Skocz do zawartości
Nerwica.com

SadSlav

Użytkownik
  • Postów

    1 300
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez SadSlav

  1. SadSlav

    Samotność

    Daję sobie głowę uciąć, że nie miałbym przed czym uciekać
  2. SadSlav

    Wkurza mnie:

    To, że mam szkarlatynę i przymusowo muszę siedzieć w chacie... To, że doszedłem jednak do wniosku, że moja była dziewczyna jest wredną jędzą i straciłem przy niej 6 lat z życia
  3. SadSlav

    Samotność

    Rzeczywistość jest chyba jednak inna albo po prostu zgorzkniałem i straciłem wiarę. Dokładnie. Ja bym napisał do idle na takim poważniejszym portalu
  4. SadSlav

    Samotność

    To nieźle. Takie abonamentowe czasy nadeszły. Wiem przynajmniej, że nie będę na takie strony czasu marnował. Ja w ramach walentynek postanowiłem nie wychodzić z domu i nie odzywać się do nikogo. Jestem teraz serduszkoodporny
  5. SadSlav

    Samotność

    Ja też nie rozumiem! Fajne zdjęcie, jesteś bardzo ładna. I w ogóle kobiety z okularami są strasznie magnetyzujące. Przynajmniej dla mnie
  6. SadSlav

    Samotność

    Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia: jeszcze rok temu powiedziałbym, że walentynki to fajny dzień ale dzisiaj... jest jak jest... Nie wychodzę jutro z domu, zresztą i tak ostatnio prawie nigdzie nie wychodzę i nie mam gdzie, to co to dla mnie za nowość. A propos serwisów randkowych: kiedyś miałem profil ale się jakoś nigdy przez niego nie umówiłem. Znam jednak osoby, które znalazły tam kogoś bliskiego i dzisiaj są już po ślubach, mają dzieci itd. Więc pewnie można, ale mam wrażenie, że na takich portalach nie ma wiele miejsca dla ludzi z problemami.
  7. SadSlav

    Niechęc do pracy

    Mi tam się tylko PUP przydaje do ubezpieczenia. Na znalezienie tam pracy raczej nie liczę ale może chociaż jakieś szkolenie się trafi. Jak mówi się o Urzędzie Pracy to zawsze przypomina mi się cytat z Misia: "Cholera jasna! Won mi tu stąd, jeden z drugim! Będzie mi tu kłaki rozrzucał! Panie! Tu nie jest salon damsko-męski! Tu jest kiosk RUCH-u! Ja... Ja tu mięso mam!". I tym samym nasuwają mi się inne słowa "Panie tu jest Urząd Pracy, tutaj pracy pan nie dostanie!"
  8. SadSlav

    Samotność

    Nie jestem aż tak samotny ani zdesperowany żeby korzystać z usług 'ssaków leśnych' czy innych tego typu pań
  9. SadSlav

    Niechęc do pracy

    Przejrzałem temat dokładniej i faktycznie offtop się zrobił i czasami można pomyśleć, że to wątek z cyklu: "Za ile poszedłbyś/poszła do pracy", "Jak wyżyć za 800 zł miesięcznie i jeszcze pójść do kina" lub "Jesteście do dupy bo mi się powodzi a wam nie". A wypowiedzi niektórych użytkowników, z których wydaje się płynąć czysta ignorancja, arogancja i brak resztek empatii czy nawet jakiegokolwiek obiektywizmu, świadczą o tym, że trafiają tutaj jednak osoby przypadkowe, nie posiadające problemów z pracą, dla których ten wątek chyba został stworzony. Jak się mylę to poprawcie. Sam się czasami zastanawiam co tego typu osoby robią na forum psychologicznym skoro tak bardzo ociekają zajebistością. Dobry offtop nie jest zły ale niektórzy przeginają.
  10. SadSlav

    Niechęc do pracy

    Jestem, jestem. Przybywam niczym bohater bezrobotnych, patron ciemiężonych ergofobów i psychoneurotyków.
  11. SadSlav

