-
Postów
202 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Lunaria
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 6 z 7
-
trzeba by się cofnąć do niepamiętnych czasów, tęsknie za szczęściem, za poczuciem bezpieczeństwa, za nadzieją Candy14, myślę też by mi się chyba trochę przydało, ale nie mogę się zdecydować. Często słyszę że jestem zła i egoistyczna i już sama nie wiem w którą stronę mam się zmieniać
-
Myślę, że nie koniecznie, tzn, że leki psychotropowe pewnie w kandydozie też mogą doraźnie pomóc, ale to zapewne zależy od konkretnych leków i konkretnych objawów. Tak poza tym, to mam dziwne uczucie, bo wydaje mi się że kiedyś już coś w tym dziale pisałam, albo w podobnym bo temat wydaje mi się być znajomy ale nie widzę żadnej mojej wypowiedzi... hmmm... Generalnie temat jest mi bliski bo też mam podejrzenie grzyba w przewodzie pokarmowym i słyszałam o przypadkach kiedy to osoby z problemami psychicznymi nagle ozdrowiały po kuracji przeciwgrzybiczej. Moja refleksja na dzisiaj jest taka, że raczej grzybicę dostanie się z powodu nerwicy niż na odwrót.
-
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
Lunaria odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Jest tak paskudnie, że aż nie umiem tego opisać. Chce mi się na zmianę krzyczeć tak żeby cały świat usłyszał i płakać siedząc w koncie w pustym mieszkaniu. A jeszcze juro wigilia i znów wszyscy będą udawać. No k..wa nie dam rady! -
Philosoph, ja nie szukam, nie chcę szukać bo zawsze nowe znajomości się dla mnie kiepsko kończą, ale one same się znajdują zawsze się trafi taki co mnie w końcu namówi a później nie on płacze tylko ja. Ehh... szczypiorek86, ma rację
-
ja się tak przyzwyczaiłam, że jestem porzucana, że ciężko mi sobie wyobrazić inny stan rzeczy. Sama myśl, że ktoś może być szczęśliwy będąc ze mną dłuższy czas, że ja mogę być szczęśliwa, wydaje mi się być skrajnie nierealna. Dlatego brak mi już siły na walkę, boje się że wyczerpałam swój limit zapasowych żyć. Nie byłam zbytnio kochana jako dziecko wiec samotność jest dla mnie stanem naturalnie związanym z moją osobą, tak jakby nie dało się nas rozerwać. Albo będę sama, albo nie będzie mnie wcale.
-
Słyszałam o tym. Wiem, też że nie można szukać poczucia własnej wartości w tym jak nas inni widzą, tylko w sobie. Ale to jest takie trudne, jak ciągle ktoś odchodzi, ciągle zostaje się samym. Udaje mi się czasem uwierzyć w siebie, ale tylko na krótko, zawsze bardzo prędko coś się sypie, ktoś odchodzi i wraca wszystko co najgorsze i to zawsze ze zwielokrotnioną siła.
-
Znowu sama Jak to jest że nikt mnie nie potrafi pokochać? Nie pamiętam, czy kiedykolwiek to w życiu słyszałam. Tyle razy już próbowałam, tyle razy starałam się, żeby było dobrze i znowu usłyszałam że jest ktoś inny, że ja już nie jestem potrzebna. On wiedziała, że jestem słaba, że mam problemy, że nie chcę kolejnych rozczarowań a jednak nalegał dał mi nadzieję tylko po to, żeby po kilku tygodniach mi ją odebrać. Nie byłam zakochana, ale było mi z nim dobrze, zaczynałam wierzyć, że komuś może na mnie zależeć. Nie mam już siły podnosić się kolejny raz.
-
Podobno nadzieja umiera ostatnia, no to właśnie umarła... Tak bym chciała, żeby był ten koniec świata. Terapię mam w lutym, ale nie wiem czy do niej doczekam. Z resztą wątpię że ona cokolwiek pomoże, świata wokół mnie nie zmieni. Już się tyle razy podnosiłam i nic to nie dawało, tyle razy wierzyłam, że w końcu będzie dobrze i nigdy nie było. Czuję się jak chomik w wielkim kołowrotku. Biegnę do przodu, ale zawsze dobiegam do tego miejsca w którym się okazuje że ja i całe moje życie jest g.... warte. Nie chcę się już dłużej męczyć
-
Hipochondria - jakie choroby sobie przypisywaliście..?
