Skocz do zawartości
Nerwica.com

sredniowieczna_panna

Użytkownik
  • Postów

    75
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez sredniowieczna_panna

  1. wyśmiewanie sie (czy tez raczej ponizanie, bo tak ze mna bylo) to akurat maly procent moich problemow, ale od tego wszystko sie zaczelo i to dlatego mam do dzis problem z docenieniem wartosci tego, co mowie, czym sie zajmuje, jak sie ubieram itp i ogolnie z kontaktami miedzyludzkimi znajomi to nie sa osoby, ktorym mozna sie zwierzac (biorac pod uwage stopniowalnosc ludzi blizszych i dalszych przyjaciel-kolega-znajomy, znajomy jest na najnizszym szczeblu...), chyba ze na takim forum, jak to... tak na prawde mam malutko osob, z ktorymi moge porozmawiac o tym problemie.. konkretnie 2 osoby, w tym jedna z nich jest moj chlopak, a druga mieszka bardzo daleko, ma duzo wlasnych problemow, wiec wstyd mi zawalac ja swoimi:( czuje sie wtedy straszna egocentryczka:(
  2. wiem i mysle o tym, kiedy nadchodzą, niemniej jednak czuje ze co z tego, ze tego sie nigdy nie robi, przeciez tak latwo byloby... no i sie zaczyna:( leze wtedy jakby swoja wlasna sila przykuta do lozka, zeby w poduszke, serce mi wali i modle sie, az zasne... dobrze, ze ostatnio coraz rzadziej
  3. jak sie czasem zastanawiam nad swoimi problem,ami, to widze, ze w duzej mierze wynikaja z braku akceptacji wlasnie... nie potrafie sie zaakceptowac, siebie ze swoimi wadami i mam wrazenie, ze ja i to, co wyglada na nerwice, tworzy bledne kolo: zla samoocena wywoluje lęki, lęki wywoluja wzgarde do siebie, to niszczy samoocene i tworzy sie koleczko... mysle, ze trudno polubic siebie, bo wychowuje sie czlowieka do skromnosci i w podswiadomosci tkwi przekonanie, ze nie wypada cieszyc sie z tego, co sie ma w sobie fajne albo co sie odczuwa jako fajne Problem z akceptacja siebie mam od zawsze. Jakkolwiek jeszcze jako dziecko w podstawowce jakos to ze mna bylo, pogorszyło sie w gimnazjum. Wiadomo, czas poszukiwania siebie itp i w takim okresie natrafiłam na ludzi, którzy mną pogardzali:( Podkopywali pode mną doły:( i strącali do środka:( poprzez przekręcanie moich słów po to, aby przedstawić innym, ze mam inne zdanie, ze co innego mialam na mysli, po to, aby sie ponatrząsać, że niby palnęłam coś głupiego... nabijanie sie dla samego nabijania sie, dla samego krzywdzenia psychicznego, a ich wlasnej rozrywki... nigdy nie bylam "typowa", w sensie, nigdy nie należałam do tych modnych, rozrywkowych kolezanek... byłam - i jstem - troche jak ten kot, co chadzał własnymi drogami...co było pretekstem do tego, aby niszczyć moją własną wartosc, traktowac mnie jako przedmiot natrząsań... ale jakos jeszcze było... w liceum-szok, zupelnie inni ludzie. Sytuacji powyższych-brak. Czułam sie zupełnie innym człowiekiem-bardziej wartosciowym, bardziej radosnym. Czas szaleństw i optymizmu. Do czasu powaznego, bolesnego zakochania sie, które trwało przez rok, dopóki nie doszło do skutku w sensie zwiazku. Przez ten cały rok nieswiadomie dokopywałam sobie na rozne sposoby. Ze taka beznadziejna jestem, bo on mnie nie chce. Jestem tu, tak blisko, a on woli inne dziewczyny. Ze jestem nieatrakcyjna, brzydka, gruba. Ze moje zainteresowania nie są godne uwagi, ze to, ze smo... Z szalonej optymistki, którą byłam na początku liceum, stałam się zagubioną dziewczyną kroczącą w mroku.... a potem ten zwiazek, od początku pełen problemów:( facet nie miał do mnie szacunku, a przez to, ze mimo wszystko kochałam, to i ja siebie nie szanowałam... w tym czasie dodatkowo katowałam sie odchudzaniem (zrzucilam 10 kg i moja waga plasuje sie w dolnej granicy BMI prawidłowego lub pod nią, ale wciaz czuje sie gruba). 4 ms tego związku to były 4 ms łez, cierpienia, nerwow rozwalających nie tylko uklad trawienny, ale i checi do zycia... kazdy kolejny dzien to było grzezniecie w bagnie... osoba, z ktora bylam, pogardzala slaba psychika, pogardzala tym, ze ktos moze nie miec sily, aby cos zrobic, na cos sie zdobyc-a ja nie mialam, bylam wyniszczona po calym roku slepego zakochania... az w koncu facet mnie rzucil, w trakcie zdawania przeze mnie matury, mial do mnie pretensje, ze to niby wszytsko moja wina (bo nie jestem łatwa;P) i inne takie... long story, ale po co to pisze-bo po prostu po czyms takim czlowiek wczesniej juz dosc slaby psychicznie, nie szanuje siebie:( potrzebowalam z kims byc, aby moc dawac oparcie, ale takze (w tamtym czasie-przede wszytskim) otrzymac oparcie. a dostalam kopa nawet nie w dupe, a w serce. czasem sie zastanawiam, jak to mozliwe, ze tak trwalam w tamtym zwiazku, byc moze dlatego, ze mialam naiwne nadzieje, ze jednak to oparcie w koncu znajde... dlugo chowałam uraze, (teraz potrafie z tym człowiekiem normalnie rozmawiac, wybaczylam-fakt, ze opisuje, to wspomnienie, a nie wyrzut), dlugo mnie to wszystko bolalo...