Skocz do zawartości
Nerwica.com

HerShadow

Użytkownik
  • Postów

    152
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez HerShadow

  1. Wypróbowałabym bez mrugnięcia okiem, ale nie jestem pewna czy mogę tak sobie to zrobić ze względu na leki. Biorę paroksetynę i pregabalinę. Zapytam lekarza, ale dopiero po nowym roku. Pomyslałam jednak, że może jest tu ktoś, kto ma wiedzę o róznych naturalnych składnikach i metodach radzenia sobie poprzez nie. Nie wiem, czy mogę tak wrzucać link, w razie czego poproszę o usunięcie - (...)- w jego skład wchodzi ashwagandha, lion's mane, kordyceps, chaga, l-teanina, ekstrakt z kawy i olej mct. Lubię Health Labs Care ze względu na składy właśnie. Jestem zachwycona kolagenem. Produkt z linku, który wrzuciła ma szerszy skład i zastanawiam się, który i czy w ogóle się zdecydować. Łączycie to z lekami?
  2. Boże, jakie to przykre. Ludzie są okropni. Ja postanowiłam podejść do tematu w taki sposób, że jak czasem zdarzało mi się brać leki w pracy, bo nie zdążyłam w domu, to mówiłam otwarcie, że choruję na depresję i zaburzenia lękowe i koniec. Jakoś sama w sobie uznałam, że podejdę do tego jak do każdej innej choroby. Nie czułam się akurat z tego powodu jeszcze jakoś inaczej traktowana. Ale kto wie. Pewnie wszystko przede mną. Trzymaj się w tym nowym miejscu.
  3. Okropnie. Powłóczę swoim ciałem, żeby cokolwiek zrobić.
  4. Rozumiem Cię doskonale. Ja byłam bliska poddania się i stwierdzenia, że tak już musi być jak jest. Że tyle lat chodzę na terapię, a problem ciągle jest ten sam i nie bawi mnie wydawanie pieniędzy na coś, co nie działa. Chyba dzięki temu mam porównanie. Obecnie mój terapeuta naprawdę podejmuje kroki aby mnie wyprowadzić z tego stanu i nieco ułatwić życie, ale jak pisałam, ja czuję, że nie mam siły już. Czuję się wypompowana i zrezygnowana pomimo, że widzę, iż to wszystko, to jest to, co powinno mieć miejsce na każdej terapii, a nie opowiadanie jak minął mi weekend, tylko konkrety. Potrafi mnie naprowadzić, kiedy odruchowo próbuję odejść od wątku, czego mi brakowało, bo nie czułam, że ta osoba naprzeciw da temu radę, jeżeli nie chciała lub nie potrafiła zauważyć, że uciekam. Może to dziwne, ale dzięki temu czuję się bezpiecznie i chcę zrobić te kroki, ale totalnie nie mam siły. Nic to. Zobaczymy jak pójdzie dalej. Robię co mogę. Wg mnie to dobrze, że zaczynasz akceptować swoją inność. To spory ciężar ściąga z Ciebie. Ja już też potrafię bardziej sobie odpuścić, kiedy potrzebuję odpoczynku. Bo inaczej jest tak, że próbujesz działać jak większość, mając inne narzędzia. To się nie może udać. I ja też to dostrzegłam u siebie. W terapii nie chodzi o to, żeby nauczyć się dociągnąć do ogółu, tylko o to, żeby z tym, co się ma funkcjonować bez cierpienia, albo przynajmniej je mocno ograniczyć. Nie sądzę, że bredzisz. Brzmisz na świadomą osobę i respektującą swoje możliwości. To dobrze. Ja mam trudno z ludźmi, kiedy wchodzę w takie towarzystwo jakby przemocowe. Nie umiem się w tym odnaleźć, więc wypadam na najsłabsze ogniwo i mam przerąbane. NIe wszędzie taka jest atmosfera, ale nie mam pojęcia czy wtedy po prostu ludzie podświadomie czują, że się ich boję, chociaż na zewnątrz jestem racjonalna i twardo stąpająca po ziemi, to może podświadomość robi swoje. Biorąc pod uwagę to, że przez lata byłam szykanowana w grupie, prawdopodobne jest, że coś się odpala w niektórych warunkach. Przez moje problemy mam też inne spojrzenie na życie. Nie robię dram tam, gdzie ich nie ma. Nie chce mi się. Nauczyłam się z wiekiem też chyba nie skupiać się na sztucznie wywołanych problemach. Tak, zdecydowanie czuje się wyobcowana i samotna. Co do maski w pracy, to znam doskonale. Drenuje mnie to bardzo. Nie wiem jak Ty, ale ja przychodzę wypompowana totalnie. To takie uczucie, jakbym zostawiała siebie w domu i wychodziła do pracy. Mój terapeuta to jakoś nazwał, ale nie pamiętam jak. Cieszę się, że te wszystkie rzeczy są jakoś określone. Nie czuję się tak bezradna, bo być może da się jakoś nad nimi zapanować.
  5. Super, że miałaś szansę na taka modyfikację i ona pomogła. Ojojoj, to się porobiło. Może będąc na rencie będziesz mogła znaleźć sobie dodatkowe zajęcie mniej obciążające? Oby wszystko ułożyło się dobrze dla Ciebie. Będę trzymać kciuki. Jeżeli będziesz miała ochotę, daj znać. To bardzo miłe, dziękuję. Samej mi różnie z wiarą. Myślę, że jeżeli cokolwiek istnieje po naszej śmierci, to raczej będę po wieki w czyśćcu. Nie umiem trzymać się "zasad". Z resztą nie ze wszystkimi się zgadzam. Sądzę, że życie jest bardziej skomplikowane i nie da się 1:1 ich przyłożyć. Ale będzie mi bardzo miło. Dziękuję. Może tym bardziej modlitwa mi się przyda.
