Skocz do zawartości
Nerwica.com

jagoda512

Użytkownik
  • Postów

    64
  • Dołączył

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia jagoda512

  1. Hej, Mam pytanie: czy można uzależnić się od leków normotymicznych, tzw. stabilizatorów? Pozdrowienia Jagoda
  2. Hej. Nie jestem pewna czy to, co przeżywam, to PTSD, mimo wielu przeczytanych artykułów, więc pokrótce przedstawię problem, z którym się borykam i może ktoś mi odpowie. Trzy lata temu wpadłam w złe towarzystwo: używki, panie lekkich obyczajów i nocne wycieczki były czymś normalnym. Wtedy myślałam, że chcę komuś pomóc. Niestety okazało się, że zostałam oszukana i zmanipulowana przez osobę, która wydawała mi się wtedy najbliższa. Przez rok żyłam w przekonaniu, że ktoś śledzi mój każdy krok, że ja i moja rodzina jesteśmy na celowniku, co później okazało się prawdą, ponieważ węszenie po szemranych dzielnicach i odkopywanie niewygodnych faktów ostatecznie kogoś zdenerwowało. W międzyczasie podsyłano mi listy, kartki i e-maile z pogróżkami, miejscami spotkań i ostrzeżeniami, których groza była poparta faktami z życia codziennego. Jakby ktoś faktycznie śledził zwyczaje moje i moich bliskich. Podrzucano mi również różne substancje, a w najgorszym momencie została zastraszona nawet moja mama. Po tamtym wydarzeniu zerwałam wszelkie kontakty, zmieniłam środowisko i zupełnie się zmieniłam, co zauważyła moja pozytywnie zaskoczona rodzina. Odmieniłam swoje życie, wyparłam tamtą siebie i stałam się swoim zupełnym przeciwieństwem. Zajęłam się milionem spraw, podjęłam wiele dodatkowych aktywności, spałam po 4/5 godzin na dobę, aby się ze wszystkim wyrobić, bo tak łatwiej było mi zapomnieć. Chyba chciałam zrobić wszystko, aby nie myśleć o rzeczach, które widziałam i przeżyłam podczas tamtego okresu. Ale ten tuszowany strach i emocje powróciły w postaci koszmarów. Rzadko pamiętałam swoje sny, ale w tamtym okresie bałam się zasnąć, bo jedyne, co pamiętałam po przebudzeniu to lęk, paraliże senne, brak kontroli nad sobą niczym w nieumiejętnym świadomym śnieniu, galopujące serce. Po mniej więcej 6 miesiącach takiego życia, załamałam się na około miesiąc. Nie wychodziłam z domu, fantazjowałam o samobójstwie, miałam wyrzuty sumienia, uważałam się za człowieka gorszego sortu; uważałam, że każdy widzi, co robiłam i że zdradza mnie każdy mój niefortunny ruch, a każde wspomnienie o narkotykach czy ich zapach powodowały u mnie gniew, potem agresję. Wdałam się w dyskusję z używającymi studentami, nie panowałam nad sobą, gdy ktoś palił obok mnie, a jednocześnie ciągle chodziłam po miejscach o nieciekawej reputacji, aby "sprawdzić" czy w razie powtórzenia się sytuacji, dałabym radę znów działać jak poprzednio (nie byłam święta: kłamałam, kradłam...), mimo że serce stawało mi w piersi ze strachu. Jakoś się podniosłam, naprawiłam to, co zniszczyłam, ale niedługo po mojej rekonwalescencji zmarła moja mama i gdy po kilku miesiącach poukładałam sobie codzienność, to znowu miałam "zawieszenie". Tylko tym razem wyrzuty sumienia były jeszcze gorsze, nie miałam siły na nic, zaniedbywałam wszystkie obowiązki, ignorowałam bliskich, nienawidziłam ludzi, ale przede