Skocz do zawartości
Nerwica.com

jestę_redaktorę

Użytkownik
  • Postów

    218
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez jestę_redaktorę

  1. wysłowiona, może niekoniecznie, bo nie wszystkie są chorobami senso stricte. Wystarczyło by, żeby traktować to poważnia. A to trudne w świecie, w którym nerwice są powodem do żartów (np. w filmach).
  2. beladin, czyli taki mix, czyli nic. W buddyzmie wiele można, ale jednego nie można: mieszać tradycji.
  3. - Medytacja nie posiada żadnej zdyscyplinowanej ani rytualnej formy. Chyba, że ktoś potrzebuje takiej, by móc medytować. Wiec nie trzeba jej "pokazywać od fajniejszej strony". No chyba, że Osho pokazuje medytację jako zabawę a nie pracę nad umysłem, wtedy spoko - tylko to wtedy nic z medytacją ma wspólnego, raczej z relaksem :)
  4. Podoba mi się to bardzo. Ale jednak każdy chyba ma jakiś cel. Może nie chodzi o o żeby cały czas o nim myśleć. Treściowo. Ale żeby go czuć. Każdy żyje po coś. A to by założyć rodzinę, a to by pracować jako ktoś tam itd. Ja np. żyję bez celu i mam derealki i inne rozwarstwienia, boli mnie głowa, jestem sztuczna, bo smutnym być nie wolno. - nie chodzi o to, żeby stwierdzić "moje życie jest bezcelowe" tylko żeby stwierdzić, że ja, Ty i wszyscy inni jesteśmy wartościowi, bo jesteśmy, nasze życie jest wartością, bo po prostu jest - bo jest ścieżką do oświecenia, a nasz spokój, stabilność i harmonia może pomóc innym ludziom. Buddyści mają rodziny, pracę, dom, samochody. Od innych różni ich być może to, że nie rozpaczają, kiedy stracą pracę, dom, samochód. Rodzinę też, bo brak przywiązania to podstawa buddyzmu. Co nie oznacza, że gdy żonie buddystce umrze mąż, ona ma to gdzieś. Raczej skupi się na tym, jakim szczęściem był w jej życiu - i pozwala mu odejść. Bo śmierć to też część życia. -- 10 kwi 2013, 21:48 -- - życie było, jest i będzie stresujące, złe rzeczy będą się wydarzać, cierpienie będzie istnieć. Chodzi o to, żeby nie pozwalać, by rzeczy wywołujące stres tak silnie na nas oddziaływały. Czym jest stres przed egzaminem? Strachem, że nie zdamy, że nie dostaniemy dyplomu etc. Bo co - bo jeśli nie zostaniemy prawnikami, to będziemy nikim? Wartościujemy swoje życie tym, co jest obok nas, zamiast zauważyć, że największą wartością jest nasz umysł. I my. Do tego umysłu i sensu medytacja pozwala dotrzeć.
  5. zmienny, a medytacja nauczy Cię jak nad nią zapanować :)
  6. ja trenuję uważność. Wczoraj udało mi się nie wrócić (starym zwykiem) do samochodu z ostatniego piętra bloku, żeby po raz n-ty sprawdzić czy drzwi są zamknięte. Pomyślałam: "to nie są moje myśli, muszę sobie zaufać, to nerwica, pamiętam, że zamknęłam, więc jest zamknięty". I zasnęłam spokojnie. To taka pierdoła i głupota, dla normalnego człowieka, ale ja się czuję jakbym zdała jakiś ciężki egzamin
  7. Osho nie czytałam, ale "sprzedawanie duchowych bajeczek" to jest standard. W ogóle do medytacji ludzie lubią dorabiać ideologię, a przecież chodzi tak naprawdę o to, żeby to wszystko jak najbardziej uprościć. Zwłaszcza buddyści na Zachodzie lubią takie klimaty wyniesione z kultury new age, podczas gdy medytację można "odrobić" nawet jadąc tramwajem, można medytować 3 godziny albo 10 minut. Chodzi o to, by ten stan był jak najbardziej naturalny. Jeśli komuś niewygodnie jest w pozycji "po turecku" to niech normalnie na fotelu usiądzie. Sama widziałam jak na półtoragodzinnych medytacjach w sangach ludzie siedzieli na krzesłach, inni pod ścianą, żeby się oprzeć. Nie da się medytować, jeśli Ci niewygodnie i dotyczy to zarówno ciała, jak i umysłu. Niewygodnie się robi, jak narzucisz sobie "teraz będę uduchowiony, zacznę medytować". Bo wtedy robi się to w jakimś celu, sztucznym celu, a buddyzm zakłada, że prawdziwe szczęście w życiu to nie mieć celu. Bo wtedy zamiast żyć, dążymy do celu, gubiąc po drodze bardzo dużo. W medytacji nie ma żadnej magii ani sił nadprzyrodzonych. Jest tylko nasz umysł - tylko i aż. Buddyjskie male ("różańce") też służą tylko do liczenia, nie mają żadnych megamocy
  8. że się wszystkiego k... wa boję.
