-
Postów
202 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Lunaria
-
Nie mogę spać i szlag mnie trafia! Poradźcie. Nigdy nie miałam problemu ze snem, wręcz przeciwnie. Sen mnie uspokajał, wyciszał i coś mi się wydaje że te problemy mogą mieć podłoże autoagresywne. Czyżby nerwica uderzyła w najczulszy punkt? Zaczęło się jakoś początkiem sierpnia od płytkiego czuwającego snu, wszystko mnie budziło, później było coraz gorzej, przesypiałam 3-4h budziłam się i już nie mogłam zasnąć, albo zasypiałam tylko na chwilę. Mam wrażenie że moje ciało by mogło spać, ale mózg pracuje tak intensywnie że nie mogę. Później doszło chyba przyzwyczajenie, że muszę się obudzić nad ranem oraz stres że "już na pewno nie zasnę". Obecnie czyje, że od miesiąca jestem niewyspana, raz za czas zdarzy się noc w miarę w porządku, ale to nie wystarcza żeby nadrobić zaległości. W pracy jestem nieprzytomna, czuje się jakbym była lekko pijana, nie kontaktuje, do tego doszła wściekłość na siebie za taki stan rzeczy. Znowu złapałam się na myśleniu, że może trzeba sobie ulżyć żyletką. Początkowo myślałam, że to gorszy czas, dużo stresów w pracy, ale przecież ja lubię spać więc w końcu zacznę. Ratowałam się co którąś noc małą dawką sedamu, bo to akurat miałam (dawno temu dostałam na lęki i bardzo mi pomógł). W końcu stwierdziłam że nie będę się truć przeciwlękowym benzo z powodu spania. Popijałam meliskę i tabletki ziołowe ale chyba działały tylko wieczorem, bo nad ranem to samo. Już mocno wykończona poszłam do lekarza rodzinnego, żeby mi zapisał coś mocniejszego, konkretnie na sen. Stwierdził, że da mi coś na pogłębienie snu, bo z tym zdaje się być problem, zapisał tritico i kazał się nie sugerować tym że to na depresję. Piłam przez tydzień, 1/3 tabletki, chyba 50 mg i spałam może trochę lepiej, za to rano dramat, a w zasadzie cały dzień. Dopiero koło 15 czułam że zaczynam być przytomna. Wieczorami jakoś przestałam być senna, chyba mi się już totalnie wszystko rozregulowało. Nie wiem czy jest sens zwiększać dawkę, bo w dzień padnę. Jestem też coraz bardziej zdenerwowana więc i tabletki ziołowe na wieczór nie pomagają. Wczoraj zjadłam 6 i niewiele to dało. Czytałam, że płytki sen i poranne wybudzenia są bardziej charakterystyczne dla depresji, ale mam poczucie że umie to jest raczej nerwicowe. Nigdy nie miałam problemów z depresją. Ponoć benzo tez za bardzo nie działają do rana, więc co w takim razie? Czuję że będę musiała wznowić terapię, ale żeby zacząć cokolwiek ogarniać muszę się w końcu wyspać. Chciałam coś doraźnie, żeby jakoś przetrwać do października - wciąż się łudzę że jak się skończy ten ciężki wrzesień to będzie lepiej, ale nie wiem już co by to miało być. Poszłam do rodzinnego, bo wiedziałam że do psychiatry będę czekać 2-3 tyg, potrzebowałam czegoś na już, żeby się móc trzeźwo zastanowić nad moim położeniem, a tu du*a. Najgorsze jest teraz chyba to wdrukowanie, że jest coraz gorzej, że nic mi nie pomogło, więc już na pewno nic mi nie pomoże. W nocy mi duszno, ciepło, staram się odprężyć ale cały czas myślę, że nie będę mogła spać i nie śpię.
-
carlosbueno, dużo ludzi ma nadzieję że nie dożyje do emerytury Część z nich może się jednak rozczarować
-
Problemem nie jest poziom wykształcenia i uzyskany tytuł, tylko to czy się ktoś umie sprzedać czy nie. Oczywiście, jak jest dużo socjologów to trzeba być naprawdę dobrym i umieć się wkręcić, żeby coś z tego mieć, a przy ogromnym zapotrzebowaniu na budowlańców nie trzeba aż tak się wybijać. Niemniej w ostatecznym rozrachunku decydują indywidualne predyspozycje. Co nie zmienia faktu, że polski system kształcenia jest ułomny.
