Skocz do zawartości
Nerwica.com

marekt

Użytkownik
  • Postów

    76
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez marekt

  1. dzień dobry. Ja dobrze rozumiem o czym autorka pisze. Też dawno tu nie zaglądałem, ostatnio rzadko mi się to zdarza, a pisanie to już w ogóle. Kilka lat temu też tu trafiłem. Jak po diagnozie nerwicy i zaburzeń lękowych szukałem, tak jak chyba wszyscy, ratunku gdzie się da. To był taki moment jaki chyba większość tu obecnych przechodzi. Panika, ogromny lęk, "umieranie" prawie codziennie, lekarze, badania które nic nie wykazują, psychotropy, które sam odstawiłem fundując sobie prawdziwe piekło. Wtedy chciałem umrzeć. Dzisiaj wiem, że to było najlepsze co mnie w życiu spotkało. I nie, nie jestem dzisiaj oazą spokoju, nadal zaglądam do piekła, ale dziś już wiem po co i dlaczego i moje życie ogromnie się zmieniło na lepsze. Sam je zmieniam, chociaż z pomocą róznych osób :). Nerwica czy depresja nie nie choroba. Wręcz przeciwnie. To znak, że organizm reaguje prawidłowo, że ma dość życia w dotychczasowy sposób i nam to mówi, najpierw cicho, a jak nie słuchamy to tak głośno że już nie da się nie słyszeć. A my co robimy? Bierzemy leki żeby go uciszyć, uciekamy w nałogi, w rózne kompulsywne zachowania, każdy dzień poświęcamy na uciekanie, na analizę czy mnie dziś bardziej boli kark czy głowa, czy powinienem zwiększyć dawkę tego czy tego. Ja w pewnym momencie przestałem uciekać. Zacząłem słuchać. Tych wszystkich ogromnych emocji, które nosiłem w sobie od dzieciństwa, tego paraliżującego strachu, tego co mnie tak ściska, rozsadza i z czym walka sprawia, że czasami nie mam siły żyć. Żeby stanąć z tym twarzą w twarz potrzeba odwagi, ale też zrozumienia, że nigdy żaden ratunek nie przyjdzie z zewnątrz, że tylko ja mogę sprawić że poczuję się lepiej, żaden lekarz, psychiatra, badanie, zioła, lek, forum, diagnoza, nazwa. Uwielbiamy przywiązywać się do nazw. "Ja mam to a ty masz to, jesteśmy chorzy, nie ma dla nas ratunku". I tak można w kółko. I wymieniajmy się diagnozami i dawkami leków aż do śmierci. I właśnie mam wrażenie że wiele osób na tym forum tego chce i wokół tego to forum się kręci. Dużo ludzi wybiera inną drogę. Alternatywą nie musi być jak ktoś wyżej pisze siedzenie na fejsbooku. Alternatywa to zatrzymanie się w tym uciekaniu, spojrzenie na siebie, posłuchanie tych swoich lęków, dopuszczenie emocji, przeżycie tego co przychodzi chociazby nie wiadomo jak ciężkie, trudne czy dziwne się wydawało, wykrzyczenie, wypłakanie, odpuszczenie walki samemu ze sobą, poczucie nie tylko tego strasznego co w nas siedzi, ale też tego co dobre, energii do życia, która jest schowana pod tym strachem, a którą ma kazdy człowiek, nawiązanie bliskich relacji z ludźmi którzy przeszli, albo przechodza podobną drogę, wspólne rozmowy i płacz do rana, i w drugą stronę: bycie ze sobą w samotności bez strachu, słuchanie tego skrzywdzonego i niechcianego wewnętrzengo dziecka bez uciekania, bez poczucia winy, wstydu, strachu i nawiązywania z nim dobrej relacji, czyli ze sobą i ze światem. I nie, to nie jest prosta droga. Dużo trudniejsza niż branie leków i analizowanie objawów, ale jedyna skuteczna. Bo niestety ale trzeba stanąć i spojrzeć w oczy temu przed czym uciekamy. I nie jest to miłe, czasami wręcz jest zajebiście bolesne, to jest nasze własne piekło, do którego trzeba zajrzeć, które trzeba zwiedzić, poznać, żeby móc z niego wychodzić i poznawać lepszy i jaśniejszy świat. I tak, na tej drodze się człowiek potyka 100 razy i wstaje 101 razy i wydaje się to nie mieć końca. Ale równocześnie z każdym potknięciem i wstaniem nabiera się pewności co do tego kim się jest, po co się przyszło na ten świat, po co są te całe objawy i ta cała nerwica, czego chcę w życiu i do czego zmierzam. To jest coś absolutnie bezcennego: poczucie siebie. Można też siedzieć na forum i codziennie opisywać co mniej albo bardziej boli i naśmiewać się z tych, którzy wybierają inną drogę.