  6. Bardzo jest mi przykro. Trochę mnie nie było, ale się u mnie sporo działo - rocznice, choroby, problemy rodzinne. Nie miałam kiedy usiąść na tyłku. Jak sobie radzisz? Ja ostatecznie zrezygnowałam z tej pracy. Niechęć do mnie była bardzo dla mnie wyczuwalna. Zachowania przykre, niekoleżeńskie, ale doszłam do tego dlaczego. Bynajmniej nie z powodu spóźnień, ale... czyichś kompleksów. Staram się sobie nie pozwalać na takie myśli, bo wychodzę z założenia, że to niezdrowe dla mnie samej, ale... tym razem mam nadzieję, że karma wraca. Jeszcze tygodnie po odejściu śniła mi się ta robota po nocach. Rozumiem co masz na myśli, jednak jestem żywym przykładem tego, że spóźnienia nie oznaczają braku szacunku. Nie spóźniałam się nigdy celowo. Nie spóźniałam się też codziennie. Sama także nie boczyłam się na inną osobę, która się spóźniła. Uważam to za małostkowe. Sorry, każdy ma jakieś życia i problemy. Nie będę się czepiać o 10 minut obsuwy. Ponadto prawdopodobnie za moje spóźnienia odpowiada... ADHD. Większość innych objawów się zgadza, więc w nowym roku idę na diagnostykę aby to potwierdzić. Próbowałam oczywiście sobie z tym radzić, ale różnie wychodziło. Dlatego też nie jestem pierwsza do boczenia się na ludzi za takie pierdoły, bo dla wielu osiągnięciem jest wstanie z łóżka i przyjście do pracy. Często słyszałam od nowych osób, że lubią być ze mną na zmianie, bo spokojnie tłumaczę i nie wprowadzam niezdrowej atmosfery. Jak wyżej napisałam z resztą, okazało się później, że to miejsce było toksyczne a przyczyny tej sytuacji żenujące i wynikające z czyjegoś podłego charakteru i kompleksów. Ja nie wchodzę w obozy obgadywania siebie nawzajem. Kaman. To jest dopiero brak szacunku. Przecież nie wymieniam nikogo z imienia i nazwiska. W przeciwieństwie do osób, które obrabiały mi tyłek bez najmniejszego problemu. Co do terapii, też zaczynałam tak myśleć, ale trafiłam na konkretnego terapeutę. W końcu! -------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- Czas tak zapieprza... widzę, że ostatni raz pisałam w lipcu. Nie wiem kiedy minęło te pół roku. Stan na dziś - rozumiem co się wydarzyło w moim życiu i jaki miało to na mnie wpływ. Ale nie jestem pierwsza do tego, aby spocząć na laurach i uznać "tak już musi być przez to, co mnie spotkało". Problem polega tylko na tym, że nie ma siły. Mój obecny terapeuta idzie do konkretów. Ma rację z celem, jaki wskazał, (nie chcę pisać jakim, bo nie chciałabym być ewentualnie rozpoznana), tylko ja nie mam siły. Nie mam siły na nowe wyzwania. Jakby ktoś spuścił ze mnie powietrze. Rozumiem, że przez lata ciśnięcia do przodu, ucieczki do czegoś, się zwyczajnie one wyczerpały, ale jak je przywrócić? Co najlepsze, to osiągnięcie założonego celu byłoby taki boosterem. A może nie? Może zajechałam się bezpowrotnie? Próbuję dać sobie czas na wyluzowanie, odpoczynek. Nie pracowanie za wszelką cenę. Co za uczucie po prostu sobie poczytać książkę. Nieprawdopodobne. Mam niestety też takie poczucie, że już czas minął na wszystko. Jestem po trzydziestce i zawodowo kręcę się w kółko. W dodatku z poziomu rynku pracy na razie mam określone warianty. Z poziomu własnego biznesu, na razie to nie zadziała. Czuję się przegrywem. Kręcę się w kółko i nie mogę odczepić tych cholernych kotwic. Mam cichutką nadzieję, że może spora część moich problemów z działaniem, to ADHD. Jeżeli tak, może będę w gronie osób, na które zapisane leki podziałają.
  7. Hej, od jakiegoś czasu noszę się z zamiarem pójścia na jakiś kurs taneczny. Jeżeli jesteś nadal zainteresowana, możemy pogadać. Mam podobnie, wejście w grupę obcych ludzi mnie raczej nie zachęca. Weź się jeszcze rozluźnij, żeby nie być drewnem Jakiś konkretny styl Cię interesuje?