(pani psych, ktorej pozniej to opowiadalam, juz kiedy przyszlam w sprawie nerwicy, stwierdzila, ze moglam byc te ok. 2lata w depresji) do czasu az zakochalam sie znow - i znow nieszczesliwie. Znow okazalo sie, ze ... ze co? ze sie nie nadaje?! ze nie jestem warta milosci?! ze nie da sie mnie kochac, nie da sie byc z kims takim jak ja, nie da sie poswiecic sie dla mnie, bo po prostu nie zasluguje na cos takiego. bo jestem wyrzutkiem, bo jestem brzydka, bo mam problemy w kontaktach miedzyludzkich, bo nie ma podstaw do tego, aby moglo byc inaczej!!!!!!! bylam o tym bardzo silnie przekonana i caly czas wyrzucalam sobie, caly cas sama sobie wykopywalam doly... to bylo jak bicie sie drutem kolczastym po glowie w celu wbicia sie w wykopany rów:( jakkolwiek absurdalnie to brzmi... bliska mi osoba stwierdzila cos podobnego na bazie rozmow ze mna, w sumie jedna z niewielu, ktora w ogole wiedziala, ze mam jakis problem... bo dusilam w sobie i nie pokazywalam na zewnatrz, w miare mozliwosci oczywiscie... a przez to kisilam sie we wlasnym sosie, w tym bagnie emocjonalnym:( zostalo to we mnie, chociaz troszke-troszke wychodze... Od ok 9 ms jestem w szczesliwym zwiazku, planujmy wspolna przszłosc. Jest fantastycznie:) - a wzbranialam sie na poczatku przed uczuciem, z obawy, ze znow sie nie uda... Dzieki niemu czuje sie kims troszke fajniejszym, niz kiedys. Skoro jestem komus potrzebna, to cos musi we mnie byc. Przede wszystkim chyba zaczelam akceptowac swoja kobiecosc (ale niezupelnie-to nizej). Chociaz wciaz mam miliard kompleksów i czuje sie zle z tym, ze nie potrafie sie powstrzymac, aby o nich nie mowic...Ale wiecie co? czasem zastanawiam sie, jak to mozliwe, ze wlasnie ja... ze akurat jest ze mna, a nie z kims innym... czy tez, jak to mozliwe, ze spodobala mu sie dziewczyna, która [i tu nastepuje lista wad].. ze czasami nie wierze, ze to mozliwe, ze to mi sie pewnie sni, bo przeciez ... bo to, co pisalam wyzej... On wie o poprzednich nieudanych zwiazkach i o moich problemach z akceptacją siebie. Powiedzial kiedys, ze uda sie nam to naprawic. W sensie, moja samoocene. Nie mi, a nam. To budujace. Budujace jest takze to, ze on twierdzi, ze nie ma we mnie rzeczy, ktore sobie zarzucam, a jest za to wiele wartosci. Ale ja w swojej niskiej samoocenie nieraz juz powiedzialam, ze jeszcze kiedys przejrzy na oczy i zobaczy te moje wady:( wiem, ze to koszmarne, ale nie mam jeszcze na tyle wiary w siebie, aby mowic inaczej:( nie czuje sie warta swoich lepszych slow, a z drugiej strony chce czuc sie ich warta, chce miec do siebie lepsze podejscie!!!!!! chce-bo mysle, z e w gruncie rzeczy to chyba fajna ze mnie babka;) Sprawe pogarsza to, ze - najpewniej za sprawa nerwicy czy czegos - mam poczucie winy za wiele rzeczy... za rzeczy, których nie udało mi sie zrobic przed laty. Za rzeczy, które nie są złem, ale identyfikuje "cos we mnie" identyfikuje je jako zlo i rzuca na mnie cien wyrzutow sumienia. Czasem po prostu to czuje, bez wyraznej przyczyny. A czasem-czesto ostatnio-to poczucie winy takie, jak opisalam tu: http://www.forum.nerwica.com/viewtopic.php?t=6710&start=15 . Pojawia sie, kiedy mi zbyt przyjemnie. Tak, jakbym miala wpojone przekonanie, ze czlowiek powinien byc ascetą... a w takim przekonaniu robie wszytsko zle... a to sprawia, ze trace szacunek do siebie... podobnie jak natrectwa religijne, ktore moge odegnac jedynie tekstem "nienawidze/nie cierpie siebie" kilka dni temu stchorzylam przed wizyta u psychiatry, mialam isc pierwszy raz... i caly dzien sobie wyrzucalam.... wszystko we mnie krzyczalo przeciwko mnie, ze jestem zalosna, ze jestem tchórzem, ze sie nie nadaje do niczego widzialam oczyma duszy slowo "tchorz!" powielone po x razy, napisane w rzedzie pionowym, jedno pod drugim... poza tym, jak od dawien dawna, mam wrazenie, ze znajomi patrzą na mnie i myslą, ze jestem gorsza... to chyba pozostalosc z gimnazjum... mam wrazenie, ze kolezanki z roku czasem mysla, ze jestem ciołem, ze inni znajomi podobnie to troche egocentryczne wszystko, no nie? zalosne... i jak tak to czytacie, to widzicie, ze wsyztsko sprowadza sie do samooceny. ja tez widze, ale nie potrafie tego przełamac:( z przerazeniem zdaje sobie sprawe, ze jesli chociazby nie uwolnie sie od tych ciaglych wyrzutow, to nigdy nie bede szczesliwa tak na prawde:( bo zawsze bede czuc ten cien... i zawsze w takiej sytuacji bede soba gardzic:( Dziekuje Bogu, ze dal mi tak fantastycznego faceta, ktory kocha mnie mimo moich wad i ktory powolutku, powolutku pomaga mi wyjsc ze wszystkiego. On wierzy, ze sie uda i ciagle powtarza, ze jesli ja tez zaczne wierzyc tak mocno, jak on, to sie uda (oj, wzruszylam sie...lezka sie kreci). Gdyby nie to, pewnie babralabym sie wciaz w dolku emocjonalnym... Zastanawiam sie, jaak sie z tego wyrwac...
