Skocz do zawartości
Nerwica.com

terminal

Użytkownik
  • Postów

    196
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez terminal

  1. To prawda, dziurawca sie nie bierze przy antydepresantach. Jak dajesz rade bez benzo to spoko, nic tylko pogratulować :) Ja dałam rade bez benzo dopiero po paru miesiącach, Mozarin tak fajnie działał że nic nie musiałam brać dodatkowego. Ale ja to histeryczka jestem i fobofobiczka, po wit. C miałabym skutki uboczne gdyby by nikt nie powiedział, że to wit. C
  2. Śmierć brata na pewno także wstrząsneła Twoimi rodzicami. Próbowałaś usiąść z nimi i o tym porozmawiać, jak się czujesz? Dlaczego tak Cie traktują? Może sami są w tak czarnej dupie po śmierci dziecka, że nie zdają sobie sprawy jak okrutni są dla Ciebie? Może masz jakąś osobe z rodziny która mogłaby porozmawiać z Twoimi rodzicami o ich zachowaniu, jeśli Ty nie potrafisz, moze oni widzą to inaczej, może Ty widzisz to inaczej i spotkacie się gdzieś po środku...? IMO najprostsze rozwiązania sa najlepsze, nie ma co oczekiwać, że ktoś domyśli się, jak źle sie czujesz. Trzeba walić wprost i nie gromadzic nic w sobie bo to często pogarsza sprawę.
  3. Xanax SR to jest lek o opoznionym dzialaniu, wolniej sie uwalnia, dluzej czekasz na efekt i dluzej dziala. Ja tam wole zwykly xanax, zabija moj napad lęku w kwadransik. Ale jak dajesz rade na samym Mozarinie to spoko! Tak trzymac :) ps. Trzymanie leku przy dupie też działa
  4. Sedam 3 też jest fajny, trochę inny od Xanaxu. Na Sedamie bardziej masz wywalone na wszystko i lepiej się po nim śpi, Xanax jest dobry na wyjście do pracy, nie otępia (zależy oczywiście od dawki ale jak się weźmie 0,25 to jest spoko). Jeśli zaś chodzi o sen to po Xanaxie potrafię obudzić sie w środku nocy i oczy w sufit. Ale na lęki działa znakomicie. Xanax SR nie działa na mnie jakbym tego oczekiwała, w ogóle go sobie odpuściłam. Trenxen jest czyms pomiędzy S a X, ale średnio mi podchodził, miałam wrażenie że jego działanie jest za słabe, potrafiłam na nim dostać napadu lęku i musiałam dobic sie Xanaxem. Hydro to w ogóle jakas pomyłka. Mam wrażenie, że Mozarin i Hydro działały obok siebie, a nie razem. Nie było symbiozy. Był lęk i szybkie walenie serca przy jednoczesnym wymęczeniu i senności. Dziwne.
  5. Boje sie troche tych benzo. Dostałem niby od innego lekarza Xanax 1mg (do Seronilu, ale go zastapiono teraz tym Mozarinem). Zastanawiam sie czy nie wykupić. Póki co recepta jest jeszcze ważna, także przez pierwszy tydzien wstrzymam sie i nawet go nie wykupuje. Jeśli bedzie potrzebny wtedy wezme :) A co do dawki 1/4 to ewentualnie gdyby mi 1/2 sprawiała problemy to moge sie na chwile na 1/4 przełączyć. Lęku troche jest i przed samym lekiem, ale biore się w garść, mam nie mysleć i brać jak witamine C :) Doskonale Cie rozumiem, bo też mam (miałam?) fobofobię, czyli lęk przed lękiem. Zanim tabletka trafiła do moich ust płakałam i darłam włosy z głowy Nawet głupiego antybiotyku się bałam, że dostanę zapaści, że serce zacznie mi walić, że umrę itd. Benzo też się bałam, byłam pewna, że jak wezmę to zaczną działać w drugą stronę - zamiast uspokoić mnie - zacznie walić mi serce i dostanę zawału :) Kiedy pierwszy raz wzięłam benzo czekałam na zejście hahaha :) (Nie)stety - po pół godzinie ogarnął mnie taki błogi spokój, że lepiej być nie mogło. Jeszcze jakiś czas byłam nieufna wobec benzo i czekałam na odwrotne działanie, ale nie doczekałam się. benzo wiele razy uratował mnie przed napadem lęku panicznego, wiele razy zahamował ten napad, pomógł mi zacząć normalnie funkcjonować, pierwszy lot samolotem zrobiłam na Mozarinie 10, Sedamie 3 i Xanaxie 0,5 :) Na pewno wykup i trzymaj przy dupie :) W razie czego - bierz. 1 mg Xanaxu to bardzo duża dawka, mnie wystarczała 0,25, w ekstremalnych przypadkach 0,5. Xanax pomoże Ci przetrwać pierwsze dni wprowadzania SSRI
  6. Ejjj,Mozarin jest super, mnie wyciągnął z dużej depresji i lęku panicznego. Nie biorę od końca lutego po 2,5 letnim leczeniu i czuje sie dobrze. Jakbyś mial(a) problem z przystosowaniem się do dawki 5 mg spróbuj podzielić na 2,5 (potrzebujesz mega ostrego noża do przekrojenia, najlepiej sprawdza się porcelanowy) Podobno dawka 2,5 nie jest terapeutyczna, ale sprawdza się przy oswajaniu organizmu z lekiem. Polecam przez pierwsze dni branie Mozarinu razem z czyms uspokajającym jak Xanax, Tranxen czy Sedam (nie odczuwasz wtedy skutków ubocznych), ale najpierw uzgodnij to z lekarzem. Niektorzy biorą też Hydroxyzinum, ale na mnie nie działa. Powodzenia! :) -- 06 maja 2014, 06:24 -- http://www.nerwica.com/selektywno-artyku-newsweeka-leki-t20569.html
  7. To, ze dzień dopiero sie zaczyna, że zaraz wlezę do wanny, że pojadę na kawę przed pracą, że czeka mnie pełen wyzwań dzień :) :) Hura!
