Skocz do zawartości
Nerwica.com

Marena

Użytkownik
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Marena

  1. Jak poznać że ma się nerwicę? Jedni są mniej nerwowi, inni bardziej, ale to nie dowód chyba jeszczeże mają nerwicę. Czy ona przychodzi nagle? Czy ja mnie rozstrajało tykanie zegara w pokoju, to już znak że to nerwica? Pozdraiwam
  2. Obecnie mam kontakt z psychologiem i psychiatrą. Jedno drugiemu nie zaprzecza. Jednak był długi czas,(ponad 3 lata) że nie umiałam się nigdzie zgłosić, nawet rodzina nie wiedziała, że ze mną jest cos nie tak, bo wszystko dusiłam w sobie. w Kosciele odżywam - przez bycie na Mszy, Adoracji, we mnie po prostu sie układa. Ja kiedyś nawet nie wiedziałam, że można żyć bez lęku, niszczącego stresu i ciągłego smutku.Teraz wiem, że można. Pozdrawiam serdecznie
  3. Rzeczywiście indywidualna, ale Komunia sw. poprzedzona np. 3 godzinnym postem to była dla mnie jedyna pomoc. I nie zawiodłam się To jest chyba tak, że Jezus na Krzyżu pokonał wszelki ból, nie tylko ciała i ducha, ale i umysłu. Stąd i te schorzenia Komunia autentycznie leczy. No ale trzeba czasu. I konsekwencji. Pozdrawiam.
  4. Dzięki za rady :) Spotykam się z psychologiem od DDA, ale to na razie niewiele mi daje.Po prostu rozmawiamy o mojej rodzinie. Czy na tego typu problemy potrzebny jest inny specjalista? Ela prosiła o coś pozytywnego o sobie? Nic nie przychodzi mi do głowy Ale ok. -Kiedyś byłam wysportowana (trenowałam piłkę nożną, siatkówkę, karate- mam nawet kilkanascie medali i kung-fu- oczywiście nie wszystko w tym samym czasie ) Ale to raczej żeby odreagować, a nie z zamiłowania. -mam dość dobry gust. -prowadzę parę godzin korepetycji i chyba mnie cenią, bo nie rezygnują. naprawdę nic więcje nie przychodzi mi do głowy... pozdrawiam [ Dodano: Pią Maj 26, 2006 9:10 am ] Virginia Cześć Virginia, dzięki za obszerną wypowiedz. Na czym polega terapia behawioralno-poznawcza? Ja chodzę na spotkania do psychologa od DDA-ale nie widzę efektów. POzdrawiam Jeśli zechcesz to proszę pisz na mak84@interia.pl
  5. Mnóstwo ludzi, ale nie dla nich jest to forum... Czyli da się wyjść, a i WY macie nadzieję, że to tylko przejściowy stan i już za jakiś czas nie bedziecie musieli tu wchodzić. (no chyba że jako weterani, którzy mogą służyć pomocą i doświadczeniem )
  6. Witam Czy na podstawie swoich doświadczeń i ogólnej charakterystyki mojej osoby jesteście w stanie określić, czy to choroba psychiczna? Nerwica lękowa, natręctwa, czy jeszcze coś innego? A może potraficie na podstawie doświadczeń napisać "na pewno nie masz tego, czy tamtego." Będę wdzięczna za komentarze. Psychiatra powiedziała, że mam fobię społeczną, ale ja zawsze na takich rozmowach jestem spięta i nie umiem się dobrze wypowiedzieć, więc mówię chaotycznie i nieskładnie. Psychiatra przepisała mi fluoksetynę. Teraz więc trochę opiszę moją sytuację. - Jestem DDA, (dorosłe dziecko alkoholika); od dziecka : przewrażliwienie, ciągły niepokój (ciągłe uczucie, że goni mnie czas). Bardzo silne kompleksy, co się wiązało z zerowym poczuciem własnej wartości. W miarę upływu lat wszystko narastało, apogeum w szkole średniej: 1) lęki i blokady: - przed działaniem – każde załatwienie wiązało się z mocną dawką stresu i emocji: ( np. blokady przed odebraniem telefonu, wyjściem do sklepu, czy nawet otworzeniem drzwi, ogólnie można powiedzieć, że przed każdym działaniem, co było wyczerpujące, gdyż każdego dnia podejmuje się przecież dziesiątki działań) - przed ludźmi – człowiek był dla mnie potencjalną osobą która chce mnie zniszczyć. Stąd ucieczki przed ludźmi, nawet przed znajomymi, udawałam po prostu, ze ich nie widzę. Bo każda rozmowa to był dla mnie stres, nawet nieważna. Osaczające wrażenie że wszyscy na mnie