-
Postów
2 485 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Helvetti
-
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
Helvetti odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
KOLEJNY PSYCHIATRYK -
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
Helvetti odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Biorę na stałe rano fevarin o tranxene 5mg ale w domu mam też trochę innych proszków -
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
Helvetti odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Od dwóch dni mam najgorsze objawy lęku. Nigdy takich nie miałam. Non stop się duszę. I mam bardzo mocno spięte mięśnie w nogach. Nie do wytrzymania. Nie wytrzymam. Co mam zrobić. Pomoże ktoś? -
Dzień dziwny, pełen przemyśleń i weny twórczej. (owoc weny znajduje się w Twórczości)
-
Małe kopią w kostki Duże w serce i mózg Są niczym pasożyty, ja niczym żywiciel. Są tutaj, tuż obok serca I tu, pod sklepieniem czaszki Przez lata kradły mi radość Dawały tylko strach. Czasem próbowałam się ich pozbyć Waląc głową w mur A one tylko biegając między myślami Śmiały się szyderczo I mnożyły się. Kiedy chcę biec, związują mi sznurówki Kiedy się cofam, pchają w ochłań. Płaciłam przez nie wysoką cenę Kiedy przez krwawe błędy trafiałam do emocjonalnego prosektorium. A gdy na skraju samobójstwa szeptem krzyczałam POMOCY One darły mi się prosto o ucha Ty chcesz pomocy? Ty? Przecież to wszystko Twoja wina!... -- 26 paź 2011, 23:54 -- Stworzone dziś, na lekcji polskiego. -- 19 lut 2012, 23:23 -- -Śnieg. Więzień dopalający papierosa nie podłapał rozmowy. Śnieg zaczął padać dopiero kiedy jestem tu. To już 10 dni za kratkami. Jest 15 stycznia, siedzę tu od 5 stycznia, przywieziona wieczorem, przed świętem trzech króli. Zadzwiającym faktem jest, że nawet tu nie czuję się bezpieczna. Są szpilki, pinezki. Tą ostatnią wykorzystałam w złym celu. Podrapałam delikatnną skórę na żyłach. Nie było krwi, było poczucie niebezpieczeństwa i złość, z powodu braku krwi. Dzień lub dwa po tym wykorzystałam do złych celów samą siebie. Własne paznokcie. Podrapane kreseczki do krwi, była krew. Nie lała się po ręce, tak jakbym chciała, ale była. Liczy się. Liczy?… nie wiem. I zewnętrzne części rąk, te pokryte bliznami. Prawa i lewa. Zdarta skóra, mocno. W błagającym geście wyciagam ręce do pielęgniarki, pomocy. Odkrywa rękawy. Rany brudne od czarnego swetra. -Boję się. Nie czuję się bezpiecznie. Powtarzam wciąż, a i tak to niczego nie daje. Każą tylko spryskać czymś odkażającym. Robię to sama, w zabiegowym podczas gdy pielęgniarki rozkładają leki. Szczypie, bardzo przyciskam rany do ubrania by szczypało mniej. Nie zawiążą bandażem. A szkoda, tak to lubię. Znak psychola. Chcę żeby ktoś przybył, i mi zabronił. Wziął za mnie odpowiedzialność, obronił mnie przedemną samą. Boję się wciąż. Bo tu można wszystko. Niech przyjdzie ktoś kto powie „NIE”, kto w końcu po mi pomoże. Co mi jest? Chyba cierpię na długotrwałą, dozgonną autodestrukcję. Umieram z każdym dniem, świadomie, i z własnej winy. Co z tego, że przyjdę do dyżurki, powiem że nie czuje się bezpiecznie. To nic nie da. Nie chcę iść do izolatki, nie chcę być wiązana pasami. To upokożenie, nawet dla wariata. Nie wiem sama czego oczekuję. Boję się. Tak teraz, samej siebie. Czuję że jestem w stanie zrobić sobie krzywdę, pójdę i powiem. Ale po co? Bo chuj. Po nic. Nawet jeśli nie mam srebrzystych przyjacielo-wrogów to i tak się boję. Narzędziem zagłady jestem sama ja. Chcę iść, i płakać. Chcę potrafić płakać przy ludziach. Chcę przestać wierzyć, że mi nie wolno. Wolno, kurwa. Idź, rycz. Nie, nie potrafię. Chcę by widzieli w jakim stanie