  8. Kiedyś polazłam do baru mlecznego na fasolkę i siedział w tym barze starszy brodaty brudny człowiek, siorbał, a na brodzie miał buraki. Fuj! Przez parę lat nie mogłam buraków jeść.
  9. fobik90 Serio pytasz? Aż do tego stopnia uważasz lekarza z doświadczeniem za głupka, że będziesz w stanie oszukać jego wieloletnie doświadczenie? No bez żartów.. Wybacz że się wciąłem ale ręce mi opadły w jednej chwili.. zwłaszcza że leki są jedynie dodatkiem w leczeniu wszelkich zaburzeń.. Nie radzę sobie z życiem, często myślę, że fajnie by było umrzeć, mimo to wciąż słyszę, że jestem zdrowa. Ja się boję, że coś sobie zrobię- tak boję się siebie, bo zwyczajnie czasem nie panuję nad sobą. Dlaczego wciąż słyszę, że nic mi nie potrzeba??? Badało Cie trzech psychiatrów i każdy stwierdził, że nie jesteś chora. Może zamiast doszukiwać sie w sobie choroby zmień nastawienie do życia zamiast myśleć tak: "Moi znajomi mają domy, samochody i pieniądze od rodziców, dlatego im łatwo. O tych, o których koleżanka mi opowiadała - i ona sama- mają wielkie domy i stać ich na wszystko. Ja do tego nie dojdę". Z takim nastawieniem to faktycznie daleko nie zajedziesz, a powiem Ci jeszcze jedno - nie istnieje pigułka na "domy, samochody i pieniądze rodziców" nawet, jeśli pójdziesz do lekarza i podasz objawy choroby kogoś z tego forum. Jesli chcesz mogę z Toba popisac na priv, może popracujesz nad swoją postawą roszczeniową i defetyzmem. Mogę podzielić się z Tobą moim doświadczeniem, też kiedyś byłam taka jak Ty :) Jakby co - zapraszam!
  10. Jakbym "słyszała" siebie sprzed lat. Prawda była jednak taka, że miałam roszczeniowe podejście do zycia, a z siebie nie dawałam nic. Zaczęłam nad sobą pracowac, zainwestowałam w naukę, rozwój, ale przede wszystkim usiadłam i zastanowiłam się, co chciałabym w życiu robić. Jak już się dowiedziałam - poszukałam firmy o danym profilu i...pracowałam tam za darmo przez 3 miesiące. W zamian oni uczyli mnie zawodu. Po 3 miesiącach dostałam umowę o dzieło, po jakichś 7 miesiącach - o pracę. Później były wzloty i upadki zawodowe, zdarzało się, że zarabiałam 700 zł za miesiąc pracy, w czasie najcieższego epizodu depresji - 200 zł, ratowało mnie mieszkanie z matką. To była mozolna, mrówcza praca nad sobą, ale nigdy nie zeszłam już z obranego zawodowego profilu. Zaczynałam 13 listopada 2007 roku jako wolontariusz, Dzis zarządzam małą grupką ludzi, ale z róznych krajów świata. Zaczęłam podróżować zawodowo za granicę, co całe życie wydawało mi się nieosiągalne. Nic nie przychodzi samo. Nie wiem, na co jesteś chora i jak bardzo, więc nie będę dawać Ci rad typu: weź się w garść, bo w przypadku depresji to nie działa. Myślę, że warto by było, żebyś zastanowiła się, jak możesz dojść do tego, co maja Twoi znajomi. A później trzymanie sie obranej drogi. Z tego co zrozumiałam jesteś bardzo młoda, ja miałam 33 lata gdy zmieniłam o 180 stopni swoje życie, dzis mam 40 więc można. -- 05 maja 2014, 18:41 -- Większość lekarzy przyjmujących prywatnie praktykuje w przychodniach mających umowe z NFZ.
  11. Wy, ludzie z tego forum. To, co piszecie, często pokrywa się z tym, co ja mam, miałam, czuje lub czułam. Fajnie być wśród swoich :)
  12. A może to nie natręctwo tylko uczulenie na chamstwo? Też nienawidzę jak ktoś mlaszcze, w pracy mam takiego debila co mlaszcze i mało tego -nie dotyka ustami widelca, tylko szoruje nim o zęby! Mam więc mlaskanie na zmianę ze zgrzytaniem widelcem po zębach za każdym kęsem żarcia. I za każdym razem zwracam mu uwagę, ale jest odporny. Mój szef też mlaszcze przy jedzeniu - dosłownie jak świnia w korycie, identycznie.
  13. To dobrze, wiara w to, że mamy siłę coś zmienić w tej chorobie jest ważna. Chyba w każdej chorobie. Czasem zastanawiam się, czy nie powinnam się wstydzić przejmowania się "takimi" problemami, jak samotność, depresja, nerwica itd. kiedy jest rak i inne "prawdziwe" choroby. Swoją drogą - Racuch - to bardzo sympatyczny nick :)
  14. terminal

    Samotność

    Mnie przeraża, że po śmierci matki (ojciec zmarł na raka w 2007) naprawdę zostanę już sama. A wtedy to już z górki... Czasem patrzę na bardzo starych ludzi i zastanawiam się, co oni czują, co myślą. Całe życie za nimi, prawdopodobnie nikt z bliskich im już nie został. Co to za życie w którym można juz tylko powspominać ludzi których nie ma i już nie będzie... To jest dopiero samotność. Taka prawdziwa, surowa, bez znieczulenia...
  15. Co za do dupy dzień, który zaczął się już wczoraj. Najpierw nie mogłam usnąć i kręciłam się w łóżku, potem obudziłam się o 5 rano i już nie zasnęłam. Efekt był taki, że o 7:30 czułam się, jak zwłok. Zawiozłam córkę do budy, popracować postanowiłam w domu, a do firmy pojechać jutro. Leżę i oglądam filmy, a żaden mi nie pasuje. Kręcę się i próbuję zasnąć, ale nie idzie. Pogoda do dupy, zimno. W domu też zimno, stopy mam lodowate, jak trup. Posprzątałam i przeraża mnie dalsza część dnia.