    Samotność

    Ja też ostatnio czuję się "obcy". Wszędzie. Wcześniej nie miałem tego albo po prostu nie zdawałem sobie z tego sprawy. A co do przyjaźni... Przyjaźń to bardzo duże słowo. Dlatego mówię tylko: koledzy, kumple, znajomi. Z innej beczki: za dwa dni pierdolone walentynki, a ja mam tylko nadzieję, że cały ten chujowy dzień prześpię, albo najlepiej jak się w nim w ogóle nie obudzę... Samotność to dziwka...
  12. SadSlav

    Wkurza mnie:

    Moje podejście do życia, że nie mogę się zabrać do niczego... To, ze wyszło mi uczulenie po leku na przeziębienie i wszystko mnie swędzi... To, że sobie poszedłem z domu jak miałem imprezę zwaną 'kolędą', a po fakcie usłyszałem, że ksiądz powiedział że powinienem się ustabilizować... No jak to usłyszałem to wkurwiłem się w ułamku sekundy... Szkoda, że mnie jednak w chacie nie było bo bym mu zdrowo przygadał... Cwel jeden, nie zna człowieka a pierdoli jakby znał wszystkie odpowiedzi... Baran jebany... To, ze komp mi się resetuje i ma jakieś głupie bluescreeny... To, że nawet jak kumple ostatnio wyciągnęli mnie na koncert to czułem się tam strasznie obco... Nawet wśród moich kolegów... Wszędzie się czuję teraz obco... To, że przez te wszystkie dni największą pociechą dla mnie jest rozmowa z moją byłą... To, że ciągle mam nadzieję, że do siebie wrócimy chociaż usłyszałem od niej już wszystko co normalnemu człowiekowi wystarczyłoby za jednoznaczną odpowiedź...
  13. SadSlav

    Niechęc do pracy

    Chyba chodzi o to, że może szkodzić na motorykę, ma się zwolnione ruchy itd. Ja w obecnym stanie nie odważyłbym się stawić na rozmowie o pracę bo po tych tabletkach jestem pijany i mam mocno powiększone źrenice. Ale ja dopiero zacząłem kurację więc liczę się z różnymi symptomami, mam nadzieję, że czasowymi.
  14. SadSlav

    Niechęc do pracy

    No właśnie bardzo liczę na psychologa a leków się trochę boję, zwłaszcza licznie wymienionych efektów niepożądanych. Zobaczymy jak będą działać, dzisiaj mnie trochę głowa boli ale mam nadzieję, że to nie od tabletek.
  15. SadSlav

