Skocz do zawartości
Nerwica.com

grown-up19

Użytkownik
  • Postów

    172
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez grown-up19

  1. już powoli nie wyrabiam, od ostatnich kilku dni mam ciągły lęk przed śmiercią, budzę się rano z płaczem, to nienormalne... biorę Spamilan lecz póki co nic nie pomaga, jutro mam wizytę u psychiatry. najgorszym moim problemem jest jednak oddychanie... w momencie gdy już czuję, że zasypiam nagle tracę oddech. wtedy budzę się i znów toczę walkę ze sobą samym. boję się śmierci, nie chcę umierać. co ta choroba ze mną już robi to masakra... wczoraj nawet powiedziałem mamie coś w tym stylu, że gdybym tak zmarł to niech nie traci chęci do życia, że zawsze będę przy niej. ten lęk przed śmiercią jest tak realny, że mam wrażenie, że albo naprawdę umrę albo ogłupieję... nie potrafię już uwierzyć w to, że lekarstwo mi pomoże... to okropne....
  2. gratuluję Moniczko i oby tak dalej. u mnie odkąd zacząłem brać leki jest jeszcze gorzej...
  3. grown-up19

    mam doła!

    to nie jest kolejny post w stylu 'nie chce mi się żyć' lub 'mam już dość'... czuję się rozczarowany sobą, swoim postępowaniem... wydawało się, że jest już w miarę dobrze, że jakoś sobie radzę... wystarczyło jedno załamanie i koniec... kolejny raz nie poszedłem do szkoły, kolejny raz zrobiłem w domu awanturę, znów użalam się nad swoim stanem, serce mi pęka jak widzę, że mama ciągle płacze i mówi, że zrozumie, jeśli będę chciał rzucić szkołę... nie chcę tego, cała moja edukacja od podstawówki przez gimnazjum i liceum była po to, żeby móc studiować to o oczym zawsze marzyłem... studia zacząłem i zacząłem również chorobę... to okropne co ona ze mną robi, nie potrafię przebywać ze zdrowymi ludźmi, mam im za złe to, że są zdrowi, że nie mają pojęcia o lękach, które dla mnie są codziennością... nikt nie potrafi zrozumieć tego jak można non stop bać się śmierci, tego, że 'coś mi się stanie' i innych durnych rzeczy... ja naprawdę chcę wierzyć w to, że będzie tak jak kiedyś, jednak takie dni jak dzisiejszy uświadamiają mi, że w walce z chorobą przegrywam do 0... patrzę na mój plecak, który leży na łóżku, spakowałem go wczoraj z nadzieją, że dzisiaj będzie lepiej, że wreszcie pojadę do szkoły, że jakoś to będzie... teraz tylko ryczeć mi się chcę, bo kolejny raz zawiodłem się na samym sobie... to żałosne
  4. witaj ICE. doskonale Cię rozumiem i naprawdę współczuję przy okazji. to jest chyba najgorsza rzecz w nerwicy, te problemy z oddychaniem. każdy inny lęk można przezwyciężyć poprzez psychoterapię i inne sposoby jednak jeśli chodzi o oddech to sprawa jest bardzo skomplikowana. mój psychiatra powiedział, że to w nerwicy duży problem, którego nie tak łatwo usunąć, bo nawet jeśli przestajemy kontrolować oddech i myśleć o nim to po jakimś czasie problem powraca, czasami z jeszcze silniejszymi objawami, ale od tego są leki, które pomagają. u mnie w zasadzie nerwica objawia się jedynie lękami o swoje zdrowie i życie. problemy z oddechem powodują, że często i gęsto myślę o śmierci, że się uduszę, że to będzie takie straszne i niesprawiedliwe, bo mam dopiero 19 lat. fakt, że czasami czuję poprawę, ale problem powraca niestety. ja mam o tyle gorzej, że do tego mam gratis astmę, którą, nota bene, sam sobie zafundowałem zaczynając w wieku 13 lat palenie papierosów. na szczęście nie palę już pół roku, jednak palenie pozostawiło po sobie pamiątkę w postaci zmian w drzewie oskrzelowym , do tego niedoleczone zapalenie płuc i jest po prostu kapiszon (jak to mawia moj kumpel:) ). pulmunolog twierdzi, że wszystko ok, więc jakiekolwiek problemy z oddechem związane są z zaburzeniami nerwicowymi. podobnie jak Ty mam problemy z tym, żeby usiedzieć na uczelni, tym bardziej, że moje wykłady trwają wyjątkowo długo i nie zawsze mogę po prostu wyjść, bo coś tam mi się dzieje. staram się skupić na czymś innym, podobno pomaga czytanie , słuchanie muzyki (słuchawki na uszach). mnie osobiście pomaga .... mówienie i śpiewanie.... wtedy nie czuję tych problemów, najczęśćiej podczas rozmowy z kimś, wtedy jest ok. jednak gdy jestem sam to wtedy jest przewalone. i tak jestem z siebie dumny bo w ostatnią sobotę udało się mojemu koledze wyciągnąć mnie na imprezę, chociaż męczyłem się potwornie to jednak jestem z siebie dumny:) rozpisałem się, ale tak już mam, moje zboczenie takie...hehe. no cóż, pozostaje nam ślepo wierzyć w to, że kiedyś ten nasz stan się odmieni, bo to co robi z nami ta choroba jest okropne. niewiarygodne jak psychika potrafi działać na funkcjonowanie naszego ciała... pozdrawiam i życzę wytrwałości i wiary w to, że kiedyś będzie lepiej. gdyby nie ta wiara to już by mnie chyba tutaj nie było. 3majcie się ! [ Dodano: Wto Lut 21, 2006 12:20 am ] zapomniałem dodać, że najbardziej upierdliwe jest to, że ja na przykład już po przebudzeniu czuję te problemy z oddychaniem ... to okropne ...