  16. terminal

    Samotność

    Mnie alkohol nic nie daje. Przed krytycznym momentem zanim podjełam leczenie piłam, żeby poczuć się lepiej. Krótko działało. Później juz nie pomagało, na koniec było gorzej po alko, niz przed. Nie ruszam juz alko, bo nic mi nie daje, zupełnie nic...oprócz doła większego, niż na trzeźwo.
  17. Spróbuj nad sobą panować, pilnować się, co Ci pozostaje? Pozostań czujna. Doczytałam, że masz wsparcie w rodzinie, to już naprawde wielki sukces, uszy do góry.
  18. A może oni nie chcą, żebyś się dla nich starała? A może tak naprawdę to staranie sprawia przyjemność Tobie, a nie "im" - kimkolwiek ci inni są. Czasem "poświęcamy się" gdy inni tego wcale od nas nie oczekują. Może poświęć się sobie, zamiast innym?
  19. Miła rozmowa. I motto: "Dziewięćdziesiąt procent naszych zmartwień dotyczy spraw, które nigdy się nie zdarzą". Margaret Thatcher
  20. Też mam z tym problem! Żrę, po prostu żrę nie jem, z łakomstwa, a nie z głodu. Staram się nie kupować słodyczy, ale potrafię nawet wrąbać suchy chleb byle coś mielić w ustach. Czytałam kiedyś o zastępowaniu sobie pewnych uczuć i wrażeń jedzeniem, chyba to mam Myślę o zapisaniu sie do anonimowych żarłoków.
  21. Chcesz umrzeć czy chcesz żeby Twoje życie zmieniło się na lepsze? Nie zmieni się na lepsze. jest tak samo dennie od wielu lat. Dobranoc. Niemożliwe. Nic nie trwa wiecznie :) Dobranoc!
  22. Chcesz umrzeć czy chcesz żeby Twoje życie zmieniło się na lepsze?
  23. Są tu kilometrowe watki o "atakach", nerwicy, ale nie znalazłam stricte wątku o panice. Polecam ten wywiad każdemu, kto boryka się z agorafobią, napadami lęku panicznego, myli panikę ze strachem, boi się, że umrze na zawał, wylew, ma objawy zawału, boi się podróżować, żyje zamknięty w 4 ścianach, bo paraliżuje go lęk, w kinie siada z brzegu rzędu krzeseł, boi się windy i utraty kontroli oraz wielu innych rzeczy. Pomyślałam, że szkoda, aby ten wywiad zniknął w gąszczu tysięcy komentarzy wątku i "atakach". Mam nadzieję, że wywiad ten pomoże choć jednej osobie zrozumieć swoje dolegliwości. "Używając słów "strach" i "panika" wymiennie, dezinformuje się ludzi oraz odbiera powagę, znaczenie chorobie i chorej osobie. Kiedy widzi się człowieka, który ma atak paniki, ogromnym błędem jest mówienie mu: "Nie bój się". Ta osoba się nie boi, bo nie ma czego się bać, ta osoba ma atak paniki. Ten, kto ma atak paniki, cierpi również dlatego, że nie jest rozumiany przez innych. Bagatelizuje się objawy, choroba jest często traktowana przez otoczenie jako wymysł, kaprys, urojenie". Rozmowa z Rosario Sorrentino, włoskim neurologiem, specjalistą od leczenia ataków paniki, autorem książki "Panico!" Podtytuł pana książki "Panika!" brzmi: "Kłamstwo mózgu, które może zrujnować życie". Co to znaczy, że mózg kłamie? - To, że mózg błędnie informuje, a właściwie bije na alarm z powodu niebezpieczeństwa, którego nie ma. Ostrzeżenie jest tak wiarygodne, że trudno w nie nie uwierzyć. Człowiek boi się - Nie boi się, tylko ma atak paniki. To dwie różne sprawy, ważne, żeby ich nie mylić. Strach to podstawowe, pierwotne uczucie, korzystne z punktu widzenia ewolucji, a panika, ataki paniki, to strach nieuzasadniony, obawa przed czymś, czego nie ma. Mózg wprowadza człowieka w błąd, co może doprowadzić do uwięzienia, zatrzaśnięcia w pułapce. Osoba, która się nie leczy, w obawie przed fałszywym niebezpieczeństwem może w ogóle przestać wychodzić z domu. Strach może uratować życie, ataki paniki są chorobą, która może życie zrujnować. Z jakimi najbardziej ekstremalnymi przypadkami paniki się pan spotkał? - Jednym z wielu był pewien taksówkarz. Któregoś dnia, miał wtedy 35 lat, od razu po tym, gdy wysadził pasażera, dostał ataku paniki, bardzo źle się poczuł. Podjechał na pogotowie, dali mu leki blokujące i powiedzieli, że to, co opisuje, to był atak paniki. Żeby się uspokoić, postanowił zaparkować taksówkę 50 metrów od pogotowia na wypadek, gdyby sytuacja się powtórzyła. Został tam 25 lat! Niemożliwe. - Naprawdę. Zamieszkał w taksówce, żeby być zawsze o krok od lekarzy. Poruszał się tylko między własnym autem i budynkiem pogotowia. Żył jak biedak. Zarabiał jako tzw. parkingowy, pomagał parkować samochody 10 metrów z jednej i 10 z drugiej strony swojej taksówki. Jak pan go spotkał? - Jego przypadek stał się sławny. Któregoś dnia rozmawiał z dziennikarzem przez okno swojej taksówki, a mnie zaproszono do telewizji, żeby komentować reportaż o nim. Ten człowiek obejrzał program w telewizorze, który stał w budynku pogotowia, i poprosił, żeby go ze mną skontaktować. Okazało się, że były próby pomocy mu, ale nic nie skutkowało. Zdecydowałem się mu pomóc. Chodził pan do niego do tej taksówki? - Tak. Dobrałem precyzyjnie leki, moją metodą, którą rozwijam od 20 lat, i po trzech-czterech miesiącach zdobył się na odwagę, by opuścić samochód, krok po kroku odzyskał wolność. Utrata wolności w tej chorobie jest kluczowa. Sam czuję się wolny, moja praca, pomaganie innym w odzyskiwaniu wolności, jest moją wielką pasją. Powołanie, żeby zostać lekarzem, przyszło