Skocz do zawartości
Nerwica.com

Stonka

Użytkownik
  • Postów

    460
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Stonka

  1. Stonka

    pustka - pomocy

    Przez 7 lat głównie seroxat. Potem po tym zaniku uczuc z 45 innych - oczywiscie zapisywali mi je lekarze. Na terapie chodziłam jedna 2,5 roku (przed zanikiem uczuc, ale ten terapeuta tylko pogorszył moje funkcjonowanie), potem po zniaku uczuc kilka kilkusmiesiecznych, ale one juz niewiele dawaly ze wzgl na nieodczuwanie. Nie bede wypisywac wszystkich leków które bralam, bo były to prawie wszystkie dostepne w psychiatrii, ale wypróbowałam wszystkie SSRI, wiekszosc TLPD, weelbutrin, moklobemid, wiekszosc łączona z neuroleptykami na sen.
  2. Antydepresanty sąnieprzewidywalne. Nie chcę straszyć, ale mi zniszczyły życie. Choć wielu ludziom pomogły
  3. 400mg chlorprothixenu to chyba baaardzo dużo. Afobam i estazolam uzależiają - niestety własnie przerabiam ten problem i jest on straszny. Venlafaksyna na sen to jakaś bzdura - ten lek ma aktywizować. Ja też mam problemy ze snem i to od 7 lat. Świetnie działa olanzapina, ale skutki długofalowe mogą byc straszne. Tak samo ketrel i inne neuroleptyki. Na mnie ostatnio swietnie zadziałała mianseryna (antydepresant), ale byłam po nim straszie znuzona w ciagu dnia. A w ogóle specjalisci polecają trittico. No i jest zwykła hydroksyzyna, która wielu ludziom słuzy. No i leki typowo nasenne- zolpidem i zopiclon- oba uzależniają. Z mojego długoletniego smutnego doświadczenia z lekami wynika, że im cięższe g.wna się żre, tym potem ciężej żeby coś zadziałało, ale może nie jest to regułą, bo przecież zarłam olanzapinę, a teraz zadziałała zwykła mianseryna.
  4. Stonka

