-
Postów
107 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez avesen
-
Długiego i namiętnego seksu.
-
Fatalnie. Za gorąco, za dużo ludzi wszędzie, nie chce mi się wychodzić z domu, każdy na mnie krzywo patrzy, wszędzie widzę policję, myślę tylko o tym, że zatrzyma się przy mnie i znowu przeżyję ten koszmar. Cały czas leżę, oglądam gówniane rzeczy, nawet nie chce mi się udawać, że pracuję, a po pracy znowu piję. Brzydzę się sobą.
-
Obserwuję kawki. O, już poleciały. Nastał kolejny dzień wiecznej udręki. Nic mi się teraz nie chce robić. Tylko wcisnąć "next".
-
Internet jest martwy. Pierwsze strony, jakie wyskoczą po wpisaniu czegoś w wyszukiwarkę, będą sponsorowane. Ileż trzeba się naszukać, przebić przez masę artykułów stworzonych od czapy, żeby się czegoś dowiedzieć. W sieci liczą się teraz pieniądze, a nie rzetelne treści. Fora umarły na rzecz portali społecznościowych, a tam się roi od botów, wszystkie ich komentarze są takie same. Na jeszcze aktywnych forach jak czytam czyjeś dyskusje, to czasem coś mi nie pasuje. Sztuczna inteligencja potrafi doskonale naśladować człowieka. Błądząc w sieci, niekiedy trafiam na anglojęzyczne blogi z wpisami z obecnego miesiąca i nic więcej, wszystkie te wpisy są do siebie podobne, jakieś teorie, refleksje, coaching, filozofia. Schemat ten sam: świeżo założony blog, masa pozytywnych komentarzy napisanych krótko po sobie w bardzo podobny do siebie sposób w księdze gości, zostawiam i swój, ale prowokacyjny, zapisuję stronę do zakładek i wracam za jakiś czas - jak myślicie, ktokolwiek odpowiada na moje wpisy? Nie, bo to sztuczne blogi, wykreowane specjalnie w momencie moich buszowań. One potem znikają, nowe posty nigdy się nie pojawiają, a po moich komentarzach ani śladu. Często myślę o tej teorii, 50% ruchu w sieci stanowią boty, nie wiadomo kto jest kim.
-
Świetne wiersze. Wiersz o wku**ieniu mym ulubionym.
-
Cukierki. Kleją się do zębów. Łamanie kołem czy nabicie na pal?
-
Codziennie uciekam na rolki. Widziałam łosia. Sarny. Bezpańskie koty. Dzisiaj w pracy czułam się nieobecna. Oderwana od rzeczywistości. Miałam wrażenie, że mam wolne i nigdzie nie pracuję. Miałam kontakt z kilkoma współpracownikami, krótką wymianę zdań, ale dziwnie mi się z nimi pisało, jak z botami. Nie czułam się sobą, a jakimś duchem. Nie wiedziałam co powinnam dzisiaj zrobić, jakie zadania wykonać. Zrobiłam to, co do mnie należało i uznałam za słuszne, choć było mi z tym niekomfortowo, jakbym była pierwszy dzień w pracy albo gorzej, trafiła do innej pracy na zastępstwo i nie wiem co robię. Ciągle myślę o rolkach. Jeżdżąc na nich, czuję się jak ptak. Wolna od wszystkiego. Dawno się tak nie czułam.
-
Czasami myślę, że samotność mi bardziej służyła niż związek... ale przecież się nie odkocham.