  2. i to jest dobra droga. Przełamywanie lęków o którym napisałaś to jedno, ale najważniejsze to nawiązać relację ze sobą. Przestać uciekać. Posłuchać, zaakceptować, zrozumieć to co w sobie trzymamy, przestać walczyć, dopuścić i pokochać siebie. Zobaczyć te sprawy i emocje z przeszłości, poczuć, dopuścić złość, smutek, rozpacz i zostawić. Poczuć, że te wszystkie objawy to nic innego jak wołanie Twojego ciała i duszy, które chcą żyć i być wolne. A my zamiast posłuchać i odpuścić to walczymy ze sobą i uciekamy. Nic z zewnątrz nie pomoże na stałe: leki, lekarze, badania, diety, ludzie, książki, diagnozy, nazwy itd. Poznawaj siebie, odkrywaj, akceptuj, nie bój się, bo nic co jest w Tobie nie jest po to żeby zrobić Ci krzywdę. Jest dla Ciebie. To jest jedyna droga do zdrowia
  3. ja pamiętam, przy jednym ze swoich najgorszych stanów podczas początku brania depralinu, wpadłem na pomysł wypicia piwa, bo może się trochę uspokoję. Dostałem tylko jeszcze gorszej jazdy. To co Ci teraz najbardziej potrzebne to się uspokoić. To co się z Tobą dzieje, te lęki, duszności, czarne myśli, to są TYLKO objawy. One przejdą, wrócą, zmienią się, osłabią, nasilą. One nie są najważniejsze. Nerwica zapewne nie jest spowodowana tym, co ostatnio przeszłaś, tylko tym jak na to zareagowałaś. A zareagowałaś tak jak jesteś nauczona, jak Twój ogranizm nauczył się reagować i jak reagujesz w innych sytuacjach. A to znowu spowodowane jest Twoją przeszłością, dzieciństwem, jakąś traumą, jedną dużą albo wieloma mniejszymi. I po to jest psychoterapia, żeby to zrozumieć i próbować zmieniać. Wtedy zmienią się też Twoje reakcję w stresujących sytuacjach. A teraz najważniejsze co Ci potrzeba to się uspokoić i zaufać. Jak zaczęłaś brać leki, to bierz dalej, zaufaj psychiatrze, to jest normalne, że objawy raz się nasilają, raz odchodzą. A jeśli uznasz że jednak nie dasz rady to idź z tym znowu do lekarza.
  4. chodziłaś, ale jak długo? Na kilka spotkań, na dłuższą terpię, która nie pomogła?
  5. może być od leku, może być kolejna somatyzacja Twojej nerwicy. Czytając kilka stron wstecz tego wątku widzę że się strasznie miotasz z tymi objawami. Normalna sprawa. Posłuchaj: jeśli nie masz zdiagnozowanej jakiejś choroby psychicznej, to na 99% to co się z Tobą dzieje wynika z Twojej przeszłości, przeżyć, wychowania, tłumionych emocji, relacji z ludźmi, trudnych przejść itd. Jednego albo kilku tych punktów. Wypracowałaś sobie jakiś sposób życia, reagowania, przeżywania i on właśnie przestaje działać. To jest jak tama, która zaczyna pękać. Na początku jest panika i człowiek próbuje za wszelką cenę łatać dziury w tej tamie myśląc, że jak pęknie to świat się zawali. A jest odwrotnie, trzeba pozwolić jej pękać. Objawy mogą być bardzo różne, ja przez ostatnie dwa lata przechodziłem między innymi: problemy żołądkowe, bóle w klatce, bóle głowy o tak różnej postaci i nasileniu, że można by książkę napisać, bóle pleców, sztywnienie karku, szyi, węzłów chłonnych, bóle zębów, szczękościsk, problemy urologiczne, zaburzenia wzroku. Wszystko z nerwicy. Wiem że to jest cholernie trudne, ale trzeba uczyć się ignorować te objawy, nie przejmować i dążyć do ustalenia ich faktycznej przyczyny. Fizycznie zapewne nic Ci nie jest, a to co się dzieje świadczy wbrew pozorom o tym, że ficzynie jesteś zdrowa. Organizm tak reaguje na stres. W momencie zagrożenia wydzielają się chormony, adreanlina, kortyzol, dzieją się różne rzeczy w ciele przygotowujące Cię do walki albo ucieczki. Problem jest, jak ogranizm żyjący w ciągłym stresie jest ciągle w fazie walki lub ucieczki. Na tym polega nerwica. Na ciągłym lęku, stresie, który jest w głowie, a wszystkie objawy, to tylko skutek tych lęków. i stresu Leki mogą Ci pomóc na chwilę, złagodzić objawy, stłumić,ale nie nastawiaj się, że pomogą w dłuższej perpektywie. Pomóc możesz sobie tylko Ty sama, psychoterapią, zrozumieniem przyczyny, akceptacją i zmianą. Wiem że to jest łatwo napisać/powiedzieć, ale uwierz, sam jestem przykładem że to działa.