  9. buddyzm zakłada, że rzeczy się po prostu dzieją i wydarzają, my nie mamy na to wpływu. Cały sęk polega na tym, żeby one nie miały wpływu na nas. Żeby nie walczyć ze światem, ale pozwolić mu stawać się, jednoczesnie pracując nad własnym umysłem - żeby był od takich przywiązań wolny.
  10. - nie jest obojętna, wszystko, co na rzeczywistość się składa, jest ścieżką do oświecenia. Chodzi o to, żeby to dobrze wykorzystać, ale nie przywiązywać się i nie dać zniewalać. Wszyscy ludzie to buddowie, świat wypełnia miłość i jedna harmonia :-) Wiem, że brzmi to jak nawiedzona gadka, ale jeśli pomyślisz o tym na spokojnie - to łatwiej jest do świata podchodzić z miłością (ale dystansem) niż złością i lękiem. - na mantrach się medytuje, a medytacja prowadzi do nirvany. Z tym, że osiągnięcie tego stanu (oświecenia) to nie jest takie hopsa sa. Ja osobiście nie znam nikogo, kto tego doświadczył. Lamowie podobno niektórzy tak :) A niektórzy potrzebują na to kilka wcieleń (reinkarnacja) - i bardzo dobrze! Dla jednych może to być powtarzanie mantr, dla innych jogging, chodzenie po górach czy słuchanie muzyki w skupieniu. Nie środki są ważne, ale cel. Wszystko, co sprawia, że stajemy się lepszymi ludźmi - jest dobre :)
  11. - w mantrze ważne jest jej przesłanie (tj. to, co znaczy, bo to jakby sygnał wysyłany do świata), ale przede wszystkim w mantrach ważne jest ich brzmienie. Po krótce tak to właśnie można wyjaśnić - zajmują umysł. - wiesz, w buddyzmie dąży się do oświecenia, nirvany, a więc - na dobrą sprawę - do niczego właśnie. :) -- 09 kwi 2013, 21:30 -- villah, racja, dlatego tak, jak napisałam wyżej - ja dla własnego bezpieczeństwa na pewien czas odpuściłam medytację. Zresztą nawet gdzieś czytałam, że sami buddyści osobom z problemami psychicznymi radzą najpierw wyleczyć je, a dopiero później próbować medytacji, zwłaszcza buddyjskiej. Nie można jej traktować jak lekarstwa (albo: zamiast lekarstwa), bo można sobie zrobić krzywdę.
  12. Medytacja buddyjska to nie jest medytacja religijna, choć istnieje coś takiego - np. medytacja chrześcijańska, dzięki której chrześcijanie chcą się zbliżyć do istoty Boga, w którego wierzą. W buddyzmie jedynym "bogiem" jest właśnie Twój umysł i ciało, które umożliwia medytację. To bardziej ćwiczenie umysłu niż jego wyciszanie - taki trening. Dlatego, jako buddyści, "wyobrażamy" sobie pewne aspekty, powtarzamy mantry, które to - powiedzmy - ułatwiają. Powtórzenie 108 razy kilkusylabowej mantry (np. om mani padme hum) zajmuje umysł na chwilę, ale już powtórzenie stusylabowej mantry wymaga wysiłku (i naprawdę nie ma wtedy w głowie miejsca na jakieś głupoty :)). Podobnie medytacją są buddyjskie pokłony. I tak dalej. Wtedy myśli, które przeszkadzają w medytacji pojawiają się, przelatują i znikają, a doświadczeni w medytacji pozwolą np. je uchwycić i swobodnie od siebie odsunąć. Dla mnie to w praktyce oznacza, że jeśli pojawi się w nocy obsesyjna, natrętna myśl, staram się - czerpiąc doświadczenie z medytacji - ją "złapać" i usunąć z umysłu. Nie jest to łatwe. Trudno to wytłumaczyć w kilku słowach - należy poznać w ogóle podstawy i założenia buddyzmu określonej linii (bo np. zupełnie inaczej wygląda medytacja w Karma Kagyu, a inaczej w zen - choć generalnie chodzi o to samo). W każdym razie buddyjska medytacja nie służy relaksowi (choć oczywiście może się pojawić), a raczej oczyszczaniu umysłu. Najlepiej trochę o tym poczytać. W prostych słowach podstawy medytacji wyjaśnia Ole Nydhal w swoich książkach. Ciekawym źródłem jest też strona www.berzinarchives.com (spokojnie, jest po polsku). Nerwicowcom polecam zwłaszcza ten rozdział: http://www.berzinarchives.com/web/pl/archives/sutra/level3_lojong_material/general/hand_fear.html Nie agituję tu za buddyzmem, nie namawiam nikogo, buddyzm nie jest formą leczenia, ale niektórym może pomóc - więc czemu nie?