    Niechęc do pracy

    To wątek w którym wydaje mi się, że wreszcie znajduję zrozumienie, takie trochę wirtualne ale jednak. Również mam problem z pracą. Skończyłem studia wieczorowe ale jakoś tak unikałem pracy. Pasożytowałem sobie na rodzicach. Zawsze sobie tłumaczyłem, że jestem leniem ale jakoś z tego wyjdę. Dzisiaj widzę to jednak zupełnie inaczej. Pamiętam jak na studiach kolega zapytał mi się czy popracowałbym jako magazynier w sklepie jego szwagra. Od razu się zgodziłem i pracowałem tam przez jakiś czas. Nawet lubiłem tę pracę, może dlatego że nie miałem tam kontaktu z klientami i właściwie sam sobie tam w tym magazynie działałem. Później przestałem tam pracować bo to było tylko na pewien okres i w dodatku skończyłem w międzyczasie 26 lat i utraciłem w ten sposób status studenta. Firma wolała zatrudnić kogoś innego i wiem, że to była decyzja dyrekcji, bo szwagier kumpla dzwonił do nich czy mógłbym tam dalej pracować. Niestety się nie zgodzili. Później jakoś dokańczałem studia i zwlekałem z szukaniem pracy. Narastała we mnie depresja jak po studiach nie mogłem znaleźć pracy. Po paru takich miesiącach, już nawet nie umiałem sam za siebie zadecydować i sam nie wiedziałem gdzie bym się w ogóle nadawał. Ostatecznie pracowałem dwa miesiące w supermarkecie jako kasjer. Nawet się tam sprawdzałem ale ciągle denerwowałem się, że coś pomylę i po okresie próbnym nie przedłużyłem umowy, chociaż kierowniczka już przygotowała dla mnie grafik. Szkoda, że nawet nie porozmawiała ze mną jak z innymi, że chce przedłużyć ze mną umowę, tylko tak potajemnie i bez żadnego uznania. W każdym razie zrezygnowałem, bo w międzyczasie znalazłem sobie inne zajęcie. Tam też pracowałem jako kasjer ale to było miejsce do którego bardziej pasowałem, gdzie czułem się lepiej i tam gdzie spotkałem fajniejszych ludzi. Szkoda tylko, że obiecanki o tym, że umowa zostanie przedłużona po okresie próbno-świątecznym i niezgadanie się kierownictwa (a kierowniczka była znowu głupią idiotką, nie wiem jak znalazła się na tym stanowisku i z kim się w tym celu przespała bo ewidentnie była najsłabszym ogniwem całej załogi i wszyscy na nią narzekali) nie sprawdziły się i nie pracowałem na jakimś konkretnym dziale jak to była mowa na rozmowie (która nie odbywała się z kierowniczką bo jej nie było). Umowa nie została przedłużona a ja sam prawie zostałem oszukany na wynagrodzeniu. Ponadto już wcześniej chciałem się zgłosić do psychiatry ale nie mogłem się doprosić od kierowniczki żadnego papierka potwierdzającego moje zatrudnienie. Dodatkowo na karcie pracowniczej i mojej umowie pomylono moje nazwisko i pomimo tego, że to zgłaszałem kierowniczka olewała to i zbywała. Tym optymistycznym akcentem zakończył się mój poprzedni rok. A nowy zaczął się jeszcze gorzej bo dziewczyna mnie zostawiła przez to wszystko - przez te moje perypetie związane z pracą. W sumie sam się o to prosiłem... Obecnie jestem na bezrobociu, znowu mam problem z szukaniem pracy (pewnie dodatkowo przez wiecznie niską samoocenę i zdiagnozowaną depresję) ale zacząłem się leczyć i chodzić do psychiatry, brać leki i za chwilę czeka mnie pierwsza wizyta u psychologa. Podobno mam osobowość psychoneurotyczną. Ergofobia też mi do kompletu pasuje (razem z prokrastynacją i nerwicą natręctw) ale zobaczymy co mi psycholog powie.
  16. Nie obraź się ale chyba masz przez tą sytuację niższe poczucie wartości, bo bardzo często podkreślasz jego wykształcenie i rywalizujesz z nim, co w związku nie jest dobre. Z autopsji: pod koniec mojego związku, dziewczyna podkreślała, że wykonuje pracę bardziej skomplikowaną od mojej, że musiała się sama nauczyć obsługiwać faks i takie inne. W domyśle było: 'Ty byś się nie nauczył sam'. Ciężko jest z taką osobą żyć, w poczuciu że jest się gorszym i poniżanym. Widzę zresztą pewne podobieństwa do Twojej sytuacji bo sam jestem typem flegmatyka. Mogę więc podejrzewać jak ta sytuacja wygląda z drugiej strony. Może to po prostu niezgodność temperamentów. Potrzeba Wam więcej zrozumienia siebie nawzajem i siebie samych. Czyli szczera rozmowa powinna pomóc. Przynajmniej ja tak to widzę.
  17. SadSlav

    Samotność

    Oczywiście, że kontaktu z żywym człowiekiem nic nie zastąpi, zgadzam się z tym. Ale jakoś łatwiej tutaj zrzucić balast cierpień, wyżalić się, wiedząc, że robię to w odpowiednim miejscu. Pewnie odezwę się do któregoś kumpla. Może rzeczywiście muszę 'dojrzeć' do pogadania o tym z kolegami.
  18. SadSlav

    Samotność

    Wiem, może tak naprawdę nawet nikt nie miałby mi tego za złe ale jakoś nie umiem. Nie potrafię się odezwać i pogadać o moich problemach. Mam wrażenie, że zawiodłem wszystkich moich kumpli bo często nie przychodziłem do nich jak mnie zapraszali. Nie chcę żeby postrzegali mnie przez pryzmat: "jak samotność to do kumpli". Poza tym tutaj jest łatwiej coś napisać. Z kumplami boję się tak szczerze i otwarcie porozmawiać. Ponad dwa tygodnie temu byłem u kolegi w domu i nawet chciałem pogadać o tym wszystkim ale nie potrafiłem się zebrać. Oświadczyłem mu tylko, że rozstałem się z dziewczyną i w zasadzie tyle z mojej strony. Wiem, że te bariery są we mnie (tak jak i wiele innych) ale na razie nie czuję się na siłach żeby się do kogoś odezwać.
  19. SadSlav