patrzą (praktycznie w każdym miejscu: na ulicy, w autobusie, w Kościele, na przystaniu- co było także wyczerpujące, bo wszędzie byli ludzie). Wśród ludzi udawałam uśmiechniętą, zadowoloną a wewnątrz narastała panika, beznadzieja i rozpacz. Zupełnie nie potrafiłam być autentyczna w tym co robię (niewiele robiłam, we wszystko trzeba było mnie „wpychać’, bo dla mnie to był porażający całe ciało stres). Bałam się o cokolwiek upomnieć, nawet pożyczyć gumkę do gumowania, czy spytać o godzinę na ulicy. Doszło do tego, że wszystko wokół było źródłem lęku (nawet małe dzieci). To podkreślam, bo było to silne uczucie ciągłego lęku, ciągłe poczucie zerowej wartości, uniżanie się przed innymi, czułąm się odpowiedzialna za prowadzenie rozmowy(bo przecież inaczej pomyślą sobie, że jestem nudna), a mówiłam dużo, szybko i nic konkretnego. 2) Towarzyszyło mi uczucie beznadziei, roztrzęsienia, rozpaczy, paniki i osamotnienia. ( Każde najprosztsze zadanie – wyzwaniem nie do pokonania – rozmowa ze znajomym, wyjście do urzędu) 3) Towarzyszyła mi ciągła zierzłota, agresja i rozdrażnienie. Wyładowywanie się ( tzn. wrzask, czepianie się o głupoty ) na członkach rodziny. Praktycznie brak radości. 4)Mój problem to też - perfekcjonizm i roztrząsanie do głębi błahych spraw, co mnie zamęczało. Częste wyrzuty sumieia w błahych sprawach ( że nie dałam biednej, która stoi pod Kościołem, że zmarnowałam czas na oglądanie telewizji; przykładów można mnożyć na pęczki, bo w każdej sytuacji można było postąpić lepiej). Prowadzę korepetycje Niecierpliwość angielskiego – douczam parę dzieci, robię podstawy, (dosłownie Niecierpliwość I am, You are itd.) a i tak miałam schizę, że źle uczę, że pewnie źle wymawiam, (jestem samoukiem), że pewnie nie są ze mnie zadowoleni. I nie potrafiłam iść na lekcję nie przygotowawszy dokładnie wszystkiego: jakie ćwiczenia będę robić, w jakiej kolejności, co powiem itd. Dodatkowo przygotowywałam materiały dodatkowe na komputerze, choć były zbędne, bo mam fajną książkę i kasety do nauki. No ale u mnie musiało wszystko idealnie grać. Czasem jak robiłam jakiś teścik na komputerze, to chciałam żeby wszystko było w tej samej linijce, żeby koniecznie wszędzie były przecinki, itp. Czasem rzucałam to, bo mnie to wykańczało (pojawiały się coraz częściej bóle główy) Tzn. wiedziałam, że jeśli tak dalej będzie to mnie to wykończy. 5) Doskwierała mi niecierpliwość – wszystko musiało być „już”. (nawet mnie denerwowało, że muszę 5 minut czekać na autobus, czy w kolejce) 7) Budziłam się rano z niepokojem, brakiem sił (choćby by rano wstać), miałam uczucie wyczerpania, wyjałowienia. Nawet takie, jakbym nie była integralną częścią rzeczywistości, która mnie otacza – wyobcowanie. Brak życia w sobie, sił – do każdego działania musiałam się zmuszać. 9) Wchłanianie tego co negatywne wokół - gdy miałam styczność przygnębionymi ludzmi, mającymi problemy psychiczne. Stąd unikanie miejsc (szpitali, ośrodków leczniczych) i ludzi – chorych, przygnębionych, nie radzących sobie ze sobą. Beznadzieja danych przypadków niejako wchodziła we mnie. 10) Ciągły wew. stan jakby niepokoju (czasem tylko leżałam na kanapie skulona i nie umiałam sobie z tym poradzić) ,brak siły i jakby stan wyczerpania. Konieczność zmuszania się nawet do tego by umyć zęby czy wyrzucić śmieci. 11) Życie wszystkim wokół, tylko nie swoim własnym życiem. 