzie z Ciebie wyciągał nic, choćbyś milczała całe 50 min. Tak wyglądały moje 2 konsultacje na 7f. No ale w analitycznej nie ma miejsca na propozycje. Przynajmniej w teorii. To jak Ty funkcjonujesz w pracy, Korba?? Dla mnie problemem jest już MINUTA wśród ludzi w centrum handlowym - już wariuję, a kilka godzin w zespole w pracy to na razie nierealistyczny dla mnie cel... Mnie bardzo przeszkadzałaby obecność stażysty podczas mojej terapii. Że byłoby 3 osoby - tj. na konsultacjach. Nie otworzę się wtedy - wiedząc, że ktoś się na mnie uczy, notuje obok, przysłuchuje się i przygląda, jak opowiadam terapeucie o czymś bolesnym.
  13. Pomogę Ci: kilka postów wyżej zadałam Ci pytania odnośnie 7f Mogłaś nie zauważyć, bo nie napisałam Twojego imienia pogrubioną czcionką, jak zazwyczaj. -- 29 maja 2011, 11:30 -- Mama to burzy czy to Ty sama jej na to pozwalasz? Z lęku na przykład. Pytam, bo ciągle mam to samo i nie wiem, co z tym fantem zrobić. Parę osób mi poradziło wyprowadzkę mimo bólu i odseparowanie od tej toksycznej relacji, twierdząc, że inaczej terapia nie pomoże. -- 29 maja 2011, 11:33 -- To chyba zależy od tego, jaki jest cel terapii - czy separacja od matki czy poprawa relacji rodzinnych. Na to drugie to raczej terapia rodzinna, sama tej relacji raczej na pewno nie uzdrowisz. A jak to pierwsze - wyprowadzka i wypracowanie dorosłego partnerskiego stosunku do niej, pewnych zasad, których się trzymać w kontaktach z nią (na swoim własnym lub neutralnym gruncie).
  14. Tzn. ja niby teorię znam, ale nie jestem pewna, czy w psychodynamicznej można czasem w praktyce posuwać się do technik np. poznawczo-behawioralnych. Wydaje mi się, że nie, ale nie jestem pewna... Jedyne, co wiem na pewno to to, że psychodynamiczne podejście nie traktuje diagnozy jako czegoś stałego, diagnoza jest dynamiczna, człowiek wraz z rozwojem procesu terapii, zdrowienia, może przejawiać inne objawy, trudności, więc do diagnozy i objawów nie przywiązuje się szczególnej uwagi, co mi się podoba. Ja bym się dziwnie czuła, z kolei, jakby terapeutka wtedy przystanęła albo chciała iść obok mnie. O CZYM BYŚMY ROZMAWIAŁY? Szłybyśmy w milczeniu? Tak czy siak, byłaby to dla mnie sztuczna i bardzo niekomfortowa sytuacja. Kiedyś przed sesją biegłam, biegłam i prawie wpadłam na mojego terapeutę. "O, dzień dobry... ja zaraz przyjdę, tylko muszę rozmienić pieniądze w sklepie". (Zawsze w zaskakujących sytuacjach wypowiadam głupie teksty). Uśmiechnął się. Pobiegłam dalej. Do tego sklepu. Innym razem, jak byłam we wcześniejszej terapii, widziałam kątem oka, że kawałek dalej, po chodniku za mną idzie moja terapeutka. Na bank mnie widziała. Byłam taka spięta, że nie wyciągnęłam z torebki banana, którego przed chwilą zamierzałam zjeść To dobrze, że jej powiedziałaś.
  15. Ja właśnie też nie, a na 7f tak jest chyba. No, może się zagalopowałam - terapeuci z konsultacji tacy właśnie byli - bardzo zdystansowani, chłodni, myślący. Chociaż dłonie uścisnęli na przywitanie - ale na tym był koniec "czułych gestów". Podczas sesji duuuużo milczenia. Brak żywych reakcji. Brak odpowiedzi na pytania. I ja uważam, że wkurwienie w takim przypadku to nie przeniesienie, a norma Bo jakby kogoś to nie irytowało to by dziwne było. To jest jeden z argumentów za tym, aby nie iść na 7f (tzn. mówię o sobie) - ale w gruncie rzeczy NIE WIEM, jak to tam na miejscu wygląda. Terapeutka z mojej ostatniej konsultacji też pracuje w nurcie analitycznym (tak jest napisane na jej stronie, chociaż koleżanka, która ją polecała, mówiła, że to t. psychodynamiczna - i właśnie się zastanawiam nad różnicą?). I fakt, była dość zdystansowana, nie wylewna, ale bez przesady - jednak czułam, że po drugiej stronie siedzi człowiek, a nie psychoanalityk Odpowiadała na moje pytania, nie miała niemrawego tonu głosu, reagowała na to, co mówię. I wyraziła zrozumienie. Pytała, co czułam w danych sytuacjach - ortodoksyjny analityczny terapeuta o to nie zapyta. Co do emocji terapeuty. W ostatniej terapii mój t. mówił sporo i otwarcie o swoich emocjach, bez krępacji je wyrażał i w moim przypadku nic dobrego z tego nie wynikło. A wręcz przeciwnie - same problemy. Ale nie dewaluuję tej metody. Takie terapie egzystencjalno-humanistyczne mogą być bardzo wartościowe i pomocne, ale nie przy takich deficytach, jak ja obecnie mam, tak uważam.
