Skocz do zawartości
Nerwica.com

kasiowa

Użytkownik
  • Postów

    50
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez kasiowa

  1. kasiowa

    Cześć

    No przestań, po to jest to forum, po to jesteśmy MY, żeby można się było wygadać, porozmawiać :) Ja też baaaardzo długo (8 lat?) zbierałam się, żeby udać się na terapię, coś zrobić. I dokładnie tak jak Ty byłam wręcz zła na bliskich, że nikt nie chwycił mnie za rękę i nie zaciągnął do psychiatry, psychologa, whatever. Ostatnio siedząc w poczekalni do psychiatry właśnie zaczęłam planować ucieczkę i gdyby nie to,że akurat otworzył drzwi, pewnie bym spierniczyła ;p Gdybyś tylko chciała z kimś pogadać, wyżalić się, pisz śmiało, może akurat uda mi/nam zmotywować Cię na tyle, że przełamiesz siebie. Gdybyś była z Poznania, mogłabym nawet iść z Tobą, jako "obstawa" haha
  2. kasiowa

    Moja nerwico-depresja ;)

    Może Cię to pocieszy, ale dopiero we wrześniu będę miała 20 lat, a z depresją, nerwicą i do tego zaburzeniami żywienia męczyłam się z przerwami od 12-13 roku życia xD Także na luziku, dasz radę. Skoro ja zaczynam dawać, a dopiero niedawno podjęłam terapię (po tylu latach, które "przeciekły przez palce", to Ty tym bardziej!
  3. kasiowa

    Witam wszystkich

    I dasz radę! Jesteśmy z Tobą :*
  4. Nie ma sprawy, mogę pisać tutaj :) Na początku związku było super, potrafił świetnie trzymać się nawet przez 3 mies bez żadnego "gorszego dnia", jak to nazywaliśmy (bez ubliżania mi,etc). To był jego rekord, byłam taka dumna z niego Border dawał o sobie jawnie znać jakiś raz na miesiąc, na dwa. Minęło ponad pół roku. Najszczęśliwsze pół roku w moim życiu mimo,że wykańczały mnie jego niektóre zachowania, agresja, krzyki. Ale tylko czasami, bardzo się starał, a ja emanowałam optymizmem, mówił, że mu to pomaga. Jednak nie chciał się leczyć, olał wszelkie medykamenty, nie chodził na terapię, uciekł w alkohol. Problem polegał na tym,że nie chciał sobie pomóc, bo uznał, że tak jest ok, że i tak nie będzie lepiej. Uwielbiał podrywy, nie miał obiekcji, żeby powiedzieć przy mnie "łoo jaka zajeb*sta du*a, brałbym", czy flirtować z koleżankami. Byłam wtedy bardzo słaba psychicznie, za słaba, do tego ze strasznie niską samooceną i bardzo podatna na manipulację (czyli domyślasz się, jak to na mnie wpływało). Czułam się coraz gorzej, border ujawniał się coraz częściej. Wtedy pojawiła się dziewczyna,którą chciał zaliczyć (jak inne) nim mnie poznał, można powiedzieć, że mu "przeszkodziłam", bo zakochał się, tak naprawdę mocno, prawdziwie i nie potrafiłby mnie zdradzić. Ale ciągnęło go do niej, zaczął się męczyć sam ze sobą, nienawidzić siebie za to,że mnie rani. Inne koleżanki ciągle coś mu proponowały, próbowały pocałować, poderwać. Coraz więcej imprez, alkoholu, oddalał się ode mnie. Ale nigdy mnie nie zdradził. NIGDY. Byłam pierwszą i jedyną osobą, której był wierny. Z miłości. Myślę,że gdyby nie to jak słaba wtedy byłam, pewnie podchodziłabym do wszystkiego inaczej, nie brałabym tak do siebie, nie przejmowała się, nie czułabym się tą gorszą. Potem pojawiły się problemy w jego rodzinie,na studiach. Ja stałam się zombie, byłam już wrakiem człowieka, akcje miał codziennie, a mieszkałam z nim jakiś czas. Zaczęliśmy się wzajemnie wykańczać, bo każdy z nas chciał się podnieść, ale nie miał siły i każdy wyrzucał sobie to, że nie może pomóc drugiemu, bo sam potrzebuje pomocy. Nigdy bym z nim nie zerwała, nawet gdybym stała się wegetującym warzywem, czego byłam bliska. To on zerwał. Usłyszałam poemat przykrych słów, epopeję szpil, wbijanych prosto w moje serce. Wcześniej nie mogłam zrozumieć dlaczego, później byłam na niego zła...pojęłam dopiero ostatnio. Zrobił to, bo tak bardzo mnie kochał. Chociaż powiedział, że to ja go niszczę i całą winę zwalił na mnie wiedział, że to w dużej mierze przez jego zachowanie, przez chorobę. Nie umiał i nie chciał nad nią już panować, a poczucie winy go zabijało. Sam chciał wegetować, nie widział sensu w życiu, chciał umrzeć. Ja nie mogłam zrobić nic, a on nie chciał mnie ciągnąć na dno. Zerwał ze mną z miłości, wiem, ile go to kosztowało. Wiedział, że ja chcę żyć, że mam pasję, energię i nie mógł pozwolić na to, żeby ciągnąć mnie za sobą. Tak jak ja musiałam zniknąć z jego życia mając świadomość, że każda wiadomość ode mnie, każde spojrzenie na mnie powodowałoby w nim jeszcze większe rozdarcie, coś, z czym nie mógłby sobie poradzić. Czasami "śledzę" jego poczynania i jestem szczęśliwa bo widzę, że mu łatwiej :). Gdyby chciał się leczyć, gdyby udało mi się go przekonać i gdybym była dużo silniejsza, wszystko potoczyłoby się inaczej. Dlatego uwierzcie mi, warto podjąć terapię, warto się nie poddawać, próbować, bo zawsze, ale to zawsze może być lepiej. Bo bordery mogą kochać i to bardziej, niż ktokolwiek na świecie. Bardziej szczerze. Głębiej. Prawdziwiej. A ja kocham Was wszystkich i z całego serca wierzę w to,że dacie radę.
  5. Poczekam w takim razie na Twoją szerszą wypowiedź. :) Ten cytat dał mi do myślenia,dziękuję. Ależ ja się nigdzie nie wybieram! Zapałałam do forum miłością od pierwszego napisania :)
  6. kasiowa