  5. witam wszystkich:) ciekaw jestem jak to jest u Was, mianowicie jakie choroby sobie wmawialiście? U mnie ( a jestem megahipochondrykiem ) był oczywiście zawał serca, rak płuc, węzłów chłonnych, rak żołądka, nawet (o zgrozo!) wirus HIV a teraz króluje stwardnienie rozsiane... czekam na Wasze przykłady. PS. Moja nerwica objawia się głównie hipochondrią. W życiu codziennym jestem osobą nadzwyczaj odważną i nie mam jako takich lęków przed jakimiś konkretnymi miejscami czy ludźmi. Jestem bardzo gadatliwy, na zajęciach na uczelni zawsze wtrącam swoje zdanie bez skrępowania, lubię występować publicznie itp. Jedyne co mnie dobija to ciagłe wyszukiwanie sobie chorób no i mam depresję jeszcze do tego...masakra...
  6. miłość to piękna rzecz, ale mnie 'to coś' wpakowało w depresję a może i nawet w nerwicę... nie potrafię już kochać, wydaje mi się, że kogoś takiego jak ja nie można kochać, nie jestem wart czyjegoś uczucia. a Tobie życzę jak najlepiej choć wcale Cię nie znam. może warto zaryzykować?
  7. to znowu ja. zaczynam terapię u psychologa za tydzień, będę musiał z tego powodu opuścić zajęcia w szkole a chodzę na takie studia gdzie obecność jest najważniejsza (tzw. Kolegium Jęz. Obcych) i będę musiał przynieść usprawiedliwienie nieobecności. obawiam się reakcji dyrektora jak przyniosę zwolniene ze stemplem od psychologa. nie chciałbym mieć z tym problemów, moja szkoła kształci mnie w kierunku bycia nauczycielem i każdy problem z ciałem czy z psychiką może mnie wykluczyć z dalszego toku nauki. znów mam kolejny powód do dołowania się...pozdrawiam
  8. macie czasami wrażenie, gdy idziecie pieszo, że tracicie czucie w nogach i że ziemia wam faluje pod nogami? tak właśnie ja mam od niedawna. kolejny objaw to gdy się położę, czuję taką 'niemoc' ogromne zmęczenie, wydaje mi się , że jestem sparaliżowany. czy to objaw nerwicy?