    Samotność

    Kiedyś wydawało mi się, że samotność jest znośna chociaż było mi źle (momentami bardzo). Na chwilę obecną, kiedy wiem, że przez własną głupotę straciłem dziewczynę, samotność wydaje mi się barierą nie do przebrnięcia. Wieczorami płaczę. Zostałem totalnie sam pośród czterech ścian. Z rodziną nie umiem rozmawiać i dłużej z nimi przebywać, a wrzaski mojej chorej babci z drugiego pokoju dobijają mnie. Do kumpli nawet nie mam śmiałości się odezwać, bo sam nie spotykałem się z nimi często. Jak byłem z moją dziewczyną to nie znajdowałem wiele czasu dla starych znajomych. Niewielu ich mam. Jeden z nich wyjechał do innego miasta. Reszcie nie chcę psuć humoru swoim. Obecnie nie mam żadnych zajęć - nie mam pracy, na studia już nie chodzę. Wiem, że sam doprowadziłem swoje życie do tego stanu. Co nie zmienia faktu, że czuję się samotny. @Sabaidee powiedział ważną rzecz. Przynajmniej w moim przypadku, poczucie winy i rozpaczanie nie pozwalają mi na odezwanie się do kolegów. Nie chcę im marudzić, smęcić czy żalić się. Nie daj Boże jeszcze bym się tam im rozryczał. Już kiedyś była podobna sytuacja i czułem się z tym źle bo chyba zepsułem kumplom wieczór. Nie chcę tego powtarzać. A najgorsze jest to, że w ten sposób koło się zamyka i nawet o tym wiedząc nie można go przerwać...
  20. SadSlav

    [Proza] Krzyk

    Dziękuję wszystkim za komentarze :) Postaram się jeszcze coś zamieścić w najbliższym czasie. Trochę mam różnych tekstów w zakątkach dysku
  21. SadSlav

    [Proza] Krzyk

    Próbowałem to pisać w innej osobie ale nie wychodziło mi. Zbyt wiele "mnie" jest w tym opowiadanku. Dzięki za komentarz
  22. SadSlav