  4. ja sie ciesze, ze mam tak tylko czasami, np. piszac to teraz, wiem po prostu, na czym problem polega, ale jest mi lekko (nie wiem, od czego zalezy to, ze mam tak "napadowo") i ze moze nic nie musze robic w tym kierunku (a potem to wraca i mysle "musze w koncu isc do lekarza", nastepnego dnia budze sie i znow nic w tym kierunku nie robie i ehh;/)... ale np. chwile po tym, jak napisalam swojego poprzedniego posta w tym wątku, moj brat puscil mi skecz Monty Pythona, o fryzjerze (kojarzycie?)... i brrrr siedzialam jak na szpilkach, chciala , zeby to sie juz skonczylo i brrrrrrrrrr bo mi sie to kojarzylo z takimi wlasnie natrectwami;( tzn ze ten fryzjer je mial... ehh:(
  5. bardzo pomogła mi książka, którą kiedys przeczytałam: "Całując klamki" Terry Hesser Spencer. Dzięki niej w ogóle dowiedziałam się, czym jest NN i potrafiłam sama sobie zdiagnozować oraz radzić sobie. To było w gimn, kiedy dłuzszy czas miałam lekkie objawy NN (sprawdzanie gazu, bluznierstwa na tematy religijne oraz stukanie w drzwi lub deptanie ziemi, kiedy sie pojawiły), potem to samo znikło. W, ze tak powiem, drugiej fazie (trwającej od listopada '06, teraz wygaszonej - chyba), duzo latwiej od czasu, kiedy porozmawiałam o tym z moim chlopakiem... balam sie tej rozmowy, ze nie bedzie rozumial, ze zbagatelizuje, ze wysmieje, ze bedzie meczaco wypytywał, ze bedzie zle... a on po prostu wzial mnie w ramiona i dal mi sie normalnie wygadac... kiedy sie zacinalam, bo sie wstydzilam o czyms mowic, to czekal cierpliwie, az przelamie wstyd... nie mowil nic, dopoki to nie bylo konieczne i to bylo dla mnie bardzo pomocne wspiera mnie caly czas, powiedzial, ze kiedy w koncu zdecyduje sie gdzies z tym isc (w sensie, do psycha), to pojdziemy razem on ogolnie nie mowi "wyleczysz to", a "wyleczymy to" :) to cudownie nie byc z tym sama:)
  6. przeciez nie masz na to wplywu, wiec raczej tak;) uswiadomienie sobie tego jest pomocne:) a co do problemu ogolnie to moje dziwactwa zaczely sie od czegos podobnego, tylko u mnie nie zelazko, a czajnik-ktos go podpalil, a potem zapomnial o tym i poszedl spac... i ja sie zorientowalam, ze chyba kuchenka wciaz jest zapalona, sprawdzilam, i rzeczywiscie... potem przez dlugi czas musialam sprawdzac, czy to powyłączane: lezalam w nocy w lozku, nasluchiwalam, nie bylo zadnego dzwieku (tzn nie bylo tego szumu, ktory sie tworzy, gdy gaz sie pali), ale nie wierzylam swoim uszom, lezalam i wmawialam sobie, ze przeciez nie slysze tego gazu ale to bylo tak nie do zniesienia, ze musialam wstawac do kuchni, spojrzec na kurki... byly pozakrecane, ale co z tego, musialam podejsc blizej i zobaczyc, czy rzeczywiscie nadruki na kurku oznaczajace wylaczenie sa na swoim miejscu (mimo, ze po ksztalcie kurka widac, ze jest wylaczony). Czasem i to nie wystarczalo i musialam je dotykac:/ i dopiero wtedy bylam spokojna i szlam spac (to sie zbiegalo z innymi objawami, wiec wiedzialam, ze to NN) w koncu stopniowo mijalo i mijalo, jak sobie uswiadamialam, ze to tylko moje "jazdy" az znikło
  7. to samo jedna kolezanka z roku gada mi co jakis czas, zebym se poszla do urologa, ze jestem jakas dziwna, bo mnie tak ciagle goni, bo ja chodze siku na kazdej przerwie, a jak jest dluga, to i 2 razy podczas niej... badania moczu robilam pod tym katem 2 razy i za kazdym razem czysciutko, ani bakteryjki.... a czasem jak ide do wc, to prawie nic nie sikam:/ niby duzo pije, ale mimo wszystko za czesto chodze... i to glownie przed spaniem, bo sie boje, ze a nuz mi sie jeszcze zachce...albo wychodze z kibla i mam ochote sie wrocic, bo moze jeszcze powinnam, tak, jakbym sie bala, ze nie wysikalam wszytskiego i ze np. na dworze czy gdzies mi sie zachce...:/ upierdliwe jak diabli... co ciekawe, czesto, jak jestem czyms zajeta, kilka godzin poza domem, to w ogole nie musze do tego kibla latac no, biegunka :/
  8. czy to oznacza, ze np. ciagle poczucie winy i myslenie, ze sie wszytsko robi zle, tez jest natrectwem? bo tak mam od jakiegos czasu, a np. objawow takich, jakie kiedys w tym watku opisywalam, praktycznie nie mam i zastanawiam sie, czy zniknely, czy zmienily sie w co innego alusia->czasem pojawiaja mi sie mysli typu "przeciez to tak niewiele trzeba, aby kogos skrzywdzic". Masz tez to? To jest straszne, bo wtedy mam wrazenie, ze normalnie czuje, ze wystarczy, ze wstane z lozka (zazwyczaj to sie dzieje przed spaniem), pojde do kuchni i wezme jakies ostre narzedzie... ;( ehh:(
  9. kolejny objaw, ktory tez mam...=P szczegolnie, jak przechadzam sie po domu, gdy wszyscy spia, a ja np. ide do kibelka albo umyc zeby, to mam wrazenie, ze cos na mnie wylezie z ciemnosci i jak najszybciej musze poleciec z powrotem do lozka... probowalam to przelamywac, gapiac sie specjalnie w ciemnosc, gdzie niby cos mialo sie pojawic, normalnie wrecz prowokowalam swoje "obce mysli", ale to nie zawsze dziala, tzn zazwyczaj i tak za bardzo sie boje...=P z tym zabijaniem i filmami to to samo;P wiecie, co jest glupie/dziwne? Moje objawy nie pojawiaja sie dzien w dzien (i dobrze), byc moze dlatego, ze czesc nauczylam sie ignorowac (bodzcem do tego bylo obejrzenie "Pieknego umyslu", gdzie bohater zaczal ignorowac swoje schizofreniczne wizje, stwierdzilam, ze z natrectwami tez tak sprobuje i troche pomoglo), ale jak juz sie pojawia jakies wieksze, to normalnie czuje sie jak psychopatka (o robieniu krzywdy) albo czuje wobec siebie ogrom pogardy i winy (natrectwa religijne), ze dodatkowo zanizam i tak juz bardzo niska samoocene, a MIMO TO obawiam sie, ze jak pojde (o ile pojde w koncu) do psychiatry po diagnoze (zeby zaniesc psycholozce, aby mogla rozpoczac psychoterapie), to on powie, ze nic mi nie jest i ze mu glowe zawracam i co jakis czas mysle, ze moze mi tak na prawde nic nie jest, mimo, ze wiem, ze jest....