wszystkim samej siebie - ponownie miałam myśli samobójcze. Cudem doprowadzono mnie do psychologa i po kilku spotkaniach oraz wizycie u psychiatry zdiagnozowano u mnie ChAD. Pani psycholog wiedziała o opisanym przeze mnie roku, ale nigdy nie zgłębiałyśmy tematu - pokazałam jej jedynie kartki z pogróżkami. Przepisano mi leki i przez jakiś czas faktycznie było lepiej, ale później nastąpił dołek, który przekreślił wszystko. Brałam leki, po kilku godzinach piłam (mimo że długo po osiągnięciu pełnoletności stroniłam od używek ze strachu, że się uzależnię), aby się odciąć i uwolnić od koszmarów i myśli o tamtych wydarzeniach, znowu zaniedbywałam obowiązki i rodzinę, bo przyjaciół nie miałam (starzy odeszli, gdy przeżywałam swoją "przygodę", a nowych nie umiałam znaleźć, bo nie byłam już taka nieskalana). Znowu jakoś się podniosłam, przeprowadziłam na drugi koniec kraju i myślałam, że wszystko mam już za sobą. Ale wystarczyła rozmowa z kimś albo przejście przez pewną część miasta, abym znowu poczuła ten paraliżujący strach. Dosłownie wmurowywało mnie w ziemię, a serce zaczynało walić jak młotem. Wystarczy, że mam gorszy dzień lub jakiś element, który wspomina mi o tamtym okresie, a wyrzuty sumienia, lęk, złość i wszystkie te emocje powracają. Często mam też poczucie, że nigdzie nie pasuję; że nie jestem kimś zdegenerowanym lub szukającym kłopotu, ale nie umiem odnaleźć się w świecie ludzi, którzy nigdy nie widzieli innej rzeczywistości. Z kolei z ludźmi, którzy pochodzą z takich środowisk, potrafię znaleźć nić porozumienia. Czuję się sobą i nie muszę udawać kogoś, kim nie jestem, aby być akceptowana. Naprawdę staram się wyłuskać z tego, co kiedyś robiłam coś dobrego. Zaczęłam udzielać się w wolontariacie, który pomaga ludziom z przeszłością wrócić do codzienności. Wiem, jakie to trudne (nawet idiotyczny język, którym się posługujemy zupełnie się różni od tego z zewnątrz i trzeba się pilnować, nie tylko w przypadku przekleństw) i myślę, że w pewien sposób ich rozumiem. Teraz jest lepiej, ale nie jest jeszcze dobrze. Mam ciągle ten strach z tyłu głowy, te koszmary i wyrzuty sumienia, pociąg i jednocześnie odrazę do używek, alkoholu... Złość i rozczarowanie sobą, że kiedyś popełniłam błąd. Podczas górek jakbym tego nie pamiętała, ale każdy dołek to nie tylko depresja, ale i powrót do tamtego stanu sprzed trzech lat. Podsumowując: nie wiem, co robić. Nie wiem czy zapisywać się na terapię, a jeśli nawet, to czy wspominać terapeucie o tych zdarzeniach? Czy zgłębiać ten temat? Czy jeśli powiem, że myślę, że to PTSD, to uzna mnie za histeryczkę? Z drugiej strony tamten okres nadal paraliżuje moje życie i nie wiem jak sobie z tym poradzić. Gratuluję, jeśli dotrwałeś/dotrwałaś do końca mojego wypracowania
