Skocz do zawartości
Nerwica.com

madseason

Użytkownik
  • Postów

    827
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez madseason

  1. ten typ dyskusji zazwyczaj kończy się straszeniem męką i zmarnowanym życiem, bo bez Boga przecież ono nie ma sensu. we wszystkich tych rozważaniach zapominamy, że religia katolicka jest bardzo mocno wrośnięta w polską kulturę/mentalność. i także ze względu na tradycje ludzie biorą śluby w kościele...wyłamywanie się z tradycji może być dla ludzi ciężkie. sama nie wiem co bym zrobiła jakby przykładowo mojemu chłopakowi zależało na ślubie kościelnym (choć myślę, że zwiążę się z kimś światopoglądowo podobnym do mnie...ale nigdy nic nie wiadomo:P)...dzieci chciałabym żeby same zdecydowały czy chcą być ochrzczone...i chciałabym żeby religia była nauczana poza szkołą. jeśli wchodzi się w ten świat sakramentów TYLKO po to by inni się krzywo nie patrzyli (jak na przykład ja zrobiłam idąc do bierzmowania) - a nie z wiary - to z mojego punktu widzenia są to PUSTE rytuały i jestem już na tyle dorosła, że nie chcę się im poddawać. tak samo ta obsesja chodzenia do kościoła...niech każdy rozsądzi w swoim sumieniu i nie ocenia innych...jeśli się chodzi bo ufa się księdzu i msza święta jest duchowo ważna - ok. ale jeśli ja tego nie potrzebuję i duchowość zawiera się dla mnie w świeckiej filozofii i zainteresowaniu innymi religiami świata (równie wartościowymi moralnie!) a nie w doktrynie kościelnej - też ok. mam się za dobrego człowieka, i staram się nie krzywdzić innych, wystarcza mi to by czuć się dobrze jako nie-katoliczka. ...i nie jestem wojująca. szanuję wierzące osoby. nie włażę im z butami w światopogląd, mają wolny wybór, ja też. więcej nas łączy niż dzieli, przede wszystkim jesteśmy ludźmi i chcemy być szczęśliwi. jako, z waszego punktu widzenia, niewierząca - wyrażam swoje zdanie i też chcę być szanowana a nie żeby mi sugerowano, że marnuję życie (nie tylko doczesne, ale i to wieczne! to dopiero straszne!) a moje osobiste problemy wynikają z odsunięcia się od katolicyzmu...bo jedno z drugim nie ma totalnie nic wspólnego. żyj i daj żyć innym. o. i jeszcze nie sądź bo sam będziesz osądzony;D
  2. nie każdy musi dojść do wiary. wiara nie jest obowiązkiem. jest czymś co niektórym osobom pomaga żyć, a niektóre nie potrzebują tak pojętej duchowości jak Wy ją postrzegacie. na szczęście mamy prawo wyboru. tak, wierzę, że jezus żył...ale nie jest dla mnie Bogiem. nie musi nim być. "wierzysz, że Budda osiągnął oświecenie? wierzysz, że Ty też możesz? jak to możliwe, że nie pracujesz nad swoim oświeceniem? jakbym nie medytowała już dawno rzuciłabym się z mostu". taka sama argumentacja a jednak do Ciebie nie trafi, bo masz już 'swoje' spojrzenie na jedną religię. dla mnie to tylko/aż filozofia Twojego życia. ja mam swoje, i wystarczy że jest jedno.
  3. madseason