  6. stanąłem na rękach (joga). Po kilku miesiącach prób, dziwnego podskakiwania w końcu stanąłem stabilnie. Ja, który od czasu podstawówki i przewrotów na WFie, gdy mało sobie nie skręciłem karku, miałem ogromy lęk przed każdą pozycją głową w dół, przed zrobieniem fikołka. Brałem zwolnienia z WFu, unikałem, bo się bałem. Niniejszym pokonałem ten lęk i tylko kwestią czasu jest gdy pokonam wszystkie inne
  7. Do mnie te argumenty nie trafiają. Po pierwsze to wszystko się kiedyś skończy. Gdyby przy rozpoczęciu terapii rezygnować z niej, bo kiedyś się skończy, to równie dobrze można od razu zrezygnować ze związku, pracy, w ogóle życia, bo wszystko się kiedyś skończy. A fakt, że coś jest za pieniądze nie oznacza, że od razu jest to sztuczne i nieprawdziwe. Z jednej strony nie do końca trafne jest porównanie psychoterapii do każdej innej usługi jak naprawa samochodu czy sprzątanie, bo wkracza jednak w rejony uczuć, przeżyć, rozmowy czyli coś co nam się nie kojarzy z usługami płatnymi, ale z drugiej strony, jeżeli psychoterapia jest wskazana, to znaczy że sobie do tej pory nie ułożyliśmy tych uczuć, przeżyć, relacji, które powinny być za darmo i potrzebujemy w tym pomocy. Nie widzę nic złego w tym, że ktoś za tę pomoc bierze pieniądze, a ktoś inny jest gotowy za to płacić.
  8. @Evia większość tego co piszesz mógłbym napisać ja o sobie. Tak samo bóle mięśni, głowy, szczęki, napięty kark itd wynikające z nierozładowanych napięć i emocji tłumionych latami. Tak samo postrzegam świat jak pole walki. Wynika to z wychowania, doświadczeń z dzieciństwa, otoczenia. Tak samo wszystko to rozumiem swoim rozumem, tak samo po jakimś czasie psychoterapii miałem poczucie że to nic nie daje, bo ja rozumiem co się ze mną dzieje, ale to rozumienie mi nie pomaga. Aż przyszedł taki moment, że moje rozumienie w końcu się poddało, bóle napięciowe były tak silne, że już nie dawałem rady. Na psychoterapii zamiast analizować i rozumieć zacząłem po prostu mówić, mówić, mówić. Zaczęły się ze mnie wylewać wspomnienia i emocje, które z nich wynikają, a których nigdy nie okazałem bo tak byłem nauczony. Przez kilka dni głównie płakałem. Potem zacząłem rozmawiać z ludźmi. Niemożność tłumienia tego dłużej w sobie była już tak silna, że musiałem o tym rozmawiać. Że ból głowy utrudniał mi pracę, powiedziałem o swojej nerwicy szefowi. Że na jodze miałem napięte wszystkie mięśnie aż do bólu i pani prowadząca to zauważyła, to też jej powiedziałem dlaczego. Ale najważniejsza była rozmowa z mamą. Pierwszy raz szczerze o moim dzieciństwie, jej problemach, lęku i stresie jaki wtedy czuła. I nagle poczułem, że nie jestem sam, że jak chcę to mogę rozmawiać, mogę mówić o uczuciach, umiem płakać albo śmiać się szczerze jak mam ochotę, że nikt mnie nie piętnuje za to że mam zaburzenia, że czasami jest mi gorzej. Pierwszy raz idąc do pracy poczułem że idę w bezpieczne miejsce a nie na wojnę. POCZUŁEM a nie ZROZUMIAŁEM. To jest zasadnicza różnica. Bo rozumiałem to już od dawna. Od tego czasu minęło kilka tygodni. NIe jest idealnie, czasami różne objawy wracają, ale to straszne napięcie i ból na razie nie wróciły. Zmienia mi się postrzeganie świata, zaczynam jakby słuchać swoich emocji i uczuć, a nie tylko rozumu. Dociera do mnie powoli jaki jestem, czego chcę w życiu i co lubię, bo do tej pory wszystko to tłumiłem po prostu działając tak jak uważałem że trzeba i co mi rozum podpowiadał. To nie jest proste, to jest początek drogi, ale już wiem, że potrafię i zamierzam się tego trzymać. Ja to widzę tak, że od urodzenia, przez różne trudne doświadczenia z dzieciństwa i młodości wypracowałem sposób życia, działania, reagowania. Polegający głównie właśnie na rozumie, zastanawianiu się co trzeba, a nie co chcę, wymyślaniu różnych zasad, tłumieniu emocji bo przecież one w niczym nie pomogą. I podejmowaniu decyzji na zasadzie żeby były jak najbezpieczniejsze i najmniej inwazyjne, a najlepiej żeby