12) To jest raczej na pewno objaw nerwicowy: drapanie strupków na twarzy i plecach. Nie mogę się powstrzymać. Do tego zamknięcie i duszenie wszystkich powyższych sytuacji w sobie. Stąd rozpacz i brak nadziei na pomoc, gdyż otoczenie nie miało świadomości tych spraw. Nawet nie byłam na tyle uspokojona emocjonalnie, by się zgłosić do specjalisty- to byloby dla mnie wyzwanie ponad siły. Być może psychitria byłaby w stanie pomóc, ale ja nie byłam w stanie zgłosić się po pomoc – przypuszczam że byłby to długi proces, bo byłam raczej na wykończeniu. Poza tym, jak już wspominałam, przypuszczam, że przebywanie wśród osób chorych mogłoby mi jeszcze zaszkodzić, bo jak mówiłam : we mnie wchodziłaby ta beznadzieja i ich choroba Pozdrawiam serdecznie wszystkich i oczekuję komentarzy. Piszę w czasie przeszłym, bo dzięki codziennej Mszy, Różańcowi, Adoracji Najświętszego Sakramentu,(od 4 lat- dzień w dzień) część objawów znacznie się zmniejszyła. Np. na tyle, że niedawno miałam siłę iść do psychiatry. Ale czasem jak coś się we mnie zablokuje, to znów wracają te rzeczy. I znów uciekam się do Różańca i jakoś przechodzi. Jak mówię, zwróciłam się do Boga, nie dlatego że miałam taką ogromną wiarę, tylko ja nie potrafiłam nawet zgłosić się do lekarza. A rodzina nic nie wiedziała, bo dusiłam wszystko w sobie. To była dla mnie ostatnia deska ratunku. Obecnie mam 22 lata. Studiuję, ale średnio sobie radzę. Jeżeli już się nauczę, to kosztem bólu głowy i wpychania wiedzy na siłę. (A w podstawówce w 8 klasie byłam najlepsza w szkole- a wierzcie mi nie należę do najzdolniejszych- ja po prostu nie potrafiłam iść na sprawdzian nienauczona, a jak byłam obkuta to i tak miałam okropnego stresa). Trochę przydługie, wybaczcie. Pozdrawiam Marzena
  7. Ja też zdrapuję strupki, wyciskam pryszcze, nawet jak mam malutkie-to zaraz robi się duży, bo go rozdrapię... Do tego mam strupki w tylnej części głowy i na barkach, bo jak tylko mam mały sturpek, to mu nie dam spokoju i dręczę aż robią się blizny. Przez zimę spoko, bo nosi się swetry, ale jak tu w lecie plecy odkryć? Pozdawiam
  8. no włąsnie. Ja mam 22 lata, a uczucie lęku, paniki, roztrzęsienia, zamknięcia "jak konserwa", ucieczki przed ludźmi i inne towarzyszyły mi od zawsze. Jak już jpisałam w poprzednim mailu, ostatnią deską ratunku była dla mnie wiara. I rzeczywiście dzięki temu teraz żyję. Ale te stany trwałyu tak długo i tak się nasilały, że nieraz jak mnie zablokuje to koniec. Wspomagam się też lekami (fluoksetyna) Czy jest ktoś kto definitywnie zakończył problem depresji, nerwicy i innych chorób psychicznych?? Pozdrawiam
  9. Będąc na tej stornie wydaje mi się, że wokół mnie są sami chorzy ludzie- z nerwicami, natręctwami itp. Ja też mam ze sobą problemy (leczę się u psychiatry). Większość faktów, któe były poruszane przez osoby na formu i mnie dotyczą. Jednak ja uciekam od takich stron, bo jak czytam te wypowiedzi, to ta depresja i problemy wchodzą we mnie jeszcze bardziej. Raczej mimo ogromnych problemów kontatków z ludzmi, uciekam do "normalnych", bo ta normalność działa na mnie pozytywnie. Ponadto jestem osobą wierzącą i korzystam z codziennej Komunii sw., Adoracji i przez to jakoś funkcjonuję. Tak to chyba bym się posypała i sądzę że żadne leki by mi nie pomogły (obenie biorę fluoksetynę). Bez "spraw duchowych", mam takie lęki, że boję się wyjść z domu, odebrać telefon, wstać z łóżka. W ogóle przed wystkim mam lęk, a kiedy to się pojawia, to ja się robię tak zamknięta w sobie, że wszystko trzymam w sobie. Niejako na same życenie zostaję wówczas z tym sama, a więc dochodzi panika, że jestem sama, że sobie nie poradzę, itd. Od 4 lat przyjmuję codzsiennie Komunię św. 4 lata temu to już byłąm na wykończeniu(a nikt o tym nie wiedział). Teraz jakoś funkcjonuję- czasami czuję się nawet normalnie, ale jest to okupione Różancem, Komunią itd. Świetne uczucie- czuć się normalnie. I boję się trochę czasu , kiedy mi tego moż braknąć (na razie studiuję i o dziwo znajduję na to wszystko czas). Mam chłopaka, ale nie wiem, czy będę kiedyś mogła normalnie założyć rodzinę. Wszystko w rękach Boga. Pozdrawiam
×