
madseason
Użytkownik-
Postów
827 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez madseason
-
a ja w ogóle zawalam studia, wszystkie egzaminy i zaliczenia. tak jakbym postawiła na terapię albo jakbym za jej pośrednictwem miała wygodną wymówkę żeby nic nie robić. stan mi się pogarsza, doszły symptomy, lekarz zalecił powrót do leków a od terapeutek się właśnie dowiedziałam, że nie wchodzę w kontakt. muszę to przemyśleć, bo zupełnie nie wiem co się dzieje i dlaczego działam tak, że działam źle. wiem, ze większość ludzi teraz będzie mieć sesje na karku...mnie na każdy dźwięk słowa uczelnia robi się autentycznie słabo.
-
bez skierowania i bez umawiania możesz iść do interwencji kryzysowej. po prostu dzwonisz do drzwi, czekasz chwilę w pokoju i przychodzi dyżurny psycholog. jak Ci zależy na szybkiej poradzie i szybkim dostaniu się to tam najlepiej. minus taki, że nigdy nie wiadomo na kogo akurat trafisz, i czy na kogoś wartego polecenia czy nie. ale myślę, że nic nie szkodzi spróbować. może właśnie taka rozmowa Ci pomoże. [Dodane po edycji:] adres to - Radziwiłłowskiej 8b, 5 minut piechotą niedaleko galerii krakowskiej, idealna miejscówka;P
-
to ja jeszcze doniosę na samą siebie. otóż, zmniejszyło się nasilenie myśli o tym, żeby się ciąć, ale na stres nadal to pierwsze jak reaguję - nie miałam ostatnio czym się podrapać to wzięłam wsuwkę z włosów i przejechałam sobie po ręce. nadal też ogryzam skórki, ale staram się przestać... tak, mówię na psycho jak się czuję, wszystko jest interpretowane w dziwny dla mnie sposób, ale staram się wyciągnąć z tego tyle ile mogę. problem w tym, że stan mi się pogarsza. od tygodnia ciągle płacze, na sesjach, po sesjach, samotnie, na ulicy też już mi się zdarzyło. jestem zupełnie rozbita wewnętrznie. wszystko mnie dobija, każda myśl skręca w złą stronę. nic innego nie robię poza leżeniem i dosrywaniem sobie w myślach jaka to jestem beznadziejna i jak wszystko zawalam...i rzeczywiście zawalam coraz więcej. uciekam w myśli o śmierci, choć wiem, że nic sobie nie zrobię. niepokoi mnie jednak ich intensywność, w ogóle boję się o siebie, boję się swoich reakcji. nie wiem...chyba jestem załamana.
-
nie wiem nawet który to dzień po odstawieniu...ale jest bardzo źle. nastrój wyjątkowo przy-ziemny jeśli wiecie o czym mówię. ciągle chce mi się płakać, więc ryczę, czasem nawet w miejscach publicznych. z braku motywacji a może zwykłego lenistwa zawalam wszystkie obowiązki i plany, które miałam. czuję jakbym sama kręciła na siebie sznur w ostatniej chwili wycofując się ze wszystkeigo co było ważne. ponieważ chodzę jeszcze do pracy, przynajmniej tam jest lepeij bo muszę udawać, że jest, uśmiecham się i sprawiam wrażenie. utrzymanie tej fasady sporo mnie kosztuje. kiedy mam wybór - śpię bardzo długo i najchętniej nie wstawałabym wcale. ciągła płaczliwość utrzymuje się już tydzień. nie umiem z tego wyjść. :/
-
hm, mi też się podoba moja terapeutka, ale nie będę jej o tym mówiła, bo to nieistotne. nie mam snów ani fantazji, po prostu fizycznie fajna babka. ale jeśli Tobie tak dużo myśli na temat ej psychiatry krąży po głowie i odbierasz jej działania jako zachętę do bliższych relacji p- może jednak powinnaś o tym powiedzieć?
-
depersonalizacja to się nie nazywa przypadkiem? ja czasami miałam tylko coś takiego, że nie poznawałam się w lustrze, swojej twarzy, niczego. ale to chwilowe...albo że wydawało mi się, że poruszam się we śnie, ale też nie podciągałam tego pod żadne zaburzenia. więc nie wiem, chyba nie miałam nigdy czegoś takiego. moim problemem bardziej jest to,że nie wiem co znaczy być sobą, bo nie wiem w ogóle kim jestem.
