Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nastia

Użytkownik
  • Postów

    381
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Nastia

  1. Słuchanie ciekawej muzyki, przypominanie sobie miłych chwil spędzonych z ważnymi dla mnie osobami, pomalowanie paznokci, uśmiech ekspedientki w sklepie i to ze go odwzajemnilam, spojrzenia kilku mężczyzn;)
  2. Próbuję godzić się z tym, że nawet jako osoba zdrowa będę generalnie mocniej czuć niż przeciętny Kowalski i nawet wyobrażam sobie plusy tej wrażliwości (obok minusów) - życie pewnie ma głębszy smak, nie tylko smutek się silniej przeżywa, ale też radość i wzruszenie zapewne, zmysły bardziej wyostrzone to też plus w przypadku doznań pozytywnych i przyjemnych a poza tym nie chciałabym być gruboskórną osobą, po której trudne sprawy spływają, z empatią bywa na bakier, a do szczęścia wystarczy tylko słońce, browar i bzykanie Grunt to się stonizować, bo ja obecnie albo ekstremalnie silnie przeżywam, albo skrajnie odrywam się od emocji, wszystko albo nic... i ledwo żyję. Ach, stonizować się i być fajnym ciepłym zdrowym wrażliwcem
  3. Radość to za dużo powiedziane, ale rozśmieszył mnie właśnie post na tym blogu http://morfeusz.blox.pl/2013/11/Lamour-physique-est-sans-issue.html
  4. bedzielepiej, masz rację, że mało jest terapeutów, którzy radzą sobie z zaburzeniem BPD, wiedzą, jak to leczyć, a jeśli jeszcze wziąć pod uwagę ich własne warunki osobowościowe, to ten krąg jeszcze bardziej się zacieśnia . Doświadczyłam tego boleśnie na własnej skórze nie raz, też się tułałam wieeele lat i co przeszłam to moje, dopóki trafiłam na obecną t., która mnie ogarnia bardzo i cierpliwie prowadzi w terapii. Także ja również uważam, że kobieta przegięła z tym optymizmem, jak to terapeuci coraz bardziej potrafią to leczyć. Potrafią, ale imo nieliczni. Ale nie o tym pisałam Ja się tylko i wyłącznie odniosłam do opinii, że po tym artykule nic tylko palnąć sobie w łeb - moim zdaniem wydźwięk był inny: że tak, zaburzenie (nieleczone) utrudnia lub wręcz uniemożliwia funkcjonowanie (->ja), ale można je leczyć. Nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale chyba udzielałaś się w wątku o psychoterapii, więc domyślam się, że uczęszczasz? Bo to zmienia postać rzeczy. Ja rozumiem ten wywiad tak, że ta babka pisała o nieleczących się borderlajnach, a jeśli leczysz się i pracujesz nad sobą to tę świadomość problemu nabywasz, masz szansę na zmianę, a poza tym bycie w terapii może pomóc wytrwać na studiach itd, to pewnie zależy od głębokości zaburzenia, siły objawów i czasu ich trwania. Ja niestety sporo w życiu zdążyłam przegrać i stracić (w tym studia), zanim ktoś się podjął właściwego leczenia..
  5. Ja nie widzę w tym sprzeczności ani trochę To, co pisze o BPD to bardzo bolesne prawda, ale ona pisze też, że za pomocą terapii można to cholerstwo leczyć. Skąd Twoje zdziwienie? Jestem niestety doskonałym przykładem tego, że cokolwiek robię, to moje działania i tak "gówno dają", nie potrafię się na długo albo wcale nigdzie utrzymać, ani w związku, ani w pracy Jak ktoś daje sobie z tym radę jakoś, to chyba raczej bpd nie można u niego zdiagnozować imo... Fakt, że jakby nie dało się tego leczyć to faktycznie nie pozostawałoby nic innego, jak tylko sobie strzelić w łeb, ale ona wyraźnie kończy ten wywiad pozytywnie. Niektórzy "eksperci", chyba sfrustrowani, piszą, że tego nie da się wyleczyć, że to do końca życia, itp. Kiedyś jak to czytałam to było straszne przeżycie dla mnie
  6. Hej :) Na moje oko to wygląda na następujący dylemat, konflikt w Tobie: z jednej strony klasyczny lęk przed bliskością i zaangażowaniem (na to wskazywałoby zwracanie uwagi na osoby niedostępne lub nieodpowiednie pod różnymi względami..), a zarazem z drugiej strony naturalne dla dorosłego mężczyzny pragnienie kobiety. Być może Twoje fantazje i wątpliwości na temat tej dziewczyny z pracy pozwalają Ci jakoś sobie z tym radzić tzn. łagodzisz swój lęk przed zaangażowaniem i bliskością (emocjonalną) zakładając z góry, że ona na pewno szuka męża (a przecież Ci tego nie powiedziała!), że Ty na pewno nie byłbyś odpowiedni, że ona za mało inteligentna dla Ciebie, itd... Być może pożądanie kobiety atrakcyjnej, dostępnej, odpowiadającej Ci intelektualnie i odwzajemniającej Twoje zainteresowanie byłoby dla Ciebie zbyt zagrażające? (zaangażowanie, bliskość, zobowiązania, lęk przed odrzuceniem..)
