Skocz do zawartości
Nerwica.com

refren

Użytkownik
  • Postów

    3 901
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez refren

  1. Jeśli się zapytasz na forum, czy ktoś bierze leki i jednocześnie karmi piersią, wiejskifilozof z pewnością odpisze "ja nie", następnie doda "a ja nie mam piersi, ale podoba mi się wiara rodzima".
  2. Nie przekonuje mnie to, bo sama miałam "tatusia" alkoholika. Przez pierwsze 5 lat od zwiania z domu nie sięgałam w ogóle po alkohol. Potem zrozumiałam, że jest dla ludzi - że nawet upić się można (choć ja już 1/3 kieliszka wina czuję w głowie, więc dla mnie pojęcie upić to wypicie ze 2 kieliszków, nie jak dla innych walnięcie pół litra), tylko trzeba wszystko robić świadomie i z umiarem. I raz na jakiś czas. Alkohol nie uzależnia tak szybko, jak narkotyki. Nawet nie tak łatwo, jak papierosy. Kiedyś rozmawiałam z córką znajomej, która skończyła psychologię. Głównie dlatego, że alkohol kojarzy nam się z piciem okazyjnym, a przede wszystkim - że chlanie ma konsekwencje. Uzależnia się latami. Świadomie, z wyboru. Co Cię nie przekonuje, że są genetyczne i rodzinne uwarunkowania alkoholizmu? Tylko że takie są fakty, a przynajmniej taki jest aktualny stan wiedzy o problemie. Oczywiście żaden czynnik nie determinuje absolutnie, tylko zwiększa ryzyko. Wrzuć sobie w google "geny a alkoholizm". Alkohol uznano za drugą (po heroinie) najbardziej uzależniającą substancją na świecie, silniejszą niż marihuana, kokaina i nikotyna. Pomyśl sobie, z iloma osobami uzależnionymi od alkoholu zetknęłaś się w życiu, a z iloma od narkotyków. Uzależnienie ma kilka faz i rzeczywiście nie następuje natychmiast, do pewnego momentu jest możliwość wyboru, nie powiedziałabym jednak, że ktoś świadomie się uzależnia. Kiedy przychodzi świadomość, to nałóg już jest mocno przytwierdzony do człowieka.
  3. Dziewczyna jest nieogarnięta, odkłada wszystko na ostatnią chwilę, a kłamie, bo wstydzi się przyznać, że zawaliła. Mam podobny problem, według mnie to niedojrzałość. Nadmierna presja i kontrola tylko wzmocni u niej ten mechanizm. Może miała nadopiekuńczych albo zbyt kontrolujących rodziców, a teraz Ty przejąłeś ich funkcję. Jak dla mnie mógłbyś ważne sprawy załatwiać sam, chyba że dotyczą tylko jej albo przeżyjesz, jeśli coś się coś zawali (np. wyłączą Wam telefon-może dziewczynie to będzie przeszkadzać i odczuje, że zawaliła). Ona niech się martwi o swoje, jak coś zawali np. w pracy, to poniesie konsekwencje.
  4. iiwaa, owszem, nie jesteśmy zdeterminowani i alkoholik ma odpowiedzialność moralną. Ale weź pod uwagę, że dziedziczy się określoną reakcję na alkohol (dla jednych jest silniej uzależniający niż dla innych), poza tym ważne w jakiej rodzinie się wychowujesz, w jakim środowisku żyjesz, są środowiska gdzie jest bardzo duże przyzwolenie na picie. Wreszcie radzenie sobie z problemem zależy od zasobów, jakie mamy. Ktoś kto jest np. wykształcony ma raczej większą elastyczność w postrzeganiu swojego życia, większą autorefleksję. Ktoś kto mieszka w mieście ma lepszy dostęp do pomocy, leczenia i jest bardziej anonimowy. Ktoś starszy prędzej będzie miał taką mentalność, w której się nie mieści pójście do psychologa czy psychiatry, tak samo jak jego otoczeniu, może w ogóle nie istnieć w jego świadomości taki sposób radzenia sobie, zresztą nie każdy ma dostęp do specjalistów, a małej miejscowości jak pójdzie, to wszyscy się mogą dowiedzieć.
  5. Na mnie kompletnie nie działała, choć lekarka się uparła i dawała mi prawie miesiąc w szpitalu (miesiąc z życia). Bez SSRI/SSNRI nie pojadę, ale u mnie problemem są natręctwa, które mi się pojawiają wraz z depresją lub depresja wraz z nimi. Czystej depresji właściwie nie miewam, jeśli w ogóle coś takiego istnieje, albo natręctwa albo lęk uogólniony (obsesyjne zamartwianie się o pierdoły)
  6. Nie sądzę, żeby uwzględniono depresję, nawet jeśli zalegalizują leczniczą m. Nawet pewnie wielu psychiatrów byłoby przeciw. Może padaczka, stwardnienie rozsiane, nowotwory dostaną, ale nie my.
