Powoli zaczyna siadać mi na psychikę. Cholernie brakuje mi kontaktu z ludźmi, ale nie potrafię z nimi rozmawiać. Nawet przez internet nie umiem nawiązać żadnej konwersacji, bo zawsze czekam "a może ktoś napisze"- nie robię tego pierwsza bo się boję. Jeżeli już się na to zdecyduję to siedzę z godzinę nad jedną, głupia wiadomością, która pewnie nie ma nawet dwudziestu znaków i zastanawiam się czy czegoś nie napisałam źle, czy nie wyjdę na idiotkę, czy kogoś zainteresuje moja wiadomość. (stresuje się nawet taką mała, nic nieznaczącą próbą nawiązania jakiegokolwiek kontaktu)
Gdy wyniknie sytuacja, w której o dziwo nawiązałam z kimś rozmowę, to trudno mi jest być sobą. Ostatnio cały czas staram się walczyć z tą moją maską, ale przez te lata jej noszenia już sama nie wiem jaka jestem na prawdę. Już trudno mi rozpoznać co czuję, a co chciałabym żeby inni myśleli o mnie.
Zawsze chcę komuś czymś zaimponować. Chcę czuć się doceniona. Nie potrafię uwolnić się od tej potrzeby.
Często zastanawiam się co jest tego przyczyną i sama nie wiem czy doszłam do dobrych wniosków. Otóż odczuwam silną potrzebę zaimponowania komuś (często płci przeciwnej) zainteresowaniami/czynnościami, którymi w większości zajmują się mężczyźni. Zauważyłam też, że nasila się to gdy jestem w obecności mojego ojca. Prosty przykład: zima, dwie tony węgla, które muszą znaleźć się w piwnicy. Gdy rozpracowuje je sama, robię to spokojnym tempem, ale gdy jest w pobliżu ojciec, bądź dołącza do mnie, to od razu włączam piąty pieg. Kursy do piwnicy automatycznie stają się cięższe i szybsze.
Jestem ciekawa czy przyczyną mojego zachowania może być to, że praktycznie wychowywałam się bez ojca. Zawsze stał/stoi na uboczu i jego obowiązki rodzicielskie ograniczały się do zarabiania pieniędzy. W dzieciństwie bardzo rzadko z nim rozmawiałam i nigdy nie usłyszałam od niego słowa pochwały. Jestem ciekawa czy to moje chore zachowanie jest w jakimś stopniu od tego zależne.