Wiem, że ten temat był już na różne sposoby wałkowany, ale mam problem i chciałabym prosić was o radę.
Wiem, że tak tutaj nic się nie rozwiąże, chodzę na terapię, ale i tak muszę się wygadać, a może mi ktoś doradzi.
Czuję się beznadziejna. To nie jest marudzenie, to jest fakt, tak się czuję większość czasu. Nie wierzę, że ktoś mógłby mnie pokochać, a w ogóle zainteresować się mną (doświadczenie mówi co innego, ale w tej chwili tak się czuję).
Zawsze potrzebuję na bieżąco dowodów zainteresowania, a po chwili zapominam, że je dostałam i potrzebuję ich na nowo.
Obecnie jest tak... Poznałam kogoś. Na razie to jest tak, że badamy grunt i sprawdzamy, może coś z tego będzie, może nie.
Mój problem wygląda tak, że stale mam wrażenie, że może ja się narzucam albo coś... Jak się dłużej nie odzywa to zastanawiam się co jest ze mną nie tak, może ma mnie dosyć albo co. Jak odpowiada półsłówkami to samo.
Nie mam żadnej obsesji czy co. Nie jest tak, że stale o tym myślę. Mam inne relacje, zainteresowania, mogę pracować, bawić się, myśleć o wielu rzeczach. Ale jak moje myśli wracają do tego tematu to zawsze schodzą na taki tor. Czuję się beznadziejna, a jak o tym myślę, to czuję się beznadziejna, że tak reaguję. Musiałam się wygadać, wyrzucić to z siebie. Czy ktoś z was tak miał i sobie z tym poradził?
Nie wiem w sumie, co z tym zrobić. Jeśli się nie ogarnę to pewnie nie będę umiała też funkcjonować w związku...
Jak mogę mieć tak niskie poczucie własnej wartości, jeśli świadomie wiem, że nie mam ku temu podstaw?