  8. Nic mnie już w wykonaniu ludzi nie zdziwi. Ja na mojej zapewne "dyscyplinującej" w ich mniemaniu rozmowie, usłyszałam właśnie różne sprzeczne zarzuty. Gdyby nie to, że mimo moich lęków, o wiele mniej sie przejmuję wskazałam im to bardzo szybko. W ogóle chyba nie spodziewały się takiej rozmowy. Były anstawione na coś zupełnie innego. Mimo wszystko przez te wszystkie lata jakaś część mnie zrobiła jakiś progres. Nie wiem tylko, czy to nie jest po prostu etap, kiedy jest mi wszytko jedno. Ja mam podobnie z podejściem do relacji w pracy, chociaż wiem, że zdarza się nierzadko nawet, że ludzie wynoszą z niej trwałe znajomości, to serio. Nie wiem jak. Moja żadna nie przetrwała z ostatniego miejsca pracy pomimo, że był potencjał a ja byłam nastawiona na dłuższą znajomość. Ale nie będe też ganiać za ludźmi. Swoją drogą jak bardzo nic nie znaczą nawet ludzkie zachowania... aż żal. Wystarczy mi, że zostanę własnym. Z tą paroksetyną, to tak coś chyba nie bardzo. Jestem w trakcie drugiego opakowania, czyli w połowie 2 mies. i jakoś tak... nie ma szału. Ale to też chyba nie depresja. Bardziej lękowe tematy, albo faktycznie mam ADHD, czego raczej nie obstawiam, chociaż faktycznie parę rzeczy mogłoby na to wskazywać. Kolejne badanie za miliony monet przede mną. Na etacie jestem jak sparaliżowana. Boję się, że mnie wywalą, nawet jak nic się nie dzieje, co by mogło na to wskazywać (aktualny przypadek się nie zalicza akurat do takiej sytuacji). Zaczęłam się zastanawiać, że może ja tutaj działam trochę jak toksyczny partner - sama prowokuje sytuacje, które mogłyby do tego doprowadzić a przynajmniej utrwalić ten lęk. Weźmy na przykład spóźnienia. Ogólnie w moim przekonaniu 5 czy 10 minut to nie spóźnienie. To czy ktoś się spóźnia w moim mniemaniu, nie jest moją sprawą, nawet jeżeli pracujemy w zespole. Dlaczego dorosła osoba ma się tłumaczyć. Ja rozumiem nie przyjście do roboty i nie danie znać, ale 2,3 lub 5 min? Serio? W mojej ocenie, to jest małostkowe, ale dla pracodawcy gratka, aby podręczyć. No ale wiadomo, jak pracodawca tak sobie życzy, to się trzeba dostosować, niezależnie od tego, co się myśli. Ale ja, pomimo że oczywiście mnie stwarzanie takiej sytuacji bardzo stresuje, rujnuje mi nastrój, choć się staram i robię co mogę, zdarza mi się być te 5 po. Nie wynika to z celowości (przynajmniej świadomej). Tez mi się to nie podoba, a jednak walczę z czasem. Jak się objawia taki "paraliż"? Już dzień przed pracą, albo nawet dwa, nie jestem w stanie za wiele zrobić. Jakbym miała w sobie mnóstwo kamieni, albo była przywiązana do przyszpilonych do ziemi sznurów z kamieniami. Pranie, to wyzwanie, trening - wyzwanie. Posprzątanie również. Najbardziej lekko się czuję, kiedy jestem w trakcie zmiany pracy. Skończyłam jedną, ale jeszcze nie zaczęłam drugiej. Do nikogo nie należę. Nikt mnie nie zastrasza. To naprawdę osiągnięcie, że daję radę iść. Brzmi to strasznie, ale jak ja mam się czuć, kiedy z jednej strony wszyscy terapeuci chórem twierdzą "bądź dla siebie bardziej wyrozumiała, doceń to, że to duży wysiłek a dałaś radę" ale pracodawcę g...o to obchodzi. Zwłaszcza, że najczęściej o tym nie wie. U n as jest tak, że za 2 minuty cały zespół zrobi taką zmowę milczenia, ze żałuje się, że się w ogóle tam przyszło, bo ma się być 10 - 20 minut wcześniej i koniec. Jestem właśnie na etapie powrotu na etat w tym scenariuszu. Z własnym biznesem, to mam podobnie, tylko z klientami. Nie przewidziałam tego. Byłam pewna, że moim problemem jest po prostu praca w warunkach korpo. Też się boję złej opinii, albo niezadowolenia z usługi. Pomimo tego nawet, że nie mam takich sygnałów. Bardziej jest to praca wspólna, ale relacja zupełnie inna. Mimo to. Lęk trzyma mnie za twarz w zasadzie. Prokastynuję, wpadam w jakieś zamrożenie, organizacja, dyscyplina leżą na łopatkach. Ostatecznie się wyrabiam, ale już dla swojego biznesu nic, dla rozwoju nic, bo przepaliłam ten czas. Jakiś koszmar. Tak się nie zrobi biznesu, bo i na czym? I lata terapii, leków nic tu nie pomogły. Dlatego teraz jestem już zrezygnowana. Przestaję mieć nadzieję, że cokolwiek mi jeszcze może pomóc. Jednak poddanie się to wegetacja między dniami pracy a wolnym. Inne obszary za to się sypią - pamięć, koncentracja. Mąż - wstaję już chyba tylko dla niego i wytrzymuję w tym miejscu. Dla siebie samej juz mi chyba nie warto. Niewiele mnie trzyma jakoś, tak naprawdę. A zawsze raczej się nie poddawałam, bo miałam nadzieję. Po tylu latach terapii i leczenia bezskutecznego jest jej coraz mniej. Nie wiem co jeszcze mogłabym zrobić, żeby się tego całego syfu pozbyć.
  9. To prawda, ale to powiedzą, że jesteś niedostępny i nie zgrywasz się z zespołem. Jak nic, jedynym dla mnie wyjściem jest własna działalność. Bardzo jest to trudne na początku, bo ZUS jest niebotyczny. Nie chcę schodzić do takiego poziomu. Nawet nie umiem, nie wychodzi mi to. Czuje się paskudnie ze sobą. Jedyne co mi zostaje, to wyrobić sobie jakiś sposób ochrony dopóki muszę tam być, ale nie umiem nic innego, niż niedostępność i zamrożenie. Oczywiście normalnie rozmawiam, ale na gigantycznym dystansie i tylko o tym, o czym muszę. Nie pasuję nigdzie. @zarr a Ty jak sobie radzisz na co dzień?
  10. @zarr dziękuję Moj dzień był dzisiaj okropny. Co złego to ja, jakbym miała to określić w skrócie. Miałam dziś bardzo nieprzyjemną rozmowę, ale jednocześnie widzę swoją zmianę. Nie przejmuje się już tak, co się komu spodoba i nie daje sobą wycierać podłóg. Nie jestem może super społeczna, ale też nie jestem złośliwa celowo, nie utrudniam, skupiam się na zadaniach i chce je po prostu zrobić. Nie wybielam się jakoś bardzo z tym. Serio, nie mam złej woli, żeby komuś nie pomóc. Wręcz przeciwnie, bo wiem, że to rzutuje na naszą pracę. Ale to nic nie znaczy. A to przecież w sumie o to chodzi w pracy, nie? Żeby pracować, a tymczasem zajmuję się jakimiś dramami z d… zarzutami, tłumaczeniem się z jakichś donosów i mało tego, sama mam donosić. Oczywiście nie wprost to padło. Rzygac się chce. Usłyszałam zarzuty, które mijały się z prawdą i wiem, że nie chce tam pracować. Zwłaszcza, że jest osoba czy dwie, które mają podobne wrażenie. Ale coraz rzadziej się pojawiają. Może dlatego, że nie chce brać w tym udziału, jestem tak traktowana? Moje Intencje nie mają w ogóle żadnego znaczenia. Nigdy chyba nie nauczę się jak działają relacje.
