Skocz do zawartości
Nerwica.com

DddMan

Użytkownik
  • Postów

    131
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez DddMan

  1. Amon_Rah, Nikogo nie obrażam. Oceń uczciwie, kto szukał dziury w całym. Prawo do własnej oceny na szczęście jeszcze mam. A zrobisz, co zechcesz.
  2. Wiola, I ominąłem. To zobacz, jak się obruszyła. Polecam od strony 299. Wiem, że modzi to też chorzy ludzie. Nawet mam swoją diagnozę dla Moniki (zresztą kiedyś ktoś tutaj to super ujął, ale zostało skasowane). Tylko przecież nie wypada pouczać moderatora, prawda? No nic, niech zatem "doradza" dalej.
  3. Monika, Uszanuj więc też to, że nie będę odpowiadał na Twoje posty. Odbiorców szukaj wśród ludzi z klasą. Obyś nikomu nie zaszkodziła. Wiola, Wiesz jakie są różnice między tym moderatorem a pozostałymi? Otóż nijaka Monika pisze z pozycji wszystkowiedzącego guru, stwarzając tym samym niepotrzebny dystans. Istotnie, angażuje się w problemy innych, ale wirtualnie. A przecież nie liczą się tylko dobre chęci i liczba napisanych postów. Poza tym dobór słów ma zupełnie niestosowny (np. "powinieneś") i bawi się w diagnozy. Po prostu błąd za błędem i to w tak poważnej dziedzinie, jak psychologia i psychiatria. Zero wyczucia i tylko pozory merytoryki. Dlatego już na samym początku jak się odezwała w moim poście w DDA zastrzegłem, że nie życzę sobie jej porad, bo od razu zauważyłem z kim mam do czynienia. Jak widać, nie dotarło lub zapomniało się. A mówi się, że "mądrej głowie dość dwie słowie".
  4. Monika, Bez urazy x2. Twoje wypowiedzi są dla mnie suche, oklepane i nie przedstawiają znaczącej wartości merytorycznej. To jest moje zdanie na temat Twojego "doradzania" na tym forum i Twoja fucha moderatora i liczba napisanych postów tego nie zmieni. A prawo do kulturalnej oceny czyichś wypowiedzi chyba mam (tym bardziej, że wielokrotnie próbowałaś się podzielić swoją elokwencją i ogromną wiedzą), więc życzę Ci siły przebicia wśród bardziej podatnych na Twoje tutejsze pisanie i inteligentnych odbiorców przekazu Twoich "porad".
  5. Monika, Nic konkretnego nie napisałaś, więc tak jakbyś w ogóle nie odpisała (bez urazy), dlatego nie brałem pod uwagę Twojego zdania. WujekEgon, Dobrze napisane. Tak samo mi. Dzięki za choć chwilowe poprawienie mi humoru.
  6. logik, Rozumiem, że poniekąd zazdrościsz nam kładąc na szalę problem przebywania wśród ludzi a jakąkolwiek aktywność? Pocieszę Cię, a jednocześnie zmartwię. Rozumiem, że dach nad głową masz zapewniony, a jedzenie podane? To super. Ale to, że masz zapewnione podstawowe warunki bytu nie oznacza, że zmotywuje Cię to do roboty. Wręcz może działać jak demotywator. Ja na przykład na wszystko muszę zapracować: na wynajem pokoju, na żywność, na leki. I jedynie to mnie motywuje, bym po prostu nie zdechł z głodu i nie wylądował na dworcu lub w przytułku. Uwierz mi, że niejeden chciałby być w Twojej sytuacji. Gdybym ja miał np. zasponsorowany dach nad głową i jedzenie, to wszystkie moje szczątki energii wykorzystałbym na moje zdrowienie, np. oddział dzienny, psychoterapia. Nie gniewaj się, że to piszę. Doskonale rozumiem co to jest syndrom amotywacyjny i brak jakiejkolwiek aktywności. Ja np. nie myłem się tygodniami, na wykłady chodziłem śmierdzący, ludzie się ode mnie odwracali. Spałem w ubraniu, zębów nie myłem przez 5 lat. Ale "laba" się skończyła, gdy Mamusia umarła. Wówczas zostałem zupełnie sam, na ulicy, bez jakichkolwiek środków do życia. I - powtarzam jeszcze raz - jedyne co mnie motywuje do życia, to podstawowe dobra, jak zarobek na dach nad głową (wynajmuję pokój), coś do jedzenia i leki. Kiedyś na swoją sytuację spojrzysz inaczej. I wspomnisz, jak to miałeś dobrze, mimo Twojego nieciekawego stanu. Życzę Ci wielu sił do działania, a mój przykład niech będzie dla Ciebie ostrzeżeniem. shninobi, Brałem identyczną dawkę i o mało mnie w kosmos nie wywaliła. Bezsenność, hipomania, skokowy nastrój. Co tak w ogóle masz zdiagnozowane?
