Ciekawe, że tak wielu osób ten problem dotyczy. U mnie to wynika raczej z podświadomego lęku, że pewnie znowu nie sprostam, nie będę wystarczająco dobra, że to co zrobię i tak nie wystarczy, więc wolę nic nie robić, trwać w marazmie, przynajmniej daje mi to jakieś złudzenie kontroli nad sytuacją i może nawet wreszcie czuję pewną synchronizację z rzeczywistością, że nie odbijam się od ściany, nie będąc właściwie "dostrojoną" do oczekiwań. Nic nie robię w danym kierunku, więc nic nie osiągam, ale przynajmniej mój obraz siebie nie jest w tym lenistwie zakrzywiony przez sprzeczne w moim odczuciu mechanizmy, co często mi towarzyszyło w przeszłości, gdy dawałam z siebie 200% a i tak okazywało się to za malo lub po prostu zbędne, bez znaczenia, w konsekwencji czego spotykałam się z odrzuceniem, obojętnością lub krytyką.