jestem, że zrobię coś złego. Nie wypuszczajcie mnie stąd, umrę. Mam opisać co czułam stojąc na ulicy, czekając aż jakiś samochód wjedzie prosto we mnie? Tego się nie da oddać. Trzeba stanąć na ulicy, na kładce, z przekonaniem śmierci która ma nastąpić. Skakać w dół, lub czekać aż wjedzie prosto w Ciebie, roztrzaskując mózg na małe nic nie znaczące kawałeczki. I serce, które kiedyś biło. Nie opiszę też uczucia które towarzyszyło mi gdy K. trzymał mnie gdy chciałam skoczyć pod samochód. Nikt z was nie pozna tego, póki sam nie zazna strachu. A raczej jego braku. Chcę się powiesić tutaj. Może na prześecieradle się uda? Tylko gdzie? Może na palarni lub w łazience. A jeśli się nie uda to chcę skoczyć z kładki wprost pod koła samochodu. Jeszcze nie wiem z której. Może z tej koło promenady, lub reala. Tak, z jednej z tych dwóch. Zmasakrowane zwłoki, tym chcę być. Idę zapalić samotnego papierosa, który samotny będzie tylko w mym wnętrzu. Dookoła ludzie. Krew. Płacz. Lekarzy dyżurny. Opowiadam o lęku przed sobą. A lekarz tylko „tak, tak, diphergan”. Czyli hydroxyzyna. Lek podano. Potem tylko krew i płacz. Zdrapywanie strupów, leci piękna krew. Cudowne, czerwone krople. Siedzę na korytażu, wchodzę później zawołana do dyżurki. Drapię cały czas. Grożą mi pasami i izolatką. Nie chcę, to upokorzenie. Ale de facto robię wszystko, żeby tam trafić. Drapię, zdrapuję. Te głupie strupy. Pod nimi kryje się ocean krwi. Wydostaję go, lignina cała od krwi. Rozpacz, bo co. Znów to samo. Po 4 miesiącach krew. I boję się, bo co dalej. Boję się, że tak będzie do usranej śmierci. Nie opisany lęk. Ogarnia całą mnie. Upokorzenie, płacz. Zdrapuję nadal. Płaczę. To nie jestem ja. To Ania. To nie Ania. Sama niewiem. Płaczę. Znów widzę krew po 4 miesiącach. Nie opisany strach. Mamo, tato, Konrad. Uratujcie mnie. Ty K, mnie uratuj. Potrzebuję nie wiem czego. Czuję się tak daleka od wyleczenia jak bieguny od siebie. One się nigdy nie spotkają. Czy kiedykolwiek przestanę czuć potrzebę bólu? Wpadam w czarną rozpacz. Jutro porozmawiam z lekarką, boję się tej rozmowy. Mateusz mówi, że tym co robię przedłużam sobie pobyt. Wiem o tym. Ale nie chcę tego. Chcę umrzeć. Potrzebuję skoczyć z kładki. Myślę o tym nazbyt intensywnie. Widzę siebie, gdy lecę, ręce rozłożone, i akurat, zupełnie przypadkiem, gdy już leżę na betonie, przejeżdża po mnie tir. Umieram. Mnie nie ma. Mnie nigdy nie było. Napiszę kolejny raz, że nigdy tak nie bałam się samobójstwa jak teraz. NAPRAWDĘ. Bo to takie realne, te plany. Nie chcę żeby jakiś kierowca przezemnie cierpiał. Może nawet umarł. Nie, nie chcę. Podetnę sobe żyły, naćpana. Załatwię sobie coś, naćpam się i podetnę żyły. Albo skoczę z kładki. Marzeniem było by skoczenie z któregoś z tych błyszczących biurowców. Marzenia. Tylko takie mam w tej chwili. Konradzie, Konradku. Chodź tutaj, i mnie uratuj. Nie pozwól mi, nie pozwalaj. Otocz wszystkim co możesz mi dać. Tchnij we mnie życie. Oddaj całego siebie. Kochaj zbyt mocno. Przytulaj, gdy będę wskakiwała pod samochody. Trzymaj za rękę na kładce. "Przemycam moje myśli przez granicę depresji. Chodź, przytul mnie i powiedź że to mi się tylko śni, że obudzę się gdzie indziej, na innej planecie, w innym świecie, gdzie nie ma pieniędzy i żyje się powietrzem. Inaczej, znów nadejdzie okrótna bezsenność, i fale rozpaczy, że jestem tylko jeszcze jednym szarym przedmiotem, przy barze i że nic nie znaczę i nie mam imienia, i tak jak Ty obok mnie, w pustych szklankach poszukuję zapomnienia, że kocham Cię." Kończę to, spróbuję zasnąć. Po takiej ilości leków jaką mi podano powinnam paść pół żywa na poduszkę. A jednak nie czuję zmęczenia aż tak bardzo. Próba spania, dobranoc, Pati Yang i wszyscy inni szaleńcy. 