  7. shinobi, Bardzo Ci dziękuję za odpowiedź. Ja niestety całe życie muszę udawać. Podam przykład. Ktoś na przerwie w pracy mówi kawał. Wszyscy się śmieją, a ja nie. Po pierwsze nie zawsze zrozumiem kawał, a po drugie, jeśli zrozumiem, to mnie nie rozśmiesza. Aby mnie ciągle nie pytano, czemu ja taki smutny, po prostu udaję, że się śmieję z kawału, dla świętego spokoju. Tak jak piszesz, całą energię poświęcam na to, by stwarzać pozory normalności, bym choć minimalnie został zaakceptowany przez towarzystwo. I nie dziwię się, że nikt ze mną nie chce przebywać. Bo przebywanie w milczeniu lub w atmosferze minorowej nie jest komfortowe. Dlatego jestem skutecznie eliminowany z każdego towarzystwa, i tak od dzieciństwa. Jakie leki bierzesz, by choć trochę przypominać tych "normalnych"?
  8. Nie doczekałem się odpowiedzi na mój wcześniejszy post, więc próbuję dalej. Jak zachowujecie się wśród ludzi (np. na przerwach w pracy)? Milczycie i stwarzacie tylko pozory normalności? Czy umiecie śmiać się z kawałów? Jak reagujecie na to, że inni sugerują Wam, że jesteście inni, dziwni? Czy Solian można dostać jedynie w przypadku schizofrenii? Czy można go dostać na "P", jeśli ma się stwierdzoną depresję, CHAD i zaburzenia osobowości?
  9. Łazarzu, Czytałem Twoją historię i również na nią odpowiedziałem. U mnie sytuacja wydaje się wręcz odwrotna do Twojej. Znaczy to tyle, że mam zdiagnozowaną depresję i znak zapytania przy CHAD (nigdy nie miałem manii, a hipomania wystąpiła tylko po lekach). Nawet jak po antydepresantach wydawało się, że jestem w miarę zdrowy, to ja dalej czułem, że jest coś nie tak. Tzn. chęci do życia w miarę wróciły, a moja dziwność została tylko przytłumiona. Dlatego wydaje mi się ( i nie tylko mi), że nie jest to tylko depresja, czy zaburzenia osobowości, ale niestety właśnie schizofrenia prosta. Proszę zauważyć, że objawy negatywne schizofrenii pokrywają się z objawami depresji: ubóstwo mowy (mutyzm) anhedonii – niezdolność do spontanicznego przeżywania pozytywnych uczuć (np. radości, zadowolenia i optymizmu w ogóle) apatii nieuwagi zobojętnienia zubożenie mimiki trudności prowadzenia aktywności społecznej (rodzinnej, małżeńskiej, zawodowej, czynności samoobsługowych) trudności w komunikacji interpersonalnej. I ja tak mam prawie przez całe życie. Antydepresanty tylko częściowo eliminowały powyższe objawy. Np. ubóstwo mowy jest u mnie na tyle dziwne, że często mam trudności w doborze słów, za to nie mam tego problemu w przelewaniu myśli na papier (w szkole zawsze byłem najlepszy z polskiego, pisałem najlepsze wypracowania i wygrywałem konkursy humanistyczne). Mój przypadek jest dziwny, nawet bardzo dziwny. Większość psychiatrów stawia na mnie po prostu znak zapytania i uważają, że nie nadaję się do szpitala. Jak już pisałem, nie