-
Dorosły facet jak mały chłopiec
Lunaria odpowiedział(a) na Lunaria temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Nie omieszkam :) ostatnio rzadko tu bywam W takim razie wątek prawie jak o Tobie Mam nadzieję, że terapia pomoże. Ja nie jestem już w tej kwestii tak optymistyczna jak rok temu ale wciąż wszystkim polecam... -
Dorosły facet jak mały chłopiec
Lunaria odpowiedział(a) na Lunaria temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Owszem. W sumie jak nad tym myślę, to wiele rzeczy się faktycznie zgadza, ale ponoć z borderline jest tak, że do wielu rzeczy pasuje. U ciebie Hans to zdiagnozowano? Po Twoich postach bym się nie domyśliła. -
Dorosły facet jak mały chłopiec
Lunaria odpowiedział(a) na Lunaria temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Hans, jest w trakcie diagnozy. Nie pomyślałam o borderline... -- 09 kwi 2014, 20:42 -- Chce się napisać, że jest to zależne do tego jak bardzo zaburzoną kobietę sobie znajdą -
Dorosły facet jak mały chłopiec
Lunaria odpowiedział(a) na Lunaria temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Ciężko powiedzieć za co się kocha, bo to raczej jest niezależne do jakiś konkretnych cech. Oczywiście są takie rzeczy które w nim lubię i staram się je sobie przypominać. Na ten moment jestem jednak zupełnie skołowana i czuję ze wpadam w coraz większą paranoję. -
Dorosły facet jak mały chłopiec
Lunaria odpowiedział(a) na Lunaria temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Z pewnością czerpię korzyść z matkowania mu, chociaż staram się tego nie robić, może boję się też że nikt inny by ze mną nie wytrzymał. Poza tym chyba wolę być ofiarą niż tym kto skrzywdzi, czyli odejdzie. Zerwanie to też bardzo duża zmiana, a ja się zmian boję. Chyba mam też poczucie że on mi krzywdy nie zrobi i tak mi bezpiecznie się przy nim chować. 1234qwerty, wiem jak to wszystko wygląda. Z początku takie rzeczy jak uśmiech nie zwracały mojej uwagi teraz już jestem przewrażliwiona. Zacznę może od tego, że znam sporo facetów i ten z którym jestem jest na prawdę nietypowy. Nie raz zdarza mu się robić zupełnie nieprzemyślane ruchy, nieostrożne i chaotyczne, to mnie uderzy drzwiami, to rozbije kubek wymachując rękami, zacznie kopać piłkę w mieszkaniu. Potrafi się boczyć że odwołałam spotkanie bo coś mi wypadło i robi wówczas te swoje oczy zbitego psa, którego skrzywdził zły pan. Często jak spotykamy się ze znajomymi to jest opryskliwy bo nie rozumie że ktoś żartował, ma też tendencje do argumentowania "nie bo nie". Jak mu ostatnio zasugerowałam że w naszym związku jest mało erotyzmu i namiętności to mi powiedział, że przecież często się przytulamy Planowanie jakiegoś wyjazdu jest drogą przez mękę bo on najpierw z wielką egzaltacją opowiada mi co wymyślił i jak dokładnie wszystko zaplanował a jak się później okazuje że czegoś się nie da zrealizować, albo ja bym chciała jakoś inaczej to od razu ma doła. Ciężko mi to wszystko ubrać w słowa, dlatego może wydawać się że czepiam się zupełnie bezpodstawnie. Mam świadomość że sama pewnie coś wyolbrzymiam, ale zupełnie z niczego się mi to przecież nie bierze. Długo szukałam wspólnego mianownika dla tych jego zachowań które mi przeszkadzają i doszłam do tego że tak się właśnie zachowują dzieci. -
Czuje że mój związek jest toksyczny, ale nie umiem nic z tym zrobić. Nie potrafię zerwać ani nie potrafię zmienić swojego podejścia. Wydaje mi się że głównym problemem jest to że mój facet (30+) nadal jest emocjonalnie małym chłopcem. W dodatku jest to skrzywdzony mały chłopiec, który często ma focha i uważa że cały świat go atakuje, więc sam też atakuje. Wciąż jest wystraszony, zestresowany. Boi się spontaniczności, a jeśli już ją okazuje to jest to spontaniczność która mnie wkurza, albo wprawia w zażenowanie bo jest chaotyczna, trochę nieobliczalna. Może to zabrzmi jak jakaś paranoja (i może nią jest…) ale ja te jego dziecięce cechy widzę we wszystkim, nawet w tonacji głosu, w gestach. Życie erotyczne leży (chociaż