nic nie zmieniać bo zmian się bałem. Nie widziałem potrzeby okazywania uczuć, rozmawiania z ludźmi o tym co się czuje, a nie myśli. Zresztą i tak kontakty z ludźmi traktowałem z dystansem, bo przecież każdy to potencjalny wróg. I taki sposób reagowania sprawdzał się jakiś czas, pozowlił przetrwać trudne okresy z dzieciństwa, ale w dorosłości już coś zaczęło zgrzytać. Na początku oczywiście człowiek nie wie o co chodzi, więc próbuje używać tego samego mechanizmu: analizowanie, nowe zasady, tłumienie, rozładowywanie. Ale to nie pomaga, napięcie jest coraz większe aż przychodzi kulminacja, gdy po prostu cały ten mechanizm się poddaje. I nagle zaczynasz dostrzegać w sobie te uczucia, nazywać je, przeżywać, a nie tylko rozumieć. Do mnie dotarło jak bardzo robiłem sobie krzywdę takim sposobem życia i reagowania. Dociera do mnie, że nie jestem ronbotem, tylko wrażliwym człowiekiem, że nie potrzebuję zasad, wiedzy, walki z innymi, nie muszę umieć zareagować w każdej sytuacji, za to po wszystkich moich doświadczeniach z przeszłości, potrzebuję przede wszystkim akceptacji. Najpierw sam muszę zaakceptować siebie i mam ogromną potrzebę bycia zaakceptowanym. A z uwagi na właśnie taki sposób postrzegania świata jaki miałem moje małżeństwo jest w stanie agonalnym, a przyjaciół nie posiadam. I jest mi z tego powodu po prostu smutno. Nie czuję już złości, nie mam potrzeby walki, jest mi zwyczajnie smutno. Ale mam coraz więcej sił, żeby to zmieniać. Nie wiem czy się rozwiodę, czy nasz związek uda się naprawić, ale pierwszy raz w życiu mam poczucie, że mam czas próbować, że nie umrę jutro z bólu głowy, bo tym razem nie będę robił nic wbrew sobie.
  9. Czego szczerze życzę Tobie i wszystkim zmagającym się z takimi problemami. Najgorsze, że na to nie ma recepty. Trzeba to po prostu poczuć, przeżyć, nie wiem, dopuścić te emocje i nie bać się ich, nie bać się reakcji innych. Zawsze miałem świadomość że miałem słabe dzieciństwo. Raz przez nadopiekuńczość i stres rodziców, dwa przez otoczenie i doświadczenia. Ale nie miałem pojęcia jak bardzo to zaważyło na moim życiu. Ile emocji się we mnie zgromadziło, z którymi nie umiałem sobie radzić, więc je tłumiłem, trzymałem w sobie, aż w końcu same się uwolniły. Przy okazji generując fizyczny ból niemalże nie do zniesienia. Na pewno to nie koniec. Objawy wracają, zmieniają się, codziennie czuję się inaczej. Ale to co przeżyłem daje mi ogromną motywację. Zmienia się też moje postrzeganie świata, zaczynam czuć się w nim lepiej, bezpieczniej. Ale to raczej dopiero początek drogi. Na pewno też mocno zaczynam widzieć sprawy, które przez ten swój sposób życia, postrzegania świata i reagowania zepsułem, zaniedbałem. Niektóre chyba są już nie do naprawienia I jeszcze słowo o psychoterapii. Zacząłem chodzić jakoś tak na początku zeszłego roku, jak mi się zaczęły dziwne objawy. Wtedy nie miałęm pojęcia co się ze mną dzieje. Przez ten czas przeszedłem długą drogę. Czytałem opinie o terapeutach, o tym jakie są nurty, jak wygląda terapia innych i były momenty, że miałem coraz więcej wątpliwości, myślałem żeby szukać kogoś innego. Moja terapeutka ma podejście takie mocno wycofane, nic nie narzuca, nie ustalamy żadnych celów, nie pomaga za bardzo, w ogóle mało mówi. A ja potrzebowałem efektów i poprawy swojego stanu już, teraz. Dzisiaj wiem, że to jest najlepsza terapeutka jaką mogłem trafić. Dzięki takiemu podejściu, że sam długo dochodziłem do tego co ważne, dziś mam poczucie, że to jest moje, nie na siłę, że sam dałem radę osiągnąć to co osiągnąłem. I że dam radę dalej. Ona niby mało ingeruje, ale jak mówi to zawsze coś takiego, co dawało mi temat do przemyśleń na długi czas, co było takim bodźcem, nazwaniem tego czego ja nie umiałem nazwać, albo nie rozumiałem, co nagle powodowało takie małe drobne "olśnienia". I tak rzeczy mi się powoli w głowie układały. Jeszcze sporo musi mi się ułożyć, ale dam radę, mam czas
