Myślę, że temat nie zyska na popularności bo kiedyś tutaj na czacie zaczęłam pisać o umieraniu i prawie mnie zlinczowali co ja za tematy zaczynam...
W sumie od dłuższego czasu śmierć jest u mnie "na tapecie"...
Strata, umieranie, konanie...
i do tego jeszcze świadome, w cierpieniu i bólu...
Moje doświadczenia ze śmiercią dla mnie są wręcz mistyczne...
W filmach ktoś postęka kilka minut i koniec...
A czasami to trwa godzinami i dniami...
I ludziom współczesnym ciężko się z tym zmierzyć...
Tak samo jak ze starością, niedołężnością...
Kiedyś śmierć była bliżej, bo rodzina myła zmarłego, przebierała i chowała...
teraz czekasz na transport, robią to za Ciebie inni i nie masz z tym kontaktu...
Mnie męczy od dłuższego czasu pytanie kiedy kończy się człowiek a staje się on zwłokami, truchłem...
Kiedy już nie czuć tętna czy po rozkładzie tkanek miękkich?
Kiedy umarła mi Mama to długo nie mogłam jakoś oderwać tego obrazu, że to wciąż ona... do wora, w który ją zapakowali dałam jej poduszek...
Panowie z zakładu pogrzebowego byli wyrozumiali i powiedzieli, że się nią zaopiekują... a mnie męczyło to, że jest tam sama...