Skocz do zawartości
Nerwica.com

libertynka

Użytkownik
  • Postów

    1 892
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez libertynka

  1. znudzona, masz trochę racji, nawet sporo. ale nie zgadzam się, że bez terapii się nie obejdzie. znajdę sposób.
  2. Luloo, Dzięki. Tylko, że ja nie chcę się już wkurzać na rodziców. Wyprowadziłam się kilkaset km od domu, już będzie z 8 lat. I naprawdę myślałam, że się odcięłam, że żyję po swojemu. I te 8 lat to było szukanie co by tu robić, analizowanie swoich umiejętności, może do tego bym się nadała, może do tamtego. Nie chcę wciąż wracać do tematu rodziców, ale tak jakoś wychodzi. Studia skończyłam tylko dlatego, że mi babcia powiedziała, że nie wybaczy mi aż do śmierci jak nie skończę. Wybrałam kierunek najprostszy z możliwych no i mam ten papierek. Czy było warto? No fakt, ucieszyła się. I co dalej? Nic. Niedawno pomagałam w jednej fundacji zajmującej się bezdomnymi zwierzętami, byłam domem tymczasowym. Wygadałam się rodzicom. I usłyszałam, że mam się "tego" pozbyć, że to patologia, że kto to widział tyle zwierząt w domu trzymać, że są w telewizji takie programy o starych pannach kociarach i psiarach. Kur*a uratowałam życie szczeniakom urodzonym w dziurze w ziemi, pojechałam po nie, pomogłam złapać, wzięłam do domu, później odwiozłam do nowych domów. A matka nie widzi w tym nic dobrego, jedynie samo złe. I jeszcze ją zabolało że kasę wydałam na paliwo i jedzenia dla nich. Oni mają zupełnie inne podejście do życia niż ja. I MOŻE przez to właśnie nie wiem co mam w życiu robić, bo się ciągle zastanawiam co oni na to powiedzą, czy zaakceptują, czy wyśmieją, czy oleją, czy łaskawie pochwalą. I może się boję, że mi nie pomogą, jak będę tego potrzebować, że zrobię coś czego nie akceptują i mi to nie wyjdzie, wpadnę w kłopoty a oni mi wtedy nie pomogą. Boję się bo jestem sama i jak coś się stanie to nie mam się do kogo zwrócić o pomoc, tylko do nich. Jak się uśmiecham to widać mi górne zęby i dziąsła, niby nic i wiele ludzi tak ma, a w dzieciństwie jak się uśmiechałam to mi matka mówiła 'nie uśmiechaj się tak szeroko bo wyglądasz jak..." Wyobraźcie sobie biegnę zadowolona coś pokazać, czymś się pochwalić a tu taki tekst.. W 4 klasie podstawówki pani wydająca obiady na stołówce mi powiedziała, że pierwszy raz widzi jak się uśmiecham. To mniej więcej pokazuje jak mi spieprzyli samoocenę.
  3. Nie pójdę więcej na terapię. To jest moja ostateczna decyzja. Nie lubię publicznie okazywać emocji, lubię swoja prywatność i nie pozwolę nikomu grzebać w mojej psychice. Nie chcę być najlepsza, to moi rodzice by chcieli. Mi wystarczy, że będę kimś. Pisząc specjalistą miałam na myśli (to tylko przykład) bycie dobrą krawcową, księgową itp. Znać się na swojej pracy (podnosi pewność siebie) i wykonywać ją z satysfakcją, móc powiedzieć jestem księgową i mam swoje miejsce w społeczeństwie. I po iluś latach w danym zawodzie mieć wiedzę, umiejętności i doświadczenie. Próbowałam sobie oczywiście narzucić kilka zawodów, ale przecież tak się nie da. Dalej jestem nikim, nic nie umiem chociaż wiele lat się uczyłam, studiowałam. Na darmo. Nudzę się i stresuję jednocześnie. Nie mam zajęcia. W pracy robię co muszę a później siedzę w domu, chodzę z kąta w kąt. Marnuję czas. Nic mnie nie interesuje. Nic mnie nie cieszy. Czuję się bezużyteczna i niepotrzebnie żyję. Po prostu życie nie przewidziało dla mnie miejsca. Mam poczucie, że zmarnowałam ostatnie 10 lat życia. Znajomi już kilka razy awansowali, są ustawieni, niedługo będą rodziny zakładać. Zresztą, słaby mam z nimi kontakt i niedługo całkiem się zerwie. Dziwne jest to, że ludzie których spotykam np w pracy, albo znajomy listonosz, albo w pobliskim sklepie, wszyscy mnie mają za normalną sympatyczną i miłą dziewczynę. I uśmiechnę się i 2 słowa zamienię. Nikt by mi nie uwierzył, że mogę mieć depresję.