mam objawów wytwórczych schizofrenii, tj. urojeń, głosów. Ale jest jedno wielkie ALE. Pochodzę z domu religijnie rozbitego (każdy z rodziców inaczej pojmował Boga), dlatego od małego szukam odpowiedzi na pytania dotyczące Boga. Wierzę w Boga i świadomie urajam sobie, że on ma jakiś dla mnie plan (jaki? nie wiem). Może zgrzeszę, ale wiara w Boga mi przeszkadza, mimo to nie umiem nie wierzyć. Nie jestem zbyt religijny i czuję się częściowo potępiony (bo np. rzadko chodzę do Kościoła). Boję się, że jak nie będę wierzył, to będę jeszcze bardziej cierpiał, bo Bóg się pogniewa, że się od Niego odwróciłem. A skąd te moje obawy i świadome urojenia? Stąd, że miałem dużo do czynienia z różnymi sektami, które robiły mi pranie mózgu. W wielu przypadkach los/Bóg mnie nie zawiódł. Z wielu opresji wychodziłem częściowo zwycięsko, tylko dlaczego tak los/Bóg mnie karze? Dlaczego tak się męczę? Na te pytania mam 2 odpowiedzi. Albo dlatego, że po prostu jestem psychicznie chory (bez interwencji Boga). Albo dlatego, że po prostu jestem psychicznie chory (z interwencją Boga, bo np. ma dla mnie jakiś plan). Tutaj warto porównać księgę Hioba i Jego cierpienia. Tak, właśnie tak. Moje cierpienia dokładnie pasują do sytuacji Hioba. Też ode mnie wszyscy się odwrócili, nikt mnie nie chce znać, polecano mi samobójstwo, polecano mi abym przestał wierzyć w Boga. Mimo tego ja dalej wierzę i staram się być wierny Bogu. Tylko ja już tych cierpień i szyderstw ludzi z mojej osoby po prostu nie wytrzymuję. A na domiar złego jest takie powiedzenie, że Bóg na nikogo nie nakłada takiego ciężaru, którego ten ktoś nie mógłby unieść. Co więc z samobójcami, którzy nie potrafili unieść tego rzekomego ciężaru? -- 13 lut 2012, 10:25 -- I jeszcze jedno. Mimo moich wielokrotnych prób samobójczych, to boję się popełnić samobójstwa, gdyż wtedy mógłbym cierpieć męki piekielne nieporównywalne z moimi dotychczasowymi cierpieniami.
  10. ladywind, Dziękuję za link. Właśnie chodzi mi o konkretną pomoc, a nie pustosłowie (bez urazy oczywiście). iren53, Nie chodzi mi o pierwszy lepszy numer telefonu do wariatkowa, bo tak to mogę również znaleźć dzięki wujkowi Gogle. Chodzi mi o to, aby ktoś polecił mi NAJLEPSZY szpital i oddział (choć o przyznaniu na dany oddział niestety ja nie mogę zadecydować).
  11. szpital-warszawa-moja-historia-t34357.html Proszę przeczytajcie. Pustkę odczuwam od dzieciństwa. Z wiekiem narasta i chyba osiągnęła maksimum. Nie oznacza, to że jestem przysłowiowy zimny drań. Jestem wrażliwy, ale ... no właśnie. Wszystkie objawy negatywne schizofrenii występują. -- 09 lut 2012, 19:09 -- Czytam ten temat od prawie dwóch godzin. Najbardziej trafiają do mnie wypowiedzi Zawilinskiego i Korata. Radźcie ludzie, radźcie. Bo jestem w kropce. Iść na całość z moim pomysłem?