Lunaria odpowiedział(a) na LINA temat w Nerwica lękowa
Jeszcze nie pisałam w tym wątku, a w sumie od hipochondrii zaczęła się moja przygoda z nerwicą, która ciągnie się już ładnych parę lat. Ostatnio znowu mam fazę i zauważyłam, że średnio raz na pół roku hipochondria do mnie wraca. Co ciekawe mam tylko jedną chorobę - stwardnienie rozsiane. Przez lata nerwicy doszłam do perfekcji w wyszukiwaniu objawów. Zaczynałam od rzeczy średnio związanych z tą chorobą, w chwili obecnej jestem przekonana o objawach typowych, ciężkich do wmówienia - chociaż wiem po sobie że wmówić można sobie wszystko. Najgorsze jest to, że objawy znam już bardzo dobrze, nic nie muszę szukać i sprawdzać. Wystarczy że się zachwieję, potknę, zadrży mi oko, nie przełknę kęsa i już wiem że to SM, nawet jeśli od dawna już o tym nie myślałam. Tym bardziej utwierdza mnie to w przekonaniu że to nie nerwica, bo przecież byłam spokojna, nie myślałam o objawach już klika miesięcy. Później przez parę tygodni się męczę aż mi przejdzie i znowu uwierzę że nic mi nie jest. Niestety każdy kolejny atak jest gorszy i teraz również jestem przekonana, że tym razem to na pewno coś więcej niż nerwy... Nie wiem dlaczego się tak uczepiłam tego stwardnienia. Pamiętam, że jak tylko się dowiedziałam, jeszcze jako nastolatka, że coś takiego istnieje to od razu poczułam że kiedyś na to zachoruję i tak się to za mną ciągnie. Miałam już przełomowe chwile kiedy wydawało się że pozbyłam się tego lęku raz na zawsze ale za każdym razem prędzej lub później wracał. Może terapia którą mam zacząć postawi mnie na nogi, bo nie chcę się bać tego cholerstwa do końca życia. Czasem się łapię na myśleniu, że jedyne co mnie może od tego strachu uwolnić to jak w końcu dostanę diagnozę SM. -
A jak często jest terapia indywidualna? W ogóle chodzi mi o to czy to tak jest zawsze, że terapia grupowa jest tak intensywnie? Może musi tak być, żeby była skuteczna? Osobiście wolałabym się leczyć rok a raz w tygodniu. Jest może na forum ktoś kto uczęszcza albo uczęszczał na tak intensywne zajęcia i godził to z normalnym życiem? Może się da a ja przesadzam.
-
Nie każdy ma faceta... Jestem po studiach, pracuje, wynajmuję pokój. Po prostu muszę sama o siebie zadbać, nikt na mnie nie będzie czekać z kolacją jak wrócę wyrąbana po całym dniu. Monar, Ty chodzisz na taką terapię?
-
W ramach solidnego wzięcia się za siebie poszłam w końcu do poradni. Na razie była rozmowa z psychiatrą, następnym razem będą testy. To chyba taki standard. Niestety dowiedziałam się że prowadzą tam głównie terapie grupową i nie byłaby w tym nic złego gdyby nie to, że działa to na zasadach szpitalnego oddziału dziennego i trzeba przychodzić codziennie na 4h przez trzy miesiące! Czy wasze terapie też tak wyglądały? Strasznie mnie to zmartwiło i wkurzyło za razem bo chyba nie dam rady. Już sobie obiecywałam, że się za siebie wezmę bo z dnia na dzień jest coraz gorzej i nie ma na co czekać, ale chyba mi nie starczy doby. Można wybrać grupę rano i dostać zwolnienie z pracy, ale po trzech miesiącach raczej nie będzie do czego wracać, a jak pójdę na po południe to będę musiała biegiem lecieć z pracy na terapię i wracać do domu późnym wieczorem. Nie będzie kiedy zjeść, odpocząć, ogarnąć prania, zakupów. Jestem sama, nie widzę tego A może trzeba zagryźć zęby i spróbować bo jak nie teraz to kiedy? Tylko jak ja będę wyglądać po trzech miesiącach ciągłej gonitwy bez chwili na relaks? Obawiam się, że mogę popaść w jeszcze większą frustrację. Co myślicie?
-
Chyba wróciłam do punktu wyjścia, czyli nadal nic nie wiem. Gdzieś jest problem, pewnie we mnie, ale gdzie..
-
Tu się zgadzam, zwłaszcza, że coś podobnego kiedyś usłyszałam, ale najbardziej problematyczne są dla mnie te związki, które były bardziej przyjacielskie. No przecież nie ze wszystkimi spałam ! Czasem jedna sprzeczka i facet znikał i przestawał istnieć od tak, po dość intensywnej rocznej znajomości. Może faktycznie jak się kogoś ma za kupla to nie szkoda go tak olać z dnia na dzień...
-
Gorzej jak ja myślałam że przyjaciel a on myślał, że nie... A tak serio to nie o przyjaźń tu chodzi, ale o jakieś wspólne pasje, zainteresowania itp. Wydawało mi się, że z większością coś takiego mnie właśnie łączyło. Widać się myliłam.
-
Deckard, gdzie się nie ruszę to jesteś Dobrze, dobrze, ale to co piszesz mnie nie pocieszyło...