  4. libertynka

    Cześć

    Cześć, pierwszy temat mam już za sobą. Postanowiłam się przywitać bo lepiej późno niż wcale. Mam 28 lat i mieszkam w wawie. pracuję, wynajmuję mieszkanie, nie jest lekko.
  5. ma ktoś dla mnie jakąś radę na moje problemy z pierwszego posta? bo się właśnie upijam ginem z tonikiem, żeby nie walić ręką w ścianę
  6. a ja proponuję zacząć od zbadania tarczycy, badanie krwi TSH i FT4 nie kosztuje dużo, niedoczynność tarczycy może nie dawać żadnych specjalnych objawów, ale często daje objawy depresji/nerwicy i uniemożliwia schudnięcie. wiem bo sama mam. mogę jeść kromkę chleba dziennie i popijać wodą a nie chudnę.
  7. A rozmawiałeś z psychiatrą? ja jestem zasadniczo przeciwnikiem leków u siebie, ale wiem że innym mogą pomagać i właśnie dawać czas, chwilę spokoju i odetchnienia. jeśli czujesz że tego potrzebujesz to skonsultuj się z psychiatrą, niech on ustali czy możesz/powinieneś brać leki. leki wspomagają i nie rozwiązują problemów, jak wszystko mają swoje wady i zalety. znam osoby,które brały latami i nie mogły rzucić. no ale czasem są wskazania do tego, żeby jednak je brać. skoro masz takie wahania, że wieczorem jest ok a rano już nie, to jest chyba kwestia chemii mózgu, nie jestem specjalistą, ale podejrzewam że samym myśleniem i poukładaniem sobie wszystkiego się tego nie naprawi.
  8. chmura, mam nadzieję, że jak w końcu dotrzesz na tą terapię to Ci pomoże, widać że masz taką potrzebę to leć za głosem tej potrzeby, trzeba się ratować. masz rację co do rodziców, nawet jak coś spieprzą to później mogliby chociaż próbować pomóc a nie stwarzać kolejne problemy. ja np boję się im przyznać że wzięłam psa, bo z góry wiem co będzie. jak kiedyś wspomniałam, że zamierzam to zrobić to już mnie prawie wydziedziczyli. przykre to jest, że nie akceptują mnie, mojego psa, moich decyzji itp. potrafię się wycofać ze spokojem, bo w dzieciństwie byłam zamykana sama w domu i siedziałam całymi godzinami, podczas gdy rodzice pracowali. przywykłam do samotności a do tego jestem introwertykiem i dobrze mi samej ze sobą. ale to też nie jest do końca dobre, bo ciągle siedzę w domu, dla postronnych wydaję się być osoba nudną i nieciekawą, bo nie imprezuję, nie latam po mieście wystrojona jak stróż w boże ciało, przez to nie mam wielu znajomych. jeśli czujesz się przygnieciona i nie masz lepszych dni to może jednak rozważ powrót do leków? no i w Twoim przypadku kontakt z ludźmi też na pewno pomoże.
  9. libertynka

    wieczne zmęczenie

    mniej więcej rozumiem co masz na myśli. ale nie wiem co Ci doradzić. spróbuj wyluzować to by był błahy frazes. nie zazdroszczę Ci.
  10. libertynka

    wieczne zmęczenie

    jak miałbyś inaczej myśleć? przecież myślenie jest jak oddychanie, nie narzucisz sobie niczego na dłuższą metę, myślisz tak jak myślisz i czemu miałbyś to oceniać jako prawidłowe lub nieprawidłowe
  11. Nie wiem co to jest i nie umiem dać Ci żadnej rady. Za to napiszę Ci jak ja mam. Mianowicie nie pamiętam ani jednego miłego wspomnienia z przeszłości. Zakładam, że jakieś były, więc je zapewne wymazałam z pamięci. Nie pamiętam urodzin, wakacji, żadnych miłych wspomnień. To jest pewnie druga skrajność tego co Ty masz i zapewniam że to wcale nie jest przyjemne. Może to dobrze, że masz jakieś miłe wspomnienia? Fajnie wiedzieć, że się kiedyś było szczęśliwym, można mieć nadzieję że to się powtórzy. Przynajmniej wiesz, że jesteś zdolna do odczuwania takich fajnych chwil, cieszenia się danym momentem. Pomyśl sobie, że będą następne.