  12. Tego się obawiałem. Pierwsza odpowiedź w temacie i od razu bagatelizowanie sprawy. Takim tokiem rozumowania to każdy jest inny i niepowtarzalny. Ale są bardziej inni, do których niestety ja się zaliczam. Od dziecka byłem wyzywany w szkole właśnie od innych, sobków. W pracy z nikim nie nawiązywałem kontaktów. Na przerwach wręcz wyganiano mnie ze wspólnego pomieszczenia ze wszystkimi pracownikami. A nic dziwnego nie robiłem. Po prostu siedziałem, jadłem i milczałem. Wszystkie osoby, które znam, albo nie chcą ze mną utrzymywać kontaktów, albo też mi mówią, że jestem właśnie inny niż wszyscy. Dlaczego? Dlatego, że ja po prostu nie mam z nikim o czym rozmawiać. Nie umiem się śmiać z kawałów, nie umiem rozmawiać o niczym. W sumie to nie mam żadnych zainteresowań. Wiele ludzi mówi mi, że mam swój świat, a dlatego ode mnie stronią, bo wytwarzam jakąś niezydentyfikowaną złą aurę. Nie mam kolegów, nie mam nikogo. Mam tylko siebie, niestety siebie. Czuję się zarówno dobry i zły - takie rozszczepienie. Diagnozy lekarskie, które mi postawiono: zaburzenia adaptacyjne, fobia społeczna, osobowość chwiejna emocjonalnie, zaburzenia depresyjne i lękowe mieszane. Diagnozy psychologiczne: DDD, borderline, schizofrenia prosta. Zdaję sobie świetnie sprawę, że od zawsze byłem inny niż wszyscy. Zawsze interesowałem się wariatami, a najlepszy kontakt miałem ze schizofrenikami. Zawsze kręcił mnie świat schizofrenii. Jej objawy negatywne mam wszystkie, natomiast objawów wytwórczych (omamów nie mam). Sądzę, że zrozumie mnie tylko właśnie ktoś, kto ma stwierdzoną schizofrenię prostą. A ten kto nie rozumie, najlepiej, aby zamilczał, bo nic do tego tematu nie wnosi. PS. Przyszłe cięcie nie wynika z głupoty i wariactwa, tylko z tego, aby w końcu ktoś na mnie zwrócił uwagę. Że się męczę i potrzebuję fachowej ludzkiej pomocy. Wykluczony społecznie już niestety jestem. Odmawia mi się leczenia bez ubezpieczenia, więc siłą rzeczy muszę wołać o pomoc metodami drastycznymi. Inny pomysł, jaki przychodzi mi do głowy, to wejście na dach/most. Nie żeby się zabijać, bo nie mam odwagi, ale po to, żeby w końcu ktoś zwrócił na mnie uwagę i mi pomógł.
  13. Witajcie, Mam dość i stawiam wszystko na jedną kartę. Mimo, że jestem bezdomny (bez meldunku) i bez ubezpieczenia, to chciałbym w końcu wiedzieć, co to znaczy być zdrowym. Bo ja od zawsze byłem inny, od dziecka. Nikt mnie nie lubił. Niech się dzieje co chce. Chcę wymusić przyjęcie mnie do szpitala psychiatrycznego, aby w końcu postawiono mi diagnozę. Mam ich sporo, ale żadna w pełni do mnie nie pasuje. Mimo, że przeżywałem wiele nawrotów depresji, to diagnoza - która wg mnie - do mnie pasuje, to niestety schizofrenia prosta, czyli ta, w której są tylko objawy negatywne (tzn. bez omamów). Wiem, że nikt się nie liczy z osobą bez meldunku, na marginesie i bez ubezpieczenia, więc chcę się pociąć (już to kiedyś robiłem) i w ten sposób wymusić, aby mnie w końcu przyjęto do szpitala. Który szpital polecacie, a który odradzacie w Warszawie? Najprawdopodobniej trafię na oddział ostry, bo udam wariata i przyjdę pocięty i zakrwawiony. Ale ja nie widzę innego dla mnie ratunku. Ostatnią deską ratunku był Seroxat, który pomimo 2-miesięcznej kuracji na mnie już nie działa i modlitwy do Boga, abym wyzdrowiał. Nic z tego. Panie Boże, czemu nie mam na tyle jaj, by zdobyć się na odwagę samobójstwa! Niech mnie w końcu zdiagnozują i nafaszerują lekami, bym poczuł choć namiastkę tego, co nazywa się normalnością. A jeżeli rzeczywiście potwierdzą się moje podejrzenia (schizofrenia prosta) i ciągłe przytyki innych, że jestem inny, że źle się czują w moim towarzystwie, że wytwarzam złą aurę, to krzyż mi na drogę. Zazdroszczę tym, którzy już nie żyją. W sumie to zawsze zazdrościłem, od dziecka. Proszę temat potraktować poważnie. Jestem gotów w każdej chwili oddać się w ręce profesjonalistów. Tylko kto się liczy z golasem?
