Tak naprawdę nie wiemy co się wydarzyło. Ludzie słyszą to, co chcą usłyszeć (tj. słyszą swoją prawdę). I relacjonują to czego druga strona nie zrobiła. Umyka nam też kontekst. Być może t. zwróciła uwagę na to , że A. opiera się za bardzo na oskarżaniu rodziców zamiast przejąć inicjatywę i odpowiedzialność za swoje życie? Nie wiemy. Być może wywołał silne przeciwprzeniesienie swoją biernością a ona zareagowała nieprofesjonalnie. Normalnie takie coś zgłasza się do t. "uraziła mnie pani mówiąc..." albo stawia granice "proszę nie mówić do mnie takim językiem, mnie to rani, przypomina,..." i spokojnie wyjaśnić co kto miał na myśli. Tak dzieje się gdy jest jakaś więź- lub nadzieja na więź.
Czasem jest tak, że pacjent idzie na pierwsze spotkanie z taką nadzieją, że nikt tego nie zdoła unieść. Widzi w terapeucie zbawcę, boga, matke etc, etc - i wszystko co wychodzi poza ten idealny obraz jest tragedią. A fakt jest taki, że spotykają się dwie osoby, które idealne nie są. I tyle.
Jesli ktoś po pierwszym kontakcie czuje się zniechęcony i nie chce więcej rozmowy, to rozumiem że coś nie zagrało. I pacjent ma pełne prawo do zmiany. Ale z drugiej strony- nie ma łatwo, terapia wiąże się jednak ze stresem, nie jest tez łatwo wyjść poza swoje zaburzone postrzeganie i zobaczyć w terapeucie kogoś neutralnego. Niekoniecznie kogoś kto rani z deliberacją a kogoś kto otwiera -bezwiednie, swoim zachowaniem- stare rany.