  9. a to ja. z moim siostrzeńcem Łukaszem. pozdrawiam
  10. hmmm....jakby tu zacząć? może zacznę od tego, że sam już nie wiem co się ze mną dzieje. czy ja się znów wkręcam czy tym razem moje przeczucia się sprawdzą? zaczęło się kilka tygodni temu, wreszcie wyrwałem się z domu i poszedłem na dłuugi spacer do lasu. i wtedy pierwszy raz poczułem się tak jakbym stracił czucie w nogach, tak na kilka sekund, omal się nie przewróciłem. zaczęło się to powtarzać, ale tłumaczyłem to sobie jako zmęczenie i kolejny objaw nerwicy, aż do dnia dzisiejszego kiedy znów czułem, że ziemia 'pływa' mi pod nogami i że za moment się przewrócę. do tego jeszcze doszła trudność w napisaniu krótkiej notatki ręcznie. porządnie się wkurwiłem. moja podejrzliwość podyktowała mi, żeby udać się do komputera i sprawdzić na necie co to może być, bo uwierzcie mi, to nie jest przyjemne. przez godzine chyba ryczałem jak przeczytałem, że może to być stwardnienie rozsiane...mam dokładnie takie same objawy jak opisane były na jednej ze stron internetowych, może oprócz problemów ze wzrokiem. jestem załamany, bo nie wiem czy to faktycznie sm czy może moja kolejna wkrętka... pójdę i tak do lekarza, ale chcę wiedzieć co Wy o tym sądzicie....pozdrawiam
  11. ja rzuciłem palenie jeszcze gdy nie wiedziałem, że mam nerwicę. tak bardzo bałem się o swoje zdrowie, ze kolejny spalony papieros traktowałem jak coś co na pewno w przeciągu najbliższych tygodni wywoła u mnie jakąś nieuleczalną chorobę... potem doszły duszności i skoki ciśnienia więc rzuciłem. jestem z siebie dumny. teraz zapach papierosów mnie odrzuca i gdy nawet kiedys na sile chcialem zapalic to myslalem, ze sie udusze. oskrzela wołały o pomoc po prostu. pozdro
  12. witam wszystkich serdecznie! w szczególności tych, którzy chcą poświęcić kilka chwil, aby przeczytać jak to wszystko działo się u mnie. Muszę poskładać myśli i spisać to wszystko gdzieś razem... Zacznę może od tego, że zawsze byłem człowiekiem pogodnym, odpornym na stres, miałem silną wolę, byłem bardzo lubiany przez otoczenie i w ogóle wszystko szło dobrze. Coś takiego jak lęk było mi zupełnie obce, poza małymi epizodami, które przeżywa każdy człowiek w swoim życiu. Przełom nastąpił na początku tego roku. Zaczęło się od przewlekłego zapalenia oskrzeli, które traktowałem jako chorobę śmiertelną, z której już nie wyjdę. Przeżyłem wtedy wiele stresu, ale mimo to wyzdrowiałem. Jednak lęk przed kolejnymi objawami choroby pozostal stłumiony gdzieś tam w środku mnie . Później zdarzyło się coś co pierwszy raz w życiu sprawiło, że miałem myśli samobójcze... Płakałem 3 dni pod rząd z powodu jednej nieudanej znajomości, ktoś postąpił ze mną bardzo nie fair a ja przeżyłem to w sposób zbyt emocjonalny, nie dając sobie samemu szans na wyjście z tego stanu.Udawałem że zapomniałem to wszystko, lecz przyszły kolejne choroby i pierwsze objawy PRAWDZIWEGO lęku. Choroby bardzo powszechne, zwykła grypa i chwilowe kołatania serca przy gorączce. Odkąd pierwszy raz poczułem że moje serce zaczęlo tak szybko bić zacząlem się ogromnie martwić, bać, że to się powtórzy, że umrę i że nikt nie zdoła mi pomóc... Jednak choroba przeszła i wróciłem do szkoły a tam przestałem myśleć o tym wszystkim. Problemem stał się jednak ciągły stres, w końcu przyszła matura, która podziałała na mnie tak jak podziałała... Lecz to co zaczęło się po maturze mogę spokojnie nazwać prawidłowym początkiem mojej choroby... Zaczęło się od kłucia w prawym górnym boku. To uczucie było bardzo niepokojące, odwiedziłem kilku lekarzy, jednak nie potrafiłem uwierzyć ze to zwykłe nerwobóle... Po przyjściu do domu spędzałem godziny w internecie szukając różnych chorób, które mogłybyć związane z moimi objawami. Miałem ciągły strach przed rakiem płuc, w końcu paliłem jak smok... Potem z raka płuc ''wpakowałem się" w raka węzłów chłonnych i wszystkie inne podobne choroby... Lęk przed chorobą był nieustanny, układałem sobie już scenariusz mojej choroby, moją śmierć itp. Nagle jednak objawy ustąpiły i poczułem się zdrowy jak nigdy. Do pewnego razu kiedy to po całonocnej