  3. Hej... W kwestii objawów odstawienia połowy dawki lamotryginy, to... Równolegle rozkładało mnie zapalenie krtani i nie mam pojęcia, co było objawem danej nieprawidłowości, bo bóle mięśni i głowy są dosyć uniwersalnymi dolegliwościami. To tylko dla jasności. To powiedz jemu/jej to, co tutaj napisałaś. Albo nic nie mów i nie idź, skoro chcesz sobie od tego "odpocząć". To terapeuta, więc przejmowanie się tym, co sobie pomyśli jest jak przejmowanie się opinią lekarza o stawianej diagnozie. To nie Twoja wina Jeśli tak jest, to może faktycznie pora sobie odpuścić. Nic na siłę - terapia to chyba coś, czego brak się czuje, bo inaczej to średnio pomocne wyjście. Kondolencje i opowiadanie tej historii raz po raz jest trudne, ale jak już to przeżyjesz, to będzie o wiele lżej. Skoro byłeś na to "gotowy", to połowa pracy jest już za Tobą. Stan mojej mamy też pogarszał się przez jakiś czas, więc miałam chwilę na uświadomienie sobie stanu rzeczy. Potem przychodzi codzienność, obowiązki i mimo pustki oraz lepszych-gorszych momentów, ogarniesz i dasz radę. Powodzenia
  4. @chojrakowa Ta "przemijalność" to jedna z najbardziej pocieszających rzeczy podczas dołków. Zawsze z tyłu głowy jest myśl, że to tylko na chwilę, że za tydzień albo już jutro będzie normalnie. Dla mnie było już po prostu za długo. Męczyłam się, a mimo przyjmowania leków i braku eksperymentowania, dołki i górki coraz bardziej mnie dotykały. Chyba też chcę się trochę sprawdzić - zobaczymy czy przeżyję Wstępuję! Trzeba założyć taki wątek - to byłby hit. Ja podczas gorszych dni myślę, że zdradza mnie każde potknięcie. Że ludzie w magiczny sposób domyślają się, że biorę leki i każdy mój śmiech czy dziwne zachowanie, przypisują do górki lub dołka. Jeśli to już objawy psychotyczne, a nie kompleksy, to ja nie chcę o tym wiedzieć @Heledore Zdecydowanie to drugie - spokojnie Przełamać, to znaczy na nowo opowiadać tę samą historię czy otworzyć się przed kimś nieznanym? Zakładać, że powie Ci to samo, co każdy lub coś zupełnie innego, to i tak przegrać - nie dowiesz się, dopóki nie usłyszysz. Ale rozumiem - dwóch pierwszych psychologów, z którymi miałam do czynienia, nie umiało się ze mną "dograć" - albo traktowali mnie jak bezrefleksyjne dziecko, albo sami byli świeżo po studiach i gdy mówiłam im o moich sprawach, to po prostu nie mieli doświadczenia i dostawałam formułkę rodem z książki motywacyjnej. Dopiero ostatnia pani psycholog nadawała na moich falach - szkoda, że musiałam wyjechać. Teraz trochę nie chce mi się inwestować w to szukanie i "dogrywanie" czasu i pieniędzy. Poza tym nawet gdyby "uciekł" lub nie sprostał Twoim wymaganiom, to co? Zmienisz specjalistę (nużące) albo zostaniesz i będziecie uczyć się razem. Poza tym samo wyłapanie tego schematu świadczy o pewnej dozie sprytu, nie sądzisz? Nie jestem Królową Stagnacji - lubię nowe, bo daje świeży start i nadzieję, że będzie lepiej. Spróbuj podejść do tego w ten sposób. Niczego nie oczekuj, nie przewiduj; poczekaj na wizytę i idź
  5. Widziałaś się ze swoim lekarzem? Albo psychologiem? Może to głupie, ale mnie pomagało wycinanie albo oglądanie bajek znanych jeszcze z dzieciństwa. Kiedy czułam, że jakiś irracjonalny lęk nadchodzi, to próbowałam się rozpraszać właśnie tym albo przeciwnie - pytać samą siebie, o co mi tak naprawdę chodzi. Trywialny przykład, ale to nie jest tak, że ludzie boją się ciemności, tylko tego co może się w niej kryć; boją się bycia zaskoczonymi i nieprzygotowanymi. Jeśli już się to zrozumie, to łatwiej sobie to potem "wytłumaczyć" i choć trochę złagodzić lęk.