  7. Alkoholizm to choroba, w dodatku dwojako dziedziczna: genetycznie oraz przez wzorce w rodzinie.
  8. Ja nie widzę konieczności, żeby się użerać z mężem alkoholikiem, przeciwnie, opieka nad nim i chronienie go przed konsekwencjami picia mu szkodzi, bo nie może się zmienić. Ale człowiek jest taką istotą, że wiele może znieść, jeśli widzi w tym sens, jest kilka świętych, które nawróciły swoich mężów, choć jak dla mnie można się ewentualnie modlić za delikwenta, ale trzymać od niego z daleka.
  9. Fanatyk - ktoś religijny bardziej ode mnie. Zauważyłam, że każdy uważa swój poziom religijności jako normę. Nawet katolicy, gdy widzą kogoś bardziej zaangażowanego czy radykalnego uważają go za osobę "nawiedzoną". Co nie znaczy że nie ma przypadków dewocji i fanatyzmu, ale byłabym ostrożna w sądach. Jeśli ktoś widzi w czymś sens, niech sobie robi. Praktyki religijne mają korzystne działanie na człowieka, a jeśli dla kogoś pójście do kościoła jest duchowym przeżyciem, albo po prostu lubi, to czemu nie, lepsze niż siedzenie przed telewizorem czy na Nerwicy. wiejskifilozof napisał(a): Chyba nie rozumiem,że raz w tygodniu.Ale codziennie,ale może tyle grzeszą.Że codziennie muszą Raczej się modlą za innych niż pokutują za grzechy, myślę, że niejedno takie osoby komuś wymodliły. Moja rodzina się za mnie modli (choć nie chodzi codziennie do kościoła) i jestem za to wdzięczna, zwłaszcza że spotyka mnie teraz w życiu dużo dobra.
  10. Tak, i znowu chrystianofoby musiały popsioczyć na religię, żeby sobie ulżyć.
  11. Jak dla mnie to nadbudowa, ale jeśli widziała w tym sens, to kto jej zabroni. Może coś to dało i mąż się np. nawrócił, kiedy umierał.
  12. Ale jest druga strona medalu, moja ciotka głęboko religijna męczyła się z mężem pijakiem który ją do tego bił i nie pracował nawet za komuny ponad 40 lat aż do jego śmierci. Uważała że co bóg złączył człowiek nie rozłączy mimo że pożytku z męża żadnego nie miała a jej dzieci zostały alkoholikami. Takich przypadków są tysiące, na szczęście coraz mniej chyba i tkwienie w takich małżeństwach jest mocno destrukcyjne nie tylko dla małżonków ale i dzieci. Zawsze jak jest mowa o Kościele i rozwodach, to ktoś musi powiedzieć o mężu pijaku, prawda jest taka, że jak ktoś jest współuzależniony, to może szukać różnych wymówek, żeby dalej tkwić w toksycznym układzie, również religijnych, czasem też ciężko coś zmienić, jeśli się tkwi w układach rodzinnych lub się przejmuje, co inni powiedzą lub nie ma się gdzie pójść. Natomiast gdyby taka osoba chciała coś zmienić, to by poszła na przykład do poradni rodzinnej czy w inne miejsce, są też poradnie katolickie, i ktoś by jej wytłumaczył, że to nie ma sensu albo by się z kimś skonsultowała, bo wiara nie wymaga, żeby się męczyć z pijącym alkoholikiem, który na dodatek tłucze kobietę. Widocznie tak chciała.
  13. Miałam na myśli prawdę jako podjęcie się wyzwania bycia ze sobą przez całe życie. Nie miałam na myśli tego, że się zobaczy swojego mena w kalesonach. To że ślub nic nie zmienił - może dobrze, ale może smutne, żadnego przejścia w coś nowego, tylko hajs się zgadza.
  14. To super, z tym że jesteś jego, ale nie jesteś nim, zawsze będzie jakiś konflikt interesów, bo np. oboje będziecie padnięci, a ktoś musi odśnieżyć samochód (przykład z czapy, ale żadna para ludzi nie jest tak doskonale utożsamiona ze sobą, żeby dbanie o siebie było zawsze dbaniem o kogoś.) Poza tym poza Wami są też inni ludzie na świecie, jak trzeba będzie zawieść Twoją koleżankę do szpitala, a mąż to zleje, to raczej nie będziesz zachwycona. Oczywiście przypuszczam, że by zawiózł, tylko mówię, że Twoja zasada jest słaba.
