Witam pogodnie wszystkich forumowiczów!
Mam 29 lat i mieszkam w Poznaniu. Nie wiem czy tak na początek warto opowiedzieć o sobie ale czuję, że muszę to z siebie wyrzucić. Jeśli to niewłaściwy dział to naprawdę wszystkich przepraszam.
Najprawdopodobniej mam depresję. Już ponad 6 lat temu chodziłem do psychologa. Miałem problem z rozmowami o pracę, więc ich unikałem. Nie byłem zadowolony z wyników. Zrezygnowałem z dalszej terapii słownej. Wiedziałem jednak, że nadal mam problem. Ryczałem przy wszystkim: przy smutnych piosenkach, przy wzruszających scenach na filmach. Ale chciałem zmienić swoje życie. Od października 2005 roku miałem iść na studia. Tamto lato, pomimo moich trudności ze sobą, było najpiękniejsze ze wszystkich. W lipcu tamtego roku poznałem JĄ. Najpierw rozmawialiśmy przez internet, potem spotkaliśmy się kilka razy. Łączyło nas naprawdę wiele: problemy, smutki, poczucie humoru. Czułem że znalazłem bratnią duszę na całe życie. Pod koniec sierpnia zaczęliśmy być ze sobą, potem zaczęły się studia w październiku i... tak po wielu przyjemnych i nieprzyjemnych latach/miesiącach/tygodniach/dniach dotrwaliśmy do teraz. Wiem, że nie byłem zbyt zaradny, nadal miałem problemy z rozmowami o pracę, ale jak przyjaciel załatwił mi jedną z nich to przyjąłem ją z przyjemnością. Pracowałem krótko: niecałe pół roku. W międzyczasie skończyłem 26 lat i utraciłem status studenta, co nie było na rękę dyrektorowi firmy. Współpraca się zakończyła a ja żyłem nadzieją, że skończę studia i potem zacznę martwić się o pracę. Pod koniec roku 2010 obroniłem swoją pracę magisterską. Potem było już tylko gorzej i dawne problemy powróciły. Odwlekałem chodzenie na rozmowy o pracę. Bałem się ich, tak jak przedtem. Na pierwszą z nich miałem iść w marcu 2011 roku ale się rozchorowałem. Przez ponad tydzień miałem z niewiadomych przyczyn bardzo wysoką gorączkę i nie poszedłem na rozmowę. Potem bywało różnie. Przyzwyczaiłem się do tych wszystkich rozmów i chętnie, choć nadal z niepokojem, chodziłem na nie. Na początku maja dostałem pracę jako telemarketer. Pracowałem tam zaledwie 3 dni, ponieważ praca nie sprawiała mi ani trochę przyjemności a firma od początku oszukiwała z naliczaniem godzinowym. Zrezygnowałem i szukałem dalej. Byłem na mnóstwie rozmów w sprawie akwizytorów (nazywanych dumnie przedstawicielami handlowymi), telemarketerów i innych, co najmniej niepasujących mi zawodów. Wybrzydzałem w ofertach chociaż nadal nie miałem pracy (problem z dojazdem - nie mam samochodu ani prawa jazdy, krytyczne opinie o firmie w internecie itd.). Chciałem pracować ale miałem poczucie, że do niczego się nie nadaję, że to nie dla mnie. Moje uśpione problemy wybudziły się z letargu. Nastał okres depresyjny w samym środku lata. Doszły do tego kłótnie z dziewczyną, że wybrzydzam, że to wina moich rodziców i mojego braku zaradności, że zmarnowałem sobie życie. Sam zgadzam się w tymi słowami. Zawsze po takich rozmowach dochodziliśmy jednak do pewnych wniosków. Ona była przy mnie, wspierała mnie i pocieszała. Wiem, że wiele też ze mną wycierpiała. Chcieliśmy zamieszkać razem, dążyliśmy do tego i postanowiliśmy, że stanie się to jak będziemy oboje pracować. W lipcu Ona dostała pracę na zastępstwo w bardzo fajnym miejscu. Ja nadal szukałem pracy. We wrześniu byłem już tak zdesperowany, że przyjąłem pracę, do której sam nie byłem i wciąż nie jestem przekonany. Praca fizyczna, brudna, słabo opłacana. "Zawsze to jakiś start" -myślałem, "Wreszcie będziemy mogli realizować nasze wspólne plany zamieszkania"...