  10. No, brzmi to jak NN. Byc moze trudno wierzyc komus, kto nie potrafi sie zdobyc na wizyte u psychiatry (patrz temat "1 raz u psych"-zalosna jestem), niemniej jednak wiem, jakie objawy sa...
  11. wiecie co, ja sie boje pierwszej wizyty:( niby wiem, ze bedzie podobnie, jak u psychologa, gdzie bylo bardzo ok, ale i tak... boje sie, ze trafie na kogos, kto bedzie sie na mnie patrzyl, jak na nienormalna:( albo na kogoss, kto spojrzy na mnie przez pryzmat swoich pogladow (mam teraz na mysli natrectwa religijne) nie ide sama, moj chllopak ze mna idzie, w sensie, bedzie czekal w poczekalni, to troche komfort psych, ale i tak sie boje:(((((( [ Dodano: Dzisiaj o godz. 9:12 pm ] Nie moge sie przemóc... Poszłam wczoraj sprawdzic godziny przyjec w osiedlowej przychodni. Była wielka kolejka, a na dodatek pacjenci patrzyli sie na mnie jakos dziwnie i jeszcze zachowywali sie, jakby mieli pretnsje, ze tam bylam (moze mi sie tak tylko zdawalo?). Zaczeli sie pytac, czy kogos szukam, na to ja, ze tylko sprawdzam godziny, na co oni "co ona sprawdza?" ja "godziny przyjec" a oni wciaz byli jacys dziwni.... ?? To sprawiło, ze stwierdzilam, ze dla komfortu psych moze lepiej pojsc prywatnie...ale pozniej przemyslalam sprawe i doszlam do tego, ze raczej powinnam sprobowac jeszcze raz... Poszlam tam dzis, stalam pod rejestracja z 10 minut, spocilam sie ze stresu, wczesniej pol dnia myslalam o tym i z nerwow rozwalil mi sie uklad trawienny i wciaz boli (rozwolnienie i takie tam ałała:( )... i nie poszłam w koncu:( nie zarejestrowalam sie:( nie wiem, dlaczego balam sie samej rejestracji, moze dlatego, ze jest w gabinecie... moje tchórzostwo (a przez to pogarda do samej siebie) wplynelo na caly dzien, calutki dzien bylam kompletnie przybita, nie mialam na nic sily, cokolwiek zaczynalam, to mialam spowolnione ruchy, az w koncu przestawalam robic cokolwiek, dla otoczenia zrobilam sie uciazliwa i w ogole... to sie zmienilo dopiero pod wieczor, kiedy bliska mi osoba zle sie czula i chcialam sie nia zajac... Boje sie, ze nigdy mi sie nie uda:(
  12. natrectw seksualnych akurat nie mialam, ale na inne (przede wszytskim robienie krzywdy innym) takz epomagal mi bol, dlatego odpisuje. Swego czasu wbijalam sobie paznokcie w reke (a mialam takie dlugie, ze ludzie mysleli, ze to tipsy), az zostawalo mi pelno takich polksiezycow odbitych na łapie;/ czasami jeszcze tez to robie:( tak mocno, ze prawie moglabym przebic skóre:(
  13. no wlasnie, ja tez sie nad tym zastanawiam:( czytam ten temat (przeszlam tu z linku z tematu "kiedy cos zrobie, czuje sie brudna i grzeszna", po wypowiedzi , która jest jakoby opisem tego, co przezywam) i tak sie waham... tzn nie wiem, czy dziala u mnie sumienie, czy tez nerwica (o ile to nerwica, wiele symptomow na to wskazuje, ale wciaz jeszcze nie poszlam do specjalisty, nie liczac 1 wizyty u psychologa pol roku temu, kiedy pani psych stwierdzila, ze objawy sa powazne i ze mam isc do psychiatry po diagnoze,; nie zrobilam tego); mam wrazenie, ze nerwica udaje, ze jest sumieniem... Kiedys mialam problem z bluznierczymi myslami, na szczescie dowiedzialam sie, ze to NN i to ignoruje... ale chyba NN znalazlo sobie inna metode, zeby mnie gnebic:( Mianowicie: jako osoba wierzaca, postanowilam sobie, ze seks dopiero po slubie. Moj chlopak w pelni to akceptuje, sam z reszta nie chce sie spieszyc, podziela moje poglady itp. Problem zaczal sie pojawiac w momencie, kiedy dosc obsesyjnie zaczelam sie zastanawiac, czy jest jakas wczesniejsza granica tego, co nam wolno, a czego nam jeszcze nie wolno i czulam sie z tym bardzo zle. Szukalam w roznych zrodlach, ale wszedzie nie bylo odpowiedzi: w katechnizmie jest po prostu, ze przed slubem nie mozna uprawiac seksu, na stronie opoka.org.pl w sumie tez + ze zlem jest przezywanie plciowosci poprzez przedmiotowe traktowanie drugiej osoby (czyli np. jesli np. nie szanuje woli drugiej osoby i zaspokajam tylko swoje potrzeby, o drugiej osobie nie myslac, a to