  15. iiwaa, to świetnie, z tym że jeśli na przykład będziesz musiała spędzić dwa miesiące w szpitalu, to nie będziesz w tym czasie się rozbierać w domu, a jeśli np. dopadnie Cię depresja, to nie będziesz intelektualnie błyszczeć. Jak dla mnie sprawdzianem dla związku są trudne sytuacje.
  16. Takie są zwykle źródła niechęci do Kościoła, Twój wybór, jak żyjesz, tylko po co do tego dorabiać jakieś całe teorie na temat Boga i religii, że takie to straszne, że trzeba by wstać rano iść do kościoła (z tym że można iść wieczorem) i że ministrant przyszedł albo ktoś z opłatkiem oraz o wyższości życia niekatolików nad życiem katolików. Tak jakoś bywa, że osoby które pogardzają "patrzeniem w kalendarzyk", bo Kościół tak mówi, kiedy mają problemy z zajściem w ciąże, nagle są skłonne śledzić swój cykl, mierzyć temperaturę itd - no bo to już nie "ksiądz kazał" a lekarz polecił, już nie jest męczące i głupie. Kwestia nastawienia. Nie uważam zresztą, aby sprawa antykoncepcji była najważniejszą sprawą moralną w małżeństwie, jego celem nie jest stosowanie takich czy innych metod, do niektórych rzeczy trzeba dojrzeć (np. do chęci posiadania dziecka), są też różne trudne sytuacje w życiu. Z tym że z antykoncepcją rozwinęło się jakieś roszczeniowe pragnienie absolutnej kontroli przy jednoczesnym braku odpowiedzialności i doszliśmy do koszmaru aborcji "bo tak". Tak, a u mnie oczywiście z aspektem kosmicznym... Widzisz świat przez pryzmat swoich szufladek, w które sobie powsadzałaś różne zjawiska. Nie miałam na myśli tylko ślubu kościelnego. Poza tym akurat przedstawiałam mój subiektywny punkt widzenia.
  17. Odwrotnie, jeśli wiesz, że małżeństwo ma być na całe życie, to się właśnie starasz, żeby było dobre, począwszy od właściwego i przemyślanego wyboru męża/żony. Jeśli uwaga jest ukierunkowana na długi dystans, od początku inaczej patrzysz na kandydata/kandydatkę. Nikt nie chce być nieszczęśliwy przez całe życie. To co nazywasz dogmatem jest pewną normą, która dobrze ukierunkowuje relację, wiesz do czego dążysz, co pozwala zachować się odpowiedzialnie. Nie wiem nic o przekonaniu o konieczności związku, żaden związek nie musi trwać za wszelką cenę, każdy rozsądny człowiek wyczuwa, że nie da się utrzymać wody, jeśli się zbije szklanka, więc dba o szklankę.
  18. marwil, Moi dziadkowie zbliżają się do 55-lecia małżeństwa, nigdy by się nie zwyzywali, troszczą się o siebie. Nie widać już miłości romantycznej, babcia bywa męcząca i dziadek często dawał dyla na działkę (teraz może to robić rzadziej, bo babcia chora), ale nigdy nie podniósł na nią głosu, oboje się szanują i zawsze stawali za sobą wobec dzieci. Dla babci było ważne, że dziadek jest dobrym człowiekiem, kiedy decydowała się na małżeństwo i rzeczywiście jest wyjątkowo dobrym, łagodnym, pogodnym, nieegoistycznym człowiekiem, który się troszczy o innych. U mnie zakochanie wcale tak szybko nie przechodzi, bo to nie jest jakaś czysta chemia, ale fascynacja mężczyzną, który jest interesujący, ma głęboką osobowość, intelekt, zalety. Dla mnie z czasem może się wręcz pogłębiać, choć nie powiem że nie przyszło znudzenie i zniechęcenie w wieloletnim związku, ale też doświadczałam momentów jakby zakochania na nowo, bo przecież to, że przyciągnął mnie ten a nie inny mężczyzna nie było przypadkowe. Dla wielu ludzi (zwłaszcza chyba mężczyzn) zakochanie to pierwszy okres intensywnych doświadczeń i odróżniają go od reszty. Trzeba przyznać, że początki są bardzo przyjemne, zbliżanie się do siebie, ale opierają się na wyobrażeniach, które nie muszą się potwierdzić, a nadzieje mogą zawieść. To trochę etap fantazjowania, małżeństwo to etap prawdy. Reszta to dla mnie coś pomiędzy. Miłość rzeczywiście to coś trwalszego niż zakochanie, według mnie może trwać przez całe życie, choć się zmienia.