jest już i tak lepiej niż było). Oczami wyobraźni widzę że jak pojawiłoby się dziecko i zaczęłyby się prawdziwe problemy to on zupełnie by tego nie ogarnął. Niektóre rzeczy irytują mnie już niewspółmiernie mocno, potrafię się denerwować o to że uśmiechnął się nie tak jak trzeba. Oczywiście staram się mu takich rzeczy nie wytykać, ale złość we mnie się kumuluje. Z drugiej strony kocham go i w tych rzadkich momentach kiedy widzę w nim dojrzałego mężczyznę, wiem że chciałabym z nim być. Ponad to, sama sobie takiego faceta wybrałam. Zerwę z nim, ucieknę od niego ale od siebie przecież nie ucieknę i nie mam gwarancji, że nie wpakuję się w drugą taką samą relację. Wiem, że każdy normalny człowiek na moim miejscu po prostu by odszedł, ale ja nie jestem normalna. Dużo rzeczy w naszej relacji udało się nam do tej pory wypracować. On się bardzo stara żeby było mi dobrze, wiem że jestem dla niego najważniejsza na świecie, ale to jest męczące tak wciąż się starać. Nie chcę mu wciąż mówić co robi nie tak, chcę go szanować jako mężczyznę tylko zupełnie mi to nie wychodzi. Niestety widzę w tym wszystkim taki układ jak miałam w domu, kiedy to relacja z matką mnie wykańczała, a mimo to wciąż do niej lgnęłam. Jestem już po jednej terapii, lada dzień idę na kolejną. On też będzie szedł, ale wiadomo, że terapia to nie czary. Nawet jeśli coś będzie lepiej to na efekty trzeba będzie długo czekać, a ja jestem już totalnym wrakiem. Był ktoś może, albo jest w podobnej sytuacji? W jaki sposób można pracować nad poszukiwaniem męskości, żeby przestać być małym przestraszonym dzieckiem?
-
Naho, u mnie hipochondria uaktywniła się w związku z poczuciem że należy mi się jakaś kara. Jak się wyzbyłam poczucia winy to hipochondria minęła. Bicie siebie to też jakaś forma karania siebie. Zastanów się czy jest coś za co siebie każesz? Może jesteś zła na siebie za jakieś emocje które narastają w Tobie podczas kłótni z chłopakiem?
-
Tydzień mózgu czyli seria wykładów z tematów około mózgowych. Jak dla mnie brzmi bardzo zachęcająco Znalazłam w dwóch miastach: Kraków: http://www.ptpk.org/tydzien_mozgu/tydzien_mozgu_2014.html Warszawa: http://www.tydzienmozgu.nencki.gov.pl/
-
Za co "kochamy" nasze "wspaniałe" mamusie.
Lunaria odpowiedział(a) na Zupapomidorowa temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Za to że nie słuchała co do niej mówię. Za to że osaczała, nie dając żadnej intymności. Za szantaże emocjonalne, za to że musiałam pasować do jej wizji. Za mówienie "jesteś taka sam jak ojciec" gdy robił nam awantury. Za to że miała i ma mnie po to by jej było łatwiej, bo od tego są dzieci. -
essprit, Nie zrozumiałyśmy się. Właśnie o to mi chodziło, że może ograniczają diagnostykę i ilość osób zakwalifikowanych na terapię w celu oszczędności (mają pewnie jakieś limity) Czyli tylko do tych bardzo potrzebujących (co po paru minutach rozmowy, nierzadko można ocenić błędnie). Wiem że trzy miesiące to mało. Powinno być minimum sześć bez przerwy, tak nam mówili. Ale na tyle to NFZ nigdy kasy nie miało.
-
essprit, masz rację. Na pewno podchodzimy do tego zbyt osobiście, bo tak to już z zaburzonymi bywa Nie podejrzewam że robią celowo na złość, jeszcze by tego brakowało. Zawsze mogą się jednak mylić. Jakieś kryteria z pewnością mają ale właśnie zaczęłam się zastanawiać czy jednym z tych kryteriów nie stały się pieniądze. Bo przecież ta diagnostyka kosztuje, trzymanie pacjenta na oddziale dziennym przez trzy miesiące tym bardziej, a chętnych jest od groma.
-
To się często zdarza, też mam czasem takie "nie to nie, bez łaski" ale to chyba jest właśnie objaw i sygnał że coś się złego dzieje. U lekarza często gram bohatera i nic po sobie nie dam poznać a jak wrócę do domu to chodzę po ścianach. Święte słowa Tak się zastanawiam czy przypadkiem NFZ nie położył łap na poradni na Lenartowicza. Kiedyś tam jakoś prędzej kwalifikowano do grup i przede wszystkim była porządna diagnostyka. Choć to może już jakaś mania prześladowcza mi się uruchomiła...