nas nie dotyczy, dotyczylo mnie to kiedys, w moim pierwszym zwiazku, chlopak probowal mnie wykorzystywac i czulam sie brudna, a to co innego-to rzeczywiscie bylo zle z mojej strony, bo nie mialam do siebie szacunku, tak, jak i on do mnie), pytalam sie kolezanki teolozki, ktora juz jest zamezna i jej odpowiedz, chociaz dosc pomocna, takze nie dala mi pelnej satysfakcji.... Generalnie chodzi o to, ze w momencie, kiedy czuje, ze jest nam dobrze razem, np. kiedy sie przytulamy, calujemy, to pojawia sie jaki cien, jakby wyrzut sumienia, ktory mnie gani za to, ze jest mi przjemnie z kims, kogo kocham i z kim w przyszlosci wezme slub O_o' . Co jest dziwne, bo przeciez ani nie krzywdzimy siebie nazwajem, ani nie przekraczamy granicy wzajemnie ustalonej.. to glupie, zeby winic siebie za to, ze mi poziom hormonow skacze=/ i myslec, ze sie za to pojdzie do piekla:/ czuje sie przez to jak jakas rozpustna kobieta, ktora przeciez nie jestem:( Probuje sobie to racjonalnie wytlumaczyc, ze przeciez czlowiek to nie robot z przyciskiem on/off i ze nie moze sie absolutnie wylaczyc ze swoimi reakcjami, odczuciami, a potem nagle sie wlaczyc i to na calego. Ze to nie na tym polega plciowosc przed slubem, a na tym, aby sie wzajemnie szanowac i aby wytrwac, ale ze jednoczesnie mozna ta bliskosc zawezac, niemniej nic na sile. Szczegolnie, jesli sie wie ze sie bedzie z ta osoba. Gdyby to byl zwiazek "na chwile", bez przyszlosci, to co innego, wtedy czulosci bylyby raczej instrumentalne, bylyby dzialaniem przedmiotowym. Wspomniana wyzej teolozka sie z tym zgadza. Mimo to wciz odczuwam ten cien:( obsesyjnie sie nad tym zastanawiam:( i jakoby obsesyjnie sie boje, ze bede potepiona:( nie potrafie przyjac tej logicznej argumentacji. Nie potrafie do konca przyjac argumentu, ze byc moze to kolejny z objawow nerwicowych, ktore mam, bo wtedy w glowie pojawia sie mysl, ze byc moze tylko sie usprawiedliwiam i ze to oszustwo, a wiec ze samo usparwiedliwianie sie tez jest grzechem i za to tez pojde do piekla... tworzy sie zatem bledne kolo i czuje sie przez to zgnebiona:( wsyztsko dodatkowo nakreca sie w niedziele, z tego wzgledu, ze ide do kosciola... dzis sie zastanawialam, czy skoro mam takie "wyrzuty" to moge jeszcze isc do Komunii... przez cala msze myslalam, ze nie, ale jakos zaraz przed Komunia cos mnie tknelo, ze nie tyle co moge/nie moge, a tym bardziej powinnam pojsc (przez wzglad na to, ze mam cos, byc moze nerwice, z czym mi ciezko) i poszlam, a potem sie zastanawialam, czy to dobrze, czy nie i wciaz nie wiem:( Moj chlopak mi powtarza, ze nikt tak na prawde nie wie, jak jest dobrze, a jak zle i ze to dopiero Bóg rozsadzi i wiem, ze ma racje, ale NIE POTRAFIE przelamac błędnego koła nie potrafie pozbyc sie obsesyjnego myslenia o tym:( i przez to nie moge byc do konca szczesliwa w (jakze cudownym!) zwiazku:( i czuje sie taka malutka, beznadziejna, nic nie warta, wbita w glebe, przytloczona tym wszytskim... zmeczona soba i swoimi problemami:( ogarnia mnie straszna apatia:( i czuje sie dodatkowo przygnebiona fakte, ze ciagle musze(w sensie odczuwam potrzebe) rozmawiac o tym z moim chlopakiem, ze go obarczam takimi trudnymi sprawami... on mowi, zebym sie nie przejmowala nim, ze niedlugo pojdziemy do psychiatry (w koncu sie zdecydowalam), ale ja i tak sie przejmuje:( Mam wrazenie, ze ma to jakis zwiazek z tabu kulturowym (i koscielnym, to wchodzi w sklad kultury ogolnie) nalozonym na sfere seksualna (bo szczerze mowiac to uwazam, ze wyrzuty sumienia powinnam miec z innych powodow, jak np. stale klotnie z rodzina, ale to sa zachowania spolecznie przyjete za typowe w domach, wiec jakos tak to schodzi na dalszy plan)... i z tym, ze moj zwiazek jest dla mnie bardzo wazny, a objawy nerwicowe ogolnie dotycza rzeczy waznych dla danej osoby... Czasem mysle, ze bylabym genialnym przykladem na sredniowiecznego pokutnika... milamabym 10000000 powodow, aby ubrac wlosienice, kleczec na grochu i chlostac sie po plecach...