  11. Po co to ludziom? Po co tworzenie konfliktów i robienie zamieszania? Mi się kompletnie nie chce robić takich rzeczy. Tyle energii to kosztuje. mając wspólne zadania nie da się nie byc wciąganym. Jedyne co można, to trzymać się brzegu i wychodzić na powierzchnię jak tylko się da. pomijam jakąś taką złośliwość i utrudnianie sobie pracy. Po co? Czy u Was w pracy też tak jest, że ludzie tworzą bezsensowne zamieszanie?
  12. Dwa dni temu w nocy rzygałam jak kot. Napisałam więc rano, że nie będę w stanie przyjść do pracy, bo ledwo trzymam się na nogach. Usłyszałam, że inni w takim stanie przychodzili i to jest nieodpowiedzialne. Oczywiście poddano w wątpliwość, że faktycznie nie przychodzę z powodu choroby. Jutro wracam i szczerze mówiąc jestem przerażona tym, jak będzie. Pomijam inne toksyczne zachowania ludzi w tym miejscu jakie mają miejsce na co dzień. Uznałam jednak, że postaram się robić swoje i dawać się w to wciągać. Teraz jednak mam wątpliwości czy dam radę, bo jutrzejszy dzień mnie przeraża. Szkoda, bo samą pracę lubię. Naprawdę służy mi to zajęcie. (btw. nowy terapeuta zasugerował sprawdzenie, czy nie mam adhd, co mogłoby tłumaczyć wiele z moich problemów.) Ludzie natomiast są okropni. Odwrotnie niż w poprzednim miejscu. Ach
  13. Tak mi jest przykro. Nie umiem być obiektywna, czy ja nie ogarniam czy jest wszystkiego dużo do opanowania i to normalne. Dziś usłyszałam, że mam braki. Że po miesiącu pracy powinnam śmigać. Być może. Ja w sumie czuję się samodzielna, więc trochę nie rozumiem… Moja perspektywa? Walczę codziennie. Wszystkie moje siły fizyczne i psychiczne wkładam, aby jak najszybciej mogę być „ogarnięta” samodzielna. Bo chce, bo tak już mam. Ale wiem, że nie radzę sobie ze stresem, że z koncentracją trudno, że rzeczy umykają. Wiem. Staram się w ogóle rano wstać. I to jest moje osiągnięcie. Jakie to k*wa smutne. A wiecie co jest najlepsze? Lubię nawet tę pracę. Może dlatego udaje mi się. nie nawalać, przychodzić w ogóle. Pewnie na plus jest też brak takiej śmiałej kontroli. Ma być zrobione i już. Dla mnie tak jest idealnie, ale początki, okres wdrażania, to dla mnie koszmar. Trudno ze stresem, a ludzie mają tak, że lubią korzystać z tego, że już są dalej i nie pamiętają początków, chociaż pracują ledwo od roku. Ja mam kompletnie inny odruch jak ktoś przychodzi. Przecież im dłużej ktoś się wdraża, tym dla wszystkich trudniej… Nigdy chyba nie zrozumiem ludzi. Nie czuję jakiejś zawrotnej zmiany na paroksetynie i zwiększeniu pregabaliny. Trochę mnie to dobija. Ale zaczęłam terapię z mega specjalistą niby od zaburzeń lękowych. Oby był tak dobry jak jego książka. Jestem totalnie zdesperowana, ale to ostatnia próba mojej terapii. Po ponad 10 latach jestem zmeczona. Nie chce nawet myśleć co będzie jak on nie pomoże. Nie wiem co dalej ze sobą zrobię, bo w obecnym stanie czuję się … nie wiem nawet czy to da sie opsiac. Tak męczyć się ze sobą już zawsze?
  14. To prawda. Ale ludzie sobie z tym radzą. Odnajdują się w tym i zajmują swoje miejsce w grupie. Ja natomiast jestem ignorowana. Pytam o coś - cisza. Komu robią na złość? Przecież jak nie przyjdę pewnego pięknego dnia, to im wyjdzie gorzej, bo są luki w grafiku. A przecież nie jestem złośliwa. Jak mam sytuację odwrotną i ktoś jest nowy, to ja zawsze staram się pomóc najbardziej jak się da, wyjaśnić, bo wiem jak jest trudno. Ze mną się tak nie postępuje. Mój mąż mówi, że ja jestem po prostu życzliwa i ludzie nie czują, że jak zajdą za daleko, to się odmachnę. A ten moment nadchodzi zawsze, ale wtedy kiedy jestem już zła i przybita do ściany, zrezygnowana. Nie umiem wcześniej etapami stawiać granic, bo nie chce kłótni, boję się konfrontacji, boję się być odrzucona w grupie a i tak w sumie jestem, tylko mniej dotkliwie. Teraz na przykład wszyscy mnie ignorują i ja nawet nie wiem czemu. W rozmowie na grupowym czacie. Jestem zestresowana totalnie. Jutro mnie przeraża. Jak się mam nie mylić w takim stresie? Nie cierpię się mylić. Czuję się jak przegryw, a ludzie tam to umacniają. Wiem, że to nie jest definicja mnie, ale co z tego. Wiem, że dorosły człowiek idzie i rąbie sobie swój kawałek ziemi, ale ja mam ochotę uciec. Schować się. Przeraża mnie konfrontacja, nie daj Boże z kilkoma osobami na raz. A z tymi, co już dłużej pracują nie wygrasz. Nawet jak nie mają racji, to ją mają. Ta ostatnia sytuacja mnie tak rozstroiła, że nie mogę się pozbierać. Czułam się ostatnio dość stabilnie. Robiłam sobie jeszcze inne rzeczy w dni wolne. Od przedwczoraj jestem poddenerwowana, bo przeraża mnie jutro. Pomijam, że pierwszy dzień wolny był przespany, przepłakany. Schowany. Nie chcę takiej huśtawki dla mojego męża. Kocham go bardzo. Jest jedynym człowiekiem, który stoi za mną bardzo. Bardzo mnie wspiera, ale kiedyś go to może zmęczyć. Każdy ma swoje granice. Mój mąż pewnie ma racje, ale oboje też wiemy, że okropne rzeczy stoją za moim lękiem. Zapisałam się na ostatnią w życiu terapię. Po 10 - ciu latach w gabinetach, już przestaje wierzyć, że mi ona pomoże. Jeżeli ten człowiek nie da rady, to nikt nie da.