  12. zmienny, ich akurat nie czytałam, a warto? znajdę tam coś ciekawego? -- 21 kwi 2013, 17:01 -- monk, nie wiem co Ci napisać na privie :) weszłam dziś na to forum, żeby wyrzucić z siebie to, co się nagromadziło. nie spodziewałam się takiej wymiany zdań :) nawet mi trochę lepiej że ktoś to przeczytał, rozumie i ma podobnie.
  13. chmura, dzięki za dobre słowo. raczej nie lubię przebywać z ludźmi, tzn lubiłabym gdyby mnie tak nie wypompowywali z energii, czasem muszę uciec żeby nabrać siły. mam mało znajomych i nie czuje potrzeby żeby mieć więcej. chociaż i tak czuję się samotna, ale lepsze to niż przebywanie w stadzie ekstrawertyków poważnie poszłabyś na terapię grupową? ja nigdy w życiu, wołami by mnie nie zaciągnęli :) mi zamknięcie w domu aż tak nie szkodzi, nie muszę wychodzić, robię minimum w pracy a resztę mogę siedzieć w zamknięciu i nie odczuwam tego jakoś dotkliwie. mnie boli nie to, że czuję się gorsza, tylko to, że jestem zupełnie inna. nie mam wspólnego języka z ludźmi i jako jedyna inna muszę się dopasowywać do reszty. jak czasem się otworzę to patrzą na mnie jak na dziwadło, więc już wolę przytakiwać i siedzieć cicho. aż za dobrze idzie mi odgrywanie roli przed społeczeństwem, a nikt nie wie co mnie w środku gryzie. naprawdę chciałabym mieć jakieś zajęcie, któremu mogłabym się poświęcić. ale nie mam i na siłę nie znajdę.
  14. lubudubu, napisz, postaram się tu zaglądać. zmienny, nie, nie przyjmę do wiadomości, że nie ma sensu, musi byś klucz, jakiś porządek, przyczyna. ulży mi jak umrę i się dowiem co jest po drugiej stronie, kto mnie tu wysłał i dlaczego, ulży mi jak spotkam swoją prawdziwą rodzinę, której nie znalazłam tu na ziemi. bo przecież skądś pochodzę, więc muszą gdzieś być istoty podobne do mnie. chcę odkryć wszystkie tajemnice życia i śmierci, tego co nazywają karmą, chcę wiedzieć kim jestem i po co jestem, chcę znać swoje możliwości i ograniczenia, widzieć drogę rozwoju, a nie tkwić w miejscu. zawsze będę zadawać pytania i zastanawiać się nad istotą rzeczy. chcę też wreszcie odnaleźć jakiś przyziemny, prymitywny zawód, pracę, która da mi poczucie stabilności finansowej i jednocześnie będzie źródłem satysfakcji i podbuduje moją pewność siebie. to wszystko nie może być pozbawione sensu.
  15. zmienny, przeczytałam w życiu dużo książek, i literaturę klasyczną, i filozoficzne, i psychologiczne, i poradniki. żadna mi jakoś specjalnie w pamięci nie utkwiła. próbowałam też ugryźć medytację, przemeblować odpowiednio mieszkanie, próbowałam biegać, chodzić na basen, szukałam informacji w internecie, próbowałam nawet rzeczy których tutaj nie opiszę jestem chyba zawodowym poszukiwaczem, bo nie ma dnia w którym nie zastanawiałabym się nad jakimś problemem egzystencjalnym. nie ma odpowiedzi na moje pytania i nie umiem z tym żyć.