  7. No to wygląda na to, że to nie ciąża zagrożona jest powodem tego, co się teraz dzieje, tylko jest co najwyżej wyzwalaczem nerwicy (czy jakąkolwiek będziesz mieć diagnozę), która jest w Tobie od dawna jak sama piszesz. A jeśli tak, to nie sądzę, aby pomogły Ci długofalowo rozmowy z psychologiem o samej ciąży, tylko raczej psychoterapia na przyczyny Twojego wiecznego lęku, plus ewentualne leki. Jeśli masz neurotyczną osobowość (skoro lęk Ci od zawsze towarzyszy to tak mniemam), czyli generalnie problem z emocjami, to nie dziwne, że emocje córki wywołują w Tobie lęk. Z jednej strony ten lęk to mogą być obawy, że coś się jej stanie, to naturalne w przypadku tego, co przeszłaś, ale z drugiej strony może chodzić także o dużo głębsze sprawy. Trzymajcie się obie, lecz się dla siebie i dla córki!
  8. Nie mam nerwicy i daleko mi do czucia się dobrze, ale czasem, gdy jest mi lepiej to miewam podobne odczucie. Powoduje ono we mnie duży dyskomfort i też czuję się nieswojo, jakbym zarazem była jedną nogą w zdrowiu i jedną w chorobie, czuję jakiś nieokreślony rodzaj niedosytu i brak autentycznego spokoju wewnętrznego, czegoś mi brakuje. Tak sobie myślę, że to oznacza, że mimo, że jest lepiej, to nadal są pewne trudności, z którymi ciągle ciężko się mierzyć inaczej niż cofając się w chorobę. Czyli nie jest to jeszcze zdrowie. Co mi jeszcze przychodzi do głowy to, że zdrowienie wymaga rezygnacji z ucieczki w "nie mogę, chora jestem mam depresję = dajcie mi spokój" gdy jest za trudno, tylko trzeba wypracować nowe strategie radzenia sobie i działać.. umieć pogodzić się z tym, że w zdrowiu ponoszenie konsekwencji bywa niemiłe, że nie tylko kolorowo jest, że zdrowie nie polega na tym, aby czuć ciągłe zadowolenie, a gdzieś w środku dusić strach, wściekłość, smutek (ja tak mam, gdy czuję się "lepiej") - u mnie to nie jest zintegrowane, więc jak czuję "dobre" emocje to chyba mi tych "złych" brakuje, czuję się taka niepełna, nie-cała. No ale ja mam inne zaburzenia, nie nerwicę. Ciekawe, co Twój terapeuta na te Twoje odczucia? -- 28 cze 2014, 17:12 -- Hej A nie przerabiałaś tego w terapii? Bo napisałaś wcześniej, że skończyłaś terapię z powodu braku problemów do obgadania, a z drugiej strony, że ciągle doskwiera Ci to przyzwyczajenie do stanu "choroby" i niemożność cieszenia się tak na full oraz przekonanie, że się nie zasługuje na całkowite szczęście. Dla mnie to byłby ważnym problemem, do przerobienia z t. właśnie
  9. Bedzielepiej , jeśli faktycznie masz zaburzenia osobowości, zwłaszcza borderline, to potrzebujesz długoterminowej terapii - takich problemów nie da się skorygować w kilka miesięcy czy nawet rok, choćby się bardzo chciało. W każdym razie ja nie słyszałam o tego typu przypadkach, wręcz przeciwnie, mówi się o latach pracy nad sobą, głębokiej pracy. W większości źródeł, na które się natknęłam, jest napisane, że BPD leczy przede wszystkim długa stabilna relacja z jednym terapeutą w nurcie wglądowym (czyli psychoanalityczna albo psychodynamiczna). Obecna terapeutka raczej Ci tego nie daje i nie da, bo po prostu ma inne metody pracy, to jedna kwestia. Ale druga jest taka - abstrachując od jej niektórych tekstów, które mi się nie podobają - ona ma też sporo racji mówiąc "Ale wie pani, że dla takich osób to trudna terapia, często zrywaja kontakt z terapeutą, na pewno znajdzie pani we mnie coś, co się pani nie spodoba i chodzi o to, żeby nie zrywala pani wtedy relacji tylko wytrzymała..." - to jest prawda, nie rozumiem, co Cię w tym oburza..? Nakreśliła typowy problem osoby z BPD oraz warunek uporania się z nim, skakanie z kwiatka na kwiatek to żadne rozwiązanie, tylko podtrzymywanie swojego zaburzenia... W tym się z nią zgadzam, jeśli taki był wydźwięk jej słów. W tym, że określiła Cię bierną też może jest ziarno prawdy, ale być może podane w sposób na tyle oskarżycielski, że trudno to przyjąć.. A co do tego: "czyli jak mi się nie spodoba, zauważę, że terapia mi nie pomaga, a terapeutka nie jest zaangażowana i nie umie pracować z trudnymi