18.01 Myśli destrukcyjne chodzą za mną niczym głodny pies za swoim panem. Drapię strupy, opowiadam o lęku przed sobą. Czuję niebezpieczeństwo. Żeby nie myśleć gram w simsy. 24.01 Czuję niebezpieczeństwo, bo ono istnieje we mnie. Jestem rosnącą autodestrukcją. Rozmawiałam z psychologiem, potraktował mnie właściwie. Jak nikogo. Bo ja jestem nikim. Próbuję wyprzeć uczucia, które silnie odczuwałam po rozmowie z nim. Bardzo płakałam. ale nie, nie chcę. Tego czuć. Jestem kolejnym niepotrzebnym zniszczonym istnienieniem. Dwie noce pod rząd w pasach. Jestem psychiczna, to już prawie oficjalne. Brak mi sił. Tchnij je we mnie, błagam. Bo inaczej autodestrukcja zabierze mnie do piekła. Chcę walić głową i pięściami w ścianę. Chcę czuć ten pierdolony ból. Nie ma już szpilek i pinezek. Przezemnie zmieniły się w taśmę klejącą. Rewolucja oddziału, dzięki mnie. Nie wiem co czuję w związku z tym. Z jednej strony czuję ulgę. Z drugiej mój ból będzie miał utrudnioną drogę do ujścia do świata realnego. Czy chcę kolejną noc w pasach? Nie, bo to upokorzenie. Tak, muszę to przyznać, tak. By powstrzymać autodestrukcję na którą pozwalają mi się rozwijać nawet tu, w psychiatryku. Trzask głową o ścianę. Nikt nie widział? Mam nadzieję. A, zapomniałabym. Jutro do mojego świata wedrze się w uchylone drzwi miłości mama. Cieszę się, tak, naprawdę się cieszę. Chcę żeby ktoś mnie kochał. TAK SIĘ BOJĘ. TAK SIĘ CHOLERNIE BOJĘ. Czekam aż ktoś otworzy moją duszę i ją naprawi. Chcę. "Gdyby tylko moje życie mogło być bardziej jak w filmach... Chciałabym, żeby anioł do mnie przyleciał, Jak to robi dla Jimmy'ego Stewarta w "lt`s a Wonderful Life", I żeby mnie odwiódł od samobójstwa. Zawsze czekałam na tę jedną chwilę prawdy, Aby mnie wyzwoliła i zmieniła moje życie na zawsze. Ale ona nie przyjdzie... To się tak nie dzieje. Wszystkie leki, cała terapia... Kłótnie, złość, poczucie winy… Myśli samobójcze, wszystko to było częścią powolnego procesu wyzdrowienia. Tą samą drogą, która upadłam, wspięłam się z powrotem. Stopniowo, A potem nagle."
-
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
Helvetti odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
I mam nadzieję, że to będzie już za jakiś czas, z NIM, i że będzie prawdziwy. -
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
Helvetti odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Domem nazywam wiele rzeczy. Nawet miejsce, w którym śpię jedną noc. Słowem dom stało się dla mnie miejsce, jak pisała Arnhild Lauveng, gdzie jest moja szczoteczka do zębów. -
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
Helvetti odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Słowo 'dom' straciło dla mnie wartość. To smutne, dosyć. -
Nie ma to jak tranxen na wieczór.
-
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
Helvetti odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
No ja nadal nie mogę. Teatr to było przez 4 lata moje życie! Całe! A teraz nawet na samą myśl....brr. -
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
Helvetti odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
FUCK! Nienawidzę nerwicy. Przez nią nie mogę iść do teatru. A Teatr naprawdę bardzo wiele dla mnie znaczy... -
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
Helvetti odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Dlaczego osiągając przełomowy moment w terapii tak się boję?! -
Przed chwilą zakończyło się spotkanie z właścicielką domu. Dostałam ataku paniki! Mój organizm działa sobie jak chce! :/
-
Kurwa, nienawidze gdy to się zaczyna... a na oddziale i tak mi wmawiają że to przez szkołę...
