Skocz do zawartości
Nerwica.com

ad2008

Użytkownik
  • Postów

    61
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez ad2008

  1. Może być i 2 października :) Tylko jak pisałem - fajnie żeby nie było gdzieś na obrzeżach miasta tylko w centrum no i jakoś tak pod wieczór / późnym popołudniem. Jeśli ktoś zna jakieś miejsce w którym można NORMALNIE porozmawiać (nie, nie znoszę łubu dubu i bolącego od krzyczenia gardła na drugi dzień) i się zmieścić w czwartki to niech coś zaproponuje :) Trzeba to zorganizować nawet jak przyjdą 3 osoby, bo widzę, że się dogadujecie już od paru miesięcy
  2. Trzeba zatem będzie próbować... Czytałem, że szansę na wyjście z tego "bagna" może dać zmiana życia, znalezienie "drugiej połówki", która również daje motywację to tego, żeby walczyć z tą nerwicą... Takie problemy mają wśród wielu wad jedną zaletę - pozwalają inaczej spojrzeć na świat i cieszyć się drobnymi rzeczami. Pozostaje mieć tylko nadzieję na to, że znajdzie się taka kobieca dusza, która przygarnie mnie wraz z moimi problemami :) Pozdrawiam i dziękuję za odpowiedzi w tym temacie, podejrzewałem właśnie, że takie problemy można wspólnie rozwiązywać i nie koniecznie traktować to jako obciążanie balastem drugiej osoby...
  3. Moje problemy z nerwicą pojawiły się kilka lat temu i nałożyło się na to kilka spraw, m.in. rozstanie z dziewczyną, która była dla mnie jak ta idealna kobieta Adasia Miauczyńskiego w filmie "Dzień Świra"... Był okres kiedy wyleczyłem się z nerwicy niemalże całkowicie, zmieniłem tryb życia i ... przeszło ... po roku wróciło ... Od tej pory nie próbowałem nawet zagadywać dziewczyn a nawet szukać swojej drugiej połówki bo szkoda mi jest psuć życie jakiejkolwiek kobiecie... Największy problem mam z podróżami, wystarczy nawet 20-30 km oraz nadmiernymi emocjami, które u mnie w niektóre dni kończą się arytmią (na szczęście niegroźną, jak się okazało 3 miesiące temu). Co to za życie? Przecież nie wyjadę z kobietą na wakacje, nie skoczę na bungee, nie zrobię niczego szalonego! Zamknę się z nią w domu i bęcie cierpiała tak jak ja... a ja tego nie chcę... Marzę... marzę o kobiecie, rodzinie, o własnym mieszkaniu, dzieciach, wspólnych wyjazdach na wakacje... ale ... czarno to widzę. Ostatnio poznałem w internecie dziewczynę i oczywiście zdając sobie sprawę z tego, że NIC nie zastąpi spokania na żywo (już przerabiałem chyba wszystkie możliwe sytuacje) zacząłem się zastanawiać właśnie nad tą przyszłością, która rysuje się w szarch barwach... Zaprosiła mnie do swojego miasta oddalonego od Wrocławia o prawie 300km ale od razu powiedziałem z czym mam problemy bo nie chcę kogoś oszukiwać że jest wszystko dobrze. Powiedziała że nie ma problemu - przyjedzie do mnie i jeśli spotkanie będzie udane to zajmiemy się moimi problemami... ALE... pewnie wielu z was jest / było w związku, jakie macie doświadczenia? Czy druga połowa faktycznie jest w stanie zrozumieć te problemy? U mnie w rodzinie tylko ojciec i siostra mnie rozumieją bo ojciec przez to kiedyś przechodził kiedy był poważnie chory a siostra też nie jest oazą spokoju i dopadają ją lęki ale w zupełnie innych sytuacjach niż mnie. Matka krzyczy tylko, że ja to sobie ubzdurałem i wystarczy... nie myśleć! (o jaka cudowna recepta) No ale... jak to jest być z osobą która nie ma problemów z nerwicą?
  4. Ja też :) Razem to chyba zawsze raźnej... Czekam zatem na jakiś termin i miejsce :) Najlepiej blisko centrum miasta.
  5. Ja boję się tego, że dopadnie mnie lęk, z którego nie będę potrafił wyjść... a u mnie w niektóre dni (nie wiem od czego to zależy) lęki kończą się arytmią, która go jeszcze bardziej potęguje... Dlatego boję się uwięzienia w windzie czy w samochodzie w korku...