  13. brzmi jak polecenie na maturze z języka polskiego kto medytuje nie wiedząc na czym polega kontrola umysłu? i po co? kiedy umysł kontrolujemy działa zgodnie z naszymi pragnieniami. Jeśli mamy nad własnym umysłem władzę, potrafimy uwolnić go od tzw. przeszkadzających myśli i neuroz. Jest jak ręka, którą kierujemy zgodnie z zamiarem - ręce nie latają nam na lewo i prawo w bezwładzie, mamy nad nimi kontrolę. Nad umysłem nie (biorąc pod uwagę fakt, że jesteśmy na forum o nerwicy). Pozwalamy mu przyjmować do siebie wszystkie śmieci. Rządzą nim złość, zawiść, przywiązanie... wszystko to, co go ogranicza. Odzyskawszy kontrolę nad umysłem - możemy uwolnić się od tego. dodam, że to buddyjskie spojrzenie na medytację. Innego nie znam.
  14. - tym, że siedzenie w ciszy i spokoju nie uczy kontrolować umysłu, a medytacja - tak.
  15. Wydaje mi się (opieram się na własnych doświadczeniach), że w przypadku zaburzeń osobowości bezpieczniej wyciszyć się koncentrując na czymś zewnętrznym (np. na dźwięku). Koncentrowanie się na własnym umyśle - przynajmniej u mnie - budziło lęki. Też czytałam, że ludziom z niektórymi zaburzeniami medytacja nie jest zalecana.
  16. Pocieszające są takie słowa. Wiadomo - zwykle to miejsce traktuje się jako zło ostateczne.
  17. refren, pytam hipotetycznie, bo teraz nie ma takiej potrzeby. Ale zdarzało się w przeszłości... więc dopytuję na wszelki wypadek. Od wizyty na dyżurze (zwłaszcza, że to zwykle w nocy było) odtrącał mnie strach przed traktowaniem mnie tak, jak opisane jest to w tym artykule wyżej.
  18. leaslie, szpitala psychiatrycznego czy takiego zwykłego? i co konkretnie oznacza "przyjęli" - łóżko, leki, coś tam coś tam czy rozmowa z psychiatrą?
  19. zmienny, chodzi o sytuację, w której nie ma czasu na wizyty u psychiatrów, skierowania i oczekiwania miesiącami na to wszystko, tylko o przypadki nagłe. Poza tym co masz na myśli mówiąc "masowe szpitale" - publiczne? Wiadomo, że w prywatnych jest lepiej. Wszędzie prywatnie jest lepiej :) refren, jeśli pogotowie to trzeba uzasadnić chyba, a nie tylko słowami "wydaje mi się, że zrobię sobie/komuś coś złego i ktoś mnie musi powstrzymać". Bo wtedy albo nie wezmą delikwenta albo go od razu na miejscu ciachną pasami do wyrka i relanium?
  20. Może to pytanie będzie durne, ale naprawdę jestem w temacie zielona - a jak wygląda np. samodzielne zgłaszanie się na oddział? Powiedzmy: czuję, że coś jest b. źle, że mogę zrobić krzywdę (komuś/sobie), idę do szpitala... i co, przyjmują mnie? Jak traktuje się pacjentów, którzy sami się zgłaszają, a nie są np. przywożeni?
  21. W "Przekroju" jest dużo tekstu o kondycji leczenia psychicznego w Polsce. Niestety, jak nietrudno się domyslić, nie są to informacje wesołe. Online jest interesujący artykuł odnośnie polskich szpitali: http://www.przekroj.pl/artykul/938607,995015-Pacjenci-gorszej-kategorii.html - czy ktoś z Was miał okazję sprawdzić to na własnej skórze? Rzeczywiście jest tak źle, jak piszą?
  22. - Tak. Kiedyś moja rozmówczyni, powiedziała (po rozmowie o mojej chorobie): "Ja to lubię jeść i muszę jeść często. Więc depresję mogłabym mieć, ale anoreksji nie". Odpowiedziałam tylko, że zapewniam - depresji też nie chciałaby mieć. Z drugiej strony rozbroiło mnie podejście "to mogłabym, tego nie", jakby zaburzenia psychiczne każdy sobie z półeczki dobierał.
  23. nie mnie oceniać stan psychiczny rozmówcy, ale skoro tak powiedział to pewnie nie ma pojęcia co przeżywa ktoś "uszkodzony" do bukiecika mogę dorzucić jeszcze (również zasłyszany na własne uszy autentyk): depresja to fajna sprawa, dobry sposób na odchudzanie.
×