  14. no wlasnie ze ja mam tak dziwnie, ze to sie pojawia i znika, w roznych formach;P np. te z facetem to byly jakis czas, a potem zniknely. Z kolei np. te religijne sa bardziej stale, glownie jak sie modle, przede wszstkim w kosciele. Nie wiem dokladnie, na czym to polega, za jakis czas ide do psychiatry, to sie dowiem. Momentami sie zastanawiam, czy dobrze mi sie wydaje, ze to NN. Tzn jak czytam Wasze przezycia, to jednoczesnie widze duzo wspolnego (wiele takich samych objawow), ale z drugiej strony to sie pojawia i znika (tzn np. mam natrectwo przez jakis czas, a potem ucieka i go nie ma ale za jakis czas wraca itp. Bardziej stale mialam jakis czas temu, ale pomogla wizyta u psychologa)- porownujac do tego, co Wy macie, to sie ciesze, ze mam to w losowych odstepach czasu, a nie calutenki czas, ale z drugiej strony nie ma nic fajnego w momencie, kiedy to juz mnie dopada:( ta psycholozka, u ktorej raz bylam, mowila, ze to moze tak byc, ze po wizycie wszystko mi sie wyciszy, a potem wroci, wiec lepiej zajac sie tym od razu. A ja sie glupia nie zajelam;P Z reszta szerzej pisalam w http://www.forum.nerwica.com/viewtopic.php?t=3909&start=120 , nie chce tu powtarzac zobaczymy, co mi psych powie... dziwne to jest:/
  15. oj, ja niedawno tez mialam cos takiego... i nie rozumialam, bo jednoczesnie wiedzac, ze bardzo, bardzo, bardzo mi na nim zalezy(planujemy wspolna przyszlosc), czulam sie jakas taka pusta i wypalona:( i ryczalam mu w koszulke, ze nie wiem, co sie dzieje, nie rozumiem... nie wiedzialam wtedy jeszce, ze to moze miec zwiazek z NN. Teraz pod tym wzgledem jest w porzadku, tak smao jak zawsze, ale pamietam, ze kiedy mialam najwieksz "atak" objawow nerwicowych (listopad), to mialam identycznie to samo, tylko ze udawalam, ze wszystko jest w porzadku...
  16. ja ogolnie mam sklonnosci do, nazwijmy to, samoanalizy. Nawet, jak jeszcze nie mialam nerwicy (pani psych, u ktorej bylam pol roku temu, twierdzi, ze moglam byc przez ok 1,5 roku w nieleczonej depresji, ale nie wiadomo, bo nie zglosilam sie wtedy do zadnego lekarza, w kazdym razie wtedy to analizowanie sie zaczelo). Teraz wciaz tak analizuje sobie siebie i nie wiem, czy to po prostu jakies upodobanie do psychologii samej w sobie (chcialam isc na ten kierunek studiow), czy to takie babranie sie we wlasnych problemach:/
  17. szczerze mowiac, to mnie momentami nawet wiadomosci doprowadzaly do placzu, bo jak bylo, ze ktos sie zabil, to sie balam, ze sama se zrobie krzywde i tak dalej;/
  18. u mnie podobnie. pierw powiedziala, ze da mi na psych, a potem zaczela miec pretensje, ze nie biore deprimu i persenu (przeciez to dorazne lub/i pomocnicze) i ze to pewnie wszytski z niewyspania zniechecilo mnie to do poruszania tematu, a jako ze jeszcze nie zarabiam, bo studiuje dziennie, to nie mam kasy i nie prowadze terapii:( byc moze wcale tak nie mysli, ale wystarczylo, abym przestala poruszac temat nerwicy w domu:( jedyne osoby, z ktorymi o tym rozmawiam, to moj chlopak i bliska kolezanka
  19. Kiedy nie miałąm problemu z NN, mogłam oglądać dosłownie wszystko. Koleżanki zawsze były pełne zdziwienia, że potrafię oglądać film, w którym latają flaki, bez zmrużenia oka albo dodając jeszcze jakiś zdystansowany, nieco obrzydliwy komentarzyk. Podczas gdy jedna kumpela chowała sie pod poduszke przy oglądaniu "Piły", ja gapiłam się jakby nigdy nic. Nie, żebym lubiła takie filmy, po prostu wiedziałam, że to fikcja. A teraz? a w życiu! w listopadzie 2006, kiedy NN znów się zaczęła, oglądałam "Wyspe" i zauważyłam, jak ten film na mnie podziałał negatywnie na NN:( od tego czasu: filmy romantyczne, komedie. Żadnych okaleczen:(
  20. mam to samo:( identiko:( pisałam Wam o tym pół roku temu w innym temacie ( http://www.forum.nerwica.com/viewtopic.php?t=4419&postdays=0&postorder=asc&start=45 ). Byłam raz jedyny u psychologa. Po tej wizycie było lepiej. Miałam iść do psychiatry po diagnoze i ewent leki, a potem wrocic na psychoterapie. Ale bylo mi lepiej i nie zrobilam teg. Potem za kazdym razem, kiedy cos takiego wracalo (w mniejszych natezeniach jesli chodzi o rozlozenie tego wsyztskiego w czasie, tzn jesli mialam taki "atak", to np. przez jakis czas w ciagu dnia, ale nie przez dluzszy), obeoicywalam sobie, ze poojde w koncu, a jak mijalo, to rezygnowalam. W koncu zdecydowalam sie, powiedzialam mamie, ze chce sie leczyc, ale jej reakcja mnie zniechecila (miala pretensje, ze nie biore deprimu i persenu oraz zaczela pomrukiwac, ze leczenie jest drogie i ze pewnie mam to wsyztsko z niewyspania:/). Byc moze wcale nie jest niechetna mojemu leczeniu, ale taka reakcja zniechecila mnie raz na zawsze do poruszania tego tematu... Mam jednak taki plan, aby isc do psychiatry bez jej wiedzy (jesli bede szla prywatnie, to wyloze ze swoich oszczednosci), a do domu rzyniesc diagnoze. Jestem pewna, ze COS mi jest. Objawy wskazuja na NN, chociaz moze sie nie znam... poza tym, co stwierdzaja znajomi, przyjacieele, moj ukochany, i wspomniana pani psych, mam koszmarnie niska samoocene i jeste ogromnie wrazliwa. To mi wszytsko utrudnia. dlatego