do mnie nagle, na dzień przed zakończeniem zapisów na studia. To było bardzo silne uczucie, jakby część mnie mówiła: "Musisz zmierzyć się z samym sobą". Co pan wcześniej zamierzał? - Grałem na perkusji, słuchałem Pink Floyd, Jethro Tull, Led Zeppelin, chciałem zostać gwiazdą rocka. Muzyka wywoływała we mnie wielkie emocje, poczucie wolności i marzenia o tym, żeby zmieniać świat. Podkreśla pan, jak ważny jest język, jakie konsekwencje dla myślenia, zachowania mają słowa. Po polsku potocznie mówi się, że człowiek albo tłum wpadł w panikę, bo np. wybuchł pożar. - Po włosku też, ale moim zdaniem nie powinno się tak mówić, to jest mylące i prowadzi do niebezpiecznych konsekwencji. Powinniśmy powiedzieć, że tłum ogarnął strach zbiorowy albo tłum uległ strachowi zbiorowemu. Czy słowo "panika" ma zawsze aspekt chorobowy? - Z mojego punktu widzenia tak. Używając słów "strach" i "panika" wymiennie, dezinformuje się ludzi oraz odbiera powagę, znaczenie chorobie i chorej osobie. Kiedy widzi się człowieka, który ma atak paniki, ogromnym błędem jest mówienie mu: "Nie bój się". Ta osoba się nie boi, bo nie ma czego się bać, ta osoba ma atak paniki. Uważam, że choroba rozwija się i pogłębia m.in. z powodu złej komunikacji. Ten, kto ma atak paniki, cierpi również dlatego, że nie jest rozumiany przez innych. Chyba w żadnej innej chorobie nie ma tak wielkiego nieporozumienia między tymi, co chorują, i tymi, co nie chorują. Bagatelizuje się objawy, choroba jest często traktowana przez otoczenie jako wymysł, kaprys, urojenie. A przecież dziś dzięki rezonansowi magnetycznemu to, jak powstaje w mózgu atak, można zobaczyć, sfotografować. Pan to zrobił? - Tak, z moim kolegą, neurologiem i radiologiem prof. Stefano Bastianello po raz pierwszy we Włoszech wywołaliśmy u pacjentki atak paniki podczas badania. Oczywiście za jej zgodą. To było w 2005 roku. Jak to zrobiliście? - Poprosiliśmy pacjentkę, aby skoncentrowała się na ostatnim silnym ataku, który przeżyła w metrze, kiedy to bała się, że umrze. Samo przypomnienie sobie i mówienie o tym spowodowało nowy atak, który został zarejestrowany, widać było jego epicentrum. Jak to wygląda? - Zobaczyliśmy, jak uaktywnia się część mózgu nazywana ciałem migdałowatym, która jest jakby guzikiem włączającym. Stąd wyruszają wszystkie sygnały, które atakują ciało pacjenta. Ciało migdałowate znajduje się wewnątrz układu limbicznego, to jakby mózg w mózgu, ale ten wewnątrz jest mózgiem od uczuć, tam rodzą się wszystkie emocje. Obok znajduje się hipokamp, czyli archiwum pamięci, w którym przechowujemy najpiękniejsze i najstraszniejsze wspomnienia. Kiedy ciało migdałowate włączy alarm uruchamiający atak paniki, daje sygnał do uaktywnienia zdeponowanych w hipokampie strasznych wspomnień. Stymulując elektrycznie ciało migdałowate, można nawet u zdrowych pacjentów wywołać atak paniki, stan desperacji, niepokój, smutek. To wszystko koncentruje się w kawałku mózgu o wielkości migdała. Jego części powiązane są z różnymi częściami mózgu, z hipokampem, korą mózgową. Jeśli zniszczylibyśmy u kogoś ciało migdałowate, to osoba ta już nigdy nie miałaby ataków paniki, ale też nie odczuwałaby strachu, co byłoby bardzo niebezpieczne. Dlaczego mózg niektórych oszukuje? - Czasem to są predyspozycje genetyczne, mózg jest podatny na utratę kontroli nad samym sobą. Zdarza się to często w sytuacjach, o których mówi się: "To była ostatnia kropla, która przepełniła czarę". Kiedy przeżyjemy traumę, kiedy stracimy kogoś ukochanego, bo umiera albo nas porzuci, albo żyjemy w permanentnym stresie, mózg odpowiada na to utratą kontroli. Uaktywnieniu się ataku sprzyja zażywanie leków psychoaktywnych, amfetamina, kokaina, marihuana, w ogóle narkotyki. Także za dużo kofeiny i zbyt wiele dwutlenku węgla w powietrzu. Predyspozycja genetyczna plus te czynniki mogą wywołać kryzys, niespodziewane ataki, które potrafią powtarzać się nawet do końca życia. Jeśli ktoś ma predyspozycje, choroba może zacząć się w dowolnym momencie, ale najczęściej między 16. a 40. rokiem życia. Kobiety chorują co najmniej dwa razy częściej niż mężczyźni, w każdym razie dwa razy częściej się z tym zgłaszają. Jakie są najczęstsze rodzaje paniki? Gdyby po polsku chcieć wyrażać się precyzyjnie, to strach jest racjonalny, a lęk nie, czyli lękowi bliżej do paniki. - A więc lęk przed śmiercią, szaleństwem, utratą kontaktu z rzeczywistością, przed zemdleniem, uduszeniem, zawałem, wylewem. I byciem zablokowanym w jakimś miejscu. Klaustrofobia? - Agorafobia, lęk przed tym, że nie można się skądś wydostać. Cierpiące na to osoby boją się też często podróżować, oddalać od swojego miasta, nawet od domu, bo nie mogą szybko wrócić do bezpiecznego w ich odczuciu miejsca. W lataniu samolotem boją się nie tego, że samolot może spaść, ale że gdyby źle się poczuły, nie będą mogły uciec. Agorafobię - jeśli ktoś już o niej słyszał - uważa się na ogół za przeciwieństwo klaustrofobii i rozumie jako lęk przed otwartymi przestrzeniami w opozycji do lęku przed zamknięciem. Taką definicję można znaleźć nawet