Poddaję się. Nie wiem już sama, gdzie mam pisać i stękać, ale muszę to zrobić koniecznie, bo eksploduję z tego żalu.
Rzygać mi się chce. Szukałam sama tego, ja wiem. I znalazłam, postarałam się i dostałam, co chciałam.
I znów muszę przyznać, że odrzucenie to mój najgorszy lęk i mój najgorszy ból. I skręcam się w nim cały wieczór.
Od jednej kreski mogła mnie tylko najść wena na pisanie, ale dobre i to, może wyrzygam z siebie co nieco, a tutaj i tak nikt nie zagląda.
Mam ochotę krzyczeć.
Przecież nie chcę wiele, nie potrzebuję. Brak Jego uwagi sprawia, że nienawidzę siebie z całego serca. Mam okropną ochotę zrobić sobie coś niedobrego. Złapać za nóż i jak za starych dobrych czasów mieć wywalone na konsekwencje.
Dupa.
Czuję się samotna i niechciana. NIECHCIANA. Niepotrzebna. Nieakceptowana. Odrzucona. Olana. Nie dość dobra.
Siedzę po środku chaosu. Albo może chaos jest we mnie? Albo to ja jestem chaosem?
Chciałabym zniknąć. Nie mam potrzeby istnienia dalej, tak mi przykro.
Ćpanie, tabsy od psychiatry, skręcone na lewo tabsy na sen, gówniana szkoła, gówniana praca, gówniany seks, zapie rdalanie furą, nieodpowiedni facet, nieodpowiednie uczucia, niewystarczające zarobki, złe wybory, brak rodziny, brak marzeń, brak perspektyw, brak planów na cokolwiek.
Bez sensu. Dalej tkwię, a nie żyję, to się chyba nigdy nie zmieni.
Pustka i papieros, na nic więcej nie mam dziś miejsca.