  6. @Heledore Hej, miło Cię czytać Tak, bo wszystko jest takie "bardziej, mocniej i wyraźniej". Nawet krawędzie stolika wydają się ostrzej zarysowane. To było trochę przygniatające, ale mija. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo lamotrygina przytępiała moje zmysły - żeby się rozbudzić, wypijałam kawę z dwóch dużych łyżek, teraz wystarcza mi pół. Mam nadzieję, że ta decyzja nie była błędna. Że mimo wszystko będzie lepiej i choć trochę uniezależnię się od leków. Wiem, wiem... Tak samo jest nawet z głupim ibuprofenem, ale mam dosyć ograniczania się i zmuszania do ekstremów. Drink to nie są 2 litry ani siedzenie sztywno przez całego Sylwestra. Kiedyś odmawiałam ciast nasączonych alkoholem - dziś postuluję "bez przesady". Jak mam wrócić do normalności, skoro dotychczas tylko się ze sobą cackałam? Czasem musi poboleć. Lepsze to, niż kolejna maska, skeret lub schowanie głowy w piasek, bo ktoś się dowie albo mogę zostać skrzywdzona. To dosyć buntownicze podejście, ale jestem stosunkowo młoda i chcę żyć, a nie tylko wegetować i dawać sobie buzi w czoło, bo uchroniłam swoje wybujałe ego od zejścia na ziemię. Aż się zapowietrzyłam
  7. A teraz moja kolej na spowiedź, której nikt nie przeczyta. Pretensjonalne. Od 3 dni z 50 mg lamotryginy jestem na 25 mg i... Poczucie odrealnienia jest otumaniające. Sama zmniejszyłam sobie dawkę. To nieodpowiedzialność, wiem. Ale leki tylko mnie otępiały, nie pozwalały odbierać mi świata w pełni. Często popadałam w okresy głupawki i odrętwienia bez przyczyny. Były święta, potem Nowy Rok i w grę weszło trochę alkoholu oraz CBD. Nie wiem czy to to, czy sama sobie to wmówiłam, ale poczucie "odcięcia" i braku natłoku myśli, w których każda rzecz łączy się z innymi, tworząc różnobarwne obrazy i zabawne historie, było relaksujące, choć na początku trochę straszne. Skutki fizyczne? Brak apetytu, ból mięśni, trudności ze snem... Wyglądam jak po bardzo udanym Sylwestrze, mimo że wypiłam jednego drinka. Choć to wszystko paraliżuje w pewnym stopniu moją codzienność (od 3 dni nie mogę zabrać się do niczego), to widzę świat wyraźniej, ale bez tworzenia tych niekończących się połączeń pomiędzy rzeczami, które spostrzegam. Do specjalisty nawet nie jestem zarejestrowana - prokrastynacja, robisz to wyjątkowo dobrze! Ale załatwię to, obiecuję.
  8. @chojrakowa Hej - Ty przynajmniej szukasz psychiatry - znam takich, co nawet 5 miesięcy po przeprowadzce lecą na rezerwie leków, farcie i oparach własnej głupoty Ale chyba rozumiem, o co Ci chodzi. Historia choroby, opowiadanie tego wszystkiego kolejnemu specjaliście od nowa - można się tym zmęczyć. I ta niepewność, przyzwyczajanie się i nerwowa nadzieja na to, że teraz nastąpi stabilizacja. Oczywiście pełna gorączkowego oczekiwania na upadek, bo "za dobrze być nie może". Chyba Cię nie pocieszyłam... Poczucie zupełnego braku kontroli. Bycie liściem na wietrze, marionetką, nieruchomym i niemym świadkiem własnego życia. To to? (tak dramatycznie to napisałam, że chyba sama się zaraz wzruszę ) Chyba każdy tak ma w pewnym momencie swojego życia. Nie wiesz, co się dzieje; nad niczym nie panujesz i albo szukasz substytutu (nie polecam), albo walczysz. Nie mam pojęcia, która opcja jest lepsza. Może każda z nich jest ucieczką? Ucieczką od zaakceptowania faktu, że na niektóre rzeczy nie mamy wpływu i najprostszą, ale i najtrudniejszą na świecie sprawą jest się z tym pogodzić Obawiam się, że nikt tak naprawdę nie ma kontroli nad własnym życiem, że nikt do końca nie "ogarnia" swojej rzeczywistości, że każdy z nas jest w pewnym sensie dzieckiem. Gubimy się, płaczemy, obwiniamy siebie i innych za błędy, napotykające nas problemy. A potem bierzemy prysznic, pijemy kawę i idziemy bez słowa do pracy, gdzie wraz z innymi dziećmi, w jednej piaskownicy, udajemy, że nie tęsknimy za mamą. (poetycko, co nie?)
