to co teraz napiszę, to tylko do jęczarni się nadaje.
jestem ledwo żywa. potwornie osłabiona, mam wrażenie co chwilę, że zemdleję, boli mnie ciągle głowa, stawy i biodro mnie bolą 24 godziny na dobę. lęki mam tak silne, że trzęsą mi się ręce i mam ochotę zatłuc porządnie głowę o ścianę.
cały dzień spałam, ledwo mogłam oczy otworzyć, to wstrętne słońce raziło budziło obrzydzenie. jak ślepiec i żul wybrałam się do lekarza (a raczej lekarzy). stare spodnie, byle jaka koszulka, baleriny na gołe stopy, fruzyra ala Chopin po koncercie, okulary słoneczne - i tak słaniałam się po schodach aż do garażu. w samochodzie nie miałam czym oddychać i włączyła mi się silna derealka.
a potem... znowu zlecenia nowych badań, reumatolog, który mnie wysyła do neurologa, w planach chirurg, jak dostanę badania histopatologiczne z kolono i gastroskopii. w między czasie czekanie na inne wyniki. po badaniach bolą mnie wszystkie narządy w brzuchu. ledwo się ruszam, bo je wszystkie czuję. w połączeniu z bólem biodra i stawów, przydała by mi się laska, i to niestety nie ładna dziewczyna
schodzenie z benzo i wizyta w 7F w piątek. co jest i tak coraz bardziej bez sensu. jak ja nie mam siły wyjść z domu to niestety nie widzę siebie na intensywnej terapii, o funkcjonowaniu w grupie już nie wspomnę.
mam dość, po prostu mam dość. lepiej umrzeć za jednym razem niż w męczarniach.