W dniu dzisiejszym Ona zrywa ze mną kontakt. Wcześniejsze rozmowy nic nie dają. W rozmowach naśmiewa się ze mnie i wywyższa się, że ma lepszą i lepiej płatną pracę. Jeszcze w zeszłym tygodniu spałem u niej po dwóch popołudniówkach. Rozmawialiśmy trochę wieczorem, o wszystkim i o niczym. Myślałem, że się coś układa. Od wczoraj wieczora nie odpisuje na moje sms-y i nie odbiera telefonów ode mnie. Ostatni telefon odebrała dzisiaj. Z rozmowy wynika, ze definitywnie chce ze mną zerwać kontakt, sama czuje się dobrze i nie chce tego zmieniać. Jutro mamy się spotkać ostatni raz żeby oddać sobie swoje rzeczy i raz na zawsze się pożegnać. Mój świat się załamał. Jedyna osoba dla której chciałem to wszystko zmienić odrzuca mnie. Nazwijcie mnie idiotą ale pójście do tej pracy było dla mnie poświęceniem. Poświęceniem się dla wspólnego, lepszego jutra. Może po prostu to zwyczajne i normalne ale z moimi problemami urasta do rangi poświęcenia, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Wielokrotnie się już wcześniej rozstawaliśmy ale zawsze godziliśmy się i wracaliśmy. Teraz jest inaczej. Ona nie ma już dla mnie szacunku, mówi że jestem małym chłopcem a potrzebuje mężczyzny, szydzi ze mnie. Wiedziała, że chciałem jeszcze chodzić do psychologa i leczyć się. Wielokrotnie zwierzałem się jej a podczas tych trudnych dla mnie rozmów - oczyszczałem się i poznawałem lepiej źródła swych lęków (tak to przynajmniej widzę). Wiedziała też, że była jedyną osobą której o wszystkim mówiłem i z którą byłem zawsze szczery. Ale wszystko się zmieniło i wydaje się, że nie ma już powrotu. Teraz kiedy miałem jakieś nowe nadzieje...
Na dzień dzisiejszy nie daję rady. Mam pracę, której nienawidzę, dziewczyna mnie porzuca - mój świat się wali. Wiem, że muszę iść z moimi problemami do psychologa. Nadal mam niską samoocenę, nie wierzę w swoje możliwości, mam problemy z koncentracją, chodzę przygnębiony. Czuję, że naprawdę przegrałem życie i nic już nie jest w stanie mnie podnieść. Tak wierzyłem w wieczność związku z nią (a przeszliśmy już niejedno, czasem naprawdę trudne chwile, ale wspieraliśmy się), że olewałem kumpli. Teraz zostałem sam bo nie mam nawet śmiałości iść do któregoś z moich kolegów i pogadać o tym co mnie trapi. Nie potrafię. Nasłuchałem się wiele złego o moich rodzicach i teraz sam myślę o nich w ten sposób. A tylko oni mi pozostali, tylko oni całe życie chronili mnie (pewnie za bardzo) przed wszystkim złym. Tylko oni mnie dzisiaj wspierają i mam chociaż tą pewność, że nie wyrzucą mnie z domu. Zostałem tylko ja, moje problemy i ekran, w który się teraz wpatruję, pisząc te słowa. Na dzisiejszy wieczór to cały mój świat. Czuję się jak śmieć, mam samobójcze myśli.
Proszę doradźcie mi coś i błagam, potraktujcie mój problem poważnie, bo aktualnie nie mam wiele sił. Przede wszystkim mam też pytanie do ludzi z Poznania: Czy znacie dobrego specjalistę, psychologa, który przyjmuje na NFZ osoby z takimi problemami jak moje? Możecie podać jakieś nazwiska czy adresy, byłbym bardzo wdzięczny bo nie wiem od czego zacząć. Myślałem o dobrowolnym zgłoszeniu się do szpitala na obserwację, może to byłoby najlepsze wyjście. Jeśli macie jakieś doświadczenia tego typu to proszę, napiszcie.
Pozdrawiam i mam nadzieję na jakikolwiek konstruktywny odzew.