  16. O, to teraz zrozumiałam. Brrr, aż mnie ciary przeszły. Usłyszałam kiedyś tekst: "To może faktycznie lepiej się zabić?". Załamało mnie to wtedy, byłam w ciężkiej depresji, nie miałam ochoty na przekomarzanie się, ani udowadnianie, że jednak warto żyć, gdy tego nie czułam. Jesteście na "ty" od początku terapii? Kto zaproponował?
  17. Nie rozumiem...? Chodzi Ci, czy w psychodynamiczna polega na tym, aby łączyć metody z różnych nurtów? To by raczej eklektyczne podejście było. Ale nie jestem pewna. Właśnie ostatnio zastanawiam się, na czym praktycznie polega różnica między terapią analityczną a psychodynamiczną. Byłam i w takiej i w takiej. W typowo analitycznej na pewno terapeuta nie powie o swoich emocjach, o swoich odczuciach, no i ich ekspresja też jest mocno przyblokowana. Kontaktu pomiędzy sesjami nie ma, chyba, że chodzi o zwięzłe informacje oficjalne, ale nie o emocjach - (rozmowa na ich temat dozwolona jest podczas sesji, ewentualne silne i niepokojące objawy zgłasza się w tym czasie lekarzowi). Poza tym nie odpowie na pytania, ale pomoże dociekać, z jakiego powodu mnie to interesuje. Dotyk jest zazwyczaj zabroniony, z terapeutą analitycznym nawet sobie rąk nie ściskaliśmy na pożegnanie. A w psychodynamicznej, hmm... nie wiem, na ile mogę to oceniać na podstawie mojej terapii, bo babka była moim zdaniem nie bardzo niekompetentna i dlatego od niej odeszłam. W każdym razie na pewno więcej mówiła niż t. analityczny, ale też nie o swoich emocjach, chociaż nie miała maski na twarzy - uśmiechała się, poruszała (psychoanalityk z konsultacji na 7f nawet powieką nie mrugnął, nie mówiąc już o ruchu ciała), bardziej żywo reagowała na to, co mówię, była bardziej zaangażowana w dialog. O, poleciła mi książkę - typowy terapeuta analityczny nie zrobiłby tego. Kilka razy poddała jakieś sugestie. Parę razy poruszyła kwestię diagnozy (to mi się nie podobało), odpowiadała czasem na pytania.
  18. Korba, a mogłabyś podać przykłady, co dla Ciebie oznaczałoby zmienianie ciebie wbrew Twojej woli? Jakie działania terapeutów, jakie punkty regulaminu, etc. Co nie miałoby dla Ciebie sensu albo byłoby wręcz szkodliwe(utrwalające problem)? Tak myślę i myślę o tym samym, pod kątem 7f głównie, ale i terapii w ogóle. Może do jakichś wspólnych wniosków dojdziemy, a w każdym razie może mnie zainspirujesz...
  19. Jakoś mi się te dwa fragmenty nie kleją. Najpierw ona mówi, że czuje smutek i że JEJ przykro, że tak odbierasz jej słowa, a potem, że to nie jej sprawiasz przykrość. To w końcu jest jej przykro, czy nie? Twoja terapia nie jest analityczna, prawda? Bo widzę, że ona mówi o swoich emocjach, no i nie badacie tego, co dla Ciebie jest przykrego w jej słowach, dlaczego konkretnie to?
  20. Korba, to Ty jesteś na fotce na blogu w najnowszym poście?
  21. Moja to nawet nie pyta... Na moich partnerów zawsze miała opcję "ignoruj". A w ich towarzystwie opcję "patrz z góry". Moja matka też tak ma. Czuję wtedy, jakby w takiej rozmowie albo brały udział więcej niż dwie osoby, albo mniej niż dwie -- 27 maja 2011, 13:03 -- W jakim celu?
