Witam. Jest to mój pierwszy post i mógłby zostać rozbity na kilka wątków, ale chciałam zebrać do kupy to co mnie tu sprowadza. Z informacji ogólnych, to jestem kobietą, mam 25 lat, mieszkam głównie w Krakowie :)
Od kiedy pamiętam było coś ze mną nie tak. Maiłam kiepską rodzinę. Niby wszystko ok., rodzice nie pili, nie bili, ale nigdy z nimi nie rozmawiałam, każdy żył osobno, nawet jako dziecko płakałam pod kołdrą nic nikomu nie mówiąc. Później ojcu odbiło. Zaczęły się kłótnie, pretensje, teksty pt. głupia jesteś, nienormalna, do mnie do matki. Mimo to w okolicy uchodził za przykładnego obywatela, ojca, męża, co mnie do dzisiaj doprowadza do szału.
Ja zawsze uchodziłam za osobę silną psychicznie, twardą, niezależną, wytrwałą. To był taki mój sposób na życie – skoro nie można uzyskać nic od innych to trzeba radzić sobie samemu. Dobrze się uczyłam, miałam swoje pasje, po studiach szybko znalazłam pracę. Niby wszystko wygląda ok, ale jest źle i to bardzo.
Problemy z nerwicą zaczęły się w liceum. Najpierw wegetatywna, biegunki, zaparcia. Później hipochondria, aż w końcu silne lęki, duszności. Wylądowałam w szpitalu, dostałam leki, pomogło doraźnie, na terapię nikt mnie nie wysłał. Od tamtej pory jak lęki wracają to łykam leki przez kilka dni i przechodzi. Z negatywnymi emocjami też sobie nie radzę, wściekam się byle czym, mówię rzeczy których nie powinnam i coraz częściej widzę w sobie ojca co mnie przeraża. Teraz doszło chyba coś w rodzaju depresji. Płaczę, czuje że strasznie się nie lubię, że na nic dobrego nie zasługuję. Łapie się na tym, że chce zrobić sobie fizyczną krzywdę, żeby przestało boleć psychicznie.
Myślę, że na pogorszenie samopoczucia z roku na rok wpływa coraz większa samotność. Nie chce już sobie ze wszystkim radzić sama, brakuje mi siły. Chciałabym, żeby w końcu ktoś mi pomógł, nawet jak zapewniam, że sobie poradzę. Mam znajomych, ale widujemy się rzadko. W szkole mieli więcej czasu, teraz mają swoje życie. Miałam sporo facetów, ale żadnego na dłużej, wszyscy odchodzili, budowali trwałe związki z kimś innym, ze mną zrywali kontakt. Nie mam z kim zjeść obiadu, iść potańczyć a co dopiero zaplanować urlop. Nieraz próbowałam to zmienić, starałam się, żeby było dobrze, ale nie wychodziło. Mam wrażenie, że skoro tak było do początku, skoro nikt nigdy mnie nie chwalił, nie mówił „kocham” to tak już będzie zawsze. Nie znam innej opcji.
Wiem, że powinnam się leczyć, ale boje się, że to nic nie pomoże, że nie trafię na odpowiedniego człowieka i wówczas będę już mogła powiedzieć, że spróbowałam wszystkiego i nic nie pomogło. I co wtedy?