  14. Łazarzu, Piękna historia, bo z happy endem. Dziękuję, że się nią podzieliłeś. Ale brakuje w niej jednego i szybko to wychwyciłem jako, że nie miałem jednego, kilku, ale - dziesiąt epizodów depresyjnych. Otóż nie piszesz nic o przyczynach Twojej depresji. A to ważne, gdyż niejednokrotnie na jednym bądź kilku epizodach się nie kończy. Branie tabletek (sam oczywiście biorę), to płynięcie z prądem, a dojście do przyczyn depresji czy innych zaburzeń to płynięcie pod prąd. Będąc po pierwszym epizodzie depresyjnym i po tym jak mnie leki postawiły na nogi myślałem, że Pana Boga za nogi złapałem. Ale jak już przyszły kolejne epizody, to zacząłem się zastanawiać, co jest nie tak. Same leki niejednokrotnie nie eliminują przyczyn, a skutki depresji. Warto się zastanowić nad przyczynami. I tego Ci życzę. Dojścia do źródeł i dużo zdrowia.
  15. Temat bardzo ciekawy. Jeśli chodzi o mnie to tak, czuję wewnętrzne rozbicie, pustkę, odmienność. Co prawda żyję na marginesie społeczeństwa (niemal zupełnie wykluczony z tzw. normalnego życia), jednak nie robię rzeczy na tyle dziwnych, aby mnie uznać za całkowitego odmieńca. Jednak już od dzieciństwa byłem przez znajomych uważany za "innego". Z obserwacji wiem jedno. DDD/DDA to syndrom postępujący, równia pochyła w dół. I tak im szybciej się przerwie ten straszny łańcuch współuzależnienia i życia życiem pijącego lub w inny sposób porytego rodzica, tym lepiej. I tak da się zauważyć, że ci DDD/DDA, którzy szybko zaczęli żyć swoim życiem, to wyszli na prostą, a ci co ciągle litowali się nad rodzicem/rodzicami, żyli ich życiem, a nie swoim, to tkwią dalej w bagnie. I tak jak pierwsza grupa np. wyjechała za pracą za granicę, pozakładała własne rodziny i żyje swoim życiem, tak druga grupa tkwi w bagnie, różnie rozumianym. Ja w takim bagnie tkwiłem przez prawie 30 lat. Wiecznie się litowałem nad ojcem, a on skutecznie mi rył psychikę. Żyłem naiwnością, że się może w końcu zmieni, a nawet tak mnie porył, że to on jest wzorem, a inni są gównem. Odkąd uciąłem wszelkie kontakty z nim i jego klakierami jest trochę lepiej. Powoli zaczynam żyć swoim życiem, choć na razie jest to margines. Miałem wybór: żyć w domu z ojcem lub wylądować na ulicy. Wybrałem ulicę. Choć może się to wydawać, że z deszczu pod rynnę, to tak do końca nie jest, bo bardzo możliwe, że właśnie ulica uchroniła mnie przed śmiercią i/lub więzieniem (kiedyś wielokrotnie groziłem ojcu i byłem bliski spełnienia egzekucji). Dziś też wiem, że - choć wyda się to dla Was może absurdalne - powinienem przebaczyć ojcu. Ma być to nie tyle dla niego, co dla mnie. Wewnętrzna nienawiść do niego mnie zabijała. Decyzję podjąłem: chcę mu przebaczyć, co nie równa się kajaniu z nim. A skoro chcieć to móc ... Bo przecież on jest chory, żyje swoimi urojeniami wyższości nad innymi, przecież on też pochodził z nienormalnego domu i ten wzorzec skutecznie przekazał na swoje dzieci.