  16. jak akurat nie będę w fazie zamykania się w domu to chętnie się spotkam :)
  17. jestem z warszawy. nie, nie skupiam się na sobie ani co osoba o mnie pomyśli, skupiam się na tym, żeby za długo nie gadała i jak najszybciej sobie poszła. zazwyczaj grzecznie spławiam ludzi lub po prostu czekam aż skończą, coś tam odpowiadam i idę w swoją stronę a jak to jest dłuższe spotkanie, nawet z kimś znajomym no to wtedy już po prostu nie rozumiem i staram się to ukryć czasem aż mi głupio bo nie rozróżniam ironii, żartów itp. tak jakby ktoś do mnie mówił a ja zwyczajnie nie wiem co ma na myśli.
  18. vifi, psychoterapia nie wchodzi w grę. próbowałam kilka razy, robiłam z siebie debila, odrabiałam te głupie zadania domowe, spisywałam sny jak kazali, mówiłam prawdę i starałam się bardziej niż terapeuta. czytałam zadane książki. i nic. nie pomogli mi ani trochę a wręcz zaszkodzili. poza tym nie stać mnie żeby płacić po kilkaset zł miesięcznie, niby skąd mam na to wziąć? ledwo starcza mi na mieszkanie i jedzenie. łatwo mówić, że trzeba być sobą. przecież ja nie wiem kim jestem, to jak mam być sobą? piszesz jak typowy psycholog. oklepane frazesy. miałam problem z ukończeniem studiów, poszłam wtedy po pomoc do psychologa i usłyszałam, że mi nie pomoże bo według niego ja wcale nie chcę przyjąć pomocy. i weź tu zaprzecz takiej logice.
  19. Też masz niewesoło. Ale próbuj, może znajdziesz coś odpowiedniego. Ja z kolei podejrzewałam u siebie jakiś rodzaj autyzmu, bo nie rozumiem żartów i aluzji, no po prostu czasem nie łapię, jak mi się nie powie wprost. Pomysły mi się skończyły. Jeszcze parę dni temu myślałam o jednym kursie, mógłby być ciekawy, związany ze zwierzętami, ale kosztuje kupę kasy, której nie mam i nie gwarantuje później zarobków. Jakbym się uparła to bym to jakoś rozwiązała, ale co potem, wizytówki sobie zrobię (fałszywe poczucie bycia kimś) ale się z tego nie utrzymam. O mały włos znów bym się rzuciła na jakiś pomysł, a skończyłoby się tak jak zawsze. I kiedy dotarło do mnie, że To Znowu Nie To, przyszło załamanie i aktualnie się poddaję. Nie mam więcej pomysłów. Poranek był jednym z gorszych w moim życiu i teraz każda godzina życia jest dla mnie udręczeniem. Pewnie się pomęczę i minie, a potem wróci. Rodzina mieszka daleko (wyprowadziłam się), nie rozumieją, czasem mi się wydaje że to są tacy prości ludzie, bez refleksji, praca w zakładzie, praca oczywiście nie może być przyjemnością tylko obowiązkiem. Nie umiem się z nimi porozumieć. Jest kilka drobiazgów, które sprawiają mi przyjemność. Lubię czasem się przejechać samochodem. 5 miesięcy temu adoptowałam szczeniaka, taki bury kundel znajda, suczka, jej ucieszona morda jak wracam do domu albo jak wstaję rano poprawia mi humor. Wyciąga mnie z domu na spacery, wiecznie macha ogonem i liże mnie po gębie :) Oczywiście przed rodziną muszę ukrywać bo mi grozili że nigdy więcej mi nie pomogą jak wezmę psa. Kiedyś sobie poprawiałam humor zakupami, jedzeniem. Aż do limitu karty kredytowej. Nieodpowiedzialnie korzystałam, ale co miałam zrobić, pociąć się? Marzy mi się wyjazd w miejsce, gdzie nie ma ludzi. Miesiąc na odludziu, tak żebym mogła chodzić po lesie, nad rzekę, i nie spotkać żadnego absolutnie żadnego człowieka. Myślę, że wtedy mogłabym się pozbyć oczekiwań jakie na mnie nałożyli ludzie, głównie rodzina. Zdystansować się. Zobaczyć co jest naprawdę ważne a resztą się nie przejmować. Nawet próbowałam to zaplanować, ale okazało się to niemożliwe. Myślałam o wynajęciu jakiegoś campera, tylko nie ma go gdzie legalnie postawić na odludziu. W namiocie przez miesiąc nie chcę mieszkać. No i nie znam takich miejsc, gdzie w promieniu kilku km nie byłoby ludzi. Chciałabym kiedyś kupić kawałek ziemi na takim własnie zadupiu i zaszywać się tam od czasu do czasu. Ale nie mam za co :/
  20. A ja unikam leków jak mogę. Nie mogłabym ich brać na stałe. Tobie w ogóle pomagają? Mi zniszczyły mózg, ale to były jeszcze leki starej generacji. Nowsze też brałam i bez rewelacji. Wolę na trzeźwo, chociaż czasem jest nie do wytrzymania.