  9. Hej, wielki powrót... ha ha ha @chojrakowa Mam to samo. Teraz. Jej. Pozwól sobie na to. Co Ci zależy? Szykuje się weekend, święto - masz czas na "użalanie się nad sobą", chociaż obie wiemy, że to nie jest jakiś tam "smuteczek". Nie można zepsuć nam głów jeszcze bardziej, bo one od dawna nie działają poprawnie (ma to sporo minusów, ale plusy są niesamowite). Psycholog czy psychiatra - też jest człowiekiem i nie we wszystkim zawsze musi mieć 100 % racji. Mogą nazywać sobie co chcą jak chcą - najważniejsze, żeby leczenie dawało Ci ulgę; przynosiło pozytywne efekty. "Czym jest nazwa? To, co zwiemy różą, pod inną nazwą równie by pachniało." Ostatnio doszłam do wniosku, że przez większość czasu się od czegoś powstrzymuję - nie wiadomo dlaczego. Skoro reszta świata potrafi być bezkompromisowo sobą (pomijając rzeczy naprawdę niebezpieczne i zagrażające), to czemu by nie dać sobie tej szansy? Znajdź swój wentyl: krzycz, płacz, siedź w otępieniu. I tak nikt nie zwróci na to większej uwagi, dopóki o tym na głos nie powiesz. Olewasz bliskich? Poczujesz się lepiej, to oddzwonisz, odpiszesz... Nie muszą zrozumieć, a nawet gdyby chcieli, to nie zrozumieją. Chyba że zmagają się z podobnymi objawami. Ale jeśli im naprawdę zależy, to zostaną, choć to, co przeżywasz będzie dla nich nie do pojęcia. Jeśli obrażą się jak dzieci, to... Nigdy nie byliby dobrym wsparciem. Powodzenia.
  10. @Heledore Hej, mam nadzieję, że mimo lądowania, wszystko wychodzi już u Ciebie na prostą U mnie jest do d*py. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaką jestem pierdołą (EUFEMIZM!!!) aż do sytuacji, które miały miejsce w przeciągu ostatnich dwóch tygodni. Oczywiście przedtem wszystko układało się znakomicie: zmiany, przeprowadzka, taki syndrom paryski, tyle że bez Paryża, ale z innym, równie obiecującym, miastem, które miało być taką białą kartą. I faktycznie jest. Ale ja nie jestem. Nie umiem się odciąć od wydarzeń sprzed 3 lat, które wiązały się z dość nieciekawymi i szemranymi sprawami. Słabe i niezbyt bezpieczne hobby. Nie polecam. Tuż po zakończeniu tych wydarzeń były koszmary, agresja na widok czegokolwiek, co przypominało mi o tamtym czasie, potem wyparcie aż do chwili obecnej. Zorientowałam się dopiero niedawno, że każdy przedmiot, zapach albo temat rozmów, który przenosi moje myśli do tamtych wspomnień, budzi we mnie niepokój, niepewność i chęć natychmiastowej reakcji, obrony. Zamykam się w domu i boję się wyjść do sklepu lub chodzę po dziwnych miejscach, aby "szukać zaczepki" i mimo że trzęsę się przy tym jak osika, brnę w to dalej. Dodatkowo dochodzą fantazje o zrobieniu krzywdy komuś, kto wyglądem przypomina mi ludzi, którzy towarzyszyli mi przed trzema laty przy jednoczesnym irracjonalnym strachu. Nie lubię mówić o sobie, nie ufam ludziom, bo boję się, że wykorzystają jakieś delikatne informacje przeciwko