    [Proza] Krzyk

    W amerykańskich filmach wszystko jest takie patetyczne i pompatyczne, niektórzy określiliby to pewnie innym słowem – "epickie". Nawet ostatnie pożegnanie, będące zarazem powitaniem się ze śmiercią któregoś z bohaterów, wydaje się widzowi szczytem piękna, heroizmu i spełnienia. Pomimo wszystko. Co z tego, że ów bohater wykazał się niesamowitą głupotą albo zginął w równie idiotyczny sposób? Taka konstrukcja i estetyka. W tle podniosła muzyka, zwolnienie akcji, łzy, może krew. I jest. Amerykański sen na temat nieuniknionej śmierci lub pożegnania na rozstaju dróg. Nasze pożegnanie nie było takie. Wydzieraliśmy się na siebie przy ruchliwej i hałaśliwej ulicy, nie zauważając nawet spojrzeń innych przechodniów. Już widzę jak pukali się w czoło obserwując nas w takim stanie. Pewnie sam bym tak zrobił na ich miejscu. Pamiętam jednak jak byliśmy na siebie wściekli. Przestawaliśmy panować nad sobą, traciliśmy kontrolę. Nasze uczucia nigdy chyba nie były aż tak żywe, przejaskrawione, silne. Szkoda tylko, że nie w taki sposób, w jaki bym tego sobie życzył. Gestykulowaliśmy w dziwny sposób jakby było to preludium do tańca wojennego. Na śmierć i życie. Nie byliśmy już "drugimi połówkami", kochankami, partnerami, przyjaciółmi czy nawet znajomymi. Lata spędzone ze sobą odeszły w cień niczym niechciane wspomnienia i doświadczenia. Został tylko krzyk, pretensje i złość. Gdy już nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia, obrzuciliśmy się nienawistnymi spojrzeniami i odeszliśmy w przeciwnych kierunkach. Tak po prostu. Żadnych fanfar, bębnów. Nawet łez zabrakło na tym przedstawieniu. Widzowie pewnie byli tym faktem zawiedzeni. Telefon milczał, krew nadal wrzała w żyłach, mózg pulsował. W telewizji oczywiście nic ciekawego nie było, stos nieprzeczytanych książek jakoś specjalnie nie przyciągał, gry komputerowe bawiły tylko przez kilka minut, muzyka nie poruszała. Nie miałem gdzie wyjść w ten deszczowy, styczniowy wieczór. Ani do kogo. Myśli krążyły tylko wokół jednego tematu. Wszystko wydawało się takie szare i nudne. Nic nie miało sensu. Pomimo tego, co sobie wykrzyczeliśmy, w jaki sposób to zrobiliśmy, i w jakich okolicznościach. Zwykły spacer przerodził się w pole werbalnej bitwy. Czy byli jacyś zwycięzcy w tej walce? W mojej głowie ktoś chyba ustawił włącznik na: "myśl tylko o niej". Był jeszcze wczesny wieczór ale postanowiłem, że pójdę spać. Łatwo powiedzieć. Leżenie w ciemności z zamkniętymi oczami nie może być chyba nazywane snem. Przewracałem się z boku na bok, starając się nie angażować mojego mózgu w cokolwiek nie związanego ze spaniem. Nie dawałem rady. Po dwóch godzinach bezowocnego leżenia wstałem z łóżka. Mała wyprawa do kuchni zakończyła się sięgnięciem do szafki z lekami. Kilka ziołowych tabletek na sen, zniknęło w moim przełyku. Chyba nawet o kilka za dużo, niż jest to wskazane na opakowaniu. E tam. To nie jest wyjście ale jakoś trzeba się przespać. Szkoda, że nie pomogło. Nadal wierciłem się w łóżku jak dzieciak miewający koszmary o potworach ukrytych w szafie. I tak prawie do rana. Wstałem niewyspany o jedenastej. Leżałem chyba z czternaście godzin ale sam nie wiem ile z tego czasu faktycznie spałem. A przez moment kiedy mi się to jednak udało, śnił mi się sen o nas. O, już nieistniejących, "nas". Przez cały dzień nie było żadnych telefonów. Walczyłem ze sobą i nie pamiętam ile razy próbowałem się zmusić do naciśnięcia zielonej słuchawki na mojej komórce. SMS-a też nie potrafiłem wysłać, chociaż już go napisałem. I to kilka razy. Egzystowałem – nie byłem głodny czy zmęczony. Nie byłem żaden, jakby mnie nie było. Musiałem