bardzo bardzo chce chodzic na jakas terapie-ale boje sie zaczac i czasem jestem na to zbyt leniwa-w momencie, kiedy niewiele sie dzieje, nie mysle o tym kompletnie i prowadze normalny tryb zycia. A potem to wraca. I ucieka. I taka szachownica. Trzymam sie powyzszego planu, bo teraz jest srednio na jeża. Tzn swiadomość, że to, co sie dzieje, to nerwica, o tyle ułatwia sprawe, ze wiem, że nie jestem jakaś bluźnierczynia czy psychopatka, niemniej jednak mimo to strasznie meczy. Decyzje o tym, zeby zaczac, latwiej mi podjac dzieki temu, ze moj chlopak mnie wspiera i obiecal mi, ze pojdzie ze mna na pierwsza wizyte, tzn bedzie czekal w poczekalni. Wydaje mi sie, szczegolnie gdy czytam Wasze posty, ze ze mna jeszcze nie jest tak zle. Ale gdy przypomne sobie, co sie ze mna dzialo w listopadzie i gdy mam swiadomosc, ze to moze wrocic.... szczegolnie, ze z tego, co mi wiadomo, takie rzeczy moga wrocic w sporym nasileniu, kiedy bede w ciazy lub bede miec male dziecko. W sensie, ze bede sie ogromnie bala, ze zrobie mu krzywde. A chcialabym do tego czasu juz byc "czysta" od nerwicy. Ostatnio to wsyztsko dotyczy sfery religijnej. Dlatego mecza mnie troche niedziele... Kiedy ide do kosciola na msze, to nie potrafie sie skoncentrowac, a jesli juz probuje, to zawsze mnie cos rozprasza i pojawiaja sie jakies beznadziejne obrazliwe mysli. Kiedys sposobem na takie rzeczy bylo tupanie i wbijanie paznokci w reke (bol odwracal uwage od mysli). Teraz mysle "nienawidze siebie!" albo "nie cierpie tego/siebie!" i to jest jedyny sposob, juz taki mechaniczny, na odgonienie tych mysli. Przykro mi bardzo z tego powodu, bo dlaczeo cos takiego ma sie dziac w kosciele? wychodze z mszy pelna zawodu sobą mysle, ze jestem taka beznadziejna, bo znowu mi sie nie udalo normalnie w tej mszy uczestniczyc. tzn wiem, ze to nerwica, nie moj grzech, nie jestem temu winna, ale mimo wszytsko czuje sie do dupy:( w ogóle mam wrazenie, ze wiele rzeczy robie zle zle zle:( ze pojde do piekla zabija to szczescie, ktore mi sie przytrafia:( jestem z tego powodu z sporym dolku od okolo 2 dni:( mam ochote zawinac sie w koc po uszy, schowac sie do kąta i przeleżeć tam cały czas... Boje sie, ze natretna mysla spowoduje czyjs wypadek. Moja siostra leci niedlugo do Turcji i wiem, ze bede sie w taki sposob bac, ze ona spadnie. Bo juz tak bylo, kiedy leciala do Egiptu pol roku temu. tzn tak samo sie balam O_O to tez jest objaw nerwicy? rany julek, a ja zawsze myslalam, ze jestem jakas powalona, ze nie potrafie sie skoncentrowac, ze jestem taka beznadziejna, ze sie skupic na prostej modlitwie nie potrafie, i zawsze spowiadalam siez tego, i zawsze tak strasznie wstyd mi za to....
  21. heh wrocily mi natretne mysli, tzn boje sie, ze sobie zrobie krzywde, natretnie pojawia mi sie wizja ciecia jezyka nożyczkami, to jest okropne:(((
  22. Pisałam swój post tydzień temu. Co ciekawe, od tego czasu i od czasu wizyty u psychologa dzień później, objawy zniknęły, pojawiają mi się jedynie czasem różne irracjonalne lęki i czasem jakieś głupie myśli, ale staram sie je olewać i generalnie mam cos na kształt spokoju. Z jednej strony to dobrze, bo mnie to nie meczy, z drugieej, skoro objawy nerwicowe mialam przez dluzszy czas, tzn ze moze zniknely jedynie na chwile, a ja teraz moge to zbagatelizowac. Pani psycholog powiedziala, abym poszla do psychiatry po diagnoze, a potem wrocila juz na psychoterapie. Z tym, ze kiedy nie mam teraz natezonych objawów, a wlasciwie prawie w ogole nic nie mam, to o psychiatrze zapominam;P Przypomina mi sie jedynie wtedy, kiedy nie mam czaasu, aby to zalatwiac (jak np. teraz:/). Boje sie, ze to moze byc cisza przed burzą Bo przeciez skads te problemy musialy sie wziac, prawda? i ich natrętne powtarzanie sie... :/ hmm dziwne to
  23. hm nie wiem, czy mozna powiedziec, czy to samouleczenie, ale kiedys udalo mi sie sobie wmowic, ze to tylko glupie mysli, zaczelam je olewac i daly mi spokoj na ok 6 lat... a tera zznowu:(
  24. Witam wszystkich, to mój pierwszy post tutaj. Pierwszy raz problem z nerwicą natręctw miałam w gimnazjum (teraz mam 20 lat). Natręctwa dotyczyły sfery religijnej (natręctwa obrazające Boga lub Maryję) i uderzania we framugę drzwi lub deptanie ziemii, kiedy się pojawiłu oraz codziennego sprawdzania, czy czajnik jest wyłączony, zanim zasnęłam, mimo, że wiedziałam, ze gaz jest wyłączony. Czasem też budziłam sie przerażona w nocy i długo nie mogłam zasnąc. Wiedziałam, co mi dolega, bo w tamtym czasie byłam straszliwym molem książkowym i w ręce trafiła mi książka Terry Hesser Spencer "Całując klamki", opowiadająca o dziewczynie, która cierpiała na NN. Meczyłam sie z tym jakis czas, ale pomógł mi wyjazd na Lednice w intencji pozbycia sie NN, a także wbijanie sobie do głowy, że to tylko natrectwa, to nie moje wlasne mysli... Przez długi czas miałam spokój, aż do teraz. Aż do listopada. Zaczęło się całkiem niewinnie... czasami zdarzało mi się nagle niewiadomo czego bać (co kojarzy mi się bardziej z NL). Do czasu, kiedy na zajeciach pani doktor mówiła o dzieciach, które nie mają siły w