mnie. Okazało się, że ścieżka, którą sobie obrałam chyba nie jest dla mnie albo mam znikome szanse na powodzenie. Jestem przeciętna (zawsze to wiedziałam), ale dzisiaj boli bardziej. Naprawdę bardzo. Chciałabym zniknąć albo znów wyjechać, choć wiem, że to nie jest wyjście. Ale ja nie mam już siły. Tak po prostu. Na te zrywy: załamanie-walka i od nowa. Dieta ketogeniczna nie pomaga. Kortyzol wariuje. Chloroprotiksenu nie brałam, zostaję na Lamotryginie 50 mg. Psychiatry nie znalazłam, psychologa też - nowe miasto, mało czasu. Ale energii też brak. Choć przez pierwsze dni tutaj czułam się jak uleczona. Minął miesiąc. I j*bło.
  11. Hej, Moja mama paliła przez całe moje dzieciństwo - twierdziła, że to pozwala jej być sobą - ale tylko tak umiała odreagowywać jakikolwiek stres. Wiele razy się z nią o tym rozmawiałam, bo papierosy mocno obciążały nasze finanse, ale z marnym (zwykle dla mnie) skutkiem. Gdy dorosłam, nie ciągnęło mnie do palenia, ale w najcięższym okresie zawsze wychodziłam na balkon z papierosem w ręku i trzymałam go (niezapalonego) w ustach lub się nim bawiłam. W jakiś dziwny sposób pomagało, choć teraz uważam to za naprawdę bezsensowne zajęcie. Jak tym u Ciebie? Sam palisz czy może uspokaja Cię ten "rytuał" wychodzenia na papierosa jak mnie? Miałam swoją małą przygodę z e-papierosami, ale paliłam sam, beznikotynowy, liquid - po prostu uległam modzie... i chyba zapachowi, bo zwykły dym był i jest dla mnie nie do zniesienia. Nigdy nie narzekałam na zdrowie, z powodu bycia biernym palaczem, choć moja mama jak i babcia paliły. Może to po prostu szczęście? W kwestii czystości - pochodzę z rodziny miłośników porządku i zapachu środków czystości, więc nie miałam większego wyboru jak sprzątać razem z nimi Słyszałam, że ludzie wstydzą się swojego tytoniowego uzależnienia, co nierzadko robią i ich dzieci. Mnie to nie dotyczyło, może byłam bardziej niezależna od swojej mamy niż powinnam? Kto wie? Nikt też mnie z tego powodu nie wyśmiewał, choć koszykówka i siatkówka to moi naturalni wrogowie Mam nadzieję, że urozmaiciłam Ci ten deszczowy dzień, Powodzenia
  12. Jeszcze w tym tygodniu byłam u psychiatry w sprawie moich problemów z agresją (?) - dziwnie mi to pisać z mojej, niewysokiej perspektywy (jakbym była rzucającym się chihuahua) Dostałam chloroprotyksen 15 mg od października. To takie nie w moim stylu... Niegdyś robiłam wszystko, aby uniknąć konfrontacji fizycznej, a kilka dni przed umówioną wizytą wdałam się w przepychankę w sklepie i ustawiłam chłopaka, który wtedy "za długo się na mnie patrzył" - to żałosne
