Witam. Szczerze, nie wiem od czego by tu zacząć.. Wpadłem na to forum jakiś czas temu, szukając chyba towarzystwa osób które mogłyby zrozumieć trochę więcej. Odkąd sięgam pamięcią miałem problemy w nawiązywaniu nowych znajomości itp.. W rodzinie raczej się śmiano, że "taki nie śmiały", niż szukano przyczyny, której sam też nie znałem do pewnego czasu. Chodzi o fobie społeczną. Zalążek mojej depresji, i wielu problemów, które odcisnęły się na moim życiu na przestrzeli lat. Nie byłem nigdy zbytnio rozmowny, właściwie nigdy z nikim się nie zżywałem, tak więc byłem idealnym kandydatem na tzw. kozła ofiarnego. Unikałem szkoły, powtarzałem klasy, a jako że z jakiegoś powodu nie chciałem się przed nikim uzewnętrzniać, po prostu udawałem zwykłego głupka. 3 lata temu skończyłem 18, myślałem wtedy o wizycie u psychiatry, bo już wtedy domyślałem się co może być na rzeczy, ale trochę minęło zanim się przełamałem. Opowiedziałem co i jak, że kontakt z innymi ludźmi, a tłumami w szczególności strasznie się na mnie odbija - z tego też względu zawsze mówiłem coś innego niż chciałbym powiedzieć, ludzie patrzyli na mnie dziwnym wzrokiem, miałem wrażenie że nie pasuję do tego społeczeństwa. Zostałem wtedy umówiony na terapie, i dostałem receptę na jakieś tabletki, ser.. coś tam. Miałem zalecenie żeby przez pierwszy tydzień brać połowę dziennie, później całą. Po jakimś czasie brania, zacząłem mieć problemy ze snem, cały czas cały drżałem, i ogólnie dziwnie się czułem... mam wrażenie że efekt uboczny, ale za razem psychicznie też nie czułem się wcale lepiej. Zostawiłem to w cholerę, bo przysypiałem co 2-3 dzień... A na terapie się nie wybrałem ;x Rodzice wymagali żebym szedł do pracy, trochę mi zajęło, i pomijając ciśnienie z jakimi się zmagałem na rozmowach, jak i to na ilu z nich się ośmieszyłem, w końcu udało się coś znaleźć. Pracowałem rok... nie opisując już relacji jakie miałem z ludźmi stamtąd, dostałem zwolnienie dyscyplinarne... jak mówiłem, od czasu w którym pierwszy raz miałem takie problemy ze snem, ciągną się one po dziś dzień, raz jest lepiej, raz masakrycznie... No i tak zdarzyło mi się kilka razy zaspać... Z tym, że tego dnia się nawet nie pojawiałem, mimo że wychodziłem do pracy, im bliżej byłem zakładu, tym bardziej coś mnie zatrzymywało... To było pół roku temu, w tym czasie zacząłem mieć mały problem z alkoholem, a będąc nietrzeźwym, zacząłem się dosyć brutalnie samookaleczać... mocno to wszystko we mnie uderzyło, martwi mnie trochę moja przyszłość. Nie mam pracy, nie mam pieniędzy, nie mam i nigdy nie miałem zaufania ze strony rodziców, którzy tak po prawdzie mnie nie znają... Chciałem skończyć z tym wszystkim, ale nawet po alkoholu nie mogłem się posunąć do tego stopnia, liczyłem że w amoku moich ataków skierowanych w samego siebie, przypadkiem się to skończy. Wiele ukrywam przed światem, nie mam starych znajomych do których mógłbym się w żadnej sprawie zwrócić, a o nowych nawet nie wspominam. Dni uciekają mi przez palce, a ja tylko słucham jakim trutniem się stałem, i w sumie byłbym tego świadom nawet gdyby nikt mnie o tym nie informował. Bywają dni że nie mam dosłownie siły na nic, siedzę po paredziesiąt minut, patrząc nie wiadomo na co, zrobię coś, i wracam do tego samego... szybko mija mi chęć na cokolwiek, o czym pomyślę że mógłbym się zająć. Nie widzę chyba sensu w niczym. Chcę po prostu móc być, dopóki mogę uciec w świat wyobrażeń... jakkolwiek to rozumieć.