przerwać ten stan. Około godziny dwudziestej chwyciłem za telefon i zadzwoniłem. Zmusiłem się do tego ale liczy się efekt. Po wysłuchaniu półminutowego pikania w słuchawce, odłożyłem komórkę jak zbity pies. Jak przegrany. Następnego dnia stwierdziłem, że skoro już jestem przegrany to przynajmniej z nią w jakiś sposób pogadam. Telefony, SMS-y, e-maile, komunikatory internetowe. Wykorzystałem wszystkie możliwości. Zero odzewu. To naprawdę koniec? Kolejnego dnia pojechałem pod jej mieszkanie. Dzwoniłem. Pukałem do drzwi. W środku chyba nikogo nie było. Cisza. W innych mieszkaniach jakby to samo. Stałem przed zamkniętym wejściem do mieszkania, jeszcze przez dłuższą chwilę. Zrezygnowany zostawiłem jej liścik w znajdującej się na parterze skrzynce na listy. Nigdy się jej nie przypatrywałem ale nie pamiętam żeby wyglądała aż tak staro. Jakiś tydzień temu wyciągaliśmy z niej reklamy powrzucane przez listonosza. Skrzynka wyglądała wtedy na zadbaną i była pomalowana jasną farbą. Teraz przypominała bardziej średniowieczne narzędzie tortur i wyglądała jakby pamiętała czasy głębokiej komuny. Żadnej farby, mnóstwo rdzy. Wyszedłem na dwór, drzwi niespodziewanie trzasnęły za mną. Chyba mechanizm amortyzujący się znowu popsuł. Mijały dni, tygodnie, miesiące. Nawet już nie pamiętam ile. Czułem się fatalnie. Czułem się winny i samotny. Brakowało mi jej. Chciałem już tylko usłyszeć jej głos i zamienić parę zdań. Nieistotne nawet o czym. Mógłbym nawet słuchać jak opowiada mi o rzeczach, o których nie mam zielonego pojęcia: o fotografii, o fajnych ciuchach wypatrzonych w internecie czy pysznie brzmiącym przepisie na deser. Słyszałem jednak już tylko pustkę. Dzwoniła mi w uszach kiedy szedłem spać. Towarzyszyła mi gdy jadłem i próbowałem dalej żyć. Próbowałem (to bardzo dobre słowo), bo nie potrafiłem już tego nazwać życiem. Nie mogłem tak dalej. Pamiętacie jak na początku pisałem o amerykańskim śnie, o ostatecznym pożegnaniu? Teraz ja postanowiłem coś sprawdzić. Zawsze w filmach osoby popełniające samobójstwo leżą w łazience, na posadzce albo w wannie, wykrwawiając się. Tak naprawdę w większości tych filmów osoby te udaje się oczywiście odratować a sam fakt podcięcia sobie żył pełni rolę krzyku. Może nawet głośniejszego niż ten który pamiętam z naszego ostatniego spotkania. Teraz ja zamierzałem popełnić samobójstwo. Byłem ciekaw czy będzie to dla mnie takie samo przeżycie jak dla tych wszystkich ludzi z filmów. Może chciałem żeby tak było, przynajmniej coś nie byłoby kłamstwem. Zobaczę jak to jest w ten sposób umierać. Szkoda, że nikomu już o tym nie opowiem. Stałem sam w łazience, a drzwi do niej pozostawiłem uchylone. Uklęknąłem przy wannie i chwyciłem nóż. Duży, ostry. Postanowiłem, że zrobię to tak, jak powinno się to robić. Wszyscy przecinają przeguby w poprzek a przecież powinno się to robić wzdłuż żył. Wtedy krew szybciej wypłynie i osiągniemy swój cel. Nie żaden głupi niemy krzyk tylko normalne, prawidłowo wykonane samobójstwo. Przecież o to chodzi, nie? Wstrzymałem oddech i bez zbędnego zastanawiania się wykonałem cięcie. Strasznie bolało. Krew wystrzeliła z żył prosto do pustej wanny. Ujrzałem jej głęboką czerwień i poczułem mdlący zapach metalu. Nie potrafiłem na to patrzeć i upadłem. Jeszcze żyłem ale czekałem na moment rozpoczęcia się mojego wiecznego snu. Miałem omamy słuchowe i majaki ale życie nie przelatywało mi przed oczami. Zdawało mi się nawet, że słyszę jej głos za drzwiami do mieszkania. Starałem się o niczym nie myśleć, ale ciągle nie mogłem pogodzić się ze swoim losem, z tym co zrobiłem źle lub czego nie zrobiłem dobrze. Płakałem. Strużka nieśmiałych łez podpływała do kałuży krwi, w której leżałem. Ciecze połączyły się i zmieszały, jakby były tak naprawdę jednością. Wciąż żyłem. Nie miałem już siły by wykonać jakikolwiek ruch. Nawet nie chciałem się ruszać. O dziwo, nie mdlałem. Jakby miało się coś jeszcze stać. Chyba czekałem jednak na coś innego niż sen... SadSlav Na koniec tylko: Opowiadanie to wylądowało też wczoraj w internecie na moim blogu. Chciałbym uniknąć w razie czego oskarżeń o plagiat czy coś w tym stylu.