w słownikach. - Agorafobia jest pojęciem szerszym, zawiera w sobie klaustrofobię, ich wspólny mianownik to uczucie bycia w pułapce. Powiedziałbym, że klaustrofobia to niepełna agorafobia, agorafobia bez głowy. Utarło się rozumienie agorafobii jako lęku przed otwartymi przestrzeniami, ale to nie jest poprawna definicja. Agora to plac, a więc "agorafobia" literalnie oznacza lęk przed placem, przed miejscem otwartym, ale naukowo oznacza lęk przed oddalaniem się od miejsc uważanych za pewne, bezpieczne. Człowiek boi się, że nie będzie mógł się oddalić, otrzymać szybkiej pomocy, uratować życie. Żeby nie poczuć tego po raz drugi, rozwija fobofobię, czyli lęk przed lękiem, zaczyna się błędne koło. Czy klaustrofobia, agorafobia są częste? - Tak. To uwarunkowuje całe życie. Ludzie na to cierpiący nigdy nie czują się zrelaksowani, bo cały czas boją się utraty kontroli, próbują w obsesyjny sposób przewidzieć wszystkie możliwości wyjścia, ucieczki. W kinie nie będą siadać w środku rzędu, w trzydrzwiowym samochodzie - z tyłu, w samolocie - pod oknem. Jeśli muszą znaleźć się w nieznanym miejscu, najpierw pójdą czy pojadą je sprawdzić, po wejściu będą chciały dokładnie widzieć, gdzie jest wyjście, nie wejdą do pomieszczenia z bankomatem, nie zamkną się w toalecie. Dlaczego właśnie lęk przed zablokowaniem? - To jest atawistyczny, pierwotny strach wywołujący dramatyczny wzrost instynktu przeżycia. Wspólnym mianownikiem jest lęk przed śmiercią przez uduszenie, bo oddychanie to podstawa przeżycia. Typowe u tych osób jest oddychanie szczytami płuc zamiast przeponą. Oddychają szybko, płytko, mają pseudolęk wysokości, wrażenie, że tracą równowagę, że spadną. Boją się też, że stracą kontrolę na oczach innych, czego na ogół się wstydzą. Po swojemu oddalają śmierć? - Spędzają całe życie, żeby zapobiec strachowi przed śmiercią, ale koncentrują się na codzienności. Nie wsiądą do windy, tylko wejdą po schodach, myślą o pojedynczych przeszkodach. Mają różne strategie oddalenia się od śmierci, swój osobisty repertuar zachowań, nie ufają swojemu ciału, muszą je bez przerwy kontrolować. Spotkałem się z dość ekstremalnym przypadkiem. To znaczy? - Kobieta koło czterdziestki dostała ataku paniki w chwili, kiedy przechodziła przez ulicę, panika jakby sparaliżowała jej nogi, stopy wkleiły się w asfalt. Obok niej jeździły samochody, a ona stała, nie mogąc się ruszyć, jedyne, co w niej działało, to głos. Prosiła o pomoc, ale ludzie myśleli, że to jakaś alkoholiczka, narkomanka, wariatka. Po jakimś czasie zorientowali się, że na środku ulicy odbywa się dramat. Zabrali ją stamtąd i zanieśli do domu, z którego już nie wychodziła. Bała się, że sytuacja się powtórzy. Straciła oczywiście pracę w banku i wszelkie dochody. Żeby przeżyć, spuszczała z okna koszyk i prosiła o pieniądze, za które potem inni kupowali jej jedzenie. Co ją przeraziło na tym przejściu? - To, że nie ma kontroli nad ciałem, myślała, że naprawdę jest sparaliżowana. To właściwie było jak paraliż, tyle że sam minął. - Nie, to zjawisko, które w naturze nazywa się freezing, zamrożenie, stan, w którym ani się nie walczy, ani nie ucieka. Mózg w chwili ekstremalnej desperacji próbuje uratować się przez zaskoczenie, zadziwienie przeciwnika - potencjalna ofiara rezygnuje z walki, z ucieczki i zastyga w bezruchu. Ścigane zwierzę wie, że jego ruch tylko by podekscytował ścigającego, wzmógł instynkt zabijania. To strategia ewolucyjna. Czy ta kobieta przestraszyła się samochodów? - Nagle odkryła, że nie ma kontroli nad swoimi ruchami. Jej mózg w tym momencie miał kompletny blackout, jakby zwarcie w sieci elektrycznej, brak zasilania. To też było kłamstwo mózgu, który być może podpowiedział jej, że ruch jest ryzykiem. Miejsce zdarzenia, ulica, jest przypadkowe, widocznie w tamtym momencie była najbardziej wystawiona na uderzenie. Panika atakuje, kiedy ktoś jest słaby, bezbronny, wrażliwy, najbardziej podatny. Czyli kiedy? - To może zdarzyć się np. w aucie, kiedy ktoś wyprzedza. Człowiek jest podatny, bo czynność, którą wykonuje, wiąże się z potencjalnym niebezpieczeństwem i koniecznością pokonania go. Skutki ataku paniki stają się wtedy jeszcze groźniejsze, bo wykonywana czynność wymaga wielkiej kontroli nad ciałem. A taksówkarz dlaczego tak źle nagle się poczuł? - Pierwszy atak paniki często zdarza się wtedy, kiedy ktoś bardzo dobrze się czuje, panika atakuje z zaskoczenia, chce trafić kogoś w chwili, kiedy najmniej się tego spodziewa. Personifikuje pan panikę. - Po latach doświadczenia wiem, że ma swoją inteligencję, logikę, osobowość, siłę, a przede wszystkim nie chce opuścić domu, w którym mieszka, i wciąż przypomina, że trzeba się z nią liczyć. Panika jest jak lokator tyran zamieszkujący mózg człowieka, a swoją siłę czerpie z podporządkowania sobie czyjegoś życia. Taksówkarz mówił, czego dotyczył atak? - Śmierci. Spotkania ze śmiercią. Wielu pacjentów - bez względu na to, skąd pochodzą - opisując ataki paniki, mówi: często umieram. Wspólne jest potworne przerażenie, jakiego wcześniej nawet sobie nie wyobrażali. Pacjenci