mięśniach i mają problemy z korzystaniem nożyczek. Nagle w mojej głowie pojawiły sie tnące sie nożyczkami dzieci. A dokładniej ich małe odciete palce. Odsuwałam od siebie ta mysl, ale palce wracały. Po prostu widzialam w myslach odciete palce!! Zaczelam sie bac, ze sama sobie zrobie krzywde nozyczkami...A pote, ze odetne sobie palce krajalnicą przy robieniu kanapek! Wracalam tego dnia do domu i nagle w mojej glowie pojawila sie wizja wlewania sobie wrzatku do gardła O_O odsuwałam to, sprawialo mi bol... a to wracało i wracało... i już wiedziałam, z czym mam znowu do czynienia... o ile do NN łączącej sie z religią się przyzwyczaiłam wczesniej i wiedziałam, co to-a wiec łatwiej sobie z tym radziłam(chociaz wizja wypluwania Komunii, którą miałam w sob., mnie przeraziła), to ten nowy objaw mną wstrząsnął. Nagle moje natrectwa zaczęły dotyczyc drastycznych rzeeczy. Wyrywanie paznokci (co jest szczegolnie koszmarne, ze mam długie paznokcie i wizja pociagania ich i wyrywania...brrrrr!!!!!!!!), wrzątek, ciecie sie...Generalnie samookaleczenie. Co jakis czas dochodziły także straszliwe mysli o zrobieniu komus krzywdy:( bliskim:( ale pojawialy sie jeszczenie tak często i nie w takim natężeniu... Mocne natężenie, wrecz nie do zniesienia, mam od kilku dni. W piątek oglądalismy z moim chlopakiem film, w ktorym bylo kilka drastycznych scen. Zaczelam sie dziwnie czuc, bo nagle jedna z nich wplynela na moje natrectwa... Nagle przerazilam sie, ze zrobie krzywde mojemu chlopakowi, mimo, ze nigdy bym czegos takiego nie zrobila... Juz-juz chcialam mu o wszystkim powiedziec, ale tylko przytulilam sie i przeczekalam problem, sugerujac, abysmy wlaczyli jakis spokojniejszy film. Chwilowo mi przeszlo. Aż do wieczora. Wieczorem bowiem, przed snem, strasznie mocno mnie to wzielo... zaczelam sie nagle bac, ze zrobie krzywde rodzicom...ze ich zabije...balam sie samej siebie, swoich mysli, skad one, jak to mozliwe...????!??!?! Takie natrectwo nachodzilo mnie co chwile, odsuwalam je od siebie, a ono bylo coraz mocniejsze.... stwierdzilam, ze skoro wiem, na czym moj problem polega, ale nie potrafie sobie pomoc, to musze w koncu zebrac sie na odwage i komus o tym powiedziec-i poszlam wtedy do rodzicow, powiedzialam im w skrocie, co sie dzieje, wiecej nie bylam w stanie, bo bylam cala roztrzesiona. Tak bardzo sie bałam, ze ich skrzywdze, ze nie potrafilam spac sama. Wolalam-wbrew pozorom!-spac w ich lozku-i tak zrobilam-jak male dziecko... Od tego czasu nerwica mi sie bardzo nateza(widzac, jak krotko to 'mam', a jak bardzo mnie to meczy, wspolczuje wszystkim, ktorzy cierpią z tym od dluzszego czasu). Natrectwa wciaz dotyczą robienia komus krzywdy-jednej z ulubionych kolezanek na roku, rodzinie... Kiedys, kiedy sporadycznie pojawialy mi sie takie sytuacje, wolalam nikomu nie mowic, w obawie, ze ludzie sie odwrócą, nie rozumiejąc, że wcale nie chce ich zabić... Szczerze powiedziawszy, nawet karpia na swieta nie potrafiłabym zabic, jestem na to zbyt delikatna. Dziecku klapsa bym nie umiała dac!! Tym bardziej te natrectwa są okropne... W ogole natretny strach przed tym, ze kogos skrzywdze, sprawia, ze wiadomosci wyprowadzają mnie z równowagi!!! Wczoraj usłyszałam inf o chłopcu, ktory sie zabił, o jakimś facecie, co podłożył bombe - i sie rozpłakałam!! Bo pojawił sie strach, ze tez kogos kiedys skrzywdze. Ze sama sie zabije. Znowu:( Jutro ide pierwszy raz do psychologa. Weszłam na internet sprawdzic, czy to mozliwe, aby natrectwa dotyczyły tak makabrycznych rzeczy, bo bałam sie, ze pani psych sie mnie przestraszy, ze bedzie myslala, ze jej tez cos zrobie... Weszlam tu i jestem duzo spokojniejsza. Dziekuje Hm, pozostaje jeszcze trudna rzecz-pogadac o tym z moim chlopakiem. Boje sie jego reakcji, tego, ze nie zrozumie. Jest to malo prawdopodobne, ale jakis tam % jest, bo nie moge przewidziec, co sie dokladnie stanie, wiec mam obawy... Wszelkie obawy-ze kiedys nie wytrzymam i sobie lub komus cos zrobie, ze strace przez NN bliska mi osobe, bo mnie nie zrozumie, dodatkowo przemeczenie, sprawiły, że w ciagu tych kilku dni popadłam w apatię. Nic mnie nie cieszy, drobne przyjemnosci, jak ciepla kąpiel czy czasopismo, ba, w tej apatii zaczelam sie nawet zastanawiac, czy moj zwiazek ma sens, skoro czuje sie wypalona. Ten ostatni fakt sprawia, ze jeszcze bardziej sie pogrążam, bo bardzo zalezy mi, zeby utrzymac ten zwiazek. Co chwile chce mi sie płakać, nawet z byle powodu. Prawie wcale sie nie usmiecham:( Mam wrazenie, ze polaczylo mi sie w glowie kilka dziwnych rzeczy, z nerwicą na czele i kazda napedza kolejną. Kiedy czuje niewiadomy lęk, zaczynam sie zastanawiac nad przyczyna i zaraz pojawiają się natrectwa. Z kolei natrectwa i lęki wpędzają mnie w apatie:( Czuje sie jak wrak, na zajeciach siedze jak kołek, wymeczona niewiadomo czym, izoluje sie troche od kolezanek, w autobusie robi mi sie slabo, a wszytsko przez to, że mam głowe pełną tych strachów...(((( mam nadzieje, ze jutrzejsza wizyta mi pomoże. Szczerze powiedziawsze, pomogło mi juz troche wejscie na to forum:) wiec jeszcze raz dziekuje:)
×