-
Coś w tym niestety jest. Trzeba się zareklamować Z resztą słyszałam od kilku osób że ta wstępna rozmowa pozostawiała wiele do życzenia. Z grupami pracuje chyba zupełnie inny zespół specjalistów i nie miałam nic do zarzucenia tamtym terapeutom. W poradni jest chyba mimo wszystko masówka Dziwię się natomiast że nie zrobili Ci pełnej diagnostyki, testów, rozmowy z psychologiem, tylko tak od razu "nie". Możesz napisać co Ci dolega? Oczywiście nie naciskam. Mi za pierwszym razem psychiatra chciał wmówić zaburzenia odżywiania i myślałam że tam parsknę śmiechem. A chodziło o to że lubię jeść regularne posiłki bo mam szybki metabolizm. Co by nie mówić to jednak nie są jasnowidze i po tych paru minutach wywiadu bez dodatkowej diagnostyki mogą się mylić.
-
nie tyle ile bym chciała a Ty essprit możesz coś więcej napisać o grupie popołudniowej?
-
Jesteś w błędzie. Wiem, że sesje takie jak na porannej grupie są tylko w pon, sr i czw. We wt i pt są zajęcia wszystkich trzech grup i jak to pani psychiatra powiedziała, opierają się też na innych technikach nie tylko na dialogu, cokolwiek to znaczy. A więc jeśli są tylko trzy dni normalne to raczej każdy nie będzie miał pracy w danym tygodniu, tak jak było na grupie porannej. Chyba że grupy są mniej liczne, albo zajęcia dłuższe, albo prace krótsze, albo jeszcze jakiś inny element wyleciał. To wszystko dość znaczące różnice. madfrog, wypytaj się dobrze na czym polega grupa popołudniowa, będziesz mogła nam tu rozwiać wszelkie niedomówienia.
-
madfrog, skończyłam terapię poranną z dobrym wynikiem i teraz pani psychiatra doszła do wniosku że skoro wróciłam po 6 miesiącach to powinnam chodzić równocześnie na terapię i do pracy. Wcześniej byłam na zwolnieniu lekarskim więc moje życie podczas terapii nie wyglądało tak jak zazwyczaj i być może to było powodem nawrotu. Po części się z nią zgadzam, ale nie do końca. Czuję się dziś trochę tak jakby mi odebrano ostatnią deskę ratunku, bo po terapii czułam się na prawdę dobrze, nie wiem co teraz madfrog, a Ty pracujesz na pełny etat? Bo ja mam taką pracę po 8h od 8-16. Zauważyłam że oni tam mało mówią o grupie popołudniowej, niby odpowiadają na wszystkie pytania ale jakoś tak mało szczegółowo. Nie jest dla mnie do końca jasne jak konkretnie to wygląda, wiem natomiast że duże są różnice w stosunku do funkcjonowania grupy porannej.
-
Potrzebuję informacji na temat terapii na lenartowicza - grupa popołudniowa. Najlepiej jeśli ktoś chodził i może swoje wrażenia opisać. Chodziłam tam początkiem roku na grupę poranną i byłam bardzo zadowolona a teraz zaproponowali mi albo u nich popołudniową albo gdzieś indziej indywidualna. Nie wiem co gorsze... Niby chodzi o to, żebym łączyła pracę zawodową z terapią bo ponoć da to lepsze efekty. Problem w tym, że boje się iść indywidualnie na NFZ bo kto wie gdzie trafię, a i myślę też że grupowa jest w moim przypadku bardziej skuteczna. A jak będę chodzić do pracy i jednocześnie na popołudniową grupę to się mogę zajechać. Ciężko mi to sobie wyobrazić, pamiętając jakim obciążeniem psychicznym była wcześniejsza terapia. Nie miałam siły na nic więcej i boję się że takie połączenie może przynieść odwrotny skutek do zamierzonego. Zamiast lepszych efektów leczenia nie będzie nic ani z pracy ani z terapii
-
Jeszcze niedawno też byłabym pewna że trzeba inwestować w siebie i też bym każdemu powiedziała, że jeśli uczucie jest prawdziwe to przetrwa. Sęk w tym że występował u mnie głęboki egocentryzm w wyniku tego że zawsze miałam tylko siebie i sama musiałam się o siebie troszczyć. Teraz staram się myśleć nie tylko w kategoriach JA, ale również MY. Strasznie ciężko jest uwierzyć, że ma się kogoś komu można zaufać i kto zasługuje na to by brać go pod uwagę w swoich planach. Nie chce dla niego rezygnować ze swoich pasji, bo na dłuższą metę tego nie wytrzymam, ale mam nadzieję że da się jedno z drugim jakoś połączyć i wspólnie znaleźć rozwiązanie, jakiś kompromis. W końcu nie jestem jeszcze taka stara, dzień mojej sławy może jeszcze kiedyś nadejść Myślicie że zawsze inwestowanie w pracę się bardziej opłaca, niż w miłość? A może jest to kwestia indywidualna i zależy od charakteru danej osoby?