  21. Chodziłam na psychoterapię, prywatnie głównie. Takie pier*lenie o dzieciństwie, strata kasy. Jeden pożal się boże psycholog na 1 spotkaniu zjechał mnie z góry na dół, że mam buty podróby, że jak ja wyglądam - taki teścik jak reaguję na stres i czy się obronię. Nie obroniłam się. A jak wyszłam to byłam w takim stanie że wlazłam na ulicę nie patrząc czy coś jedzie. Inna psycholożka z kolei uznała, że skoro byłam już u innych psychologów to znaczy, że odrzucam każdą pomoc i nie ma sensu się ze mną męczyć. Próbowałam jej wytłumaczyć, że może źle trafiałam, ale ta akurat była z ośrodka zdrowia państwowego, nic do niej nie docierało. Pół godziny siedziałam u niej w kompletnej ciszy, tylko się na mnie gapiła, no to wstałam i wyszłam. Generalnie mam złe doświadczenia z psychologami, już psychiatrzy byli lepsi, jednym słowem potrafili mnie podnieść na duchu, bez tego całego pieprzenia. Lubię konkretne rozwiązania a nie pogadanki o dupie maryni. Chyba nikt nie miał idealnego dzieciństwa, było minęło. Trzeba żyć. Jeśli chodzi o leki to byłam z góry zaszufladkowana. Wujek schizofrenik a ja miałam wrażenie bycia za szybą. Brałam Zoloft, Zolarfen, Pernazinum, więcej nie pamiętam. To było lata temu. Pobrałam parę miesięcy i uznawałam, że już jest ok. Ale gdzieś od 6-7 lat nie biorę leków i nie chodzę do psychiatry. Nie mam potrzeby. Co psychiatra poradzi że nie wiem kim jestem, nie mogę znaleźć swojego miejsca. A wracając do rodziców, mojego ojca wiecznie nie było, matka też sporo pracowała. Nigdy nie widziałam ich żeby się uśmiechali. Nigdy w życiu mnie nie przytulili. Nigdy za nic nie pochwalili. A świadectwa wszystkie z paskiem miałam - dla nich to oczywiste i nie ma za co chwalić. Trochę wyśmiewali moją zbytnią wrażliwość, to że lubiłam zwierzęta i z nimi rozmawiałam :) Chcieli mieć normalne dziecko a trafiło im się takie dziwne. Jestem jedynaczką, siedziałam sama zamknięta w domu. To też się na pewno odbiło na mojej psychice. Nie jestem zwolennikiem zwalania wszystkiego na rodziców. Może rodzina im doradziła taki sposób wychowania? Może chcieli dobrze, może takie czasy były itp itd. Jak dziecko sobie radzi to i z patologi wyjdzie, przyjaciół znajdzie, ułoży sobie życie. A jak się jest zepsutą harfą na pustyni to można się spinać a i tak g.. z tego będzie. A swoją drogą, to bardzo ciekawe dlaczego akurat z harfą się w pewien sposób utożsamiam. Takie porównanie mi się w głowie pojawiło i pasuje. Muszę sprawdzić symbolikę. lubudubu, masz podobne problemy, czy któreś się pokrywają, jak sobie radzisz?