  23. Jeśli nic nie pamiętasz to może to nie Twoje dziecko. Czy masz jakieś dowody na to, że ta dziewczyna jest w ciąży? To może być zwykły szantaż emocjonalny. Może boi się stracić jedyną osobę, której zaufała...
  24. Wchodziłem w nowy rok z nowymi nadziejami ale już sam początek mnie dobija. W grudniu skończyła mi się umowa-zlecenie, nie było to nic genialnego ale miałem pracę. W piątek moja dziewczyna oznajmiła mi, że nie chce ze mną być. Podobno mnie kocha ale nie chce już tak ze mną żyć. Chciałem zdobyć jakąś pracę na dłużej, najlepiej na umowę o pracę i chcieliśmy abym się do niej wprowadził. Nasz związek trwa(ł) ponad 6 lat. Przez ten czas niewiele pracowałem, nie myślałem o przyszłości, cieszyłem się chwilami z dziewczyną, studiowałem. Po studiach zaczęły się schody. Koniec końców: mam 29 lat, nie mam pracy, nie mam wiele doświadczenia zawodowego, mieszkam u rodziców, boję się o swoje zdrowie (zarówno fizyczne - choroby z sercem w rodzinie a ja jestem ciągle czymś zestresowany + ciągłe bóle głowy + wysokie ciśnienie rozkurczowe; jak i psychiczne - nic mi się nie chce, nie mam motywacji do wstania z łóżka, zawsze myślałem, że to dla niej i że się uda + choroba otępienna u mojej babci i jej sióstr). Dzisiaj widziałem się z nią, chcieliśmy pogadać ale jak ona obstawała przy tym, że musimy zakończyć nasz związek i ona to właśnie robi, nie zapanowałem nad sobą i podnieśliśmy głos na ulicy. Wysłałem jej potem SMS-a, że nie chciałem tak postąpić. Boję się, że już nigdy się do mnie nawet nie odezwie. Nie potrafię się pogodzić z tym co się dzieje. Myślałem, że łączy nas naprawdę wiele, tymczasem ona dusiła się w naszym związku. Wieczorami ryczę, w nocy nie mogę spać, rano nie mogę się nawet wywlec z łóżka. Wszystko w co wierzyłem - zawaliło się. Wiem, że powinienem zgłosić się do specjalisty bo długo tak nie pociągnę. Zrobię to ale na razie nawet na to nie czuję się na siłach. Chciałbym pogadać na forum z osobami o podobnych doświadczeniach. 'Tylko' i 'aż' tyle. Ponadto obawiam się, że mam nerwicę natręctw. Już kiedyś wszystko musiało być u mnie idealnie położone na biurku, zawsze wszystko poprawiałem. Zawsze pisałem dokładnie SMS-y, żeby nie było w nich błędów, i martwiłem się jak moja dziewczyna mi nie odpisywała - zawsze byłem niespokojny, lękliwy. Jak pisałem teksty na zajęcia to wszystko często poprawiałem. Ostatnio często myję ręce, chyba za często i nawet bez powodów. Kiedyś leczyłem się bo miałem lęk przed rozmowami o pracę, bałem się ludzi, nie wychodziłem z domu. Związek "wyciągnął" mnie z tego bagna ale teraz znów czuję się tak jak przed siedmioma laty - samotny, bez nadziei, sparaliżowany strachem, że nie dam tak dłużej rady. Nie umiem już tak żyć... -- 12 sty 2012, 18:36 -- Jak głupi siedzę teraz przed kompem, wpatrując się w GG i czekam aż ona coś do mnie napisze. Przez 4 minuty pisałem z nią jakąś godzinę temu. Napisałem, że chcę porozmawiać. Wiem, że mnie zbywa, ale jeszcze kilka dni temu mówiliśmy sobie, że chcemy utrzymywać ze sobą kontakt. Potrzebuję rozmowy z nią, o czymkolwiek... Zauważyłem, że nie potrafię już rozmawiać z moimi rodzicami, nie chcę