-
Opiszę mój przypadek w ramach wstępu do dyskusji. Zastanawiałam się czy nie umieścić tego posta w dziale "problemy w związkach..." ale rozumiem że i tak nikt za mnie decyzji nie podejmie. Może chociaż mi trochę ulży jak to z siebie wywalę, a myślę, że temat jest powszechny i warty dyskusji. Nigdy nie miałam problemów z nauką/pracą zawsze miałam problem w kontaktach z ludźmi. Typowy przykład pracoholika z pasją a do tego jeszcze farciarza. Praca była i jest dla mnie jak powietrze. Ostatnio kiepsko mi się powodziło w obecnej firmie, szukałam czegoś nowego i odezwano się do mnie z mocno rozwojową propozycją z czymś o czym zawsze marzyłam jeszcze jako dziecko. Sęk w tym że na drugim końcu Polski. Nie miało by to dla mnie większego znaczenia ALE... Jestem po terapii na której nauczyłam się rozmawiać i żyć z ludźmi, nauczyłam się tego że potrzebuję z kimś być, że codzienność też może być piękna i nie trzeba być wielkim naukowcem żeby czuć się szczęśliwym. Mam teraz kogoś, uczę się kochać i dzielić z kimś życie. Mimo że mam sporo wątpliwości czuję że zrobiłam ogromny postęp. Ten ktoś nie może ze mną wyjechać więc musiałabym narazić nas na bardzo ciężką próbę przyjmując tą pracę. Odmówiłam, ale jestem przerażona. Nie wiem jak długo przetrwa ten związek, bo wszystkie wcześniejsze się posypały, nie wiem czy za kilka tygodni nie zostanę zupełnie bez pracy, nie wiem też na ile faktycznie terapia coś we mnie zmieniła. Czy ja się nadaję do bycia z kimś, czy może powinnam brnąć w to co zawsze dobrze mi wychodziło. Niemniej realizując pasję mimo że szczęśliwa czułam się nie raz bardzo samotna, chciałabym zrobić krok do przodu. Po to chodziłam na terapię żeby coś w swoim życiu zmienić. Do tego wszystkiego jest jeszcze uczucie że historia zatacza koło i życie daje mi jeszcze jedną szansę, ponieważ kilka lat temu miałam już bardzo podobną propozycję z której wówczas zrezygnowałam i później żałowałam. Dyskutujcie :)
-
Miałam kiedyś podobnie. Założenie jest teoretycznie dobre i powinno się sprawdzać. Problem chyba leży w tym żeby ustalić jakiś kierunek i cel, nie wykonywać wszystkiego na oślep, nie dawać zawsze i wszystkim tego samego i tu się zgodzę w pełni z Mushroonm. Jeśli zawsze jesteś pomocny, uśmiechnięty, zawsze wyciągasz pierwszy rękę to ludzi się do tego przyzwyczajają i zaczynają Ciebie traktować nie jak człowieka tylko jak maszynkę bez uczuć i efekt się robi dokładnie odwrotny. U mnie doszło do tego że kontaktując się z kimś czy pomagając byłam posądzana o robienie tego tylko i wyłącznie dla swoich korzyści.
-
hmm... może wówczas się tylko zaleczyłeś i teraz wróciło ze zdwojoną siłą, z nowymi objawami? Może będziesz musiał głębiej się temu przyjrzeć, żeby znaleźć przyczynę i żeby już Ci to nie wracało. Nie chcę Cię tu diagnozować, bo zupełnie nie mam do tego podstaw, ale takie odczucie obcości może być chyba związane z depresją. Mam nadzieję, że Twój lekarz jest dobrym fachowcem i coś poradzi. Napisz jak poszła wizyta.
-
graddis, żeby to było takie proste... Będąc dorosłym można się oderwać materialnie, a co z resztą?