-
Dzień męcząco lękowy.
-
Nie piszę wierszy. Piszę pamiętnik, ale nie lubię tego słowa. Brzmi banalnie i powierzchownie. Wstydzę się swojego stylu, błędów.
-
Dobre nastawienie, taaaaak.... to coś, czego mi zdecydowanie brakuje. -- 27 wrz 2011, 00:08 -- Czemu żałuje? Wstydzę się swojego pisania. Chociaż kocham pisać.
-
Tęsknię za moim chłopakiem gdy go nie ma, za siostrą i moją kotką. Dlaczego na psychosomatykę nie działają proszki przeciwbólowe?
-
W przypływie weny zamieściłam moje wypociny na forum. W sumie juz żałuję poniekąd..
-
Poczułam dziwną potrzebę podzielenia się tym co piszę. Niezrozumiałe, cóż. Jednak publikuję. 26 września. W ten pseudo piękny dzień odkryłam, że tak naprawdę mimo wszystko nie mogę żyć bez pisania. Jestem chora. Jestem głupia. Jestem sprzeczna. Jestem choragłupiasprzeczna. Jestem sprzecznością. Chyba tylko ja potrafię czuć się dobrze, jednocześnie dostając kilkunastominutowych ataków paniki kilka razy dziennie, i mieć nastrój lękowy all day. Cudnie, kurwa. Jestem niesamowicie psychosomatyczna, bowiem bolą mnie dziś chyba wszystkie organy wewnętrzne. Wyłączyłabym mózg, powątpiewam ostatnimi czasy w jego istnienie, jednak w mojej głowie rodzi się ból. 19 lipca napisałam: Sens życia umiera gdzieś około 6.30 nad ranem każdego dnia, gdy samoistnie budzę się. Niszczy mnie poranny budzik o 7.54, bo budzi mnie z sennych marzeń. I choćby jak złe by one nie były, są przecież nierzeczywiste, a gdy budzi mnie dźwięk bloodroom koszmar senny staje się prawdą. Planowałam przetłumaczyć na angielski trzy przepisy z kuchni greckiej aby, jak to tata mówi, złapać łatwą ocenę. Jednak świadomość, że odrabianie lekcji jest niezwykle ludzkie, natłok myśli, psychosomatyka nie pozwoliły mi zrobić więcej, niż ledwie jeden. Smażona cukinia. Niesamowite jest, że nawet jeśli czuje się dobrze, to czuje że jest to tylko pewnym objawem chorobowym, przerywnikiem, czymś nienaturalnym jak na mnie. Że nie jest to zwykłą radością/szczęściem/chujwieczym. Tylko kolejnym elementem zagłębiania się w objawach, tonięcia w nich. Nie mam poczucia realności i normalności. W ogóle. Psychosomatyka sprowadza na ziemię. Polecam. Wcale nie fajnym uczuciem mieć swój ideał. Wcale nie fajnym uczuciem jest świadomość, że nigdy się nie będzie jak ten ktoś. Monika Julia, Willy White. Zwał jak zwał. Wiadomo o co chodzi. Wystarczy otworzyć pierwsze lepsze zdjęcie (z wyjątkiem jednego, którego nie lubię) i od razu wiadomo. Że to cel niedościgniony. A Konrad mówi, że nie. Że przecież Ania ładniejsza. Kochanie, gdzie masz oczy? Kochanie. Ja? Ona jest idealna. Ma cudowne oczy, do malowania, piękną skórę, cerę. Twarz. Wszystko. A ja? pryszcze, wystający brzuch i beztalencie na dodatek. Dość użalania się. Przecież ludzie mają gorzej. Zdałam sobie dziś sprawę, że dopiero na święta bożego narodzenia pojadę do domu. Czy tęsknię? Pytał Konrad. Nie wiem. Dziś jestem ambiwalentna, bardzo. Może tęsknię. Na razie wiem tyle, że nie zobaczę morza, kota, brata.
-
Dzień dziwny. Mimo, że rano oceniłam się na 8, czy tam 9, to cały dzień miałam nastrój lękowy. Nie rozumiem tego