tego, brzydzę się kontaktu z nimi. Wiem, że wychowywali mnie nadopiekuńczo ale dopiero ona mi to uświadomiła. Powiedziała mi jakieś pół roku temu, że nie chce się z nimi widzieć. Od tamtego czasu nie potrafię już z nimi w ogóle rozmawiać, chociaż już wcześniej tak miałem, to jednak nigdy w takim stopniu. Jestem wyrodnym synem, zawsze się nimi wysługiwałem i dawałem się rozpieszczać a teraz nawet odwdzięczyć się nie potrafię. Nienawidzę siebie. Czy to normalne, że wypełniają mnie teraz takie uczucia? Czy trwałem w toksycznym związku, czy to ja byłem słabym ogniwem? Jak to wszystko rozwiązać? Potrzebuję rozmowy... -- 12 sty 2012, 21:40 -- Dobra, piszę w tym temacie ostatni raz. W końcu chwilę gadaliśmy na GG ale chciałem za dużo wiedzieć o niej i wywaliła mnie z GG. Zadzwoniłem i porozmawialiśmy trochę. Niewiele się dowiedziałem ale wiem, że... to wszystko moja wina (sam do tego doszedłem), chociaż starałem się i zmieniałem pracę na lepszą... I tak wylądowałem jako bezrobotny w tym nowym roku. Między nami się już nie ułoży. Powoli przyzwyczajam się do tej myśli. Postanowiliśmy, że czasami będziemy jeszcze ze sobą rozmawiać. Wciąż słyszę jej słowa sprzed ponad godziny: "pamiętaj, życie toczy się dalej". Dla mnie życie się zatrzymało, ostatni tydzień to była dla mnie męczarnia, nie wiem jak tak dalej dam radę. Wypożyczyłem wczoraj książkę "Pozytywnie o samotności" Very Peiffer i jeszcze nie zacząłem jej nawet czytać. Ktoś ją czytał i uważa, że to dobra pozycja? Może coś innego byście polecili osobie w moim stanie?
  25. Mam nadzieję, że potrafię się wystarczająco skupić i dam radę bez strat dla mnie... Co do dziewczyny: zarzuca mi, że nie myślę o przyszłości i nie mam żadnych planów. Jak jej powiedziałem, że za zarobione niedługo pieniądze chciałem jej kupić pierścionek zaręczynowy to zaczęła się śmiać i stwierdziła, że to nie jest zabawne. A ja nie żartowałem. Powiedziałem jej, że ona sama nie ma planów, za chwilę może stracić pracę (umowa na zastępstwo) i też zostanie na lodzie. Dzisiaj często młodzi ludzie walczą od miesiąca do miesiąca i dalej szukają nowej, lepszej pracy. To smutna prawda ale dotyczy nas obojga. Powiedziała mi jeszcze, że mnie nie kocha i jestem teraz dla niej jedynie "przyjacielem" ale stwierdziłem, że chcę odzyskać jej miłość i zaufanie, za błędy i głupstwa które zrobiłem. Wydaje mi się, że mam teraz z nią trochę lepszy kontakt. Przez cały tydzień nie będziemy się widywać bo mam grafik rozpisany na popołudniówki (aż do piątku) a ona pracuje rano. Może odpoczniemy troszkę od siebie, zatęsknimy i wszystko wróci do normy... Czuję się winny całej tej sytuacji i muszę ją naprawić z pomocą mojej dziewczyny i dobrego psychologa. Dziękuję za cenne rady, w najbliższym czasie postaram się więcej udzielać na forum w innych wątkach. Widzę tutaj samych przyjaznych ludzi. Dziękuję wszystkim którzy mi wysyłają wiadomości na priva i Tobie Follow. Pozdrawiam serdecznie. -- 03 paź 2011, 11:47 -- EDIT: Znowu czuję irracjonalny strach przed pracą, sam nie wiem dlaczego. Boję się, że czegoś nie będę potrafił tam zrobić albo spotka mnie szkolenie na kasie, którego się obawiam. To jak chwilowe ataki paniki. Wiem, że muszę się wybrać do lekarza. Rozmawiałem dzisiaj chwilę z moją dziewczyną i miałem z nią krótki spacer. Chyba nadal coś do mnie czuje, po spacerze zrobiło mi się trochę lepiej ale sam nie wiem na czym stoję. To też mnie dobija. Nie lubię sytuacji, w których nie mam panowania nad tym co się dzieje. Tęsknię za nią ale nie mogę się do niej nawet zbliżyć. Dobra, nie smęcę już i nie przynudzam. Życzę wszystkim miłego, udanego i spokojnego dnia :)
×