mówią: przeżyłem, udało mi się przeżyć atak. Niektórzy opisują swoje uczucia, jakby niespodziewanie zobaczyli tygrysa wchodzącego do ich pokoju. Czy ta choroba nieleczona postępuje? - Może postępować i może się skomplikować poprzez depresję. Łączy się z niską jakością życia, z wielką złością kumulującą się w ciele, poczuciem inności, niskim poczuciem wartości, brakiem wiary w siebie. Dokąd można dojść? - Nawet do samobójstwa. Ryzyko odebrania sobie życia jest dużo większe u osób nieleczonych albo leczonych źle, tak jak dzieje się to w depresji. W książce mówi pan, że pacjenci obsesyjnie boją się leków i m.in. dlatego zgłaszają się bardzo późno. Że ten strach to element choroby - leki jawią się jako pułapka, po ich zażyciu działają bez naszego udziału, powodują w pewnym sensie utratę kontroli nad ciałem. - Tak się dzieje, ponieważ w ciągu ostatnich 20-30 lat leki i ich skutki uboczne zostały w mediach zdemonizowane. Pisze się, że mogą kompletnie odciąć emocje, zmienić charakter, umysł. Wiem to dobrze, bo ofiarą wiary w to padła moja żona, która zachorowała, zanim się poznaliśmy, a na branie leków zdecydowała się po ponad dziesięciu latach od naszego poznania. Poza tym we Włoszech ludzie wstydzą się powiedzieć, że biorą leki psychotropowe. Kiedyś zadzwonił do mnie pewien znany adwokat, prosił o natychmiastowe spotkanie. Opowiedział mi o atakach i wszystkich wydarzeniach z nimi związanych, wyznał też, że zażywał kokainę, palił marihuanę, wypija 10 kaw dziennie i wypala 40 papierosów. A następnie, jeszcze zanim się odezwałem, powiedział: "Doktorze, tylko proszę, żadnych leków, to wbrew moim zasadom". Narkotyki owszem, bo są bardziej trendy, ale leki nigdy! A przecież nasz mózg to nie jest jakiś żel, który mamy w czaszce, to jest organ jak każdy inny, tyle że ma luksus dawania światła umysłowi. Jeśli jednak ten organ choruje, umysł nie potrafi działać. Leki, które działają na mózg, nie są ani lepsze, ani gorsze od stosowanych do leczenia innych organów. Niedawno broniłem w telewizji gwiazdy rocka Vasco Rossiego, który przyznał publicznie, że wyszedł z ataków paniki i depresji dzięki lekom. Pogratulowałem mu odwagi, bo wiadomo, że w przeszłości brał narkotyki i to go obciąża. Rozumiem, że inni kurację farmakologiczną ukrywają? - Kłamią! Przychodzą do mnie VIP-y i różni celebryci, zostają wyleczeni dzięki lekom, a potem idą do telewizji i opowiadają, że wyzdrowieli dzięki psychoanalizie. Dlaczego? Bo to jest medialnie atrakcyjne. Kiedy ktoś siedzi w pięknym fotelu i opowiada, jak to chodzi do psychoanalityka, kładzie się na kozetce i snuje opowieści o swoich snach, uczuciach, seksualności, czyni go to bardziej interesującym, tajemniczym. To jest bardzo modne w naszym kraju, tak podatnym na wszelką hipokryzję. Do niektórych dzwonię potem i mówię: Następnym razem już do mnie nie przychodź, idź do psychoanalityka. Nie chodzi o to, żebyś mówił, że to ja cię wyleczyłem, ale o to, że oszukujesz ludzi, którzy wierzą ci, bo jesteś sławny. Pchasz chorych w coś, co ich nigdy nie wyleczy, czyli w życie, w którym latami będą wydawać mnóstwo pieniędzy na opowiadanie o mamie, tacie, babci i psie, a w tym czasie choroba stanie się chroniczna. To jest nieprzyzwoite, nie mogę na to pozwolić. Po wydaniu książki atakowano pana w mediach. Psychoanalitycy rzucili się na pana. - To działo się już wcześniej. Uważam, że we Włoszech istnieje spisek między psychoanalitykami i przedstawicielami mediów, którzy ich lansują. Wielu psychoanalityków użyło swoich pacjentów dziennikarzy, żeby robić marketing psychoanalizie. VIP-y, celebryci, nawet zupełni ignoranci wyrządzają w ten sposób szkodę nauce opartej na wieloletnich badaniach. To absurd, żeby to oni ją legitymizowali. Pan też jest częstym gościem w telewizji. - Walczę z tą hipokryzją. Nierzadko zdarza się, że psychoanalitycy, którzy publicznie mnie atakują, byli lub są moimi pacjentami. Przychodzą do mnie, czyli oddają się w ręce wroga. To niewiarygodne. Nie wierzy pan zupełnie, że chemia w mózgu może być zmieniana przez słowa, przez doświadczenia wewnętrzne, które wywołują? - To są dwa różne poziomy. Czym innym są cierpienia egzystencjalne, do wychodzenia z których użyteczna jest rozmowa, a co innego zaburzenie psychiczne, choroba. Niezbędna jest prawidłowa diagnoza. Moim zdaniem psychoanalitycy, komunikując się z ludźmi przez media, celowo to mieszają, sprowadzają do jednego. W leczeniu ataków paniki stosuje się krótką, nastawioną na konkretny cel terapię behawioralno-poznawczą, która ma oduczyć mózg pewnych skojarzeń, zachowań, przestawić go na właściwy tor. - Czasem jest to użyteczne jako uzupełnienie farmakologii. Bez leków nie można się jednak wyleczyć. Uważam, że należy ją stosować tylko w niektórych przypadkach, jeśli choroba jest już chroniczna i trzeba pacjenta odblokować. Czasem takie równoległe leczenie jest skuteczne. Moje doświadczenie pokazuje jednak, że ważniejszy od tego typu terapii jest uprawiany równolegle z braniem leków sport, pływanie, rower, biegi, wszystkie sporty aerobiczne. Rano