  22. Ale wiesz co... ja uważam, że wielkim plusem jest to, że MAMY TEGO ŚWIADOMOŚĆ. Bo możemy o tym rozmawiać, pokierować, decydować, rozważać. Jakbyśmy poszły na 7f z tymi problemami bez ich świadomości - wyobraź to sobie. Mogłoby nam się pogarszać i nie byłoby wiadome, dlaczego. A tak to, być może, można wypracować jakąś strategię, podejście do sprawy (terapii na 7f). Porozmawiać ze sobą, na co się chcę zgodzić, a na co nie - i dlaczego. Co byłoby dla mnie, dla Ciebie korzystne, a co nie. A ponieważ mimo wszystko nie uważam się za najmądrzejszą (w sensie tego, co dla mnie byłoby najlepsze) to mogę o tych wątpliwościach i obawach na bieżąco rozmawiać z terapeutą, jeszcze przed 7f. Btw, wiesz co u Starlet? Przyjęli ją na diagnostyczny?
  23. Kasiu, ja nie pisałam o terapii w szpitalu. Ja byłam na oddziale zamkniętym (choć z własnej woli). Ten "brak współpracy" oznaczał to, że np. odmawiałam na początku uczestnictwa w zebraniach społeczności (które nie były obowiązkowe - choć zalecane), gdy chciałam robić coś innego. Że negowałam, nie zgadzałam się z tym, co mówili bądź proponowali lekarze, np. wychodzenie na spacer (a czułam się źle). Że odrzucałam proponowane przez nich pomysły (bo uważałam i uważam, że były głupie - choć tak nie mówiłam). Generalnie rola lekarza jest nieco inna niż terapeuty, lekarz kieruje, doradza, narzuca dawki leków - więc generalnie tam powinnam być "posłuszna". Z tym, że to posłuszeństwo mogło mnie wtedy sporo kosztować. To wtedy nie będzie prawdziwa zmiana, moim zdaniem. Co najwyżej pozorne dostosowanie, a w środku dalej to samo (plus gniew, że ktoś mi coś narzuca). Jeśli poczuję, że na 7f jestem pouczana, kierowana, kopana bez sensu - to zrezygnuję. Prawdziwa zmiana, tak uważam, nie bierze się z biernego posłuszeństwa wobec zewnętrznych zasad i rad tych, co "wiedzą lepiej". Bo to jest dalej pozwalanie sobie na to, aby kierowali mną inni. Inna kwestia, problematyczna dla mnie, jest taka, że w sumie to ja z własnej woli się zdecyduję na 7f i to ja podpiszę pewne zasady - nie muszę ich przyjmować, mogę zrezygnować z terapii. Ale załóżmy, że przyjmę. Nie wiem, czy to przyjęcie zasad byłoby na tym etapie (!) terapeutyczne/leczące dla mnie. Zastanawiam się nad tym mocno. Bo teraz ciągle zasady, rady, kierowanie, odczuwam zbyt mocno jako zamach na moją indywidualność (która jest obecnie krucha jak cholera). To nie jest błaha kwestia. Jeśli mam problem z poczuciem autonomii to być może takie "posłuszeństwo" wtórnie mnie zaburzy? Takie mam obawy... Ale tak sobie myślę, jakie to zasady? I czy przyjęcie ich faktycznie mi zaszkodzi? Że nie będę mogła odreagowywać w destrukcyjne sposoby (ciąć się, głodzić) - to jest ok, nie czuję zamachu na siebie. ALE... wolałabym czuć, że nie robię tego nie ze względu na zasady, ale tylko i wyłącznie przez wewnętrzne poczucie, ze to mi szkodzi. A tak to mogę nie odróżnić jednego od drugiego... Dalej - że nie będzie można wychodzić poza teren szpitala (legalnie), jakbym chciała. Uuuuu, ciężko, to już odbieram jako zamach na siebie. Choć może uda mi się sobie przetłumaczyć, że pewnie jest to związane z tym, aby w razie czego (np. wypadku) szpital nie pokrywa ubezpieczenia, gdy jestem poza terenem. Hmm. Dalej... że będę musiała być na wszystkich społecznościach, nawet, jak nie będę chciała - chyba to przeboleję, w końcu to ja chciałam takiej terapii, uczestnictwa w niej. Ale gdy np. kiedyś mocno poczuję, że nie chcę iść i nie pójdę, a zostanę za to pouczona (zamiast rozmowy o powodach)... (w terapii ambulatoryjnej mam taki WYBÓR i nikt mnie nie pouczy, moje życie) - będzie ciężko. Nie masz tak, Korba? Shit, wychodzi na to, że 7f to chyba jeszcze nie mój etap. Bo ja jestem na etapie buntu, mówienia "nie" i co więcej, odczuwam go jako potrzebny teraz. A tam będzie trzeba się trochę podporządkować, co TERAZ może nie być korzystne dla mnie. Bredzę trochę chyba -- 27 maja 2011, 11:22 -- Ok Byłam raz dopiero i idę także za tydzień.
×