-
To nie tak, że biorę używki nieumyślnie, dbam o sen, nawadnianie, w miarę zdrowe odżywianie - wolę jeść to, co sobie sama przygotuję, do tego codziennie pracuję, więc przez te 8-10h zachowuję trzeźwość umysłu. Kiedyś też uwielbiałam aktywność w sieci i było mnie wszędzie pełno. Z czasem jednak zamknęłam się w sobie i wolałam przesypiać dni niż jakkolwiek inaczej je spędzać. Potem się naprawiłam, aż znowu wszystko jebło i staram się naprawić od nowa, jeśli cokolwiek ze mnie jeszcze zostało... Dalej kocham fora, choć głównie je czytam incognito, ale obserwując wpisy innych, udzielając się jak mogę, czuję się lepiej, mniej samotnie, jakbym wracała do swoich korzeni. No u mnie po zapaleniu trawy włącza się jeden z dwóch trybów - ciekawość/kreatywność albo przytłoczenie/rozproszenie. W pierwszym trybie zwykle buszuję po sieci, czytam o atomach, zwiedzam przez Google Street View np. Wyspę Świętej Heleny, dzięki uprzejmości pana Kyle'a, który napstrykał tam setki zdjęć, czy jakieś inne, losowe miejsca, do których nie muszę specjalnie lecieć, żeby je zobaczyć. Mam dużo pomysłów naraz, czasem coś naszkicuję albo dowiem się czegoś nowego, dobrze mi wchodzą nauka, filmy, muzyka. No i oczywiście jedzenie, przez co przytyłam. Za to w drugim trybie moje ciało rozpada się na milion cząsteczek, wtedy muszę się położyć, owinąć szczelnie kołdrą, poddać się temu. Słuch mam tak wyostrzony jak u psa, do tego dźwięki są zwolnione, głębokie, wszystko mnie drażni, mięśnie mi drgają, czuję jakby z mojego czoła wyrastał wir, a sama spadam w głąb czarnej dziury, mam wtedy dużo rozważań o życiu, Wszechświecie, mogę leżeć w takim stanie bardzo długo. Jak palę bez dnia przerwy, to oczywiście te dwa tryby stają się coraz mniej intensywne, wtedy na nic za bardzo nie mam ochoty, staję się przygnębiona, ale wciąż spokojna, wciąż lepiej się czuję niż przed zapaleniem, tak jak wcześniej napisałaś - marihuana działa jak lek. Bardziej od dymu w ustach wolę poczuć haj, w tym problem, bez haju jestem smutnym człowiekiem, którego wszystko irytuje. Szczególnie po tym co przeżyłam nie potrafię już patrzeć na życie tak jak kiedyś patrzyłam. Marihuana pozwala mi uciec myślami od tego, pozwala mi odbudować utracone ego. W ogóle eksperymentowanie z narkotykami w pewien sposób mnie rozwinęło i dalej rozwija, ale wpadam w ciągi i mam nadzieję kiedyś się z tego uwolnić. Paliłam kiedyś miętę, ale była zbyt mocna i dziwna w smaku, lepsza jednak jest wkładka mentolowa do papierosów. Może spróbuję tych szyszek. Na ayahuascę przyjdzie czas. Żeby nie odbiegać za bardzo od tematu, dokończę przebieg wczorajszego dnia - trochę mi się stan pogorszył, akurat wpadłam w drugi tryb, o którym wyżej napisałam. Bardzo mnie drażniła głośno chodząca, zepsuta, obrzydliwa lodówka, z którą muszę żyć, bo nie mam odwagi napisać do właściciela mieszkania z prośbą o wymianę, nie lubię się nikomu narzucać, więc jestem w stanie wytrzymać wiele niedogodności. Przez nieszczelne okna wszystko było słychać z ruchliwej ulicy pięć razy głośniej niż zwykle. Nienawidzę tego mieszkania, nie dziwię się, że nie chce mi się nawet tutaj sprzątać, jak wszystko jest zgrzybiałe i po prostu paskudne, co posprzątam, to się znowu nasyfi, tutaj by się przydał generalny remont, a nie taki jeleń jak ja, który płaci o wiele za dużo za to miejsce do spania... Szukam innego, ale wszystko jest albo za drogie, albo w podobnym wydaniu. Kiedy w końcu wstałam z łóżka, to postanowiłam wyjść na rolki, chciałam koniecznie wyjść z tego mieszkania. A na drogach pełno ludzi, pełno rowerzystów, jeden za drugim macha głową, jak widzi, że palę papierosa na rolkach, jakby nie dopuszczali do siebie, że sport i nikotyna mogą się łączyć. Specjalnie usiadłam sobie na murku przy drodze, żeby nikogo dymem nie denerwować, a i tak znaleźli się oceniający... Jak mnie to wkurwia. Jeszcze jeden musiał się do/cenzura/ić, że zajmuję całą drogę, jak wcale tak nie było! Do mojej lubianej trasy na rolki muszę niestety dojechać kawałek drogą dla rowerzystów z kostki brukowej. Okropna nawierzchnia dla rolek, kółka wpadają w szpary, więc trzeba stale jeździć, rozkładając nogi na boki, albo jeździć w pionie z dominującą nogą na przodzie, co też robię, ale czasem dla rozpędzenia muszę rozłożyć nogi, no i akurat trafił się za mną jakiś niecierpliwy rowerzysta z dzieckiem, który nawet nie poczekał, aż zdejmę słuchawki, żeby dowiedzieć się o co mu chodzi i coś odpowiedzieć, tylko rozwścieczony powiedział swoje i odjechał z synem, uwaga, równolegle, więc to oni zajmowali całą drogę. Dopiero po zachodzie słońca ludzie popowracali do domów i przyjemniej, lżej mi się jeździło, ale chyba będę musiała wynajdywać sobie na mapie miejscówki do jeżdżenia rolkami i dojeżdżać tam autem, bo tu nie ma spokoju, postawili milion osiedli i takie są efekty.