  19. Cóż, nie mnie zmieniać Twoje przekonania, nawet jeśli odbiegają od rzeczywistości.
  20. Kalebx3, przeoczyłam wcześniej ten wpis, cudowny styl Zgadzam się, z tym że niepokoi mnie ten brak zakochania. Może co człowiek, to inne doświadczenie... Ale doradzam Ci zdecydowanie, żebyś nigdy nie mówił takich słów żonie, bo może być krytycznie. Kobiety to delikatne istoty, a zupełny brak zakochania odbiega od standardów. Namiętność (bo o tym była mowa) jak dla mnie wiąże się z seksem, ale nie jest czystym popędem, potrzebą seksualną, istnieje też jako stosunek emocjonalny do kogoś, w sferze psychicznej.
  21. Kalebx3, może masz rację, a może to tylko chemiczna kastracja
  22. Bliskość i namiętność trzeba pielęgnować, dla mnie w tym się przejawia miłość do drugiej osoby. Nie wiem czemu przypisujesz akurat osobom wierzącym słabe pielęgnowanie namiętności.
  23. Napisałam cywilny, żeby nie było wątpliwości. Rozwodów kościelnych nie ma, ale jeśli na przykład mąż jest alkoholikiem, a żona bierze rozwód, żeby się otrząsnął (gdyby zaczął się leczyć i było to skuteczne to bierze pod uwagę, żeby do niego wrócić) to może wziąć, z tym że to nie unieważnia ślubu kościelnego. iiwaa, sama to sobie wymyśliłaś, nikt tego nie mówi. W takim znaczeniu, że jest w zakresie czyjejś woli, aby kochać drugą osobę (co nie oznacza romantycznej miłości, ale przede wszystkim chcieć dla kogoś dobra) i dbać o relację, więź. Są związki, które mogą się zarówno rozpaść, jak i istnieć dalej, w zależności od tego, co ludzie uznają za wartość. Jeśli drugie, to muszą wykonać pewną pracę, szukać porozumienia, dbać o siebie nawzajem. Zakochanie mija.
  24. Owszem. Weszłam niepotrzebnie w dyskusję o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą. Kto woli cywilny, niech bierze cywilny, kto kościelny, niech bierze kościelny. Jest wybór. Jeżeli jest taka sytuacja, to jest separacja lub rozwód cywilny, który można wziąć w określonych wypadkach, czasem też unieważnienie małżeństwa. Miłość do drugiej osoby nie oznacza przyzwolenia na popełniane przez nią zło, jest to raczej brak miłości, bo druga osoba nie ma szans zrozumienia swoich błędów. Owszem, ale miłość do drugiej osoby jest też wyborem, poza tym mamy na to wpływ, jak wygląda nasze życie. Wypowiedzenie tej formuły nie oznacza, że ktoś naprawdę jest świadomy. "Nie opuszczę Cię aż do śmierci" to przeciwieństwo romantycznej wizji, zakłada że miłość to nie jest tylko stan zakochania, uczucie, ale decyzja, by z kimś być mimo trudności, wziąć odpowiedzialność. W Biblii niewiele jest o miłości romantycznej, jeśli w ogóle. Niespecjalnie według mnie rozumiesz, o co chodzi katolikom, masz dość dziecinne rozumienie rozumienie niektórych zdań. Podkreślasz to w kółko, informujesz o tym bardzo często, bez związku z tematem. Co ciekawe, zarzucasz przy tym mi, że ciągle podkreślam swoją wiarę. Ja nie piszę co chwila, że jestem wierząca, wypowiadam się jedynie na tematy religijne, jeśli są tematem dyskusji i przedstawiam swój punkt widzenia, podobnie jak ateiści.
  25. iiwaa, proponuję jeszcze szkolenie bhp... Jest zupełnie przeciwnie, podejście Kościoła jest najbardziej realistyczne, mówi, że miłość nie jest uczuciem ani stanem zakochania, nikt nie wróży parze małżonków sielankowego życia, z góry mówi się o kryzysach, które nadejdą i skąd czerpać siłę. Znajomość regułek prawnych nie jest znajomością życia, równie dobrze można by kandydatów do małżeństwa kościelnego "przeszkolić" z prawa kanonicznego, które też reguluje istotne kwestie, tylko co z tego. Eureka, to odmienia nasze życie. iiwaa napisał(a): Oswiadczenie woli, a nie bujdy ze sie hajtasz z bogiem. refren napisał(a): A kto się hajta z Bogiem? "Biorę ciebie ... za męża" - "Ślubuję CI" - to chyba nie jest taki trudny do zrozumienia tekst?
×