-
Słowianka: nie myślałam codziennie o cięciu się przed grupową, nie odbijał się tak na mnie każdy stres czy obawa o to co zawalam. bardziej myślałam ucieczkowo niż cokolwiek robiłam. teraz doszło działanie, i to mnie martwi najbardziej. ...dziś było bardzo źle, znowu. odwiedziłam więc interwencję kryzysową, bo chciałam w ten sposób rozładować napięcie, wygadać się. usłyszałam, że jasne że mogę się zabić, ale może lepiej było by blokować tego typu myśli. osobiście mi się wydaje że jak będę blokować to tym bardziej one wybuchną. podrapałam się dziś kluczem ze wściekłości. nie rozmawiałam o tym z psychiatrą, bo lekarka mi odstawiła antydepresanty uznając że ich nie potrzebuję, jakbym zaczęła jęczeć prawdopodobnie powiedziała by, że należy przeczekać, że to taki etap. na grupie nie ma czasu wszystkiego od początku do końca powiedzieć. ale jutro poruszę to jak się czuję, martwię się tylko żeby nie wzięto tego za gówniarskie zwracanie na siebie uwagi. naprawdę sobie nie radzę i naprawdę czuję się tym przerażona. samotna: reagowanie na stres przed sesją cięciem się zdecydowanie jest dziwnym objawem. nieważne w czym się specjalizujesz, sama również potrzebujesz porady specjalisty....zależy co uznać za "normę", ale nie Ty jedna w tym fachu przejawiasz zaburzenia.
-
nigdy nie czułam euforii, ale po długim czasie poczułam poprawę, nawet się uspokoiłam, przestałam ogryzać paznokcie i wzięłam się powoli za naprawianie zawalonych spraw. lekarz stwierdził, że zbyt dużo niezależnych reakcji łączę z lekiem (vel ogryzanie paznokci) a on wcale tak nie wpływa, i że powinnam odstawić a skupić się na psychoterapii. pierwsze zmniejszenie dawki to atak myśli samobójczych, teraz nie wiem czy czuję jakąś różnicę, bo generalnie jest mi beznadziejnie i absolutnie wszystkie plany jakie miałam co do swojego życia zaczynam porzucać. od dwóch dni nie biorę już najmniejszej dawki. mam w głowie non stop myśli o tym żeby sobie coś zrobić, ale zaczęły się wcześniej więc też nie mają nic wspólnego z lekiem. jak się nad tym zastanawiam to już sama nie wiem na co ten lek miał mieć wpływ. brałam od, hm, chyba marca? albo kwietnia. teraz mam radzić sobie sama.
-
nie wiem. nie rozumiem. po co, co chcę osiągnąć...i dlaczego w ten sposób...irytuję samą siebie, bo wpadam w ciąg myśli o tym żeby sobie coś zrobić i mam z głowy cały dzień. obsesyjnie pławię się w fantazjach potępieńczych, które przecież donikąd nie prowadzą. zaczęłam się obawiać swoich reakcji, ostatnio nie wracałam do domu, żeby nie wziąć noża, łaziłam po parku póki mi nie przeszło. nawet w pracy myjąc naczynia myślę o tym, na wszystkie sposoby pognębiam się psychicznie.
-
Joaśka: och...przeczytałam o tym obrywaniu skórek. ja też tak robię, szczególnie się nasiliło odkąd próbowałam przestać ogryzać paznokcie, dosłownie tracę linie papilarne, i leci krew i zaczyna boleć chwilę potem, zaklejam palce plastrami. ale wiesz, nigdy mi do głowy nie przyszło żeby to podpiąć pod autoagresję, uważałam że to "tylko" stres...chyba mnóstwa rzeczy w sobie nie umiałam nazywać. odkąd jestem na terapii wróciły zachowania podobne do tego co robiłam w liceum sporadycznie, też igły, agrafki..ale było to na tyle delikatne i nijakie że też nie uznawałam za autoagresję. bo 'samouszkodzenia' w jakiś pokręcony sposób to było dla mnie działanie, które zostawia trwałe blizny a nie takie tam moje głupie działania, które bagatelizowałam. teraz bawię się już nożem. również delikatnie, nieśmiało, bez głębokich cięć. ale zdarza się. i codziennie o tym myślę, nawet nie wiem po co, nie znam swoich własnych motywów. dziś się podrapałam widelcem plastikowym. po co? nie wiem. do jutra znikną ślady...ale sam fakt, że zaczynam tak działać jednak mnie niepokoi.
-
pocięłam się w życiu chyba tylko z pięć razy, niegroźnie, troszeczkę. ale dwa ostatnie razy były już podczas terapii. chyba wpadam w jakiś niezdrowy ciąg myślenia. nie rozumiem po co. to takie głupie, że aż wstyd się przyznawać.
-
no właśnie czuję,że coś musi wyłazić na wierzch skoro się cała trzęsę jak tam siedzę. ale boję się swoich reakcji. nie radziłam sobie z emocjami już wtedy kiedy je tłumiłam. a teraz mam totalny chaos w głowie i myślę o tym, żeby się pociąć. ale na szczęście nie robię tego na razie.
-
miałam dziś na terapii mówić na wybrany temat. niby nie było jakoś wyjątkowo źle, ale potem mnie rozwaliło na kawałki. zaczęłam myśleć o tym, że chyba siebie nienawidzę.