  10. opisałem co ostatnio przeżyłem w wątku o sukcesach. Dokładnie tutaj: https://www.nerwica.com/topic/2290-nasze-male-i-wielkie-sukcesy/?page=117&tab=comments#comment-2365522 Patrząc na to na spokojnie myślę, że po prostu moje tłumione przez lata emocje już się we mnie nie zmieściły i znalazły ujście. A wiele spraw, których miałem świadomość umysłem po prostu do mnie dotarła i je przeżyłem. Oczywiście nie jest idealnie. Od dwóch dni pewne objawy wróciły. Wczoraj robiłem różne badania na dolegliwości, które ostatnio miałem i chyba tak się zestresowałem czekając na wyniki, że mój ogranizm od razu zaczyna działać tak jak umie najlepiej, czyli generując lęk. Ale teraz już jest inaczej. Wiem, że jestem zdolny czuć się normalnie, wierzę że ta normalność wróci, pewnie jeszcze jest coś co muszę sobie uświadomić, przeżyć, wyrzucić z siebie, wypłakać, zmienić. Ostatnio pewne rzeczy po prostu mnie uderzały znienacka, pewnie teraz też tak będzie. Jedną z tych spraw jest właśnie praca. Do niedawna miałem wątpliwości, że może to ona jest jedną z przyczyn mojego stanu. Teraz już wiem, że nie jest. To jest dokładnie to co lubię i chcę robić, co daje mi poczucie tworzenia czegoś potrzebnego, daje wyzwania intelektualne i satysfakcję. Problem wynika z tego, że nie umiałem się odnaleźć wśród ludzi. Całe życie odbierałem jako walkę, cała moja młodość to był lęk: przed pójściem do szkoły, gdzie byłem źle traktowany, potem przed dojazdami pociagami na studia, gdzie mnie kilka razy napadnięto i okradziono, przed pójściem na rower, gdy kiedyś mnie po prostu napadli, ukradli go i wracałem pieszo. Mieszkałem w niefajnej okolicy i tak po prostu było. I dużo drobniejszych wydarzeń, które sprawiły, że się bałem. A bałem się przede wszystkim facetów, bo to od nich zawsze spotykały mnie nieprzyjemności. Całe życie lepiej się dogadywałem z kobietami. I mimo że jestem już dorosły, że mój umysł ogarnia, że życie to nie ciągłe zagrożenie, a każdy facet to nie wróg, to tak naprawdę nigdy to do mnie nie dotarło i tego nie poczułem. A w pracy siedzę w dużym pokoju z samymi facetami. I podświadomie zawsze byłem spięty, niby jest fajnie, ludzie fajni, atmosfera miła, ale we mnie zawsze był ten niepokój, poczucie zagrożenia, że nie mogę być sobą, że nie mogę okazać słabości, że jak coś mi się dzieje, to muszę to kamuflować, nie poddawać się, walczyć. Tylko że siła na walkę mi się skończyła. Poddałem się, wziąłem na rozmowę mojego szefa, powiedziałem mu że mam nerwicę, że mogę się dziwnie zachowywać, że czasami mogę nie dać rady pracować itd. Do tego zbiegło się to z innymi wydarzeniami, pierwszą poważną rozmową z matką, postępami na psychoterapii. W efekcie pierwszy raz w życiu poczułem się dobrze w świecie, dobrze sam ze sobą, dobrze z innymi. Poczułem że życie to nie walka, praca to nie walka, że nie idę na wojnę tylko w bezpieczne miejsce, że jak się gorzej poczuję to nic się nie stanie, ludzie to zaakceptują. Co innego to wiedzieć, a co innego poczuć. A jak mam spokojną głowę i w pracy mogę skupić się na pracy, a nie na dolegliwościach to daje mi ona sporo satysfakcji i lubię ją. Co więcej, chyba jej nawet potrzebuję, bo pozwala skupić myśli na czymś konkretnym, rozwiązywać problemy, odnosić drobne sukcesy. To był pierwszy taki poważny sukces od półtora roku, od kiedy zaczęły mi się na poważnie różne objawy. Taka pierwsza jaskółka normalności. Strasznie tego potrzebowałem. Wiem, że to nie koniec, ale to przeżycie mnie niesamowicie motywuje. Rozpisałem się, ale nie umiem krócej. I masz rację. Negatywnymi motywacjami za dużo się nie osiągnie. Tylko nie ma prostej recepty jak to zmienić. Jak się nie bać. Z tymi poniedziałkami to ja miałem odkąd pamiętam. Już w szkole podstawowej w niedziele wieczorem łapał mnie stres przed poniedziałkiem. I tak mi zostało na całe życie. Aż dziś mój organizm doprowadził ten lęk do absurdów. Zmienić to i zacząć odczuwać inaczej jest niesamowicie trudne.