  15. Dziękuję @Magdalenkaa . Mija tydzień i bez zmian. Ale jeszcze trochę to zajmie. Moja praca mi nic a nic nie pomaga. Raczej ludzie w niej i mój lęk, a właściwie przerażenie przed nimi, co zapewne czują. I tak zapewne pomogą mi na chwilę. Zapytałam o to moją panią doktor, czy to już tak musi być. Powiedziała, że nie, ale żeby utrzymać efekty terapeutycznie musi mocniej pójśc do przodu, a tak się składa, że ja już 10 lat jestem w terapii i w sumie mój największy problem, czyli to przerażenie nigdy nie było nawet na tapiecie. Zawiesiłam terapię, szukam kogoś innego, ale szczerze mówiąc przestaje wierzyć, że terapia w czymkolwiek mi pomoże. Ech tam. Jeszcze trochę i chociaż na chwilę ulży. Może dłuższą (?)
  16. Wczorajszy dzień był paskudny i przykry w sumie. Ludzie są beznadziejni. Miałam taką nadzieję, że to będzie zmiana na lepsze, a to gniazdo os. Obgadywanie, knucie. Na samą myśl o piątku i kolejnych dniach mi się odechciewa. Ja taka nie jestem, więc nie wejdę do żadnego z obozów. Nic mnie nie obchodzi obgadywanie siebie nawzajem. Co gorsza po mnie też pewnie jadą. 12h pracy, zjadłam coś po jakichś 10-ciu dopiero. Lubię jak się dzieje, bo czas leci. Najgorsze, to jak się dłuży w pracy, której nie lubisz, ale ludzi mało, to szkolenie słabe. O pomyłki łatwiej. Plus moja głowa, której trudno się skoncentrować.... ech. Ja sie nawet zgadzam, że najlepiej się uczy w ogniu walki, ale jak ma się wcześniej jakieś sensownie wsparcie, a nie średnio miłą "koleżankę", która jest trenerem. To jest beznadziejne. Ja się do niczego nie nadaję Człowiek się tylko czuje jak inwalida.
  17. Kurczę, nie pamiętam czy wzięłam rano tabletkę czy nie. jak sądzicie wziąć czy lepiej mieć lukę? Ogolnie wydaje mi się, że nie wzięłam …
  18. Czuję się fatalnie. Łatwo mnie wyprowadzić z równowagi. Raczej się nie zdarza, żeby nawet miauczący kot mnie irytował. Zaczęłam odczuwać większy lęk niż zwykle, że mój mąż ode mnie odejdzie do kogoś normalnego. Pomijam już, że do kogoś, kto cokolwiek osiągnął. Nie wiem co mam ze sobą zrobić, robić to czy tamto. Ćwiczyć czy nie. Boże jakie bzdury. Próbuję nie wpadać w obżeranie się, ale to trudne. Zawsze coś skubnę. Staram się odżywia z głową, ale różnie wychodzi. Wku*wia mnie, że przytyłam. Źle się ze sobą czuję. Wiem, że to zrzucę, ale teraz... kolejna rzecz, która na mnie źle działa. Wszystko wokół pędzi, a ja jakby w zwolnionym tempie. Nie nadążam. Nie wiem jak ja wytrzymam ten czas zmiany leków. Zwłaszcza, że dopiero się zaczął. Czuję się okropnie. Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Jaki wybrać w końcu kierunek - niezależność zawodowa, własny biznes, bo już tyle w niego zainwestowałam i oczywiście to lubię. Mniejszy kontakt z ludźmi, ale z drugiej strony klienci są różni, nie słuchają "wiedzą lepiej" jak w każdej branży. A może czy etat i nowy zawodowy pomysł, który odżył. To ponad dwa lata nauki. Wg mnie na początek. Kolejne lata... Chciałabym być dobrym specjalistą. Nie poprzestawać na tym. Ale to z kolei więcej kontaktu z ludźmi, tych dziwnych relacji, których nei rozumiem i które mnie wykańczają. Jakoś w niczym nie mogę się osadzić. A co jeszcze lepsze raz mi bliżej do jednej opcji, raz do drugiej. W zależności od czynników zewnętrznych oczywiście i tego czy w ogóle w danej chwili mam czymkolwiek zainteresowanie. Wiecie, rzygać mi się chce na to poje*ane życie.
  19. Przechodzę z Dulsevii na Paroksetynę. Dziś drugi raz wzięłam pół tabletki, jutro zaczynam brać już całą. trochę mnie przeraża co tu piszecie, bo jak dać sobie radę w pracy w tym okresie przejściowym? Pracuję na zleceniu i w dodatku dopiero zaczęłam, nie mogę sobie pozwolić na nieobecność. Z drugiej strony nie jest mi łatwo uczyć się nowych rzeczy, kiedy mózg nie działa jak trzeba - zapomina, ma problemy z koncentracją. Nie chcę, żeby to stało się definicja mnie w nowym miejscu. Wiążę z tym lekiem spore nadzieje. Jakby coś w końcu zapanowało nad moimi lękami zaczęłabym żyć w końcu jakoś, może coś ruszy sie do przodu z pracą. Od tylu lat niby tyle się e moim życiu zmieniło, a koniec końców wszystko jest tak samo. Ciągle przede mną stoi ta sama góra.