imprezie obudziłem się rano z bólem w klatce piersiowej, który tłumaczylem sobie jako 'ból przedzawałowy'. Mój koszmar powoli się zaczynał, z dnia na dzień moje myśli skupiały się na moim sercu, nie wychodziłem nigdzie z domu, czułem lęk przed tym, że mogę dostać zawału, ja 18letni chłopak!!! Pewnego razu lęk był tak ogromny, że byłem bliski wezwania karetki pogotowia... Jednak rodzice wkroczylli do akcji i jakoś mnie uspokoili. Niedługo po tym do moich 'objawów sercowych' doszły moje dolegliwości żołądkowe i przewlekłe biedunki. Kolejny lęk to rak żołądka... Żałosne, wiem. Rodzice kolejny raz wkroczyli do akcji i zmobilizowali mnie do zebrania się w sobie i do wyjechania do Anglii w celu zarobkowym, w końcu zbliżały się studia i wiele wydatków z tym związanych. Mój miesięczny pobyt w Anglii również był czasem w którym ciągle się czegoś bałem, zaczęły się moje lęki wieczorne, kiedy to już położyłem się do łóżka i te wszystkie zmory zaczynały mnie dopadać. Z powodu moich lęków musiałem wrócić do domu, narażając rodziców na koszty i wiele stresu... Po powrocie z Anglii zacząłem z kolei czuć nocne duszności, ktore jednak nie okazały się moim kolejnym urojeniem, lecz oznaką astmy oskrzelowej na którą choruję. Lęk przed kolejną dusznościa był tak ogromny, że zdecydowałem się na rzucenie palenia (chociaż jeden dobry krok). Zaczęły się studia i kolejne lęki. Znów chęć bycia najlepszym, mnóstwo nauki, w dodatku choroba, którą zacząłem już leczyć - wszystko to przysparzalo mi wielu stresów. Najgorszy stawał się dojazd do szkoły, z momentem wsiadnięcia do autobusu zaczynał się koszmar. Szybkie bicie serca, duszności (mimo iż leki przeciwko astmie uprzednio zażyłem) ogromny lęk przed omdleniem, straceniem oddechu, śmiercią. Poszedłem wreszcie do lekarza rodzinnego, który przepisal hydroksyzynę i to wszystko. Fakt, czasami hydroksyzyna pomogła, czułem się lepiej. Zauważyłem nawet poprawę, już tak bardzo nie balem się podróżowania autobusami. Wszystko wydawało się być już za mną, każdy lęk i strach, aż nagle niecałe 2 miesiące temu zmarł mój ojciec... Wtedy wszystkie moje lęki powróciły ze zdwojoną siłą, ciągłe kłucie serca, tachykardie, duszności, dreszcze, problemy żołądkowe itp. Z dnia na dzień wszsystko przeżywałem bardziej i gorzej... Najgorzej jest jednak teraz, po świętach. Znów wróciły do mnie myśli samobójcze, ogromny lęk niewiadomo przed czym, ciągłe napięcie. Ostatnio po raz pierwszy zwiałem z zajęć na uczelni z powodu lęku. Mimo iż kocham to czego się uczę, to jednak cały tydzień niechodziłem do szkoly w obawie przed lękami, które w zasadzie i tak mam, najczęściej wieczorem. Najgorsze jest jednak uczucie braku tchu, kontrola mojego oddechu urosła do rangi natręctwa. Mam zrobione wszystkie możliwe badania, całą morfologię krwi, EKG, echo serca, spirometria - wszystkie wyniki wskazują na to iż jestem zdrów jak ryba, niestety siła sugestii wpędza mnie w błędne koło sprawiając, że nie wierzę w to wszystko i znów sobie wmawiam różne schorzenia. Wreszcie odwiedziłem psychiatrę, który orzekł, że cierpię na nerwicę lękową. Przepisał mi lek o nazwie spamilan, jednak go odstawiłem, ponieważ miałem wszystkie skutki uboczne po zażyciu tego leku. Jestem umówiony na rozmowę z psychologiem i pełen wiary, że jakoś z tego wyjdę. Nie chcę, żeby choroba zrujnowała mi życie. Zamierzam podjąć się jakiegoś sportu, wyjść do ludzi, byleby tylko nie myśleć o lękach. Chcę żyć normalnie i wierzę w to, że pokonam to paskudztwo. Mówię sobie ccodziennie, że to ja jestem Panem i władcą mojego ciala i ducha i to ja decyduję o tym, czy czuję się dobrze czy źle. Zdecydowałem, że pójdę do szkoły, nawet jeśli mialbym zemdleć przy wszystkich. Muszę to przezwyciężyć, bo tęsknię za tym co było dawniej, chcę być znów tym Piotrkiem,którego wszyscy pamiętają. I tak będzie! Wam życzę przede wszystkim wytrwałości i wiary. Uważam, że wiara może zdziałać cuda i wiem, że wyjście z choroby jest realne. Uwierzcie w to, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że jest to nadzwyczaj trudne...Głowa do góry! Pozdrawiam
×