  11. Ostatnio odniosłem prawdziwy sukces. Mój stan napięcia, bóle głowy i lęki były już tak intensywne, że coś we mnie pękło. Tak jakby ta bariera, która blokowala emocje przestała działać. Nie umiem tego dobrze opisać, mam wrażenie że te wszystkie złe i niewypowiedziane emocje z przeszłości mnie zaatakowały. Na dwóch spotkaniach z terapeutką tylko płakałem, samemu sobie przypominając i opowiadając o dzieciństwie. To się po prostu ze mnie wylewało. Mimo że wiele z tych rzeczy już mówiłem i miałem ich świadoość to mam wrażenie, że właśnie dziś przeżywam te emocje. Odbyłem też pierwszą poważną rozmowę z moją mamą. O śmierci jej pierwszego dziecka, o tym jak się bała i stresowała bedąc ze mną w ciąży, o początku mojego życia, gdy czuła tylko strach, który musiał się przełożyć na mnie. To wszystko nagle stało się dla mnie takie oczywiste, wręcz mnie uderzyło: lęk rodziców wpajany zamiast poczucia miłości i spokoju, potem nadopiekuńczość, lęk przed światem zewnętrzym od maleńkości, beznadziejna szkoła podstawowa, w której byłem tym gorszym i wyśmiewanym, niebiezpieczna okolica, w której się wychowałem i mnóstwo drobnych wydarzeń, które tylko podsycały mój lęk przed światem i powiększały zamknięcie w sobie. Potem było lepiej, bezpieczniej, ale wewnętrznie nadal żyłem w ciągłym lęku. I podświadomie odbierałem świat jako pole walki, wyjście z domu jak wyjście na wojnę, do tego nieumiejętność wyrażenia swoich emocji, strachu, brak prawdziwych przyjaciół. I nagle to pękło. Przez kilka dni głównie płakałem, potem rozmawiałem z mamą, potem rozmawiałem z kilkoma osobami mówiąc im o swoich dolegliwościach (między innymi z moim szefem w pracy, bo uznałem że powinien to wiedzieć). Nie umiem opisać swoich uczuć. Poczułem taką niesamowitą ulgę. Że świat nie jest taki zły, że nie jestem sam, że idąc do pracy nie idę na wojnę tylko w biezpieczne miejsce, że nie muszę nic udawać. To wszystko można wiedzieć rozumem, ale poczuć to to jest całkiem coś innego. Daleki jestem od pewności, że teraz już będzie tylko lepiej, ale to na pewno jest jakiś przełom. Poczułem coś całkiem nowego, czego nigdy nie doświadczyłem w dorosłym życiu: poczucie akceptacji siebie i świata. W sumie kilka prostych słów a znaczenie nie do opisania. Nawet gdyby zaraz wszystko co złe miało wrócić, to warto było przechodzić 1,5 roku różnych dolegliwości, ciągłego napięcia, bezsenności, próbowania psychotropów, bólów głowy żeby to poczuć. Ostatnie dni wstawałem rano bez lęku, to jest coś niesamowitego. I dopiero teraz widząc różnicę, uświadamiam sobie ogrom tego jak wcześniej się bałem. Ten stan trwa już dwa tygodnie. Nie jest tak, że jest idealnie. Organizm który przez 37 lat ciągle się czegoś bał nie przestawi się łatwo na inny stan. Ciągle te uczucia wracają, lęk przed jutrem, przed czymś co trzeba zrobić, załatwić. Ale po tym czego doświadczyłem mam w sobie coś nowego: uczucie takiego wewnętrznego spokoju i pewności, że dam radę. Na razie to jest małe, ale z każdym dniem rośnie. Pierwszy raz od kilku lat patrzę w przyszłość bardziej z nadzieją, niż ze strachem
  12. Z jednej strony to taki banał, a z drugiej sama prawda i coś bardzo trudnego: żeby działać w swoim tempie trzeba to tempo znać. Żeby je znać, trzeba poznać siebie, co jest niesamowicie trudne gdy przez całe życie się tylko tłumiło swoje emocje, potrzeby, lęki i uczucia. A żeby dać sobie czas, trzeba wierzyć że się ten czas ma. A to już większa część sukcesu
  13. dziękuję za pamięć. U mnie teraz okres bardzo burzliwy, ale chyba w pozytywnym sensie. Zarówno w życiu jak i w pracy. Jak będę w stanie pozbierać myśli to opiszę co i jak.