    Dystymia

    och...ja tak działam. cały czas odkładam na później. potem mam wyrzuty sumienia, że powinnam była zając się czymś konstruktywnym zamiast pogrążać się w złych myślach. potem piszę sobie czarne scenariusze i to mnie tak pochłania, że w rezultacie one się spełniają. a do obowiązków biorę się dopiero w ostatniej chwili. i wtedy też nie ma efektu. wiem, że to błędne koło. ale nie czasem nie umiem tego przerwać. tak jak dzisiaj. wiele godzin zmarnowanych, potem praca, potem pewnie znów nic nie zrobię bo będę zmęczona. chciałabym znaleźć jakiś sposób żeby się zmobilizować a jeszcze bardziej chciałabym wierzyć, że cokolwiek co robię ma jakiś sens. póki co wstaję z łóżka. najwyższa pora się podnieść.
  4. Faun: w sensie, kiedy rzeczywistość i role z nią związane przerastają człowieka, organizm zaczyna uciekać od rzeczywistości w projekcje jej iluzoryczności? taka samoobrona?
  5. a mnie w kościele odpowiada tylko zapach starego drewna. nie czuję się dobrze na mszy i mi to nie pomaga. wyciszyć się idę gdzie indziej. wiarę można pokładać niekoniecznie w istocie wyższej. wystarczy mi wiara w to, że mam jedno życie i wybierając śmierć wybieram nicość. więc lepiej już zrobić coś żeby tutaj czuć się dobrze, skoro to jedyne co mam.
  6. odnośnie tematu tabu: mam pytanie, czy jak się leczy na psychiatrycznym oddziale dziennym to gdzieś to zostaje odnotowane? chodzi mi o późniejsze kwalifikacje do pracy, czy to zostaje w papierach czy jest poufne?
  7. paradoksy: świetne zdjęcia! ja też robię czarno-białe a mój ulubiony motyw to tory i rozwalające się kamienice:P co do tematu łapaczów snów: kiedyś kultura indiańska była moją pasją, jednakowoż zarzuciłam to koło okresu licealnego. ale też gdzieś jeszcze mam rękodzieło wzorowane na indiańskich tradycjach, np. torbę z tunderbird,heh. co do rzeczy, które obecnie robię, to ręcznie malowane bluzki z wymyślonymi przez siebie motywami. wcześniej nikomu ich nie oferowałam, bo uważałam (oczywiście!) że są zbyt badziewne. od pewnego czasu prezentuję jednak znajomym i są zadowoleni. za wcześnie jednak żeby zacząć to sprzedawać...ale malować bardzo lubię, to jak medytacja dla mnie.
  8. ee tam. nie łączyłabym jednego z drugim. to sugerowałoby, że ludzie wierzący nie mają problemów ze sobą. nobody's perfect ;P
  9. "Lot nad kukułczym gniazdem"! film świetny, a książka jeszcze bardziej niesamowita. w "million dollar hotel" też jest parada ludzi zaburzonych. i film "pająk" też.
  10. to trochę skomplikowane... ....byłam kilka razy w interwencji kryzysowej, u jednego terapeuty (na podtrzymującej, ale bardzo rzadko miał czas więc zero efektów), potem u terapeutki (raz na tydzień) ..i w końcu ona mnie skierowała na psychoterapię indywidualną. chodziłam więc do następnej kobiety, która skierowała mnie do psychiatry. kontynuowałam psycho i farmakoterapię, w końcu przestałam chodzić na indywidualną bo cechy osobowościowe tej akurat pani zupełnie nie pomagaly mi w rozwiązywaniu czegokolwiek (ciężko mi pracować z kimś kto ma się za mentora, nie wykazuje empatii i w zasadzie nie bardzo słucha co mówię). wróciłam do psychiatry (ale innego, bo moja psychiatra poszła na urlop i...nigdy nie wróciła:D), który stwierdził że leki są mi niepotrzebne, ale terapia jak najbardziej. więc skierował na grupową. teraz będę prawdopodobnie tam się leczyć przez 3 miesiące (a antydepresantów boję się odstawić). większość z tego, co do tej pory przeżyłam w kontakcie ze środowiskiem psychologicznym tylko jeszcze bardziej pomieszało mi emocje. ale to może konieczny etap w naprawianiu samej siebie (tylko co mi w zasadzie jest???), i może teraz już trafiłam odpowiednio. tylko czy podołam wszystkim obowiązkom??? boję się jak to będzie wyglądało... Słowianka: napisz proszę jak to wygląda, i jak się czułaś i w ogóle.
  11. jak już nie mam siły...staram się to po prostu przeczekać i przekonać samą siebie, że to tylko emocje, pomieszają mi trochę w głowie i miną..że to nie rzeczywistość, tylko moje czarne spojrzenie na nią. czasami zapisuję to jak się czuję, wtedy uwalniam się częściowo od tego...(działanie chyba podobne do modlitwy, kiedy mówisz do Boga i wierzysz, że Cię wysłucha). a wczoraj przeczytałam Nowy Testament. patrzę jednak na niego jako na tekst kulturowy, nie Święty. myślę, że po prostu nie czuję w sobie tej religii. może kiedyś coś mnie natchnie.ale nie teraz. wierzącym życzę trwania w wierze. :)
  12. zależy w co wierzysz i czy wierzysz. moja odpowiedź: gdzie? we mnie samej, bo nie wyznaję żadnej religii. ...ale rozumiem, że ludziom wiara pomaga i jest potrzebna. WIARA a nie puste rytuały.
  13. madseason