lub po południu, nigdy wieczorem. Sport okazuje się pomocny w produkcji serotoniny, neuroprzekaźnika, którego poziom w mózgu chcemy zwiększyć, używając leków. Dzięki sportom leki działają lepiej, a pacjent odzyskuje zaufanie do własnego ciała, pozbywa się strachu przed uczuciami, które przychodzą z ciała. Niedobór serotoniny powszechnie kojarzony jest z depresją. - Także z atakami paniki. Lekarstwa, których używamy do leczenia depresji - inaczej dozowane - są bardzo pomocne i efektywne w leczeniu ataków paniki. Od 25 do 40 procent osób cierpiących na ataki paniki ma jednocześnie depresję, a ludzie chorzy na depresję miewają ataki paniki. Mimo że w obu przypadkach brakuje tej samej substancji, są to dwie różne choroby. Depresja należy do zaburzeń samopoczucia, nastroju, a ataki paniki do zaburzeń lękowych. W obu chorobach brakuje też innych elementów, jednak najważniejsza jest serotonina. Poprzez leczenie przekonujemy neurony, żeby umiejętnie nią zarządzały. Leczy pan osoby z różnych krajów. Jedno z miejsc, w którym pan przyjmuje, jest w Ostii, żeby móc tam najprościej dostać się z lotniska i z powrotem. Są jakieś prawidłowości, coś wyróżnia Włochów? - Mam pacjentów z całych Włoch, z Belgii, Hiszpanii, Argentyny, Francji, Egiptu, Turcji, Rosji i Polski. Wspólny jest nie kraj, ale kontekst życia, ludzie żyją w stresie, w złości, frustracji, są leniwi fizycznie, gnuśni intelektualnie. Do tego marihuana, kokaina, kofeina, brak snu, niepokój. To nie pozwala człowiekowi żyć naturalnym, zakodowanym genetycznie i kulturowo rytmem. Ludzie kumulują w sobie wielki stres, którego nie potrafią rozładować. Czytałam, że po wydaniu "Paniki!" w 2008 roku okazało się, że na ataki cierpi 8 mln Włochów. - To był sondaż wykonany rok po wydaniu książki na zlecenie założonego przeze mnie instytutu IRCAP, Instytutu Badania i Leczenia Ataków Paniki. Były też inne. Sondaż przeprowadzony w marcu br. pokazał, że ta choroba dotyka 700 tys. osób w samym Rzymie, czyli co czwartego mieszkańca. Jaki jest procent wyleczeń pana metodą? - Nie lubię takich kryteriów, mogę powiedzieć, że moją ambicją jest powiększanie kolekcji ekspacjentów. Pracuję z najtrudniejszymi przypadkami w tym kraju. Każda sprawa jest indywidualna, są pacjenci, którzy wracają po dziesięciu latach, bo w ich życiu zdarzyło się coś tragicznego, a są tacy, których już więcej nie widziałem. Zdarza się też czasem, że organizm nie reaguje na leki. Lata praktyki pokazują jednak, że przy precyzyjnym dawkowaniu leków - dobrze, jeśli są w kroplach - można zawsze pomóc. Chory musi mieć jednak silną motywację, żeby odzyskać wolność. Co pan sądzi na temat nowych wyników badań nad prozakiem pokazujących - mówiąc w skrócie - że te same rezultaty osiąga się, podając placebo. Tak przedstawiały to media. - To nie jest prawda, pierwsze rezultaty, które obserwujemy przy różnym dozowaniu tego typu leków, widzimy po trzech-czterech tygodniach. Depresja nieleczona albo leczona źle powoduje nie tylko ryzyko związane z nią samą, ale także z układem sercowo-naczyniowym i immunologicznym. Czyli te badania - są dyskusyjne. Wiemy, że istnieje efekt placebo, efekt pozytywny jest jednak przejściowy, ponieważ działa na zasadzie sugestii, a nie zmian biologicznych. W książce podkreśla pan, że IRCAP nie ma żadnych związków z firmami farmaceutycznymi. - Żadnych. Mam poczucie wolności, mogę mówić prawdę bez obawy, że obrażę kogoś, od kogo zależę. Robimy własne badania. Sfotografowanie ataku paniki, o którym mówiłem wcześniej, odbyło się w naszym instytucie. Realizujemy różne projekty, np. mierzyliśmy poziom dwutlenku węgla w środkach transportu publicznego, badaliśmy powietrze w autobusach, w metrze, w tramwaju. Chcieliśmy sprawdzić, czy stężenie może być na tyle wysokie, żeby wywołać atak u osób obciążonych genetycznie. Okazało się, że tak. Zarządzamy też zbiorem danych, wynikami badań, które zlecamy i które pozwalają np. śledzić rozprzestrzenianie się choroby. To kosztowne, poważne badania, udostępniamy je innym, także placówkom publicznym. Od wielu lat zabiegam o stworzenie w Rzymie europejskiego centrum badań nad atakami paniki. Chciałem kształcić lekarzy, monitorować zjawisko, wymyślać procedury przeciwdziałające stresowi. Prosiłem polityków, odbyłem wiele rozmów, kiwali głowami, ale to były tylko obiecanki-cacanki. A ja chciałbym kogoś wykształcić, nie jestem zazdrosny o moją wiedzę. W instytucie pracuje pięciu neurologów i dwóch terapeutów behawioralno-poznawczych. Jako neuronaukowcy chcemy rozszerzyć działalność, zająć się też innymi, pozornie niewytłumaczalnymi przypadkami, które coraz częściej się pojawiają. Na przykład? - Np. próbować wytłumaczyć, głównie mediom, co zdarzyło się w lipcu w Oslo, co może zadziać się w mózgu człowieka. Wie pan, co działo się w mózgu Breivika? - Stracił empatię i sumienie. Zachował się jak zwierzę walczące o byt, jak psychopata, który zaplanował w każdym detalu wstrząsające wydarzenie. Takiej masakry może dokonać tylko mózg pozbawiony hamulca, który powinien działać w korze