  14. próbuj. Gdzie mieszkasz? W jakimś większym mieście? Ogólnie w korporacjach są takie niedobory ludzi, że spełniając wymagania wykształcenia w zasadzie trudno się nie dostać.
  15. rozmowa z mamą. Pierwszy raz poważnie o śmierci pierwszego dziecka moich rodziców, moim wczesnym dzieciństwie, jej nerwicy i mojej nerwicy. Tyle rzeczy mi się ułożyło w głowie, a tak długo z tym zwlekałem
  16. Moja dobra praca to praca umysłowa, wymyślanie i wytwarzanie czegoś co inni używają i co ułatwia im życie i ich pracę, a mnie daje satysfakcję. Oczywiście w okresach, w których jestem w stanie ją odczuwać. Bo jest wymagająca intelektualnie, bo nie każdy może to robić, bo wykorzystuję wiedzę i którą mam, bo coś tworzę, ulepszam, poprawiam. A tego ogólnie potrzebuję. Tak samo jak w życiu prywatnym dało mi satysfakcję kupno działki, wybór i dopracowanie projektu domu, doglądanie jego budowy a potem przeprowadzka, tak w pracy daje mi satysfakcję projektowanie i budowanie rzeczy, którymi się zajmuję. I jeszcze nieźle mi za to płacą. I nie robię tego dla korporacji, ale to akurat nie ma dla mnie żadnego znaczenia. W ogóle z twoich postów wnioskuję, że jesteś taki strasznie mądry, że już dawno powinieneś sobie poradzić ze swoimi problemami, więc po co jesteś na tym forum. Pewnie tylko żeby oświecać innych jakimi to są ślepymi, sterowanymi z zewnątrz konsumentami...
  17. na razie efekty są fizyczne. Staję przed lustrem i widzę człowieka wysportowanego (od wielu lat coś ćwiczę, teraz joga, wcześniej siłownia, bieganie itd), w dobrej formie, bez nadwagi, można pomyśleć że okaz zdrowia. A psychicznie jest odwrotnie. Ale przynajmniej zaprzeczamy opinii jednego kolegi, który wygłasza teorie że w Polsce nie może być dobrej pracy. Problem jest w nas, we mnie, w Tobie, a nie w rynku pracy.
  18. jeżeli po trzech miesiącach terapii dokopałaś się do źródła piętnastoletniej nerwicy to szacun. To jest duży sukces moim zdaniem. Jeśli poszło Ci tak szybko, to i dasz radę dalej
  19. szczerze mówiąc to w najgorszych momentach właśnie w to staram się wierzyć. Moje samopoczucie, objawy przez ostatnie 1,5 roku tak się zmieniają, a teraz występuje jakaś kumulacja, że mam nadzieję, że niedługo nastąpi jakiś przełom tu jest trochę problem. Moja żona, w sumie jedyna bliska mi osoba, zwyczajnie ma już dość moich problemów, zachowania i tego, że nie jestem dla niej wsparciem już od tylu lat, a sama ma też swoje problemy zdrowotne. Staram się nie mieć do niej o to pretensji, bo rozumiem to, że życie ze mną nie jest łatwe, ale też nie mam nikogo innego. Z rodzicami mam raczej słaby kontakt, a z nawiązywaniem bliskich znajomości, przyjaźni miałem problem całe życie. Mam dużo znajomych a tak naprawdę żadnych przyjaciół, nie umiałbym tak z kimś otwarcie gadać o tym co się ze mną dzieje, poza terapeutką. Staram się to zmieniać, ale idzie ciężko. Ostatnio myślałem, że może to właśnie trzeba zmienić. To ciągłe skupianie się na sobie, na samopoczuciu, objawach, napięcie jak się dzisiaj będę czuł, co zmienić, jak zmienić, od tego można zwariować. Może własnie trzeba próbować skupić się na innych... coś dla kogoś robić, myśleć jak jemu pomóc, jak poświęcić czas. Tylko to jest takie niesamowicie trudne gdy człowiek walczy żeby sam ze sobą przetrwać od rana do wieczora