  20. Tyle się działo w ostatnich tygodniach, że nie miałam kiedy na spokojnie usiąść i zebrać myśli. Zmieniłam pracę. Tzn. migrowałam wewnątrz firmy. Było tak źle, że nie byłam już w stanie przychodzić. Uznałam, że uczciwie będzie odejść lub, jeżeli jest szansa, to przejść wewnątrz. Aplikowałam, ale pomogła mi wszystko przyśpieszyć nasza kierownik. Nie mogę też nie docenić tego, jak bardzo mnie wsparła w tym całym procesie. Trudno było mi to tak po prostu przyjąć, więc to był niezły trening. Ten styl pracy zupełnie mnie wyciskał i moja psychika oraz ciało powiedziały ostateczne "nie". Zostałam bardzo miło pożegnana, aż się nie spodziewałam. Było tyle emocji, że przyszłam do domu i się poryczałam. Nie miałam nigdy takiej relacji z żadną grupą, a moje zapamiętane doświadczenia były odwrotne. Nie rozumiałam zupełnie moich uczuć w tamtych momencie, ale były pozytywne. Choć czułam jakieś poczucie winy, a wewnątrz był głos, który mi szeptał, że to wszystko z litości, bo wiadomo ogólnie było, co się ze mną dzieje. Z jednej strony miłe zaskoczenie, z drugiej rozczarowanie, bo miałam wrażenie, że niektóre osoby realnie chcą utrzymać kontakt, co deklarowały a potem przestały się odzywać, więc jeżeli chodzi o więzi miedzy ludzkie, to z jedną osobą się spotkałam i było bardzo fajnie, choć męcząco. Nie dostrzegałam nigdy jak bardzo mnie relacje z ludźmi drenują, nawet te przyjemne. Wróciłam i padłam, choć byłam wyspana tego dnia. W obecnej pracy znów muszę się wdrożyć. Łatwiej mi o tyle, że trochę rzeczy jest znajomych. Mimo to, spora ilość nowości i tej irytującej bezradności na tym etapie. Nie pomaga to mojej głowie, ale ratuje mnie tryb w jakim pracuje. Mam jednak więcej wolnego i dzięki temu mogę złapać trochę dystansu i poczuć, że mam swoje życie poza pracą. Poza tym jak się stresuję, to częściej popełniam błędy i mam kłopoty z pamięcią, więc trudno mi teraz. Obawiam się, że niestety taka informacja idzie do kierowników, kiedy pytają. A pytają na pewno. Mam wrażenie, że na tle tych osób, z którymi zaczęłam, wypadam najgorzej. Byłam też u mojej psychiatry. Zmieniam Dulsevię na Paroksetynę. Niestety czuję się jakbym szła pod ogromną górę codziennie. Energetycznie jest ciężko. Wszystko co jest idzie na pracę, na resztę rzeczy nie zostaje nic. Nawet na te, które lubię robić. Zwiększenie też dawki pregabaliny i odejście od Trittico, ale dołączenie Dipherganu. Doraźnie zolpidem. Liczę, że poczuję doładowanie w końcu, albo chociaż ulgę od nie wspinania się pod tę cholerną górę z tym workiem kamieni na plecach. @one-half jasne, każdy człowiek od pewnego momentu jest samotny i sam ze sobą. Każdy ma ten obszar, gdzie już nawet ta najbliższa osoba nie ma wstępu i ja tak rozumiem to, o czym piszesz i o czym pisze wspomniany przez Ciebie autor. Są też ludzie, jak my, bardziej wycofani, bo tacy już są lub jest to czymś spowodowane, albo jedno o drugie, gdzie ta granica się rozciąga. Dłużej nam zajmuje zacieśnienie relacji. A jak się nie ma tzw. uroku osobistego, gdzie ludzie z jakiegoś powodu po prostu cię lubią, to bywa naprawdę trudno. Nie fantazjuję. Znam takie osoby i rozbraja mnie, że pomimo, że sami potrzebują więcej czasu na wejście w relacje, to i tak jakiegoś rodzaju cecha osobowości powoduje, że ludzie jakoś lepiej na nich reagują. Ja do nich z pewnością nie należę. U mnie jest odwrotnie. W stresie wyglądam na wnerwioną, w smutku i lęku również. Pomimo, że nie mam problemów z agresją, to tzw. "resting bitch face" , to zdecydowanie o mnie. Jednak faktem jest, że introwertyk też potrzebuje relacji. Może w mniejszym zakresie, ale człowiek jednak potrzebuje człowieka. Zawsze lżej jest jak możesz podzielić się z kimś jakimś problemem, kto może ma trochę inne spojrzenie i jest po prostu innego rodzaju wsparciem, niż partner życiowy. Czasami też nie chce się tej ukochanej osoby dodatkowo obarczać, kiedy zmaga się wspólnie z jakimiś kłopotami. Ja mam podobnie, ale tak już ze mną jest, że myślę do przodu i jak ja sobie pomyślęw perspektywie przyszłości, że np. w razie gdybym z jakichś powodów została sama, zwłaszcza za paręnaście lub -dziesiąt lat, to jestem całkiem sama. Dosłownie. Nie mam nikogo. To mnie przeraża. A co jak człowiek zniedołężnieje? Stanie się mniej samodzielny? W jakie ręce trafi? Wiemy jacy są ludzie. Po już kilkunastu latach pracy z nimi i nie tylko, przeraża mnie to. Dokładnie o tym samym "rozkminiałam" ostatnio z mężem, oczywiście ani na chwilę nie mając tak na prawdę wątpliwości. Człowiek świadomy i wykształcony (choć nie ja tu powinna rzucać takimi argumentami), wie z pewną wiedzą i wrażliwością jest trudniej, ale mimo to nie zamieniłby tego. To jest ten "ciężar" który pomimo bólu jaki czasem zadaje, jest wartością dodaną samą w sobie. Jeśli chodzi o zetki, to różnie bywa. Jakby na nich nie spojrzeć są nieco inni, no ale czemu tu się dziwić. Oprócz Twojej słusznej uwagi o rynku pracy, dodatkowo oni naprawdę żyją w czasach, w których wszystko jest, a nawet jest za dużo. Czy to źle? Tak i nie. Rozwój sam w sobie nie jest zły, ale to my musimy potrafić skutki tego rozwoju i ich wpływ na nas nauczyć się kontrolować. To tak z ogólnego punktu widzenia jest smutne. Że nie nie zależy nam na sobie. To też wiele mówi o ludziach a propos tego, co wcześniej też pisałam Mam podobnie. Mimo to postanowiłam poeksperymentować ze sobą i choć trochę bardziej spróbować się otworzyć. W ramach pracy własnej. Oczywiście nie mówię tu o gonieniu za ludźmi. Sprawdzam, czy komuś też zależy i wtedy inwestuję swoje zaangażowanie.