  6. U mnie właśnie nerwica zaczęła się m.in. od lęku przed utknięciem samochodem w korku. Akurat aby dojechać do pracy i wrócić do domu musiałem przejechać przez całe miasto. Zacząłem jeździć o porach kiedy nie było korków ale siedząc w pracy nakręcałem się docierającymi sygnałami o koszmarnej jeździe po mieście i najgorsze było to że gdy dopadł mnie ogromny lęk i w następstwie tego - arytmia - to mogłem się uspokoić jedynie w domu. Przerażało mnie wracanie do domu z arytmią w gigantycznych korkach przez 1,5 godziny. Teraz w bagażniku mam... składany rower i to jest gwarancja na sprawne dojechanie do domu w razie problemów z korkami :)
  7. Ja brałem przez miesiąc Doxepin, później lęki przeszły więc nie musiałem brać. Działanie szybkie - po ok. pół godziny czułem spokój i lęki przechodziły. Tylko niestety po jednej kapsułce czułem się dosyć mocno "przymulony", senny a najgorsze było odstawienie tego leku... objawy takie same jak odstawiałem Seroxat. Przez kilka dni lekkie zawroty głowy, dziwne uczucie "odpływania" przy szybszym ruszeniu głową i niesamowita wrażliwość na dźwięk - wystarczył niezbyt głośny "stuk" żeby wyskoczyć z krzesła jak z procy. Kiedyś miałem śmieszną sytuację - odstawiłem Doxepin, siedzę w pracy, cisza, spokój a tu nagle ŁUP!!! Spadłem z krzesła i wszyscy się śmieją. Okazało się że jeden dowcipniś strzelił nadmuchaną papierową torbą... akurat wtedy kiedy dźwięk zamykanych drzwi nie należał dla mnie do najprzyjemniejszych...
  8. Ja słowem "potykanie" określam nieregularne, pojedyncze uderzenia serca. To moja zmora - przez 360 dni w roku było ok ale przez te pozostałe 5 było fatalnie - lekki stres powodował wypadanie serca z rytmu co powodowało u mnie ogromne lęki (błędne koło). Przedwczoraj uciekłem z pracy i pojechałem prosto do lekarza pierwszego kontaktu. Serce wali mi nieregularnie, wpadłem w panikę - mówię do lekarza że mam arytmię i EKG muszę mieć zrobione - a ten tylko zmierzył ciśnienie i powiedział "to tylko kołatanie serca, wmawia pan to sobie że ma arytmię". Ręce mi opadły... tym bardziej, że potrafię odróżnić przyspieszone i mocniejsze bicie serca od nieregularnych uderzeń. Pojechałem do kardiologa - od razu EKG i potwierdziło się - skurcze dodatkowe. Brać Metocard który odstawiło się kilka miesięcy temu - wziąłem Metocard i problemy zniknęły, serce zdrowe (a to była moja 4 wizyta u kardiologa - tylko nigdy nie mogli złapać arytmii na EKG) - skurcze powstały w wyniku dużej ilości nagromadzonej w organiźmie adrenaliny.
  9. Ostanio pisałem o swoich problemach - lęki przed wystąpieniem arytmi, które je wywołują i wpadam w błędne koło... Nierównomierne bicie serca potęguje strach i jedynie w domu jestem w stanie się uspokoić. Zawsze obawiałem się, że złapie mnie arytmia w środku miasta, stojąc samochodem w korku, w pracy, nabawiłem się fobii i życie stało się małym koszmarem. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jednego dnia strach w skali 9/10 nie wywołuje niczego a innnego dnia strach w skali 5/10 wywołuje arytmię. Biorę potas, magnez, być może ma to związek z tym, że jednego dnia jestem lekko "podkręcony" od rana a innego siedzę prawie cały czas w spokoju i to całodzienne "podkręcenie" wypłukuje z organizmu jakiś minerał. Tydzień temu pierwszy raz zlapało mnie w pracy - lekki stres i o 16:00 przez całe miasto pędziłem do domu (pracodawca jest bardzo wyrozumiały i pomaga mi jak może) z bijącym nierównomiernie sercem - fizycznie nieco nieprzyjemne uczucie - psychicznie, bez tabletek - horror. Uczucie jest takie, że mam co jakieś 10-30 sekund jedno uderzenie minimalnie szybsze niż powinno być i mocniejsze. Po prostu czuję takie nierównomierne "tupnięcie" serca (u trzech kardiologów byłem, ekg, echo, usg - nic nie znaleźli, dali mi betablokery