  22. Nie ma na kogo zrzucić winy. Rodzice..wiadomo, każdy popełnia błędy, ale starali się, przecież w dobrej wierze wszystko robili. Ojciec trochę za wysoko poprzeczkę stawiał, chciałam grać na podwórku w badmintona to mi za wzór stawiał tenisistkę Monice Seles, chciałam być wolontariuszem w fundacji pomagającej zwierzętom to mi powiedział, żebym założyła własną fundację. Po co robić cokolwiek jak się nie będzie jednym z najlepszych? Po co zaczynać grac na flecie jak się za miesiąc znudzi? W ten sposób przestaje się próbować... Ale przecież chciał dla mnie jak najlepiej. Zresztą, więcej go nie było niż był i o to też nie można mieć pretensji bo przecież pracował. Inni mieli gorzej a wyszli na ludzi. Do samej siebie też nie mogę mieć pretensji, moja wina że taka jestem? Starałam się, dążyłam, próbowałam. Po co istnieję? Kto mnie stworzył i dlaczego się teraz nade mną znęca? Sama się przecież ani nie stworzyłam ani nie wprosiłam na ten świat. Defekt biologiczny, coś w tym jest. Miałam w rodzinie wujka chorego na schizofrenię, powiesił się dawno temu. Przez to mam przywileje u każdego psychiatry, wystarczy wspomnieć i już receptę wypisuje :/ Ten stan jest nieznośny i po prostu nie potrafię z tym żyć. Żyję wbrew logice, bo skoro jestem niepotrzebna temu światu to powinien mnie samochód przejechać. Czasem są takie momenty, że nie mam siły oddychać. Zamykam oczy i po prostu nie chcę być na tym świecie.
  23. Cześć Zarejestrowałam się dzisiaj żeby to napisać i może ktoś mi pomoże. Od kilku tygodniu było coraz gorzej, w wczoraj w nocy już sięgnęło zenitu. Rano wstawałam z łóżka przez 2 godziny, po prostu nie chciałam widzieć tego świata i zakrywałam się kołdrą. Chętnie bym pod nią została te kilkadziesiąt lat co mi brakuje do śmierci. Ale po kolei. Jestem typem depresyjnym odkąd pamiętam, nie można stwierdzić kiedy się zaczyna i kończy, po prostu raz jest lepiej raz gorzej. Męczą mnie też lęki, czasem nieokreślone, czasem takie pierdoły jak 'czy zamknęłam drzwi, czy zakręciłam gaz'. Ogólnie daję radę, staram się nie zwracać na to uwagi. Mam też lęk przed wystąpieniami publicznymi, silny, właściwie to nie do pokonania i nawet nie zamierzam próbować, wystąpienia publiczne nie są mi potrzebne do szczęścia. W wieku 17 lat trafiłam do psychiatry i tak parę lat z przerwami się wspomagałam. Nie stwierdzono mi nic konkretnego, ot zaburzenia jakieś. Leki przeciwpsychotyczne i antydepresyjne. Do psychologów też chodziłam, 2 czy 3, najdłużej pół roku. Absolutnie NIC to nie dało, chociaż zależało mi i się starałam. Jedyne co mi zdiagnozował psycholog to neurotyzm. Byłam też u doradcy zawodowego, miałam test predyspozycji. Znów nic nie wyszło, przekroczyłam skale lęku i podobno cały test jest przez to nieważny. No i tu dochodzimy do sedna problemu. Nie wiem kim jestem i na dodatek nie wiem co mam tu, na ziemi, robić. Próbowałam się dowiedzieć, szukałam. I nic. Nie mam żadnego talentu, żadnych zdolności, nie umiem śpiewać ani malować, nie jestem dobra w żadnej dziedzinie, mało tego, nawet nie mam żadnego hobby, bo po prostu nic nie wydaje mi się na tyle interesujące. Męczy mnie to odkąd zaczęłam samodzielnie myśleć. Jeszcze jako dzieciak gdzieś na mszy usłyszałam od księdza, że każdy ma jakiś talent tylko trzeba go odkryć. No więc wczoraj właśnie doszłam do wniosku, że jestem za głupia żeby go odkryć, bo prawie 30 lat szukam i nic. Albo go wcale nie mam, czyli jestem bezużyteczna i do niczego. A z takiego talentu, czy też zdolności można zrobić albo źródło dochodu i całkiem spokojnie sobie żyć, albo można zrobić źródło satysfakcji i się rozwijać. A najlepiej to połączyć i już był w ogóle spełnionym człowiekiem. Ja nawet studiowałam, pierwsze studia rzuciłam