    pustka - pomocy

    Mija 10 lat odkąd zaczęły się jakieś problemy....chociaż "jakieś" to ja miałam chyba od dziecka - na pewno miałam nerwicę.W domu nie było wesoło, poza tym jak to w życu różne neiszczęścia się zdarzały, ale jakos z nich wychodziliśmy, po cieprieniu następowała ulga, radość. Byłam świetna w szkole i na studiach. W dziecinstwie byłam nieśmiała i zahukana,ale już na studiach wynormalniałam, miałam kilku facetów.W końcu z jednym planowaliśmy ślub, ale do tego trzeba było odstawić leki. Zapomniałam powiedzieć, że przedtem jedna lekarka zapisywała mi przez 7 lat leki, jak sama teraz przyznaje - niepotrzebnie. Po tylu latach rzucednie leków było prawie niemożliwe - skutki odstawienne były nie do przejścia, do tego atmosfera w domu cały cxzas niespokojna i presja, by czasem nie iść na zwolnienie. Dodam, że wtedy juz goniłam resztką sił. Nie mogłam spać od lat, lekarka zapisywała mi na sen neuroleptyki przez które byłam tak zmęczona jak po narkozie, ograniczałam aktywnoć do niezbędnego minimum, moje życie towarzyskie ległow w gruzach. Ale potem pojawił się ON. Jak juz wspomniałam po pewnym czasie mówiło się o ślubie i dzieciach. Bardzo chciałam rzucić leki, bo często mówiłam lekarce, że już ich nie potrzebuję, tylko nie mogę przejść przez efekty odstawienne, ale ona mi nie pomogła, tylko kazała jeść dalej. Byłam w końcu szczęśliwa, zakochana, libido szalało, życie miało sens. Poszłam do innej lekarki, a ta mi zmieniła lek na citalopram. Wkrótce zaczęły się dziać dziwne rzeczy - zaczęłam odczuwać uczucia jakby za szybą i zupełnie znikło mi libido. Po czasie czułam jakbym w ogole nie kochała mojego faceta. Lekarka powiedziała, że to niemożliwe, że to poe leku i zapisała inny. Ja jej mówiłam, że ten nastepny bardzo xle toleruję, ale ona się uparła. To mnie dobiło.Lek spowodował epizod klinicznej ciężkiej depresji. Po jakimś czasie wróciłam do stergo leku, ale NIGDY, nigdy juz nie wróciłam do siebie.Moje odczuwanie radości było mizerne. W ogóle moje odczuwanie było mizerne. Za to niewyobrazalnie czułam lęk z tego powodu co sie w ogóle dzieje. Po niedługim czasie zdałam sobie sprawę, że ja nie odczuwam uczuć wyżsych takich jak miłość, przywiązanie, tęsknota. Cały czas miałam myśli samobójcze. Lekarka zaprzeczała, że to po leku. Ja jeszcze wtedy wierzyłam. Szukałam winy w sobie, chodziłam po psychologach. W skrócie pisząc przez 3 lata próbowałam najróżniejszych terapii, wypróbowałam kilkadziesiąt leków. diagnozy oscylowały wokół depresji, zaburzeń osobowości. Z czasem stany depresyjne tylko sie nasilały. Ja nie myślałam o niczym innym jak tylko o tym, że odzyskać przezywanie, bo związek, miłość, rodzina, uczucia zawsze były dla mnie najważniejsze. Codziennnie budziłam się bólem i lękiem, ale przez pierwszy rok jeszcze jakos sobie radziłam, choć już wówwczas moi rodzice określili, że był "straszny". Odczuwanie uczuć dalej spadało. Przestałam czuć więź z rodziacmia, choć bardzo chciałam czuć. Pojawiło się uczucie pustki w okolicy serca, na początku delikatne, potem coraz bardziej dotkliwe. W pierwszym roku odczuwałam jeszcze przynajmniej zadowolenie np. ogladając TV albo bedąc na łonie przyrody. Zmieniał mi się nastrój. Z reguły uzalezniony od był od pogody. W drugim roku, szczególnie po próbie z rispoleptem nastąpiło całkowite tąpnięcie,a żyhcie stało się nie do zniesienia. Bralam rispolept tylko kilka dni, więc nie wiem czy to on winien, ale od wtedy pojawiło się uczucie niewypowiedzianego cierpienia i mysli samobójcze na potęgę. Nie dało się wytrzymać chwili. Szukalam pomocy w szpitalach, u znanych profesorów. W międzyczasie trochę próbowałam pracować, ale zawsze poległam, bo ile się da pracować czując ciągłe cierpienie, pustkę, anhedonię, zmęczenie, zmulenie, otępienie, nie czując żadnej radości, zadowolenia. I cały czas udając przed znajomymi. Że też się gdzieś wychodzi, że ma się jakieś zycie - podczas gdy w rzeczywistosci wiekszosc dni upływala na zwijaniu się z cierpienia, napięciu, płaczu, pragnieniu zabicia się (wstrzymuje mnie lek przed piekłem i nie chcę tego robić rodzicom). Wykorzystałam chyba już wszystkie mozliwe opcje, spróbowałam większości dostępnych leków. Nic nie pomogły, ale za to miałam makabryczne skutki uboczne - zaburzenia neurologiczne, wyczerpanie na granicy padnięcia, omdlenia, zmiany w EEG a ostatanio także groźne dla życia torsade de pointes. Nikt kto nie przeżył akatyzji czy czegos w rdozaju dyskinez nie wie co to za ciepienie. I jaki koszmarny strach dla bliskich. I tak ciągle w kółko od 3 lat. Próba odstawienia wszystkiego także sie nie powiodła, bo mój organizm jakby nie odczuwa sennosci i nie zasnę bez leku. A po każdym mam skutki uboczne. Generalnie uważam, że