ale po jakimś czasie je odłożyłem bo tachykardia minęła gdy zmniejszył się stres). Dzisiaj znów mnie złapało ale powiedziałem sobie że skoro w domu mogę się uspokoić to spróbuję uspokoić się w pracy. Musiałem wspomóc się Alproxem który przepisał mi psychiara mówiąc - "zażyj gdy będzie źle - to będzie taka gwarancja że się uspokoisz w kilka minut". Zdarzały się kryzysy i brałem wtedy Alprox ale w minimalnej dawce bo wiem że lek może uzależnić. Dzisiaj udało mi się uspokoić w ciągu 5 minut - oczywiście dzięki połowie tabletki. Teraz wystarczy mi sam fakt, że mam coś co jest mnie w stanie wyciągnąć z błędnego koła. To, czego najbardziej się bałem - wracanie w domu w panice w korku z arytmią - może w końcu odejdzie w zapomnienie bo jest "przyjaciel" który mnie wyciągnie z opresji... sam ten fakt wystarcza do tego, żebym się uspokoił - obawiałem się, że w silnym stresie nic mi nie pomoże, jednak pomogło więc może w końcu przyjdą spokojniejsze dni, czego i Wam życzę... [ Dodano: Dzisiaj o godz. 9:01 pm ] Dzisiaj przyszedł kryzys... Zauważyłem że niewielki stres - zwykła rozmowa - wywołuje u mnie arytmię. Godzina 15:30 - przez 10 minut staram się uspokoić, nic nie daje, serce bije nierównomiernie. Wsiadam do auta i po drodze do domu się uspokajam. Powiedziałem że albo z tym coś zrobię albo stracę pracę i zacznę żyć jak roślinka. Poszedłem do b.dobrej pani Kardiolog we Wrocławiu przy ulicy Szczęśliwej - przyjęła mnie wieczorem po godzinach pracy (ogromne podziękowania) - zależało mi na jak najszybszym zrobieniu EKG bo co kilkanaście sekund serce biło mi nierównomiernie. Pani doktor podłączyła mnie do aparatury - 3 minuty i złapane 4 "nieprawidłowości". Co się okazało? To były skurcze dodatkowe. Zpełnie nie groźne dla życia i zdrowia. Poprosiłem o wyjaśnienie skąd się biorą. A no biorą się z tego, że u zdrowych ludzi adrenalina powoduje nie tylko przyspieszenie pracy serca ale również może powodować dodatkowe uderzenia, które są nieprzyjemne ale nie powodują żadnych komplikacji. W moim przypadku zbierał się stopniowo stres, adrenalina i wystarczyła jej niewielka ilość żeby wywołać sporo dodatkowych skurczy. Zrobiłem ogromny błąd odstawiając jakiś czas temu Metocard / Bisopromerck - faktycznie, gdy brałem te leki nic się złego nie działo. Metocard dostałem zapisany na recepcie i już po arytmii :))) Czuję się prawie jak nowonarodzony. Nic mi nie dolega! A jeśli dolega to jest to normalne :)
  10. A teraz moja historia... Początek Z nerwicą zmagam się już ładnych parę lat. Zaczęło się w czasie kiedy nie zaliczyłem 1 semestru studiów z związek z dziewczyną stopniowo zaczął się rozpadać... Siedziałem przez kilka miesięcy w domu, czasem gdzieś wychodziłem. W lecie rano zaczęły pojawiać się pojedyncze nieregularne uderzenia serca. Z dnia na dzień coraz bardziej się tego bałem. Serce - to o które tak zawsze się martwiłem... Nie potrafiłem nie myśleć o tym, że mi za chwilę może pojawić się nieregularne uderzenie. Jednego lipcowego dnia chcąc oderwać się od złych myśli pojechałem z ojcem 100km poza miasto do jego kolegi (ja jako kierowca). Znów myśli... strach... coraz większy. W połowie drogi powrotnej z przerażeniem stwierdziłem że zaczynają mi drętwieć ręce. Po kilku minutach pojawiło się drętwienie nóg... i zaczęło się. Zaczął drętwieć mi kark, plecy, z przerażeniem zatrzymałem samochód i wyturlałem się z niego na ulicę czując że cały zaczynam drętwieć i tracić przytomność. 