  20. skąd wiedziałaś co robić, czego potrzebujesz, jak zająć się sobą? Masz jakieś hobby, któremu mogłaś się poświęcić? Ja mam różne rzeczy, które lubię, ale na dłuższą metę nic nie przynosi mi satysfakcji. Nie mam jakiegoś takiego jednego hobby, któremu mógłbym się poświęcić. Dziś żeby cokolwiek zacząć, albo zmienić, to wydaje mi się to takie strasznie trudne. Ponad pół roku temu na przykład zapisałem się na jogę. I to jest świetne, naprawdę to lubię, robię postępy, ale to działa dobrze chwilowo, jak jestem na zajęciach. I dodatkowo te ćwiczenia, rozluźnianie i rozciąganie mięśni uświadamiają mi jaki na codzień jestem spięty. A w pracy najśmieszniejsze jest to, że nie ma wobec mnie wygórowanych oczekiwań z którymi muszę walczyć, nikt mnie nie szykanuje, zarabiam dobrze, jestem doceniany, uważany za jednego z lepszych, dostaję premie, idą mi na rękę. Ostatnio powiedziałem, że chciałbym czasami pracować zdalnie (czego do tej pory unikałem), to od razu dostałem laptopa. Zwyczajnie mnie doceniają i mam duży kredyt zaufania, a ja się jeszcze stresuję i boję. Straszne to jest.
  21. zazdroszczę Wam trochę. Tego że wiecie co lubicie, że staracie się to robić. Ja mam problem taki, że nic nie wiem. Całe życie byłem wychowany i potem działałem na zasadzie tego co powinienem, co trzeba, co wypada, co jest lepsze w danej sytuacji. Że ciągle się wszystkiego bałem, to po prostu wybierałem mniejsze zło. Dziś mam dobrą pracę, rodzinę, dom... teoretycznie powinienem odczuwać coraz większy spokój i satysfakcję z życia, a tymczasem mam coraz silniejszą nerwicę. Psychoterapia uświadomiła mi właśnie, że nie wiem kim jestem, co chcę, co lubię, czego potrzebuję. Wiem, że coś na pewno robię wbrew sobie i mój orgaznim już mówi zdecydowane "dość". Tylko nie wiem co to. I nie wiem jak się dowiedzieć. Jak nagle przestać kierować się w życiu myśleniem co będzie dla mnie lepsze, mniej groźne, co powinienem, co pomyślą inni, a zacząć uczuciami: Czego chcę, czego potrzebuję, co czuję. To jest uważam klucz do rozwiązania mojego stanu. Może muszę coś w życiu zmienić, może potrzebuję czegoś innego, może czegoś bardzo mi brakuje, a może odwrotnie. Może wszystko mam, tylko to do mnie nie dociera i pozostaje to zaakceptować. Tak mam z pracą. Poszedłem na dobre studia, żeby mieć dobrą pracę nie zastanawiając się za bardzo czy to lubię czy chcę. Dostałem się, jakoś zaliczałem. Trzeba dodać, że całe życie miałem bardzo niską wiarę we własne możliwości, więc jak udawało mi się jakoś zaliczać kolejne semestry, nie zastanawiałem się czy tego chcę, tylko cieszyłem się, że jakoś idzie, bo nie wierzyłem że mi się uda. Potem była praca w zawodzie - pierwsza, druga, trzecia. Też bez myślenia czy chcę, czy mi dobrze, tylko że trzeba zarabiać. A że szybko zarabiałem coraz więcej to znowu nie myślałem czy tego naprawdę chcę, czy to moja droga w życiu. I dziś nic nie wiem. W sumie jak się czuję dobrze, nie mam ataków lęku, bólu głowy i jasne myśli, to nawet ta praca daje mi satysfakcję. Bo coś tworzę, ulepszam, inni z tego korzystają, są zadowoleni. Do tego trudno wyobrazić sobie lepszą pracę: mili ludzie, atmosfera, brak presji, wyścigu szczurów. I wcale nie trzeba po to wyjeżdżać za granicę jak jeden kolega w tym wątku przekonuje. A mimo to czasami jestem masakrycznie spięty, zestresowany, siedzę jak na szpilkach, nie mogę się skupić, mam bóle głowy i wrażenie że zaraz coś się zawali, stanie, albo ja zemdleję. Nie wiem, wątpię żeby chodziło o tę pracę, raczej to mózg aktualnie na nią skierował moje lęki. A ja coś robię źle, wbrew sobie, coś tłumię i już nie mam siły przed tym się bronić. Tylko co to, jak do tego dojść?
×