-
Dla mnie to nic nadzwyczajnego, robienie chleba to pestka, a przynajmniej nie muszę mieć kontaktu z ludźmi w piekarni. A racuchy, no to racuchy, lubię zjeść dobre śniadanie.
-
Jakoś tak nie wiem, boli mnie głowa, chcę już domknąć rzeczy i zapalić. Za gorąco się robi na dworze.
-
No nie lubię ludzi, mam nawet problem z odpisywaniem tutaj, nie chce mi się brać odpowiedzialności za słowa, które tu rzucam, wolę zostawić i wyłączyć kartę, a dyskusja niech się rozwija poza mną. Choćbym chciała podzielić się tym i owym, to aktualnie mi się nie chce... Po prostu mi się nie chce... Chcę odpłynąć świadomością do świata, który lubię, w którym czuję się najlepiej. Melisa czy rumianek mi tego nie dadzą. Nie odczuwam niczego z życia na trzeźwo. Niczego od życia nie chcę, żyję tylko dla najbliższych i przyjemności takich jak: substancje, seks, masturbacja, sen, może też jedzenie. Chciałabym, żeby to wyglądało inaczej, dokonuję pewnych małych zmian w swoim życiu, żeby zaraz potem wrócić do starych nawyków, wszystko wymaga czasu, ciągłej pracy, jeszcze dużo życia przede mną, niestety, a więc i wzlotów i upadków. I tak na końcu nie będzie to miało znaczenia, to już nie ma znaczenia i nigdy nie miało. Wieczne odradzanie. Ale umrzeć na starość w obecnym wydaniu dobrze byłoby w domku na własnej działce, a nie w wynajmowanym, zgrzybiałym mieszkaniu, tylko trzeba się wziąć i ogarnąć do roboty, a nie uciekać ciągle w imaginację. Ja to wiem i kiedyś sobie z tym poradzę, o ile mi nie odbije i nie będzie za późno. Po części też uzależnienie fizyczne, ale tu się zaspokajam fajkami, lubię palić papierosy, nawet jakby były bez nikotyny, uwielbiam ten rytuał, choć wystarczy mi paczka na 2-3 tygodnie. Lubię to i to, przyjmuję zioło w takiej, a nie innej postaci, bo najbardziej mi odpowiada, inne sposoby to za dużo roboty. Co do dnia dzisiejszego, w pracy nic się nie działo, zrobiłam sobie racuchy z jabłkami na śniadanie, zaraz ciasto na chleb przygotuję, wieczorem upiekę albo jutro rano. Może też poskładam ubrania, może nie, ten syf tu zawsze będzie.