50km od domu. Daleko do większej miejscowości... środek pola... Po chwili wstałem (kręciło się w głowie okropnie), ojciec przerażony (zasiadł za kierownicą). Zatrzymywaliśmy się jeszcze 3 razy po drodze zanim dojechaliśmy na stację pogotowia ratunkowego. Tam odesłali mnie do psychiatry, zapisałem się też do kardiologa... Pani psychiatra zbagatelizowała problem, dała mi coś na depresję i dowidzenia. Do kardiologa chodziłem kilkukrotnie - echo serca, EKG, USG, badanie średnicy żył, zastawek itd... i nic nie znaleziono. "Czy wszystko jest ok? mogę jeździć na rowerze?" - "Tak, oczywiście". Po tej wizycie kamień spadł mi z serca... Magnez, potas, witaminki i będzie ok. Powrót do zdrowia... W tym samym czasie zjawił się u mnie kolega ze szkoły średniej. Zaproponował mi pracę w firmie w której pracował i polecił studia zaoczne. Zostałem przyjęty do pracy, poszedłem na studia... Pierwsze dni na studiach to był koszmar - każdego ranka od 8 do 9 męczyły mnie nieregularne uderzenia serca. Później mijało... Zauważyłem że to ma związek ze stresem.. Po dwóch miesiącach arytmia minęła. Przyjemna praca, dobre wyniki w szkole. Od 16 do 22 w pracy. Weekend na studiach. Nie było czasu na myślenie... Przyszło kolejne lato, wsiadłem na rower - przejechałem kawałek - faktycznie! Nic się złego z sercem nie działo. Zacząłem robić zdjęcia temu co mnie otacza. Rower, zdjęcia, koledzy, wyjazdy do innych miast i mimo powracających myśli o tym co było - nic nie było mnie w stanie "ruszyć". Początek koszmaru Jesień. Do pracy jeżdżę przez całe miasto w godzinach szczytu, horror. Jednego dnia jadę na rowerze, innego samochodem... Poniedziałek - piątek praca, weekend - szkoła. Dzień w dzień, bez urlopu, bez odpoczynku. Wietrzny, deszczowy październikowy dzień. Wsiadam na rower, przjejeżdżam 500 metrów i nie mogę. Arytmia. Z każdym mocniejszym naciśnięciem pedała dostaję serię nieregularnych uderzeń serca... Zsiadam, doczłapuję się do domu na piechotę... Sobota. Po szkole. Padał deszcz, kolega nie może uruchomić auta. "Popchnij proszę". Pcham z drugim kolegą, auto ruszyło, idę do swojego i horror - przez ponad minutę serce wali jak oszalałe nieregularnym tempem... Uspokoiło się. Wracam przerażony do domu. Boję się podejmować wysiłku. Boję się bać! Sytuacja zaczęła się pogarszać kiedy w trakcie dojazdów do pracy zacząłem panicznie bać się skrzyżowań na którch nie było możliwości zjazdu. Bałem się że ten z tyłu zacznie na mnie trąbić jak nie wjadę a jeśli wjadę to będą na mnie krzyczeć ci którym zablokowałem drogę. Jednego dnia pomyślałem sobie "a co by było gdybyś się wystraszył w tym ogromnym korku i dopadła cię arytmia?". I od tej pory panicznie bałem się stania w korku. Wpadałem w panikę gdy wjeżdżałem w zakorkowaną drogę z barierkami i słupkami po obydwu stronach jezdni. Bez możliwości zawrócenia, skręcenia gdziekolwiek... Kilka razy nie byłem w stanie dojechać do pracy. Zacząłem wyjeżdżać wcześniej, było lepiej! Nie jechałem też drogami z których nie dało się zawrócić. Niestety zauważyłem że próg strachu jaki powoduje wystąpienie arytmii był zmienny. Jadąc do szkoły mogłem wpadać w panikę i nic mi się złego nie działo ale ZAWSZE wracając do domu wystarczył niewielki strach, żeby zaczynał się horror. Błędne koło... Boję się że się będę bał bo wtedy może wystąpić arytmia i wtedy jeszcze bardziej będę się bał. Koszmar Ku mojej uciesze zmieniono mi godziny pracy - od 19 do 3 w nocy. Podobało mi się to ... do czasu. Od godziny 22 siedziałem już tylko sam w biurze. W magazynie do rana pracowali ludzie. Jednego dnia o godzinie 23 zadzwonił zdenerwowany klient z miejscowości odległej o 50km. "Nie dostałem towaru!!!". Zaczął bluzgać, krzyczeć... odłożyłem słuchawkę. Godzinę później był u mnie w biurze... Krzyki, przekleństwa, strach! Gdy klient pojechał ja nie mogłem się uspokoić. Poszedłem umyć naczynia żeby się uspokoić, później wyszedłem z biura i skierowałem się do toalety. Coraz większy strach... Noc... 10 km od domu... 5km do centrum... Serce wali jak oszalałe. Boję się ruszyć, boję się wrócić do domu "nie dam rady przejechać 10 km"... myślę że