  13. @Heledore Dziękuję, Ciebie też miło czytać. I zazdroszczę/gratuluję Ci górki - bardzo by mi się teraz przydała. Tylko, proszę, nie odfruń Podejrzewam, że dawka lamotryginy jest tak mała, ponieważ ja sama nie jestem największa - po porcji karbamazepiny, podczas wyboru której kierowano się tylko wiekiem, spałam po 13-14 godzin dziennie. W kwestii szybkiej zmiany faz - nie mam pojęcia. Na szczęście teraz górki nie są tak zwariowane, a dołki tak przybijające jak wcześniej. Pod koniec 2018 r. budziłam się i nie mogłam wstać z łóżka, a potem nie spałam do 4:00, z powodu chęci zmiany świata Mój psychiatra nie skupiał się na tym za bardzo - może uznał to za ultra rapid cycling? Jak na razie ten problem zniknął sam z siebie, więc wolę się nim nie przejmować. Zaprzestaję terapii, z powodu przeprowadzki. Wiem, że to infantylne, ale uciekam. I nic za bardzo nie mogę/nie umiem z tym zrobić. Kiedyś były to wypady na jeden dzień, dwa - a teraz na 9 godzin drogi od rodzinnego miasta. Choć wiem, że przy najbliższej okazji i stamtąd gdzieś mnie wywieje, to co innego można robić w moim przypadku?
  14. Hej, Ludki! Dawno mnie tu nie było. Tak tylko stwierdzam fakt. Zwiększono mi dawkę leku: lamotrygina 50 mg dziennie. Podobno i tak mała, ale nie widzę różnicy między czasem sprzed ani po zmianie ilości Lamotrixu. Tak samo niestabilnie i tak samo chwiejnie, choć dołki nie zabierają mi już dwóch dni, a górki nie ciągną się do czwartej nad ranem, to sądzę, że to głównie efekt terapii. Terapii, którą aktualnie muszę przerwać na jakiś czas. Zresztą kogo to obchodzi? Górki to porażająca agresja - nie panuję nad gniewem - angażuję się w potyczki panów spod osiedlowego sklepu, gdy coś lub ktoś mnie zdenerwuje, to od razu ruszam bez chwili zastanowienia; nieważne czy jest to dudniąca muzyka w czyimś aucie, czy ktoś faktycznie potrzebuje w danej chwili czynnej reakcji. Jakiś czas temu, kiedy ktoś bardzo niekulturalnie mnie zaczepił, pobiegłam za nim i go pobiłam. Boję się swoich odruchów, nie ufam sobie ani swojemu instynktowi. Dołki to ból, wyrzuty sumienia i strach przed przyszłością oraz czekającą walką z nieznanym. Rozpamiętuję rzeczy, które zrobiłam źle i zaważyły o moim być/nie być, żałuję straconego czasu i uważam się za coś skazanego z góry na zmarnowanie. Nie mam osoby, z którą mogłabym być całkowicie szczera - przed wszystkimi mam jakieś sekrety, tajemnice, które muszą pozostać w ukryciu. Chciałabym się wyspowiadać ze swojego życia przed kimś, kto nie zacząłby mnie potem z niego oceniać i sypać złotymi radami jak z rękawa. Ciężar tego wszystkiego jest przytłaczający. Mam dość udawania; fałszywego uśmiechu, nienagannego stroju i kulturalnych zachowań. Nie mogę już wchodzić w role, których wszyscy ode mnie oczekują. Bo ja niby muszę sobie radzić. Nie sądzę. I wątpię czy w ogóle będę w stanie grać choć chwilę dłużej. Uciekam od problemów - dużo podróżuję, nawiązuję sporo znajomości, którym nie dane jest przetrwać, nie chcę się przywiązywać, a jednocześnie bardzo potrzebuję bliskości i zrozumienia. Pisząc to, doszłam do wniosku, że straszna ze mnie idiotka. I to w dodatku żałosna. Powodzenia, Ludki!
×