    [Kraków]

    a ja myślę, że może niektórych z was wkrótce spotkam na terapii:D a niektórych zapewne spotykałam to tu to tam w poczekalniach różnych;P a btw: Lena: dawaj znać z tego Komorowa jak tam Ci się terapeutyzuje!
  14. z tego jak ja tam byłam, to z Radziwiłowskiej raczej kieruja gdzie indziej (po trzech, czterech spotkaniach, kiedy już wiadomo, że interwencja kryzysowa nie wystarczy). a co do polecania to ja mam niestety tylko anty-wzorce. :/
  15. Twoje objawy sa o tyle niepokojace, że Ty już sobie wszystko zdiagnozowałeś i teraz tylko szukasz potwierdzenia. psycholog na pewno. psychiatra - się okaże.
  16. madame:kończę w tym tygodniu kwalifikacje na terapię, tam będzie inny lekarz prowadzacy, zobaczymy co powie. tylko ja już się gubię w tych diagnozach, i nie wiem czy to "tylko" czy "aż" depresyjność...wiem tyle, że to COŚ utrudnia mi życie i działanie (tzn. sama sobie je utrudniam) a chciałabym już przestać w tak czarnych barwach widzieć siebie, swoje możliwości i cała rzeczywistość. jeśli wmówiłam sobie, że leki mi w tym pomagaja, i teraz wmawiam sobie, że przy odstawianiu wracam do swoich starych i wypróbowanych schematów działania - cóż, to mnie martwi jeszcze bardziej, bo wychodzi że jestem mocniej porabana niż myślałam, i robię wszystko żeby być zależna od pomocy. wtf is inside my head?!
  17. czytam sobie Wasze posty...skaczę od tematu do tematu na forum...i zastanawiam się (pewnie jak większość osób tutaj) gdzie się przyporządkować, co mi właściwie jest. rozpoznania były różne. od trudności osobowościowych ku zaburzeniom osobowości. od depresyjności ku dystymii, od bliżej nieokreślonych ku komponentach afektywnych. i nic nie wiadomo na pewno. a najbardziej czuję się w tym pogubiona ja sama. jeden lekarz przepisuje leki, drugi mówi, że mi niepotrzebne. jedna osoba kieruje na indywidualną, teraz natomiast jestem w trakcie kwalifikacji na grupową (mam tak jak Wy pisałyście - niską samoocenę, nieuznawanie komplementów, za to nadmierne przeżywanie krytyki plus jeszcze przyjemność z pognębiania siebie, wycofywanie się, zamykanie w sobie, rezygnacje z działania, prawie non-stop obniżony nastrój) i nie wiem jak to zadziała. wszystko zaczynam podporządkowywać terapii - obowiązki, szkołę, pracę. martwię się że nie wyrobię z magisterką, nie podołam z tym wszystkim na raz, ale myślę że to ostatnia chwila, żeby taką akurat terapię podjąć. tylko co może się zmienić w trzy miesiące? może to siedzi tak mocno we mnie, że w zasadzie już zaczynam wątpić, że cokolwiek mogę z tym zrobić...może bronię sobie zmiany...bo po prostu się jej boję? boję się też, że ucieknę z terapii, że będzie mi za trudno być w grupie......boję się, bo nie wiem jak mam przestać być na "NIE"...próbuję od wielu lat... do tego, od pewnego czasu zaczynam przyzwyczajać się do myśli, że jednak jestem zaburzona. i tego też się boję. że w końcu wmówię sobie chorobę. (( strasznie mi źle.
  18. niby tak. ale nie czuję się przez nią ani trochę lepiej...;P mam jeszcze leków na trzy tygodnie. i rzeczywiście czuję się na nich pewniej..a kiedy odstawiam to mam koszmarny zjazd. czyżby antydepresanty działały na mnie jak placebo?
  19. madseason