to już koniec... płaczę bo żal mi rodziców. Odnajduje mnie kolega magazynier zaniepokojony moją półgodzinną nieobecnością - ryczę jak małe dziecko, mówię co się ze mną dzieje, on mnie pociesza i trochę się uspokajam ale dalej wszystkiego się boję... W drodze powrotnej dopada mnie ogromna arytmia. Dojeżdżam do postoju taksówek, biorę taryfę i jadę do domu. Znów wizyta u psychiatry. Lek na depresję plus Doxepina. To mi dało względny spokój. Odwiedziłem też jednego z lepszych kardiologów w mieście. EKG, USG, badanie średnicy tętnic, wymiarów ścianek komór serca. Dostałem lek na zmniejszenie ciśnienia. Nic nie znaleziono... Teraz Teraz żyję... sobie... Gdy dopadnie mnie nieregularne pojedyncze uderzenie serca to zwykle nie powoduje to wpadania w panikę. Biorę Seroxat - wróciłem do niego po półrocznej przerwie (wpadłem w panikę jadąc do pracy + arytmia). Boję się wielu rzeczy... Nie ma mowy o wyjeździe dalej niż 10km od domu. Nie wsiądę do windy, do autobusu. Każda sytuacja która wywołuje lekki stres - u mnie wywołuje strach. Najbardziej boję się wpadnięcia w komunikacyjny korek w drodze do domu. Na szczęście mogę siedzieć w pracy do kiedy mi się podoba. Miejsce pracy - idealne - willa, ogród, własny duży pokój. Właściciele firmy - wspaniali ludzie, którzy akceptują moje problemy i przymykają oko gdy się spóźnię bo coś mnie psychicznie po drodze 'przyblokuje'. Mimo to przez okno widzę ogród... za ogrodem drogę... zakorkowaną od prawie dwóch lat przez remont 60 metrowego mostu, który mają remontować jeszcze rok (skandal... krajowa droga). Panicznie boję się zakorkowanego całego miasta, co się już zdarzało (wykopane bomby, pozalewane ulice przez pęknięte rury wodociągowe). Dopadają mnie wtedy myśli - "co będzie jak się wystraszysz a możesz uspokoić się tylko w domu?". Ostatnio jak na złość o godzinie 16:30 w piątek wysiadł prąd w całej dzielnicy. "Prąd będzie za 2 godziny", słyszę w słuchawce. Robi się coraz ciemniej, za oknem gigantyczny korek. Nikogo prócz mnie nie ma w firmie. Mam do wyboru - siedzieć sam w ciemnym domu bez światła albo wracać do domu w ogromnym korku. Wybieram to drugie. Z paniki ratuje mnie ojciec który przez połowę drogi zagaduje mnie przez telefon. Są dni kiedy nie myślę o strachu - mogę wtedy stać w korku przez dłuższy czas i nie wpadnę w panikę. Jednak gdy się przez pół dnia "podkręcam" wtedy zaczynam bać się najdrobniejszych rzeczy... Chodziłem na psychoterapię prywatnie ale po jakimś czasie zauważyłem że odpowiadam 3 raz na te same pytania i to przez ponad połowę sesji. Zrezygnowałem. 60zł za godzinę - za dużo a nie widać sensu kontynuowania. Państwowy psychiatra odsyła mnie do psychologa, tam 4 miesiące czekania. Matka krzyczy na mnie że nie odwożę jej do siostry i siostry nie przywożę do nas i odwożę do jej domu. Nie rozumie że dla mnie to horror jechać przez pół miasta w korku. Zresztą... nawet korka nie musi być... też mogę wpaść w panikę... Rodzina? Tylko ojciec mnie rozumie. Matka mnie nie rozumie, babcia pije, wujek pije, dziadek pije - nie mamy normalnych świąt od kilku lat. Każda Wigilia to awantura, każda Wielkanoc to awantura, każde imieniny to awantura... Zastanawiam się czy będę kiedyś normalny... Czy przejdę na piechotę dalej niż 700 metrów... czy wyjadę kiedyś z tego miasta i pozwiedzam kraj... czy zobaczę znów morze... czy znajdę miłość swojego życia i czy serce przestanie mi przypominać o sobie... Ostatnio siostrze powiedziałem dlaczego nie zawsze mogę ją odwieźć do domu (każdy myśli że to przez moje lenistwo!). Ona powiedziała że też miewa lęki gdy mąż ma wrócić do domu - im bliżej do godziny powrotu - tym większy strach... Skąd ja to znam... Ale wyszło długie... No nic. Jutro kolejny dzień, oby obyło się bez strachu, czego i Wam życzę... Dobranoc.
×