-
ja właśnie tam jestem, na dziennym oddziale, na terapii grupowej. nie bój się tego, bardzo ciekawe doświadczenie. jak jest? jeszcze ciężko mi ocenić, ale jazdy które miałam w zeszłym tygodniu trochę zmalały (choć fakt,czasami wychodzę stamtąd całkowicie zmasakrowana psychicznie). najogólniej mówiąc, chyba się przyzwyczajam. choć nadal we mnie dużo lęku, obaw, tego, że przez pobyt tam zawalę sobie resztę tak zwanego normalnego życia, poza tym ze stresu wróciły mi nerwobóle których nie miałam już od liceum...ale na dzień dzisiejszy myślę, że warto spróbować. nie zmieni mnie to całkowicie, ale myślę że mam szansę sporo się tam nauczyć. i rzeczywiście to dużo daje, że jest się tam codziennie...i te wszystkie warsztaty, sesje, rozmowy...nawet jeśli większość z nich nie odnosi się bezpośrednio do mnie, to przysłuchiwanie się innym ludziom też dużo daje. także polecam. choć łatwo nie jest a o szczególach nie mogę pisać, bo mamy regulamin;P [Dodane po edycji:] aaa. ps. co to znaczy, że wyszły tak jak się wszyscy spodziewali?
-
po dzisiejszym dniu mam wrażenie, że tak jak nie umiem pomóc sobie, tak nie umiem pomóc nikomu z grupy. czuję się zupełnie bezradna. dobrze, że jesteśmy razem...ale jednocześnie jesteśmy też osobno- każdy w oddzielnym wszechświecie cierpienia i problemów. smutno mi.
-
a ja ostatnio mam 'siły' tylko na terapię. na nic więcej już ich nie starcza.
-
no właśnie się zastanawiam która forma terapii jest cięższa i dlaczego...powoli poznaję ludzi od nas z grupy, jest to ciekawe, dzielimy się spostrzeżeniami, komentujemy...wspierania raczej nie ma. tak, mam tam być codziennie przez 3 miesiące (bez weekendów) i nie wiem jak się to będzie rozwijało. powiedziałam na grupie, że zdziwiło mnie że tak zareagowałam. w sumie nikt nic na to nie powiedział. martwię się co się ze mną dzieje. mam poczucie osamotnienia w tym wszystkim. ale musze dać radę
-
Słowianka, : dziś był mój pierwszy dzień. grupa przyjęła mnie dobrze, poznałam regulamin, w zasadzie reszta ludzi mówiła o ciężkich rzeczach, ja głównie słuchałam. i niby było 'miło' o ile tam może być miło...ale potem wróciłam do domu i wpadłam w straszliwego doła. mam taki mętlik w głowie że zupełnie nie wiem co się dzieje. nie mam pojęcia z jakiego powodu i po co coś takiego mnie złapało. ze złości pocięłam się po ręce, delikatnie, tyle co nic....ale ja nigdy nie robię takich rzeczy. nigdy. co więc mi odwaliło? nie wiem czy w ten sposób wychodzi ze mnie stres po pobycie tam czy zaczyna się uruchamiać coś ważnego i tego tak bardzo się boję....a może boję się że ten typ terapii nic mi nie da? ogólnie rzecz biorąc dawno nie czułam się tak bardzo pogubiona. i zupełnie nie mam z kim o tym pogadać.
-
wolf: do wyboru masz wiele, nic tylko się zgłaszać.
-
pewnie tak. ale weekend zaczął się źle. to oczywiście postanowiłam się podobijać. ale teraz wychodzę powoli z fazy smęcenia. muzyka w tym dzielnie mnie wspomaga:P koop- come to me !!!
-
witaj ku_ma:) cóż więcej mogę powiedzieć.
-
republika - śmierć na pięć. zawsze nie-poprawia nastroju.
-
pearl jam - smile. zawsze poprawia nastrój.
-
Słowianka...jestem zmęczona już ciągłym szukaniem, mam wrażenie, że miotając się tak po całym tym psychologicznym światku bardziej sobie gmatwam i jeszcze mocniej wbijam w siebie przekonanie, że potrzebuję pomocy. nie szukam więc kolejnego lekarza. zdecydowałam się zacząć grupową terapię, będzie intensywna, bo pięć razy w tygodniu po około 6 godzin. wszyscy znajomi mi odradzali, że bez sensu, że pewnie nie jest tak źle żebym czegoś takiego potrzebowała, że rozwalam sobie dzień, pracę, obowiązki. aż sama zaczęłam panikować. ale bardziej niż mój strach tkwi we mnie przekonanie, że chcę chociaż spróbować. tak więc za tydzień mam pierwszą wizytę. mam "przedstawić się" grupie. indywidualnej terapii na razie nie będzie, lekarza pewnie mi tam przydzielą. skąd masz przeczucie, że może czekać Cię szpital? to jako ostateczność czy możliwa kolejna forma terapii?
-
nie wierzę w siarkę i w śmierdzące nią piekło po drugiej stronie. piekło jest tutaj, jeśli już. będę starała się czerpać radość z mojej postępującej powoli agonii zwanej życiem i wbiję sobie jeden po drugim gwoździki do trumny, a potem może poproszę żeby mnie spalono. w krematorium, bo na wiedźmę też się nie nadaję, czarów bowiem się nie imam. przynajmniej jeden grzech ciężki mniej. spotkamy się na sądzie ostatecznym:)