    Skojarzenia

    coś z tym trzeba zrobić - weź śrubokręt
  20. człowiek nerwica: jak zawsze dobre rady życiowe;P zważ, że dziewczyna jako i ja jest na roku OSTATNIM a to przecież pocieszające w ten szczególny, czarno-humorowy sposób;D
  21. jutro się z nim widzę. tym razem powinien być usatysfakcjonowany odpowiedzia na pytanie jak sie pani czuje. chyba, ze pomyśli, że jestem manipulatorka usilujaca wyludzac recepty. to w koncu wdzieczne hobby. [Dodane po edycji:] jw. diagnoza podtrzymana. leków nie potrzebuję. one mają mi dawać tylko złudne poczucie bezpieczeństwa. powinnam popracować nad emocjami. to "depresyjność" a nie depresja.
  22. tak jak pisałam wcześniej...postanowiłam nie odstawiać. podwyższyłam sobie dawkę do całej tabletki a nie pół. ale zjazd mam nadal. głupie myśli o śmierci, których nie moge powstrzymać, ciągłe zmęczenie, senność, zapadanie w zamyślanie się nad niczym konkretnym i absolutny brak chęci do czegokolwiek co treściwe, zaniedbywanie wszystkich obowiązków. ile to już? dwa tygodnie z przerwami. mam dość.
  23. wovacuum: dcd! no jasne, że znamy. u mnie na dziś jeszcze legendary pink dots. ogólnie przysmętnawe klimaty.
  24. madseason

    Dystymia

    nie wiem co mi jest. i lekarze też nie wiedzą. różne osoby albo dają różne odpowiedzi, albo wcale nie diagnozują. najpierw usłyszałam, że mam osobowość niedojrzałą, potem, że jestem depresyjna, skończyło się na dystymii. nie mam zaburzeń łaknienia, ale miewam zaburzenia snu. tym co chyba najbardziej mi przeszkadza, to ciągłe przygnębienie - wcześniej uznawałam to za cechę charakteru, za coś oczywistego, że jestem pesymistyczna i smutna, że nie wierzę w siebie i w swoje możliwości, że gdy myślę o przyszłości to ogarnia mnie olbrzymi lęk, którego nie umiem przełamać...ale w końcu zaczęło mi to na tyle utrudniać życie, że zgłosiłam się do psychologa. w tej chwili nie umiem ocenić, że terapia działa. ale w połączeniu z lekami - wydawało mi się, że zaczęłam powoli stawać na nogi. teraz jednak lekarz po zaledwie sześciu miesiącach postanowił, że powinnam odstawić, bo jestem 'tylko depresyjna' a nie 'z depresją'...to odstawiam, i mam taką sieczkę w głowie jak dawno nie miałam. same złe myśli, wmawianie sobie że nie chcę żyć...a przecież gdzieś w środku doskonale wiem, że chcę, że chcę znaleźć dla siebie pomoc, możliwości dostrzeżenia tego że umiem się cieszyć, że warto. dlaczego tak trudno 'nauczyć' się radości a w tak 'naturalny' sposób przychodzi mi dołowanie? pytanie retoryczne? skoro ja tego nie wiem to kto ma wiedzieć?!
×