-
Do dawna, od czasu pierwszego rozstania z chłopakiem nurtuje mnie dlaczego faceci z którymi coś mnie łączyło, nie tylko odeszli ale w ogóle zniknęli. Byłam w różnych relacjach. Miałam faceta z którym byłam w oficjalnym związku, takich z którymi się spotykałam na luźnych zasadach, takich z którymi się głównie przyjaźniłam, takich co ja chciałam a oni nie. Generalnie szerokie spektrum i za każdym razem gdy to coś się kończyło (zawsze była to ich decyzja) to znikali. Przestawali się zupełnie odzywać, zapominali o mnie od tak. Mam z tym straszny problem, bo nie rozumiem dlaczego ktoś kto mógł ze mną spędzać całe dnie, rozmawiać na różnorodne tematy, śmiać się z moich dowcipów, tak po prostu znika. Nie oczekuje przyjaźni, ale jakiegokolwiek kontaktu raz na jakiś czas. Zwykły sms "co u ciebie" by mi pomógł. W obecnej sytuacji czuję się fatalnie, tak jakbym nie przedstawiała żadnej wartości, nie posiadała nic co mogłoby być zachętą do podtrzymywania znajomości. Macie pomysły dlaczego tak się dzieje? Przecież inni ludzie po rozstaniach często utrzymują względny kontakt. Dlaczego ze mną się nie da? -- 19 sie 2012, 22:06 -- Nikt nie odpisze? Panowie, liczyłam zwłaszcza na wasze opinie. Utrzymujecie kontakt z dziewczynami z którymi się rozstaliście? Jeśli nie to jakie są tego przyczyny? Zakładamy rozejście się w względnej zgodzie.
-
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
Lunaria odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Chyba mam efekt odstawienia...Po kilku intensywnych tygodniach, bez czasu na myślenie, kiedy myślałam "jest lepiej" pierwszy luźny dzień mnie dobił. Do tego storturowałam się oglądaniem sentymentalnych zdjęć...Znowu smutek, lęk, co to będzie i co będzie jak źle będzie...Ehh -
Poleciałoby się na Kubę Miasto czy wieś?
-
Monar, dzięki :) Każdy post na tym forum i każda odpowiedz bardzo mi pomaga :) Niby wiem, że to rodzice powinni mi zapewnić bezpieczeństwo, że matka powinna wystawić walizki ojca za drzwi, ale mnie już obecnie nawet nie smuci brak zrozumienia z ich strony, mnie to obecnie strasznie wkurza.
-
Zrobiłam chyba dziś krok w przód, chociaż nie jestem tego pewna... U mnie w domu była przemoc psychiczna, w zasadzie nadal jest, ale już od kilku lat nie mieszkam z rodzicami. Problemy generował ojciec. Nigdy nie bił, ale wyzywał moją matkę, mnie, rodzeństwo. Zero szacunku, zero miłości, ciągłe kłótnie. Dla obcych oczywiście, przykładny obywatel, mąż i ojciec. Matka na to albo nie reagowała, albo się z nim kłóciła. Było mi jej żal, tak samo jak nas. Ba! nawet ojca było mi żal, bo tłumaczyłam sobie że to nie jego wina że jest taki a nie inny. Ojcu uświadomiłam już kilka razy że nie był dla nas dobry, ale nie dotarło. Powiedział mi że to matka mnie przeciw niemu nastawiła . Dziś natomiast zrobiłam coś czego bałam się od dawna. Powiedziałam mamie, że mam do niej żal, że nic nie zrobiła, że nie zareagowała, że pozwoliła na to wszystko. Bałam się jej reakcji, bałam się, że zrobi jej się smutno, że będzie płakać. Nic takiego się nie stało, powiedziała, że nic nie mogła zrobić, że sama mogłam zareagować, chyba nie zrozumiała...
-
Atalia, zapaliłaś mi światełko w tunelu, jestem w szoku, że są ludzie z tak podobnymi problemami, którzy z tego wyszli. Ja w wyrażaniu uczuć popadam w skrajności. Z jednej strony się boję, tłamszę je w sobie bo też uważam że to może być wykorzystane przeciwko mnie, że jak pokażę, że jestem wrażliwa, słaba, to zaraz ktoś mi zrobi krzywdę. A czasami wręcz przeciwnie, mówię o uczuciach bardzo otwarcie i myślę, że ludzi to też odstrasza, zwłaszcza, że czasem stosuję obie strategie w stosunku do tych samych osób. Najpierw uciekam, udaję silną a później wyrzucam wszystko z siebie i oni wówczas zastanawiają się co mi się stało. Strasznie bym chciała czymś sobie porzucać ale na razie nadmiar emocji wypuszczam z siebie pisząc coś albo grając na jakimś instrumencie, to mi jakoś pozwala wyrazić siebie bez ujawniania wszystkiego w prost.
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 6 z 7