  16. Odnoszę wrażenie, że te wizyty u psychologa uważasz jako swoistą spowiedź/wygadanie się. Twoje pieniądze i Twoje decyzje. Zwróciłem jednak uwagę na lek: Ketrel. To masz tylko depresję czy jeszcze coś? Ten Ketrel na co? Na sen? Ketrel to straszna kobyła stosowana głównie w schizofrenii. Następnym razem spytaj lekarza na co przepisuje Ci dany lek. Bo ten zamulacz (Ketrel) może właśnie pogłębiać Twoją ciągłą apatię.
  17. DddMan

    chce umrzec

    Zwróciłem szczególną uwagę na wyraz "już". U mnie raczej nie było nigdy : "nie chcę już żyć", "chcę już umrzeć". Od dzieciństwa miałem, że po prostu nie chcę żyć, chcę umrzeć, bez żadnych już. I właśnie od dzieciństwa cierpię na depresję, dystymię. To taki permanentny stan, od czasu do czasu złagodzony przez tabletki. Ale tylko złagodzony, przytłumiony. Głęboko wewnątrz mnie siedzi to pragnienie śmierci.
  18. etien, Doskonale Cię rozumiem z tym wyczekiwaniem. Mam podobnie. Rozróżniam 2 rodzaje wyczekiwań: - wyczekiwanie na gorsze: podczas lęków, - wyczekiwanie na lepsze: tak mam odkąd pamiętam (od dzieciństwa). To taki rodzaj wyczekiwania w stylu: "czekam na mannę z nieba".
  19. intel, Nadzieja jest dla roztropnych, a dla frajerów jest naiwność. zatracony, Odczuwam podobnie, ale zechciej się może odnieść do mojego wpisu w wątku Twojej rzekomej bezdomności.
  20. DddMan

    Samotność

    Ktoś zapytał, czy robimy coś w kierunku wychodzenia z samotności. Im bardziej próbuję z niej wyjść, tym bardziej się w niej pogrążam. Jestem tak spragniony uczuć, akceptacji że nawet poświęciłbym się, aby pojechać na drugi koniec Polski w poszukiwaniu człowieka przez wielkie C. Moje apele na tym i na innych forach (m.in. chęć zaproszenia kogoś samotnego na Wigilię) spotkały się z zerowym odzewem, a podobno jest tyle samotnych ludzi.
  21. Chyba zboczyliście trochę z tematu. Temat jest o 100% samotności, braku rodziny i znajomych.
  22. Witaj zatracony, Przeczytałem kilka Twoich wpisów na forum, i czułem się tak, jakbyś opisywał mnie: tzn. mistrz marnowania czasu, do niczego się nie nadający, straceniec. Ale do sedna. Co rozumiesz poprzez bezdomność? Rozumiem, że masz swoje mieszkanie i prawdziwi bezdomni (np. ja) zazdroszczą Ci tego. Jeśli masz dom, to możesz budować "domność". Mam nadzieję, że wiesz, co mam na myśli. Ja, mimo, że wynajmuję pokój, nie mam własnego domu. Od rodziny się odciąłem i jestem zupełnie zdany na siebie. Jadłodajnie dla bezdomnych, pomoc odzieżową też mam zaliczoną. Zatem Twoją "bezdomność" wziąłbym w wielkie cudzysłowie, aczkolwiek Cię rozumiem.
  23. Jak najszybciej do psychiatry,bo już jesteś najwyraźniej zmęczony tymi schizami. I pytanie: czym myjesz rece? Pumeksem?
  24. Mam dokładnie to samo. Brak rodziny i znajomych. Nikt mi nie odpowiada. Moja historie opisalem w dziale DDA. Moja samotnosc mnie tak boli, ze jestem gotowy rzucic wszystko, by tylko nie byc samotnym. A odzewu na moj apel - ZERO.
×