  21. @one-half rozumiem, rozumiem. Ale nie czujesz się w tym samotny? W tym, że trudno znaleźć chyba bratnią duszę. Przynajmniej mi. Jestem indywidualistką, introwertyczką i wiele innych, ale tak jak dawniej zarzekałam się, że nie potrzebuję ludzi, mogę sobie żyć sama. (oczywiście w dużym uproszczeniu, ale jak się tak zastanowię, to jedyną bliską mi na świecie osobą jest mój mąż. Nie ma takiej drugiej i nikt tak dobrze mnie nie zna), tak od jakiegoś czasu dociera do mnie, że tak nie jest. O ile męczą mnie duże ilości ludzi, tak kilku znajomych bliższych, przyjaciół miło by było mieć. Mąż jest super i bardzo dobrze się rozumiemy, jednak bliskiej koleżanki coraz częściej brakuje. Chodziło mi o takie poczucie osamotnienia w świecie, w którym rzadko się człowiek czuje rozumiany. W pełni się zgadzam. Zwłaszcza z tą korporacją i karierą, ale pokolenie Z ma już inne priorytety i inne wartości. To też kwestia tego dziećmi jakich czasów jesteśmy, ale tak jak napisałeś, to absolutnie naturalne. ----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- Ja mam wiele spostrzeżeń ostatnio względem tego czym kierowałam się w życiu i co mnie napędzało i/lub blokowało. To, co widzę jest raczej przygnębiające, choć cieszę się, że tak jest, bo będę mogła w końcu przestać walić głową o ścianę i obrać dobry kierunek. Po 34 latach. W najgorszym stanie jest zdecydowanie obszar zawodowy. Nawet nie mówię o wielkiej karierze, ale o tym że nabrałam bardzo wcześnie przekonania, że jak nie będę pracować w biurze lub nie będę wykonywać takich zawodów zaufania publicznego - lekarz, prawnik itp., to będę nikim. Nie mogłam wtedy wiedzieć, że praca w korporacji, to kołchoz na swój sposób. Koszmarny. Przynajmniej dla mnie, osoby która od przebodźcowania potrafi się rozchorować. A ja lubię tworzyć, być w ruchu wtedy, kiedy potrzebuję, a nie wtedy, gdy mi timer zapika. Mogę pracować przy biurku, ale to musi być coś kreatywnego. Muszę móc się swobodnie poruszać. Idealna jest dla mnie np. technika POMODORO. Jakoś poczułam, ze wracam do siebie. Poczułam wewnętrzny spokój i jakąś zgodę na to. Dotarło jakby do mnie, że to nie to. Naprawdę tego nie dostrzegałam, tylko próbowałam "pracować nad sobą", aby się "naprawić" i być jak wszyscy. Jakoś tak założyłam, że wiele jest we mnie do naprawy, że uznałam, że ten obszar tez do tego należy. W zasadzie należy, ale to jest chyba, ta część, która jest oporna wysiłki nie są proporcjonalne do efektów, a efekty nie są trwałe, więc może trzeba to zaakceptować, zamiast się szarpać i dążyć do czegoś, co nawet nie jest moje. Pomyliłam się jednak co do przełożonego. Rzadko spotyka się takich ludzi, ale w dalszych dniach od mojego wyznania spotkałam się naprawdę ze zrozumieniem i wyrozumiałością, które prawdopodobnie się skończą, ponieważ w ostatni weekend totalnie mnie odpięło. Z jednej strony byłam totalnie bez powietrza, ale z drugiej napięta jak struna przed poniedziałkiem. W poniedziałek rano wrzuciło mnie w sen graniczący ze śpiączką. Nie mogę przestać się dziwić jak bardzo lęk i zmęczenie przybija człowieka łóżka. Jakbym miała w sobie tony betonu i była odurzona jakimś środkiem usypiającym. Sił brak, wyrzuty sumienia kosmiczne. Nie pojawiłam się i poprosiłam o tydzień wolnego i chyba poproszę o jeszcze kilka dni w przyszłym tyg. Mam złe wyniki badań i prawdopodobnie ból pleców, który od jakiegoś czasu mam, to nie kręgosłup od siedzenia, tylko nerki. Szybko się męczę i może to jest przynajmniej częściowa przyczyna mojej fizycznej formy, a nie tylko somaty. Ale robota mnie męczy okrutnie psychicznie i przychodzi moment zużycia i tom kategoryczny jak ten ostatni. Ostatnimi razy coraz częściej. Ciekawsza jeszcze rzecz, wobec której czuję się totalnie bezradna, to fakt, że nie prokrastynuję z zadaniami, kiedy uciekam od czegoś do czegoś. Jeżeli tylko nie ma przed czym uciekać i bodziec jest mniejszy spada zainteresowanie daną czynnością. W świetle prowadzenia własnego biznesu, który usiłuję obronić pomimo tego męczącego etatu, który jest mi potrzebny chwilowo, to jest problem. B (ach, niechcący wysłałam post. Ciąg dalszy): W świetle prowadzenia własnego biznesu, który usiłuję obronić pomimo tego męczącego etatu, który jest mi potrzebny chwilowo, to jest problem. Bo deadline ustalony klientem nie jest bodźcem wystarczającym. Nagle włączają mi się hamulce przed zadaniem. Musi się trząść w posadach, żebym nie czuła gigantycznego oporu, który aż daje się odczuć poprzez ucisk w klatce piersiowej i dotrzymuję terminów, ale jakbym szła pod górę wielką, a przecież zajmuję się ciekawymi rzeczami, kreatywnymi. Dlaczego nie mogę tego robić właśnie dlatego, bo zaraz jest ten opór? Terapeutka jakoś nie podjęła tego wątku dalej, a ja musiałam przez to pójść na ten cholerny etat, bo się poduszka zaczęła kruszyć, a ja nie nie wyrobiłam się z planem. To pewnie typowa cecha DDA, że tylko sytuacje zagrażające są bodźcem. I nie pomaga żadne obiektywne tłumaczenie sobie, że przecież lubię tę robotę. Tu mam klincz totalny. Nie wiem, albo jeszcze nie widzę, z której strony to ruszyć.