    Cześć

    skąd ja to znam..."W sumie przecież nic mi nie jest,całkiem dobrze się czuję"
  7. kasiowa

    witam wszystkich

    Heeej, witamy na forum! O,to masz "to,co ja", tym bardziej gorąco pozdrawiam
  8. kasiowa

    Hej Kochani :)

    No ja mam nadzieję, trzymam za słowo! Jest ulga potem, to prawda :) Chociaż muszę przyznać,że mnie najbardziej pomaga połączenie psychiatry z pracą z moją terapeutką, bo on dał leki, nazwał dolegliwości, a jej mogę się wygadać, wyżalić i nad tym pracować. Kiedyś byłam tylko u psychiatry, a potem tylko u psychologa i brakowało mi jednak tego "podwójnego" leczenia ;p
  9. Słuchajcie, czy jako osoba nie cierpiąca na borderline, mogę Was o coś zapytać?
  10. kasiowa

    witajcie !

    Heeeej :) Ja z przerwami od jakiś 7 lat, jestem z Tobą :)
  11. Ja powiedziałabym, że to wręcz wskazane. Często jest tak,że para kocha się nad życie, motylki, ptaszki i tęcza, ale czar pryska, kiedy pojawia się codzienność. Wtedy poznajemy osobę z drugiej strony, widzimy ją rano, wieczorem, w sytuacjach, które do tej pory nie miały miejsca, podczas dobrych i złych dni, bez możliwości "pożegnania się i powrotu do domu,gdzie będzie spokój", nie uciekniemy od tego. Uczucie nie ma tu nic do rzeczy, trzeba je pielęgnować tak na początku jak i po 20-stu latach, bo bez tego w każdej chwili może się wypalić. (na podstawie własnego doświadczenia - mieszkałam z chłopakiem, jak i innych :) )
  12. kasiowa

    Witajcie Wszyscy!!!

