Jeśli człowiek nie polubi siebie i własnego towarzystwa,czy niema tej stabilności we łbie,wszystko się sypnie,nawet jeśli ktoś nas polubi takimi jakimi jesteśmy - sami go odsuniemy uznając się za niegodnych/wstaw milion innych czynników i wyimaginowanych argumentów które są tylko u nas we łbie.
A moi drodzy z ciekawości,jak wyglądały/wyglądają wasze relacje z "normalsami" - (przez to rozumiem osoby,które nie wiedzą co to goowniana samoocena,brak chęci do żywota itd i te które nigdy nie podjęły czy nie musiały podjąć żadnej formy leczenia) jesteście w stanie z nimi stworzyć sensowniejszą relacje jak "kumpel od kufla/kielicha" czy "najlepsiejsza psiapsióła która jest tylko wtedy gdy jest dobrze i jesteście na zakupach" czy coś więcej?
Jeśli chodzi o mnie,kiedyś próbowałem zaufać rodzince,skończyło się giga failem,większość normalsów z dawnych lat - kontakt zerwany,wszystko straciło znaczenie i się rozpadło D:
Na dziś tylko tyle co normalsy w robocie,ale szczerze powiedziawszy czasem mam ochotę rzygnąć dalej jak widzę gdy z nimi tam gnije.
Nie spotkałem też jak dotąd (nie licząc znachorów - czyli psychologowie,psychiatrzy i terapeuci) "normalsów" które by były jakoś ogarnięte i mogły zrozumieć nas "świrów" - Może są wyjątki od reguły,ale zwykle "najedzony głodnego nie ogarnie"
A jak u was to wygląda/wyglądało D: ?