  22. Moja pani doktor od nowego roku 280zł. Ale wizyta, to nie 15 min. a naprawdę długa, bo prawie godzinna rozmowa. Zainteresowanie pacjentem czuć jak rzadko. A kilka razy specjalistów zmieniałam. Mam też koleżankę, która płaci 350 u innego lekarza. Nadal to wysokie kwoty. Obecnie potrzebowałabym pójść zanim skończą się leki, bo chyba czas na zmiany. Czuję się beznadziejnie. Ale nie mogę sobie pozwolić. Jakoś muszę się dowlec do czasu wizyty.
  23. Okazuje się, że moja wątroba nie ma się jednak tak świetnie. ALT podwyższone. Niewiele, ale jednak 34. Norma, to 33. Ale jakby coś się dzieje.
  24. Ogólnie jest w tym sporo prawdy i racji, tylko takiej życiowej. Moje odniesienie było do technologii stricte. To prawda, że mocniej koncentrujemy się na tym, by mieć więcej i nie doceniamy tego, co już mamy. Z drugiej strony, gdybyśmy nie mieli nigdy potrzeby rozwoju i ciekawości, dalej byśmy siedzieli na drzewach. Wg mnie brakuje nam we wszystkim troche zdrowego rozsądku. Zatracamy się w tych dążeniach i koncentracji na tym, czego nie mamy. Jeśli jest to wzmacniane przez kreacje w Social Mediach i ogólnie w Mediach, to widzimy tylko te braki. Zapominamy, że to wszystko kreacja. U mnie problem jest trochę gdzieś indziej, bo to nie jest kwestia tylko tego, że czegoś chcę a tego nie mam, ale tego, że mi się naprawdę źle żyje z obecnym stanem rzeczy - z pracą, która mnie drenuje a z drugiej strony z lękiem, który nie pozwala mi zrobić kroku w kierunku czegoś innego. I co najgorsze pomimo wielu lat terapii. No nieee... są rzeczy plastyczne i nie plastyczne. Oczywiście, że są rzeczy, które dobrze jest zaakceptować i dać sobie możliwość tego wyboru, zamiast się dociskać, ale biologicznie, nasz mózg jest bardzo plastyczny. W książce "Jak zostać swoim terapeutą" , autorzy bardzo ładnie opisują, że mózg nasz jest plastyczny w bardzo szerokim zakresie. Nie całkowicie, ale bardzo dużo i bardzo długo można działać. Z góry zaznaczam, że tytuł jest przewrotny. Jest obszar, który biologicznie pozwala nam samym pracować nad sobą, ale też ten, który z natury swojego działania wymaga drugiego człowieka czyli terapeuty. Tylko z tymi jest problem, bo ostatnio mi blisko do słów dr Osiatyńskiej, że wielu z nich drąży terapię latami, by wyciągać z pacjentów pieniądze i będą kluczyć wokół problemu jak im się podoba, a człowiek cierpi. Chociaż się nie cieszę, że ludzie tkwią w takiej emocjonalnej klatce, to zawsze raźniej jest się czuć zrozumianym. Dziękuję. Tracę orientację powoli, czy mój brak energii to depresja czy to, że więcej w życiu ją ze mnie wyciąga niż ładuje. Głównie praca. Staram się o zmiany, ale to zawsze trwa. Tymczasem weekend się skończył a ja jestem ja dętka. Ile już leków przerobiłeś? Ja już 3 razy zmieniałam plus z czasem dochodziły dodatkowe. Przeuroczy awatar. Hodujesz pająki? Dziękuję za wsparcie.
  25. Hej, dzięki Alko, to naprawdę żaden dla mnie problem. Potrafię nie pić, kiedy nie mam ochoty nawet, kiedy inni piją. Ale dziękuję Ci za takie wsparcie. Mało kto obecnie jest szczerze chętny, żeby aż porozmawiać z obcą osobą. Czuję to bardzo w zwyczajnych nawet relacjach. Mam jeszcze jedno pytanie, bo oprócz zolpidemu dostałam diphergam w recepcie, a o tym lekarka mi nie wspomniała. Poza tym, że doczytalam, że podaje się to razem i diphergam ma działanie uspokajające. Nie biorę jednej po drugiej, tylko w zaleznosci od tego, czy chce zasnąć, czy chce sie uspokoić w [rzypadku silnego stresu wybieram jedno lub drugie. Oczywiście dopyta lekarza, ale jeśli macie jakieś doświadczenia z tymi lekami, to chetnie się dowiem,
×