osobowościami, to ja mam dalej w tym tkwić i posłusznie chodzić na terapię, bo nie jestem zdolna do oceny sytuacji???" - ja uważam, że I TAK, I NIE. Ocena sytuacji, relacji, w przypadku zaburzeń osobowości jest przecież mocno, jak nie bardzo mocno zniekształcona, to jest całe sedno naszych zaburzeń... Bardzo łatwo jest znaleźć powody dewaluowania terapeuty i skończenia relacji z nim, bo każdy ma wady, t. także. Myślę, że warto po pierwsze dać czas relacji (choć niekoniecznie akurat tej) i wkładać pracę w to, aby mówić wprost terapeutcie o tym, co się czuje - właśnie, że nie czujesz tego zaangażowania, itd. Mądry t. będzie umiał się temu przyjrzeć razem z Tobą (zamiast opieprzać), wybadać, z czego to poczucie wynika, na ile przyczyny takiego postrzegania są Twoje (bo np. masz wygórowane oczekiwania), a na ile to on przyjmuje postawę bardziej zdystansowaną, co też może mieć swoje uzasadnienie. Na pewno t. powinien być stabilny, zrównoważony, cierpliwy, ciepły, itd. ale cały problem w z.o. polega na tym, że nawet z takiej osoby można "zrobić" wroga; ważne, aby zdawać sobie z tego sprawę... Na moje oko: poszukaj sobie kogoś polecanego w necie, kto pracuje w nurcie psychodynamicznym albo psychoanalitycznym, z certyfikatem, kto raczej będzie pomagał Ci rozumieć przyczyny Twojego oporu, dawał Ci czas na zmianę i nie naciskał i zobaczysz, jak się poczujesz w takiej, innej relacji.
  10. Agape? :) Czuję to od mojej terapeutki. Bardzo nawet. Chodzę na psychodynamiczną, zdrowy dystans jest, ale ona zdecydowanie nie jest milczącym chłodnym robotem. Moja terapia to dialog, zawsze jest odzew na to, co mówię. A jak trzeba to jest i cisza, ale t. się często upewnia, czy ja tej ciszy potrzebuję w danej chwili. Dba, abym nie czuła się wtedy olana przez nią. Wcześniej byłam w psychoanalitycznej i wiem, co to znaczy "mówić do samej siebie" widząc naprzeciwko zobojętnioną twarz
  11. Przyjaźń czy partnerstwo zakłada równość, wzajemność (pomocy, wsparcia, mówienia o sobie, etc.). W większości terapii to pacjent mówi o sobie, a t. jest od udzielania mu pomocy, oparcia. Odwrotna sytuacja (że to terapeuta wypłakuje się pacjentowi czy mówi o swoich problemach) jest w większości terapii nadużyciem. Pomijając już to, że w przyjaźni nie ma odpłatności za "usługi" i spotkania, a w terapii zawsze (choćby NFZ). Więc jaką dojrzałą przyjaźń masz na myśli? Może chodzi Ci o umiejętność wejścia w taką ludzką relację? Gdzie pacjent jest w stanie zobaczyć w t. człowieka, któremu może zaufać i powierzyć swoje emocje i intymność, a terapeuta potrafi podejść podmiotowo do siedzącego naprzeciw go pacjenta i mimo oczywistej koniecznej granicy nawiązuje się między nimi ludzka emocjonalna nić porozumienia - Ty się przede mną otworzysz, ufasz mi, a ja Twojego zaufania nie zawiodę, pomogę Ci na tyle, na ile umiem, uszanuję Twoje emocje, będę Ci towarzyszył w Twoim wprowadzaniu zmian w życiu i w sobie. Jeden od drugiego czegoś się uczy, ale przyjaźń to nie jest.
  12. Od początku wie moja rodzina, było to nieuniknione. Różnie bywało na początku, ale teraz kibicują mi bardzo i bardzo wspierają. Ale to lata pracy nad wzajemnym docieraniem się. Wiedzą też najbliżsi znajomi, część z nich także korzysta z terapii, więc problem "jak zareagują znajomi" w moim przypadku nie istnieje. Innym ludziom nie mówię, bo.. ostatnio nie wychodzę z domu i nie poznaję nowych ludzi po prostu, więc nie mam takiego dylematu.. ale nie mówiłabym, bo moja psychoterapia to dla mnie bardzo osobista kwestia, coś bardzo intymnego, nie takie zwykłe "leczenie".. Jak jeszcze chodziłam do pracy to też nie mówiłam, dlaczego w dane dni jestem niedostępna. Po prostu "mam zajęcia, lekarza", koniec kropka. Kiedyś powiedziałam o mojej terapii (ale bez szczegółów) jednej dziewczynie, która mi zaufała i sama z siebie się zwierzyła, że ma depresję, źle jej i rozważa terapię, leki, ale się boi. To powiedziałam, aby ją zachęcić. Dzisiaj nie wiem, czy bym zachęcała, biorąc pod uwagę jak mi w terapii ku..wsko ciężko
×