-
Przeszkadza mi bycie niewolnikiem substancji. Od ponad 2 lat dzień w dzień jedyne o czym myślę, to aby jak najszybciej zjarać sobie mózg, upić się lub zarzucić coś innego, byle tylko poczuć coś pozytywnego. Pożytku z tego nie ma, nie robię zwykle nic, pod wpływem potrafię patrzeć się w litery godzinami i nie ułożyć żadnego zdania, ale przynajmniej oszukuję mózg, że coś robię, coś ma sens i czuję się na chwilę dobrze. Czasem mądrzej wykorzystam substancję i faktycznie coś pożytecznego zrobię jak to wyjście na rolki. Ale ogólnie paląc, stoję w miejscu, pamięć mam coraz gorszą, skupić się na niczym nie mogę, wszystko zostaje w głowie zamiast podjąć próbę realizacji czegokolwiek, izoluję się od życia, a ono sobie płynie, nie czeka na mnie aż się ogarnę. Moje uzależnienie traktuję jako mój największy zawód w życiu.
-
Dwa dni. Tyle wytrzymałam bez palenia zioła. Dzisiaj się złamałam. Zapomniałam już jak czasem te dwa dni przerwy bywają zbawienne, a najlepiej jest zachować jeszcze większe odstępy dla lepszych efektów i zredukowania długofalowych skutków ubocznych. Ciężko mi się funkcjonuje na co dzień bez jakiejkolwiek używki, zioło szczególnie poprawia mi nastrój. W połączeniu ze sportem jest to super combo. Wyszłam na rolki godzinę po śniadaniu, zapaliłam papierosa, jednego i drugiego, jeździło mi się cudownie, w ogóle nie czułam zmęczenia nóg. Wyjątkowo dobrze weszło i współgrało z muzyką, doświadczyłam synestezji, nie pierwszy raz, ale takich wzorków jeszcze nie widziałam - podrygiwały mi na dole czarne linie w rytm muzyki, plotąc różne, nieregularne kształty, pojawiały się i znikały, fajny, choć krótki, był to spektakl. Kocham czuć i widzieć muzykę w takim stanie. Zwykle nie sprawia mi już ona przyjemności, często wręcz drażni. Poobserwowałam sobie na kółkach otaczający mnie świat, ludzi w samochodach i na chodnikach, małą dziewczynkę na rowerze, na którym być może dopiero co zaczęła się uczyć jeździć, pędziła za ojcem, jej twarz rozpromieniła się, kiedy wymijałam ją na rolkach, coraz szerzej otwierała usta w uśmiechu, a w jej oczach skierowanych na moje rolki zamiast drogi dostrzegłam błysk, jakby ją olśniło, co chce dostać na Dzień Dziecka. Kiedy wróciłam do domu, wzięłam się za zmywanie naczyń, po czym zjadłam soczystego arbuza. Resztę dnia spędziłam leżąc, bo nogi bolały, i siedząc przed niebieskim ekranem. To był całkiem dobry dzień.
-
Don't wanna join the 27 Club Too bad I made it past twenty-one
-
Zamierzam ogarnąć bałagan w chacie, niezmiennie od dwóch tygodni, ale pewnie mi się nie uda. Poprzeglądam też oferty mieszkań na wynajem, to prędzej się wyprowadzę niż ten syf posprzątam. Jakim jesteś typem osobowości MBTI?
-
@Maat pomaga, wypełnia dłużący się czas. Pozdrawiam również.
-
Powiedzmy, że konsekwencje nierozsądnych wyborów. Nic się nie stało, za każdym razem nic się nie dzieje, a bywało z moim stanem gorzej, udało się wszystko załatwić i bezpiecznie wrócić do domu. W mojej pracy są zadania łatwiejsze i trudniejsze, część rzeczy wykonuję cyklicznie, część ad-hoc, czasem wpadają zupełnie nowe tematy, nad którymi trzeba się pogłowić. Dużo jest myślenia, kombinowania i przede wszystkim stresu, ale też zdarzają się tygodnie, w których nic nie robię, za to sobie cenię tę pracę, pomimo wielu kryzysów, wypalenia i czucia się jak debil. Na co dzień staram się funkcjonować normalnie, to nie problem założyć maskę, czekam do wieczora i odpływam. Myślę, że nic ani nikt nie jest w stanie mi pomóc. Jedynie przeszczep mózgu mógłby coś zdziałać. To, co na co dzień odczuwam, siedzi we mnie głęboko zakorzenione od wielu lat. Bywają dni lepsze i gorsze. Mam z kim rozmawiać, towarzyszy mi ktoś w życiu, chociaż oboje chyba ciągniemy siebie na dno.