przedczołowej. Niestety, ten rodzaj cierpienia mózgu jest częstszy, niż nam się wydaje. *** Tłumaczyła na żywo Marianna Abbate Rosario Sorrentino - ur. 1958, znany włoski neurolog, specjalista od ataków paniki, członek American Accademy of Neurology, założyciel i dyrektor Istituto per la Ricerca e la cura degli attacchi di panico (IRCAP) w Rzymie, przemianowanego przed rokiem na Istituto di Neuroscienze Globale (INSEG), studiował i pracował na Uniwersytecie Sapienza w Rzymie i na Columbia University w Nowym Jorku, gdzie zajmował się chorobą Alzheimera. W 2008 r. wyszła bestsellerowa książka "Panico! (Panika), a w 2009 r. "Rabbia" (Gniew), obie to wywiady z Sorrentino przeprowadzone przez dziennikarkę i pisarkę Cinzię Tani. Z badań wynika, że na ataki paniki cierpi 8 mln Włochów i jedna czwarta mieszkańców Rzymu, z czego ponad połowa chronicznie, władze miasta uruchomiły specjalną infolinię, gdzie można uzyskać pomoc. Rosario Sorrentino pisze powieść, która - jak mówi - ma uprzytomnić szerszej grupie ludzi, czym są ataki paniki, i dać nadzieję, że można je wyleczyć. http://wyborcza.pl/duzyformat/1,127291,10743340,Panika_we_Wloszech.html
  24. Chłopie, idz do lekarza :) Naprawdę można zmienić swoje życie wraz z leczeniem. Ja całe życie męczyłam się z nerwicą (depresja przyszła długo potem) a lekqarza unikałam, jak ognia, no bo jak - psychiatra?? Ciagle "dawałam radę", a to liczyłam na to, że kolejna noc będzie lepsza, a to, że ziołowe tabletki labofarmu pomogą, a to, że samo przjedzie aż wpędziłam się w taką czarną dziurę, że było ze mną naprawdę bardzo źle. Nigdy nie latałam samolotem bo klaustrofobia doszła do mojej kolekcji fobii. Pierwszy raz poleciałam w ramach terapii 2 miesiące po rozpoczęciu leczenia. teraz latam, gdy tylko jest okazja i kasa. Moje ograniczenia zabrały mi kupe lat z życia, nie czekaj, aż nerwica zdominuje Twoje życie. Kiedys usłyszałam w radiu audycję o lekarzu (chyba z Włoch), niesamowitą historię o facecie, który mając 35 lat był taksówkarzem. I pewnego razu w tej taksówce dostał napadu paniki. Był pewien, że ma zawał, że umiera. szybko pojechał do szpitala, zbadali go i okazało się, że to zwykła nerwica, atak paniki. facet z tego strachu, że napad lęku sie powtórzy - zamieszkał w taksówce na szpitalnym parkingu, zeby w razie ataku mieć blisko do szpitala. Został tam....25 lat. Żył z tego, co zarobił na parkingu, zjadł co przyniesli mu ludzie. Trochę o tym przeczytasz tu: http://wyborcza.pl/duzyformat/1,127291,10743340,Panika_we_Wloszech.html Ale do czego zmierzam: nie czekaj aż ci samo przejdzie. Poszukaj dobrego psychiatry, najlepiej w Internecie poczytaj kogo ludzie polecają, żeby trafić na kogoś sensownego (ja tak znalazłam swojego) i walcz o siebie. Ja ponad 30 lat męczyłam się z nerwica i napadami lęku (umierałam, wsłuchiwałam się w swoje ciało, nakręcałam się, miałam "objawy" itd.) Na szczęście chyba coś nade mną czuwało że w końcu zmądrzałam i poszłam do lekarza. Teraz mam zamiar sobie jeszcze pożyć i skorzystać z życia :) :) -- 03 maja 2014, 21:24 -- No tak, są lekarze i "lekarze". Ja zmieniłabym lekarza, bo ja licytuje sie na problemy, to chyba minął sie z powołaniem. A na początku brania antydepresantów są takie objawy, ja też tak miałam. Pierwszy raz wzięłam lek "na sucho", czyli bez tabletki uspokajającej. I zaczęło się, napad paniki, walenie serca, duszność, myslałam że zejdę na zawał. Chciałam uciekać, ale gdzie? I przed czym? Przed sobą?? Ale z tym mozna sobie poradzić. Dobrze żeby lekarz wraz z andydepresantem zapisał coś uspokajającego i żeby brać to przez pierwsze 2-3 tygodnie wraz z lekiem. Ja brałam Mozarin, a wraz z nim dla uspokojenia (xanax (ale nie SR bo to inaczej działa niż "zwykły") lub sedam i było naprawde spoko. Może poszukaj dobrego lekarza i skonsultuj to z nim...?
  25. U mnie było różnie na początku, tak naprawdę to chyba zaczęłam czuć prawidłowe działanie Mozarinu jakieś dobre pół roku od rozpoczęcia jego brania. Pierwszy rok był dziwny, czułam chemię w sobie, sztuczne napedzenie do zycia, zero libido. W drugim roku organizm tak przyzwyczaił sie do Mozarinu, że nie czułam już tego znieczulenia seksualnego, wróciła ochota na seks, nie czułam sie chemicznie, lek świetnie zintegrował się ze mną. Myślę, że lekowi trzeba dac szansę, w tej chorobie nie ma chyba szybkich efektów, potrzeba cierpliwości. pamiętam, że 2-3 razy chciałam zmienic lek, ale ciągle dawałam sobie szansę. Opłaciło się. Trzeba dac czas na rozkręcenie się lekowi, a 2 miesiące to IMO za krótko. I też czułam że raz pomaga mi na depresję, a na lęk nie i musiałam wspomagać się Xanaxem czy Sedamem, a raz było na odwrót - czułam że lęk odszedł, a samopoczucie psychiczne do dupy. Wydaje mi się, że mimo brania leków i tak zostaje dużo z nas samych i mamy swoje nastroje, lepsze i gorsze dni dlatego tak różnie się czujemy. To nie jest magiczna pigułka która załatwi wszystko sama. Ale to tylko moje przemyślenia, nie jestem ani lekarzem ani psychologiem, mogę się z Tobą podzielić moimi refleksjami. Życzę Ci wytrwałości :)
×