po 2 roku, drugie skończyłam, dyplom leży gdzieś w szafie i generalnie nie jest mi do niczego potrzebny. Studia humanistyczne, skończyłam bo rodzina naciskała żeby mieć 'wyższe'. Jestem typem zadaniowym. Jak mam zadanie to skupiam się na tym, kombinuję, byle zrobić, osiągnąć zamierzony cel. Np chciałam się nauczyć jeździć samochodem, zrobiłam prawo jazdy ale dalej się bałam samodzielnie jeździć, więc wstawałam o 4 rano i godzinę jeździłam po pustym mieście. Jak coś na prawdę chcę, to potrafię znaleźć rozwiązanie. Problemem jest to, że nie wiem co chcę/nic nie chcę. Nic mnie nie interesuje. Nie mam celu, wymyślam cele zastępcze które mi nic nie dają, wypełniam czas i wegetuję. Mam przez to problemy finansowe, bo wynajmuję mieszkanie i muszę się jakoś utrzymać. Pracę mam mało wymagającą, głównym kryterium pracy było jak najmniej stresów. No i mam mało stresu i mało kasy. I tkwię tu już kilka lat, aż wstyd bo to taka 'studencka' praca. A ja za 2 lata będę miała 30 lat. Moja przyszłość maluje się tragicznie. Samotność, emerytura głodowa jeśli w ogóle (pracuję na umowę zlecenie). Nie mam do czego dążyć ani w czym się rozwijać. Strasznie mnie boli to, że jestem nikim. Inni są lekarzami, handlarzami, malarzami, a ja nie mam żadnej tożsamości zawodowej, ani osobistej. Chciałabym coś umieć, być specjalistą. Tylko nie mogę znaleźć swojej dziedziny. Przejrzałam wszystkie kierunki wszystkich uczelni w Polsce, przejrzałam klasyfikację zawodów. I nie znalazłam nic dla siebie. Przez to czuję się bezwartościowa. I po części czuję, że zawiodłam rodziców, oni pewnie się o mnie martwią, że nie mam "normalnej pracy" jak wszyscy. Nie zasłużyli sobie żeby mieć takie dziecko jak ja. Doszło to tego, że nie zależy mi na życiu. Nie zabiję się, bo nie mam odwagi, poza tym to wbrew moim przekonaniom. Jednak nie mam po co żyć. To, że się urodziłam na tym świecie jest pomyłką, zmarnowane kilkadziesiąt lat, nic przez ten czas nie zrobię, cały czas czekam na śmierć. Boję się, że przyszłam tu na ziemię aby coś zrobić i jak nie odkryję tego zadania to będzie moja wina. A jeśli nie ma żadnego zadania, żadnej misji, to już w ogóle bez sensu tu jestem. Bo nie umiem żyć aby żyć. Po co? Życie jest udręką bez sensownej pracy. zajęcia dającego satysfakcję. Czuję się jak w więzieniu, nuda, jedna wielka nuda od wielu lat. Nuda, unikanie stresu i szukanie czegoś co by mnie zainteresowało. A dziś rano się poddałam, bo już wiem, że nie znajdę swojego miejsca na ziemi, bo nie jestem w stanie, bo nie potrafię. Gdybym umiała to już bym znalazła. Ten problem, brak swojego miejsca na ziemi, jest we mnie od zawsze i po 20-kilku latach na prawdę można mieć dość i się zwyczajnie załamać. Mam zerowe poczucie własnej wartości, na nawet na minusie. Jestem introwertyczką i już w podstawówce dzieci mnie unikały, mówiły że jestem dziwna. Czułam, że jestem inna niż reszta. Nie umiem się dopasować do tego świata. Wszyscy w koło chcą być oryginalni a ja wręcz przeciwnie, nie umiem przestać być inna. Gdybym miała zajęcie, gdybym mogła być kimś, to bym się na tym skupiła i nie myślała o problemach, życie by mi szybciej minęło i nie męczyłabym się tak bardzo. Jak więzień w celi bez zajęcia, odliczający czas do końca odsiadki. Niedawno przyszła mi do głowy taka metafora.. nie umiem wziąć życia w swoje ręce, bo nie jestem sprawcą, nie działam, to ludzie na mnie działają, wywołują we mnie reakcje, grają na mnie, bo jestem jak harfa, sama z siebie nie umiem wydać dźwięku, jestem harfą bez harfisty, teoretycznie jestem kimś, teoretycznie mam pewne możliwości, ale sama z siebie nic nie mogę zrobić. jestem jak harfa stojąca na pustyni, z zepsutymi strunami. ile bym się nie wysilała - i tak nic nie zrobię.
×