    Haha miałam obiekcje rejestrując się pierwszego dnia, a drugiego uznałam,że ludzie tu są świetni Nic dodać nic ująć ;p Także pewnie jeszcze nie raz będziesz miał frajdę
  13. Powiedzcie mi proszę, jak sobie radzicie z nauką? Czekają mnie teraz ważne zaliczenia, oprócz tego wielkimi krokami zbliża się maj, a ja chcę podwyższyć wynik z matury z biolki i kurcze jest źle. Zupełny brak koncentracji, nie jestem w stanie skupić się na tekście dłużej niż kilka minut. Egzamin już w niedzielę, tak samo projekt, a ja nie mam siły. Jak sobie z tym radzicie?
  14. Powiedzcie mi jedno. Powinnam czuć się winna, że nie udało mi się pomóc mojemu ex (border), że nie spełniałam jego oczekiwań, że ciągle robiłam coś źle, że jego zdaniem nigdy nie mógł na mnie liczyć, że nigdy mnie nie było kiedy mnie potrzebował, a kiedy byłam "i tak g*wno robiłam"...uważałam,że jest inaczej, starałam się, naprawdę, porzuciłam dla niego wszystko, dosłownie. Zerwał ze mną,po ponad roku,a ja mimo, że kochałam go bezgranicznie, jak nigdy nikogo i wiem,że on mnie też, zerwałam kontakt. Zupełnie. Byłam zombie, byłam cieniem człowieka, nie istniałam, wegetowałam. Po zerwaniu odżyłam, on wydzwaniał, pisał, ale nie reagowałam. Czuję się podle, czuję, że go zawiodłam, że zrobiłam za mało, że mogłam więcej...boję się,że on teraz uważa, że go nie kochałam, że zapamięta mnie jako tą "s*kę, która cały czas kłamała"...czy gdzieś w środku, głęboko, on jednak wie, że go kochałam, że robiłam co w mojej mocy?
  15. Wybacz,że wtrącę się jako osoba "z boku". Przez ponad rok byłam z kimś, kto miał bordera, jednak nie chodził na terapię, nie brał leków. I nie zgadzam się- ludzie z tą chorobą, z Waszą chorobą potrafią kochać. Cholernie mocno. Przynajmniej tak było w wypadku mojego ex, nie chcę wypowiadać się za innych. Kochał mnie, całym sercem i jestem tego pewna, widziałam to w jego oczach, w uczynkach, kiedy miał dobre dnie, w słowach, które były tymi najszczerszymi. Nikogo nie kochałam nigdy tak mocno jak jego i wiem,że było to z wzajemnością. Trzymam za Was wszystkich kciuki :)
  16. Wiesz co, napisałeś właśnie bardzo oczywiste słowa, których jednak od "x" czasu nie słyszałam. Masz rację, wszystko co było, dosłownie WSZYSTKO, to już przeszłość. Minęło, jest za mną. Jedyne to co mam to "tu i teraz". Za dużo czasu spędzam w przeszłości, stopuję się przez to, nie idę do przodu. macieywwa bardzo, bardzo Ci dziękuję!
  17. Może idź i powiedz szczerze terapeucie, że czujesz się dobrze i nie wiesz o czym miałbyś z nim rozmawiać, bo na chwilę obecną nie widzisz problemu? :) To on jest terapeutą i on będzie wiedział co zrobić
  18. Nie wiem jak inni,ale ja odkąd pamiętam miałam wpajane do głowy "nie płacz". Szybko musiałam nauczyć się być silna i nie płakać, żeby nie dołować reszty rodziny. Przez to na chwilę obecną mam cholernie zablokowane emocje i marzę o tym, żeby na terapii porządnie się wyryczeć ;p Do tej pory tylko raz pociekło kilka łez. Mam nadzieję na więcej
  19. kasiowa

    Skojarzenia

    korporacja-farmacja
  20. A to racja :) Powiem Ci, że nawet wolę wyżalić się zupełnie obcej osobie niż komuś, kto mnie zna.
  21. Nie kontaktuję się z nim od momentu zerwania, a minęło już 9 mies. (swoją drogą "9 miesięcy" brzmi dziwnie xd). Wiesz, nie lamentuję siedząc na łóżku i rozpaczając nad jego zdjęciem,ale boli, gdzieś tam w środku. Najgorsze jest to,że to była miłość z wzajemnością, naprawdę głęboka, "magiczna"...ale miał poważna zaburzenia osobowości, nie leczył się, ja nie dawałam rady mu pomóc i w efekcie wykańczaliśmy się wzajemnie. Wtedy znalazłam się na dnie (jego napady choroby to była masakra,byłam wtedy gorsza od szmaty za przeproszeniem, ubliżał, wbijał szpile, pomiatał, koszmar), po zerwaniu odżyłam i wiem, że ten związek nie miał sensu, bo zawsze kończyłoby się na tym samym, taka jego choroba. Gdybym nie pamiętała tych "dobrych" dni, momentów, kiedy był sobą,prawdziwym,nie chorobą, byłoby łatwiej. A tak mam ciągle wizję tego,że w gruncie rzeczy był dobrym człowiekiem, że miał dobre serce,że naprawdę mnie kochał. I to chyba dobija najbardziej. Ale co zrobię? Nic nie zrobię, nie chcę do tego wracać i nie mogę, bo sama bym się wykończyła, a byłam temu bliska. Eh,się wygadałam xd
  22. Szlag jasny, myślałam,że jakoś się pozbierałam po ostatnim związku,ale dupa tam. Kuźwa ile jeszcze potrwa, nim przestanie boleć? -.-''
  23. kasiowa

    Hej Kochani :)

    Łooo no to trzymam kciuki! Oj nerwy są zawsze, ogółem siedząc w poczekalni, umiejscowiłam się na krześle najbliżej wyjścia i rozważałam w głowie strategiczny plan ucieczki xD Byłam chyba bliska zawału, ale warto było. Pamiętaj, nie uciekaj z poczekalni! haha
  24. kasiowa

    Moja grupa.

    Heeej,witam Cię serdecznie na forum petronelu
×