lekarze to gn..ojki i nie przjemują sie bardziej skomlpikowanym przypadkiem. Wpakują byle jaki lek, skasują 100 z albo wyslą do szpitala, gdzie też nikt się nie przejmuje ( te torsade de pointes miałam w szpitalu i w ogóle nie zareagowali, nawet nie zalecili kontroli ekg, że w ogóle takie cos miałam dowiedziałam sie z wypisu, choć często skarzyłam się, że xźe mi na sercu). Podejrewałam u siebie schizofrenię prostą, ale nikt mi tego nie stwierdził. Ostatnio pojechałam do IPINU na konsylium kilku lekarzy w tym jednego profesora od ciężkich depresji i najpierw mówili, że prawdopodobnie zaszkodziło mi zbyt dlugie przyjmowanie leków ( prof. od depresji potwierdził moje obawy, że NA PEWNO brakuje mi dopaminy i stą anhedonia i brak uczuć. W końcu mówili o lekoopornej depresji, a na końcu na kartce dostałam diagnozę dystymia. Dodam, że te 3 lata temu byłam o krok od zamążpójścia, mieliśmy wybrane imiona dla dzieci, myslało sie o kupie działki i wybudowaniu chałupy z ogródkiem, robiłam wtedy kurs CAE, byłam na konferncji naukowej zagranicą i w ogóle prpoponowano mi karierę naukową. A teraz cieszę się jak jestem w stanie napisać tak długi tekst jak ten albo przeczytać gazetę ( raz na pół roku). Wiadomoci w ogóle nie oglądam. A najgorszym piekłem jest, że przez brak zaintersowań nie mogę się NICZYM zająć...każda minuta mi się wlecze, ta pustka w sercu tak strasznie boli... w ogóle tak sobie wyobrażam piekło - kompletma anhedonia, niemozność odczuwania Radosci i Miłosci i niemożność zajęcia się czymkoliek - potworna bolesna nuda. Poza tą oficjalną " z wysokiego szczebla" diagnozą mam w swojej kolekcji całą masę diagnóz depresji, która w sumie wyparła z czasem diagnozę zaburzeń osobowości. Swój długi wywód skończę kluczowym dla mnie pytaniem - czy ktoś z Was odczuwał TAKĄ PUSTKĘ, brak uczuć, brak więzi z ludźmi itd. w depresji? Czy to może trwać 3,5 roku? I co robić jak zostało to określone jako lekooporne, a dodam, że żadne terapie nie pomagają, bo jak sie nic nie przeżywa to rozmowa z terapeutą jest jak ze ślepym o kolorach. Mój swiat ze świata inteligenta uległ dosłownie zezwierzęceniu - żadnych uczuć, potrzeb, dążeń, marzeń... do tego takie rodzaje inteligencji i umiejętności jak wyobraźnia przestrzenna, tworzenie, pamięć - leżą. Nie umiem o siebie zadbać. Gdyby nie rodzxice - zginełabym. Nie poszłabym na arcyażną wizytę do np. endokrynologa, bo nie miałambym siły psychicznej na to. Moja wola też nie istnieje. Nie istnieje jakieś " ja chcę, ja postanawiam". zupełnie sie izoluję, bo nie mam ludziom NIC do powiedzenia. Aha - i czuję się strasznie zagubiona. Tak jakby moja osobowość uległa drastycznej zmianie, jakby moja tożsamość, moje ego - nie ostniało. Czy to nie przypomina tego co się czyta o schizofrenii?
  5. W Warszawie na ul.sobieskiego tuż przed Instytutem Psychiatrii i Neurologii jest kościół oo. Barnabitów - oni są jakos wyczulenie na problem osób chorych psychicznie i bezdomnych - wiem to stąd, że kilka razy byłam tam na Mszy Św. Ale co konkretnie mogą zaoferować to nie wiem. Na pewno mają tzw. Dom Chleba PS Ja mam podobne objawy, od 3,5 roku czuje potworne cierpienie zarówno psychiczne jak i fizyczne, nie odczuwam uczuć, nie odczuwam przyjemnosci, nie mogę poczuć nawet tak prostej przyjemności jak poleżenie na ciepłej trawie latem czy przejechanie się rowerem. Nie pracuję. Ledwo co do skpeu sie zwlokę. Byłam u tysiąca lekarzy i nie bardzo wiedzą co mi jest. Ostatnio stwierdzili, że pewnie zaszkodziło mi długoletnie przyjmowanie leków i dlatego nie odczuwam uczuć, w końcu powiedzieli o atypowej depresji lekoopornej, a na kartce dostałam diagnozę dystymia ( tylko w której dystymii nie ma uczuć,ŻADNEJ przyjemności i są codzienne mysli samobjcze?) Też podejrzewałam schizofrenię prostą, a teraz to już nic nie wiem. Najbardziej mi szkoda, że znisczyłam życie moim rodzicom, bo trudno o rodziców którzy tak cierpią jak oni. Nic nie jestem w stanie robić, więc każde spotkanie z siostrą, ze znajomym, z byłym chłopakiem ( związek sie rozpadł przez brak uczuć) napawa mnie totalnym bólem, bo moje zycie to męka, a oni opowiadają mi o codziennych sprawach, w wiekszości sukcesach i inicjatywach. -- 05 mar 2012, 18:13 -- Ponieważ mój post przeniesiono, chociaż głowna moja intencją było podaanie temu bezdomnemu internaucie namiarów gdzie może uzyskać pomoc, w każdym rzie ponieważ mój post przeniesiona to się spytam - czy u kogoś z Was dystymia przebiega z kompletnym prawie brakiem uczuć, poczuciem pustki w okolicy serca, potwronym cierpieniem, niezdolnością do samodzielnej egzystnecji (zginęłabym bez rodziców) i CODZIENNYMI od 3 lat myslami samobójczmymi? I kompletnym fiaskiem wszlkich leków o terapiach nie wposmnę
×