Cześć wszystkim, od jakiegoś czasu czytam to forum, ale dziś po raz pierwszy postanowiłem coś napisać.
Kilka tygodni temu postanowiłem odwiedzić lekarza psychiatrę w związku z pewnymi sytuacjami, jakie zaczęły się coraz regularniej pojawiać w moim życiu.
Zaczęło się to jakieś dwa lata temu. Jakoś zimą. Wtedy to po raz pierwszy, w związku ze stresową sytuacją w pracy, zaliczyłem okres silniejszego przygnębienia, takiej "niemocy", słabej samooceny. Trwało to 3 dni i samoistnie minęło. Oprócz przygnębienia, nie zaobserwowałem żadnych innych objawów somatycznych. Podobna sytuacja pojawiła się również w tym roku. Również zimą. I jak poprzednio dość szybko i samoistnie minęła. Niestety w kwietniu nastąpiła powtórka, z tym że doszły do tego natrętne myśli i ogólne poczucie bezcelowości i źle wybranej ścieżki w życiu. Uczucie bycia w pułapce. W sytuacji bez wyjścia. Bez przyszłości. Objawów somatycznych znowu nie było.
Kulminacja nadeszła na początku sierpnia. W związku z awansem. Do złego samopoczucia i wszystkich objawów jakie opisałem wyżej, doszły (początkowo) bóle głowy. Natrętne myśli, że sobie nie poradzę w pracy. Nie pozwalało mi to spać, a jak udało się usnąć to na dwie, trzy godziny i pobudka. Do tego zaobserwowałem wysoki puls (~100) i ciśnienie (170/100), całkowity brak łaknienia (w ciągu miesiąca schudłem o 8 kg), dreszcze, napady na przemian zimna i gorąca (musiałem chodzić w długiej koszuli i marynarce, jak na zewnątrz było po 25 stopni). I jeszcze milion innych symptomów, których teraz nie mogę sobie przypomnieć.
Przestraszyłem się i odwiedziłem lekarza. Diagnoza: nerwica lękowo-depresyjna. Dostałem benzo (na początek) i escilatopram. O początkach brania tych leków nie będę pisał, bo ciągle się zastanawiam jak to przeżyłem. Ale jakoś przeżyłem i wydaje się że zmierza to w dobrym kierunku. Jestem wyciszony, tętno spadło, jakoś inaczej reaguję na sytuacje w pracy.
Teraz jak umysł mam czystszy i spokojniejszy, poczytałem trochę i nadszedł czas na refleksję. Czy oby diagnoza jest dobra? Czy nie przyjmuję, dość wrednych poniekąd, leków bezpodstawnie?
O co chodzi. Jak czytałem wasze posty i kilka opracowań, nerwica wiąże się z lękiem wystąpienia pewnej sytuacji, najczęściej zagrożenia życia i nie można sobie wytłumaczyć że to tylko nerwy. Ja u siebie tego nie zaobserwowałem. Tzn. jak dopada mnie ten wewnętrzny niepokój, zwątpienie i pojawia się kołatanie serca i nadciśnienie, to wiem że jest to podyktowane moim stanem psychicznym i tak na prawdę nic mi nie zagraża. Wiele osób pisze że to pozwala się im uspokoić. Mi niestety ta świadomość nie pomaga w niczym. Nadal czuję się "pusty". No właśnie, tak na prawdę podczas tych gorszych chwil, nie czuję lęku przed śmiercią, tylko mam wrażenie pustki, bezsensowności, zagubienia. Wrażenie niemożności poradzenia sobie z najprostszymi zadaniami.
Czy to są również objawy nerwicy?
pozdrawiam
gargul